Śmierć robotnika - finał sprawy
2010-07-02 11:41:17
Niemal rok temu pisałem o tragicznym wypadku na terenie hali sportowej na granicy Gdańska i Sopotu-http://lewicowa.reaktywacja.blog.salon24.pl/123615,smierc-robotnika. Robotnik o imieniu Sławomir, spadł z wysokości 25 metrów i poniósł śmierć na miejscu. Sugerowałem w tamtym wpisie, że musiało dojść do złamania zasad BHP i że na polskich budowach zasady bezpieczeństwa traktowane są z przymrużeniem oka. Pisałem o tym, że kontrola warunków bezpieczeństwa to fikcja, zwłaszcza w przypadku wielkich, prestiżowych inwestycji. Sprawa znalazła swój finał i moje podejrzenia okazały się prawdziwe:

http://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/Kierownik-odpowie-za-smierc-robotnika-w-sopocko-gdanskiej-hali-n40026.html

Prokuratura postawi zarzuty kierownikowi budowy. Okazało się, że robotnicy pracowali bez zabezpieczeń i bez asekuracji na ogromnych wysokościach. Dobrze, że ta sprawa znajdzie swój finał w sądzie, szkoda, że odpowiednie służby reagują dopiero gdy wydarzy się tragedia. To niewyobrażalne, że na terenie tak prestiżowej inwestycji jak hala sportowa (jest imponująca - to fakt) przepisy BHP to rzecz nieznana. Niech najlepiej za podsumowanie sprawy posłuży jeden z komentarzy na portalu trójmiasto.pl: W Polsce wcąż zbyt mały nacisk kładzie się na bezpieczeństwo w pracy. Może większe kontrole i kary dały by efekt?

Nic dodać, nic ująć.
4 lipca skreślę obu kandydatów
2010-06-30 11:49:26
Po lewej stronie toczy się duża debata na temat niedzielnej drugiej tury, w której spotkają się dwaj przedstawiciele prawicy. Z jednej strony mamy całe zastępy mniejszych i większych polityków jak Kwaśniewski, Olejniczak i Borowski którzy poparli Bronisława Komorowskiego z mniejszym lub (częściej) większym entuzjazmem. Z drugiej - grono publicystów i intelektualistów związanych z Krytyką Polityczną, którzy popełnili tekst pt. "Im gorzej, tym gorzej, czyli dlaczego jednak Komorowski", który jest niczym innym jak laudacją na rzecz Marszałka. Jak słusznie zauważa redaktor Michał Syska, autorzy w swojej argumentacji na rzecz Komorowskiego okrywają zasłoną milczenia fundamentalne dla lewicy kwestie socjalne i ekonomiczne. Obie powyższe grupy, w imię walki z IV RP, godzą się zakopać głęboko pod ziemią idee, których są reprezentantami.

Dlaczego nie zagłosuję na proeuropejskiego, koncyliacyjnego i "liberalnego" Komorowskiego? Dlatego, że podczas tej kampanii nie usłyszałem od niego niczego, co przekonałoby mnie, że kwestie komercjalizacji zdrowia, nauki i kultury to pieśń przeszłości. Liczne gafy, braki w wiedzy i niezmienna lojalność wobec prawdziwego lidera jego formacji to sprawy drugorzędne. W kwestiach społecznych i ekonomicznych Bronisław Komorowski jest neoliberałem, a to dla mnie najważniejszy powód do odrzucenia jego kandydatury. Jego neoliberalna polityka będzie miała negatywny wpływ na los milionowej rzeszy ludzi dotniętych problemem ubóstwa i wykluczenia społecznego. W Polsce potrzeba więcej polityki walki z postępującym rozwarstwieniem, a nie vice verasa.

