Blair Bitch Project, czyli fetysz nowoczesności
2009-02-07 18:15:23
Ktoś, kto miał ostatnio nieszczęście natknąć się na artykuł prof. Reykowskiego w Przeglądzie, ma prawo odnieść niepokojące wrażenie, że wszystko już było. Oto bowiem „nowoczesne”, „świeże” spojrzenie na zagadnienie lewicy i lewicowości, zwłaszcza w polskim kontekście, okazuje się być kolejną odsłoną „trzeciej drogi”. Dowiadujemy się m.in. że w nowej wizji lewicowości nie ma żadnego szczególnego miejsca dla związków zawodowych. Jest za to w tej wizji obecne przekonanie, że „wszyscy mogą wygrać”, należy więc unikać zaogniania konfliktów klasowych itp. Dokładnie tego typu retoryką posługiwano się, by skutecznie wdrażać neoliberalizm, od którego prof. Reykowski (chyba) stara się zdystansować.

Celem lewicy ma być podobno walka ze „społecznym upośledzeniem”, a środkiem do jego wypełnienia ma być inwestowanie w innowacyjność i „kapitał ludzki”, czyli dokładnie to, czego życzy sobie PKPP Lewiatan. Ta „lewicowość” wyraża się w przekonaniu, że gdy biednych ludzi z byłych PGRów podłączy się do internetu, to wyjdą z biedy. Pewnie e-mailem. Poza tym innowacyjność w kapitalizmie często może wyglądać tak, jak „innowacyjne instrumenty finansowe”, których widmo nadal straszy prezesów banków. Chciałem ponadto zauważyć, że większość „infoproletariatu” czy też „kognitariatu”, czyli młodych ludzi pracujących przy komputerach, zarabia żenujące stawki, charakteryzujące całą branżę usługową. W USA zideologizowany owczy pęd ku innowacyjności zakończył się pęknięciem bańki dot.com’ów, upadkiem Enronu, pogłębieniem się amerykańskiej biedy, czyli ostateczną kompromitacją całej „nowej ekonomii”.

Reykowski pisze dalej: „Ale równocześnie lewica liczy się z tym, że ograniczenia możliwości rozwojowych mają różne powody, takie jak brak wykształcenia, nędza, brak wsparcia społecznego, inwalidztwo, psychologiczne niedostosowanie, dyskryminacja, ciężka choroba, starość, nieszczęśliwy wypadek, szczególny układ losów życiowych”. Ciekawe, nie ma w ogóle mowy o „ograniczeniu możliwości rozwojowych” wskutek wielkich nierówności dochodowych, albo utknięcia całych społeczeństw w strukturach kapitalizmu zależnego, co jedno z drugim często się wiąże. Ktoś tu chce nam wcisnąć, że brak możliwości rozwojowych nie jest wytwarzany i utrwalany przez rynek jako główne pole egzekucji prawa własności, czyli prawa silniejszego.

Obsesja „nowoczesności” odznacza się odrzuceniem tradycyjnych rozwiązań socjalnych, bowiem tłamszą one rzekomo wolność jednostki, blokując tym samym „możliwości rozwojowe”, przede wszystkim mobilność i elastyczność. Jak widać, nawet sędziwi przedstawiciele „lewicy” mają skłonność posługiwania się kalkami myślowymi wziętymi żywcem z reklamowej sieczki. Niech zatem wyjaśnią, jak to się dzieje, że tam gdzie neoliberałowie najskuteczniej walczyli z przejawami „skostniałych” państw opiekuńczych, czyli w USA, mieliśmy w ciągu ostatnich 30 lat do czynienia z największym osłabieniem tempa wzrostu i postępującą pauperyzacją klasy pracującej?

Rzecz jasna, „nowi” lewicowcy chcieliby, aby „wszyscy korzystali z owoców wzrostu”, tylko sami najwyraźniej nie wiedzą, jak do tego dojść, bo jakiekolwiek napomknięcie o mobilizacji pracowników wokół haseł klasowych i przeciwstawieniu się drenażowi wartości dodatkowej z ich pracy, spotka się z potępieniem, jako antagonizowanie społeczeństwa. Coś mi tu nie gra. „Nowi” lewicowcy wierzą ponoć, że da się pogodzić interesy robotników i kapitału. Dlaczego zatem odrzucają tradycję socjalną, która dała przynajmniej nieśmiały pozór tej rzekomej konwergencji, czyli powojenne państwa socjalne. Ciekawe, że skłonni są również głosić swoje koncyliacyjne credo nawet w momencie, gdy ten system coraz wyraźniej zbliża się do ściany.

Prof. Reykowski jest wybitnym psychologiem, tym bardziej więc szkoda, że postanowił zepsuć swój dorobek intelektualny, biorąc się za politykę i to w takim wydaniu. „Nowoczesność” jest oczywiście nacechowana pozytywnie i zwłaszcza lewica, która hasło postępu zawsze miała wypisane na swoich sztandarach, powinna spoglądać na nią przychylnie. Problem w tym, że gdy zrobi się z niej fetysz, łatwo stoczyć się w jej przeciwieństwo, w powyższym przypadku – w skamieliny blairyzmu, który dziś już po prostu nie istnieje.

Paweł Jaworski



poprzedninastępny komentarze