Media i demokracja (burżuazyjna)
2011-02-04 13:20:19
Rewolucje w Tunezji i Egipcie postawiły polskie media w trudnej sytuacji, z jednej strony nie mogą one potępić protestujących, którzy domagają się „demokracji i wolności”. Szczególnie po wstępnym zaakceptowaniu faktu że prezydenci Tunezji, już obalony Ben Ali i Egiptu Hosni Mubarak, są dyktatorami. Zapominając zresztą o tym że np. Mubarak jeszcze w 2008 roku dostawał ordery od polskiego prezydenta. Z drugiej strony arabiści i różnej maści „eksperci” szybko uświadomiły polskim dziennikarzom że obalenie Mubaraka nie leży w interesie „wolnego świata” – czytaj Stanów Zjednoczonych (o tej tożsamości wielu „ekspertów” mówi zresztą otwarcie).

Wraz z postępująca rewoltą i coraz radykalniejszymi żądaniami protestujących polska brać dziennikarska, za „ekspertami” politykami amerykańskimi ale i polskimi i dyplomatami zapraszanymi do studio i cytowanymi w kanałach informacyjnych, zaczęła się zastanawiać jakie jest „wyjście z tej trudnej sytuacji” i co zrobić żeby „sytuacja się uspokoiła”. Oczywiście sporą część relacji stanowią newsy o biednych turystach, którym Ministerstwo Spraw Zagranicznych odradza wyjazdu do Egiptu, ale ile można płakać nad tym że nie mogą wypić poza swoimi kurortami. Trzeba więc podjąć rozważania o tym co „nam” się opłaca i jaką strategie stosuje i może ewentualnie zastosować USA. Po wielce ciekawych dyskusjach na przykład w TVP Info, dowiedzieć się można że w interesie zachodu (czyli ponoć nas wszystkich – autentyczna wypowiedź jednego z gości TVP info) leży jednak by Mubarak został przy władzy, przy czym nikt tu nie neguje faktu że jest dyktatorem. Ale co zrobić skoro może się to okazać niemożliwe? Przecież odwagę żeby wprost poprzeć Mubaraka miały do tej pory tylko władze Izraela.

Dlaczego jest on taki pożądany? Bo „jest gwarantem pokoju w regionie” mówią zgodnie dziennikarze eksperci i politycy. I znowu czytaj – jest wiernym sojusznikiem USA i gwarantem ich interesów, a także wspiera Izrael w jego antypalestyńskiej polityce. Bo co jest najważniejsze? Bezpieczeństwo oczywiście. A czyje? Izraela, „wolnego świata”, USA, pewnie i Polski (no pewnie i polskich turystów). Dowiadujemy się jednak że nie tylko, że przecież chodzi też o ceny ropy, które rosną przez te nieznośne zamieszki, o Kanał Sueski i znowu tu ropa jest najważniejsza, co by to było gdyby zła demokracja (czy jakiś inny niemubarakowski system) zamknęła go i trzeba by było opływać Afrykę dostarczając ropę Europie i Stanom i znowu ceny by wzrosły. Dlaczego jakikolwiek rząd miałby go zamknąć niewiadomo, ale rewolucjoniści jacy by oni nie byli zawsze są jacyś tacy irracjonalni. Prawda?

Dziennikarze więc się wahają przyzwyczajeni są przecież że co jest słuszne a co nie, kogo należy popierać a kogo nie w polityce międzynarodowej, wyznaczają im interesy USA, ewentualnie UE, tak czy inaczej międzynarodowego kapitału. W ogóle dziennikarze w naszym kraju mają tendencję do popierania zawsze jakiejś wersji oficjalnej, rządowej, nawet jeśli nie jest to nasz rząd, gorzej jeśli takiej wersji nie można znaleźć. A tym razem Stany, państwa Unii zresztą też, ale to USA jest głównym rozgrywającym w regionie, lawirują mając nadzieję że jeśli nawet Mubarak straci władzę to przejmie ją ktoś do niego podobny, albo jakiś „rozsądny” opozycjonista. Takim opozycjonistą jest oczywiście usilnie promowany w mediach Mohamed Elbaradei, byłby on opcją najmilszą sercu dziennikarzy, ale i całej tzw. opinii publicznej. Tylko że nawet „eksperci” przyznają ze ma on raczej niewielkie szanse by stać się autentycznym liderem rewolty i nie ma zbyt dużego poparcia Egipcjan.