Po drugiej stronie barykady stoi Jarosław Kaczyński, czy może należałoby napisać - Jarosław Kaczyński 2.0. O ile jestem skłonny uwierzyć w wewnętrzne wyciszenie Jarosława Kaczyńskiego, o tyle wyrzucenie przez niego na śmietnik swojego politycznego modus operandi, mnie nie przekonuje. Po lewej stronie Kaczyński zyskuje fanów głównie młodych, ideowych i bezkompromisowych. Niestety dają się oni nabrać na puste hasła i stają się ofiarami własnych oczekiwań na "prawdziwie uczciwego i ideologicznego człowieka lewicy" - Kaczyński tym człowiekiem nie jest i nie będzie. Lewicową ideologię traktuje instrumentalnie i jest jej przychylny tylko wtedy, gdy jest mu to na rękę. Jego nagły przypływ miłości do lewicy jest do bólu kiczowaty, a jego intencje są widoczne gołym okiem. Zapewnienia Jarosława Kaczyńskiego o lewicowym programie są pełne fałszu, zważywszy na fakt, że w trakcie swoich rządów zmniejszył wysokość składki rentowej, obniżył podatki dla najbogatszych i sprezentował elicie finansowej kraju likwidację podatku spadkowego. Nie wspomnę już o agresywnej, autorytarnej, narodowej, klerykalnej retoryce. Nie rozpiszę się o jego makiawelizmie i politycznej brutalności, bo szkoda czasu i miejsca. Wierzę, że Prezes PiS może pragnąć przekierowania swojej formacji na nowe chadeckie tory, ale wzrost poziomu sympatii i zaufania do niego powinien nastąpić dopiero po odpowiednim okresie kwarantanny...

Wczoraj wieczorem Grzegorz Napieralski ogłosił swoją decyzję o niepopieraniu żadnego z kandydatów. To dobra decyzja. Dobra dla lewicy, bo obdziera ją z warstwy kompleksów i samo-nienawiści jakimi obkleiła ją hegemoniczna prawica. To stwarza szanse na odzyskanie zaufania Polaków, na stworzenie programu z prawdziwego zdarzenia, na określenie własnej wizji, na sukces. Decyzja dobra dla polskiej demokracji, bo tworzy nadzieję na prawdziwą alternatywę.

4 lipca skreślę obu kandydatów, bo nie odpowiada mi ani konserwatywno-liberalna, ani autorytarno-konserwatywno-populistyczna wizja świata. W Polsce potrzebna jest socjaldemokratyczna alternatywa, bo w przeciwnym wypadku za kilka lat będziemy wspominać czasy IV RP, a nawet bełkotliwego mesjanizmu Platformy z łezką w oku. Grozi nam całkowita fasadowość, potrzebna nam socjaldemokratyczna alternatywa.
Ostatnie kuszenie Grzegorza Napieralskiego?
2010-06-23 15:28:30
Wzrost pozycji przewodniczącego SLD jest faktem. Nieoczekiwany wynik Grzegorza Napieralskiego sprawił, że dotychczas niedoceniany, wyszydzany lub po prostu obdarzany sceptycyzmem (również przeze mnie) szef SLD, stał się chwilowo centralną postacią polskiej polityki. To wielka szansa dla niego, dla SLD i przede wszystkim – dla całej polskiej lewicy. Napieralski może tę szansę wykorzystać do umocnienia jej pozycji lub efektownie minąć otwarte na oścież drzwi i widoczny aczkolwiek dość umiarkowany (jak na kandydata socjaldemokracji) sukces zamienić w ostateczna klęskę swojej formacji. Zegar tyka, a czasu na decyzję niewiele. To co wypłynie z ust nowomianowanego szefa lewicy w najbliższym czasie, zaważy na jego i jej przyszłym losie.

Od kilku dni jesteśmy świadkami przykrego festiwalu hipokryzji partii prawicy. Jarosław Kaczyński jeszcze w 2005 roku twierdził, że Sojusz jest organizacją przestępczą, nadającą się jedynie do likwidacji. W 2007 roku prorokował, że ewentualny udział we władzy koalicji Lewica i Demokraci będzie niczym kolejny 13 grudnia 1981 roku. Termin „postkomunizm” był odmieniany przez wszystkie osoby i przypadki. Teraz postkomunizm jest już nieaktualny, a z w politycznym słownika Prezesa PiS słowo lewica wraca do łask. Józef Oleksy jest już okey, podobnie jak socjaldemokratyczna wizja świata. Prezes przecież zawsze był i nadal jest po części socjaldemokratą. Nie prowadził wcale neoliberalnej polityki gospodarczej i nie drążył przepaści mentalnościowej między swoim środowiskiem a lewą stroną. To wszystko nieprawda, a w najlepszym razie pieśń przeszłości. Ręka do góry – kto wierzy Prezesowi. Opcja numer jeden dla Grzegorza Napieralskiego, czyli jasna deklaracja o poparciu Jarosława Kaczyńskiego w II turze wyścigu prezydenckiego, z tych i innych powodów jest nierealna i niepożądana. Rzeczywiście, pewne lody zostały przełamane, niemniej to jeszcze nie czas i miejsce na poważne rozważanie sojuszu PiS-lewica. Być może Kaczyński na poważnie myśli o reorientacji swojej formacji politycznej w stronę europejskiej chadecji, niemniej pewien okres kwarantanny jest nie do uniknięcia.

Opcja numer dwa jest o wiele bardziej problematyczna. Zapewne w kuluarach Sojuszu toczy się debata na temat otwartego poparcia Bronisława Komorowskiego przed II turą. To poparcie ogłosili już Ryszard Kalisz i Wojciech Olejniczak z partyjnej prawicy (zgodnie ze światopoglądem i wciąż w opozycji do Napieralskiego) Komorowski jako pragmatyczny technokrata nie splamił się nigdy antylewicową wrogością. Zasadniczo nie splamił się żadnym większym zestawem poglądów, ani głębszą myślą polityczną w ogóle. Marszałkowi Sejmu zależy na poparciu Napieralskiego. Z powodu terminu II tury i umiarkowanego sukcesu w pierwszej, zależy mu na nim bardzo. Bajki o tece wicepremiera i dwóch resortach dla SLD w tej kadencji należy odłożyć na półkę. Nie jest to na rękę nikomu. Wycofanie wojsk z Afganistanu, parytety i in vitro to jak dotąd najbardziej konkretny pakiet oferowany Napieralskiemu w zamian za support. W debacie komentatorów, polityków, dziennikarzy wokół różnych opcji dla lewicy przed 4 lipca - przewijają się dwie teorie. Pierwsza mówi o tym, że Napieralski powinien rozważyć poparcie marszałka Komorowskiego w zamian za pakiet lewicowych ustaw. Druga z nich, przestrzega lidera Sojuszu przed wikłaniem się w niejasne targi i ustawianiem się w roli petenta/przystawki (niepotrzebne skreślić) przed drzwiami dominującej polską politykę Platformy. Nie do końca zgadzam się z nimi, przychylam się do ich syntezy. Jeżeli Numer 3 wyborów prezydenckich na poważnie rozważa przywrócenie lewicy do I ligi, powinien uważnie przyjrzeć się dotychczasowym propozycjom PO. Wycofanie wojsk z Afganistanu i parytety to postulaty które Platforma sprytnie przejęła już przed 20 czerwca. Nie są to już stricte lewicowe propozycje. Trudno będzie - po tak jasnych deklaracjach- nadal zamiatać te sprawy pod dywan, niezależnie od wyniku rozmów Napieralski-Komorowski. Jeśli chodzi o in vitro, jest to jednak kwestia z bocznego toru, w świadomości społecznej niekoniecznie łącząca się wyłącznie z programem lewicy (w związku z niejasną postawą PO). Ewentualne poparcie Komorowskiego powinno zostać okupione naprawdę poważnymi deklaracjami, jak zresztą słusznie sugeruje w jednym z wywiadów Sławomir Sierakowski. Wyobrażam sobie, że korzystny dla elektoratu lewicy i przyszłej pozycji samej formacji, byłby taki pakiet który nie tylko załatwiłby kilka wybranych elementów programowych (w dodatku z tej postmodernistycznej strony programu) ale w sposób widoczny i na stałe przesunął dyskurs polityczny. Obietnica dofinansowania służby zdrowia i zarzucenie pomysłów prywatyzacyjnych raz i na zawsze, zwiększenie pensji minimalnej i upowszechnienie nauczania przedszkolnego. Żądania Grzegorza Napieralskiego powinny być tej wagi, bo tylko spełnienie postulatów ważnych i kluczowych, mogłoby na serio zrewitalizować szybko lewicę w Polsce. Wątpię jednak by Platforma zdecydowała się na tak duże ustępstwa, a więc w ten sposób dochodzimy do opcji numer trzy – nie poparcia nikogo