Konieczność znalezienia rozwiązania satysfakcjonującego z geopolitycznego punktu widzenia, czyli takiego które zapewni status quo w regionie, sprawia że media i szerzej nasza opinia publiczna nie tylko boi się poprzeć egipskiej czy tunezyjskiej rewolty, ale nawet takiego jej rozwiązania, które teoretycznie powinno być im najbliższe czyli ustanowienie demokracji – burżuazyjnej oczywiście. Nie boją się oni przecież że wybuchnie w Egipcie rewolucja socjalistyczna, to nie przejdzie im nawet przez myśl (inna sprawa że biorąc pod uwagę brak w państwach objętych zamieszkami silnych rewolucyjnych partii robotniczych, rzeczywiście wydaje się to mało prawdopodobne), jeśli już bardziej straszą islamistami. Jednak ostatecznie straszy się samą demokracją. Cóż nawet mainstreamowi dziennikarze zdają sobie sprawę że każdy rząd w Egipcie mający demokratyczny mandat, choćby najbardziej poprawny burżuazyjno-demokratyczny, nie będzie mógł prowadzić takiej polityki zagranicznej jak Mubarak, że będzie się on musiał liczyć z opinią narodu a Egipcjanie na pewno nie zgodzą się by Egipt pozostawał sługusem amerykańskiego imperializmu i wspierał Izrael w jego polityce antypalestyńskiej.

Dziennikarze są więc „obiektywni”, ograniczają się do relacji. Wszyscy wiedzą że nie o demokracją tu chodzi, Mubarak jest dyktatorem, już nie prezydentem jak kiedyś, ale nawet teraz, zarówno polski rząd, politycy wszystkich opcji parlamentarnych i dziennikarska brać nie będą przecież walczyć o demokrację w Egipcie czy Tunezji, nie będą jej nawet popierać bo przecież nie można się wtrącać w wewnętrzne sprawy innych państw (no chyba żeby Barack Obama w jakimś przemówieniu zmienił front, a ostatnio coś przebąkiwał o potrzebie transformacji itp.). Tylko że nagle po relacjach z Egiptu, dyskusjach o sytuacji w Afryce północnej i na bliskim wschodzie, pojawia się news o sankcjach UE wobec Białorusi. Egipt to jednak nie Białoruś. Tu interesy kapitału są inne, inne jest wiec stanowisko mediów. Egipt to też nie Irak, dyktatura Saddama Hussajna była tak straszna że w 2003 roku trzeba było popierać amerykańska inwazję i wprowadzanie tam „demokracji”. Mubarak to przecież nie Hussejn, nie Łukaszenko, bo przecież na Białorusi okrutnie rozprawiają się z opozycją pałuje się ich i zamyka a w Egipcie… kilkuset zabitych i tysiące rannych, ale to wina zamieszek, niepokojów, rewolucji po prostu, nie represji reżimu. A my czekamy na spokój, na porządek, „najlepiej by było by protestujący po prostu poszli do domów” – mówi Robert El Gendy reporter TVP info w Egipcie, na pewno nie zwycięstwa demokracji. Abstrakcyjne idee wolności, demokracji, praw człowieka, nie są już tak atrakcyjne i niezbędne jak wtedy gdy trzeba się przyłączyć do nagonki na Kubę czy Wenezuelę (której prezydent ponoć jest dyktatorem, choćby swego czasu w zestawieni współczesnych dyktatorów na portalu onet.pl).

Dziennikarze przyzwyczajeni do „uniwersalnych demokratycznych wartości” nagle zaczynają posługiwać się kategorią interesów – interesów USA, zachodu, Izraela i te interesy okazują się ważniejsze niż wartości. Okazuje się że trudno jest polskim dziennikarzom popierać rewolucję, która niema jakiegoś kolorku wymyślonego w jakimś waszyngtońskim biurze Centralnej Agencji Wywiadowczej. Jak zawsze: zobaczyć prawdziwą twarz liberalnej demokracji i jej elit – bezcenne.


Piotr Tronina


poprzedninastępny komentarze