Osobiście uważam, że to jedyna w pełni uczciwa, realna i perspektywiczna politycznie opcja. Wygrana kandydata PiS-u oznacza de facto podtrzymanie sporu na linii PiS-PO, a więc: straszenie IV RP przez jedyną racjonalną siłę zdolną zatrzymać autorytaryzm, ciemnogród czy co tam jeszcze. Lewica będzie nadal izolowana, a jej jedynym pocieszeniem może się stać ewentualny konflikt w PiS po utracie charyzmatycznego lidera. Nie wiązałbym jednak wielkich nadziei z tą opcją. Wielu komentatorów wieszczyło kres tej formacji, a przeniesienia jej lidera do Pałacu Prezydenckiego bynajmniej nie uznawałbym za jej największe dotąd wyzwanie. Z programowego punktu widzenia Kaczyński jest dla lewicy lepszą opcją, jako zwolennik społecznej gospodarki rynkowej. To jasne i nie wymagające wyjaśnień.

Poparcie Bronisława Komorowskiego będzie skuteczne tylko wtedy gdy odbędzie się w stu procentach na warunkach Napieralskiego. Aby takie poparcie mogło realnie przyczynić się do wzmocnienia lewej nogi, musiałoby oznaczać wyrzeczenie się przez Komorowskiego części poglądów własnego środowiska. Każda inna ewentualność czyli np. ustępstwa w marginalnych kwestiach; spowoduje ostatecznie roztrwonienie szansy jaką daje chwilowe ustawienie lewicy w blasku reflektorów. Sprawi również, że lewica przez kolejna 5 lat będzie współodpowiedzialna, za każdą podpisaną przez prezydenta ustawę. Jeżeli Napieralski przehandluje poparcie w zamian za drobne ustępstwa, ustawi się w roli przystawki i zdecydowanie utrudni swojej formacji misję poszerzenia poparcia w wyborach 2011.

Nie do końca jestem optymistą. Obawiam się, że sytuacja wewnętrzna w SLD może na Napieralskim wymusić złe decyzje. Złe decyzje przyniosą złe wyniki w 2011 roku a następnie złą koalicję w której junior partner będzie słaby i ubezwłasnowolniony. Nie oszukujmy się, że wynik 13 czy 14% automatycznie otwiera drzwi do sukcesu i zapewnia lepszy wynik za rok, czy dwa lata. 2 milionów głosów nie otwiera niczego, bez ciężkiej pracy i mądrych ruchów. Czy Napieralskiego stać na mądre decyzje i nowe otwarcie, również wobec dotychczasowych konkurentów po lewej stronie? Stać go na to w teorii, gdyż nie musi już niczego udowadniać w ramach aparatu SLD. Czy jego celem jest długi marsz i zaprowadzenie lewicy do I ligi i swoich rządów za parę lat? Nie jest pewne czy jest w nim aż taka wiara i chęć podjęcia kolejnego ryzyka. Do kwietnia tego roku, konsekwentnie odgrywał rolę pragmatycznego realisty. Czy okażę się wizjonerem? Zamknie się bardziej w swoim gronie czy podejmie odważne kroki? Poskromi ambicje swoich młodych zwolenników, czy ulegnie pokusie szybkiej władzy? Nie potrafię odpowiedzieć na te pytania, Grzegorz Napieralski zaskakiwał nas nie jeden raz i dla mnie osobiście jego cele długofalowe są czystą zagadką. Jego pozycja jako lidera na lewicy jest niekwestionowana, ale za jakiś czas wszystko może ulec zmianie, stąd przewrotny tytuł tego wpisu. Napieralski może wkrótce uzyskać taką pozycję, że sam będzie rozgrywać mniejszych, może też stracić to co już ma i wypaść poza nawias dużej polityki raz i na zawsze.

P.S. Zwolennikom koalicji PO-lewica, polecam poczytanie nieco o sytuacji politycznej w Niemczech. Koalicja CDU-FDP kłóci się już niemal o wszystko i to głównie z inicjatywy mniejszego partnera który stawia twarde programowe kwestie na ostrzu noża. Twarda postawa obliczona na utrzymanie pozycji przynosi wręcz odwrotny skutek od zamierzonego. Liberałowie w ciągu roku spadli z 15 procent poparcia uzyskanych w ostatnich wyborach do marnych 3 jakie dają im obecne sondaże. Straty dominującego partnera (CDU) to kilka procent poparcia. Wydawałoby się, że uległy partner koalicji zawsze traci poparcie, ale przykład niemiecki pokazuje, że również twardzi gracze mogą łatwo wypaść z gry. Wniosek? Każda koalicja z większym partnerem jest w ostatecznym rozrachunku niedobrym rozwiązaniem i powinna być absolutną ostatecznością, zwłaszcza dla formacji o socjaldemokratycznym profilu której pole rozwoju jest niemal nieograniczone. Wniosek -lewica w Polsce musi grać o I ligę...
Kluzik-Rostkowska: Koalicja z lewicą możliwa
2010-06-02 11:24:18
Wczoraj wieczorem odbyła się kolejna z serii debat Tomasza Machały (portal Kampania na Żywo) na Facebooku. Tym razem na pytania internautów odpowiadała Joanna Kluzik-Rostkowska, szefowa sztab kandydata na prezydenta Jarosława Kaczyńskiego. Kluzik-Rostkowska jest reprezentantką centrowego skrzydła PiS i niemal każdorazowo jej wypowiedzi robią na mnie dobre wrażenie. W kwestiach społecznych, jest często na lewo od SLD czy SDPL, a i światopoglądowo mieści się w centrum. Spokojnie mogłaby odnaleźć się w umiarkowanej formacji socjaldemokratycznej, zresztą na pytanie mojego kolegi o przynależność ideową stwierdza:

"Jestem nieco zadziwiona diagnozą, że jestem na lewo od SLD, bo nie sądziłam, że tam jest jeszcze cokolwiek. Ja mam przeświadczenie, że mam poglądy zdroworozsądkowe. Jestem z pokolenia, które stało pod oknami Leszka Millera i krzyczało "Precz z komuną" i nawet jeżeli moje poglądy są czasem blisko lewicy, to trudno mi się z nią identyfikować wprost, ponieważ kojarzy mi się z komuną z którą walczyłam - jest to naleciałość historyczna."

A więc głównie argumenty natury historyczno/towarzyskiej zadecydowały o przynależności partyjno-ideowej Kluzik-Rostkowskiej.

Jeszcze bardziej interesująca jest odpowiedź na pytanie o ewentualne koalicje Prawa i Sprawiedliwości po wielkiej przemianie jej lidera. Od jakiegoś czasu rozmyślam dużo nad polską sceną polityczną, różnymi możliwymi kombinacjami i alternatywami wobec neoliberalnej Platformy Obywatelskiej. Pozwoliłem sobie zadać następujące pytanie:

Dobry wieczór Pani Poseł. Czy wyobraża sobie Pani (Jarosław Kaczyński), w nieokreślonej, ale nie najbliższej przyszłości, koalicję parlamentarną PiS-u z partią/partiami o profilu socjaldemokratycznym/lewicowym? Czy taka koalicja mogłaby kiedyś zadziałać i zaoferowac społeczeństwu coś sensownego, czy też z góry i definitywnie Prawo i Sprawiedliwość przekreśla taką opcję? Pozdrawiam!

Joanna Kluzik Rostkowska: "Czy ja sobie kiedykolwiek taką koalicję wyobrażam? Tak. Czy wyobrażają ją sobie politycy obu stron, bo to nie jest tylko pytanie do nas, ale też do drugiej strony? Sądzę, że nie wszyscy. Szczególnie jest to trudne dla tych, dla których podziały historyczne sięgające PRL są ciągle żywe, także myślę, że to jeszcze zajmie nam sporo czasu."

Odważna i zaskakująca odpowiedź, zresztą szeroko komentowana na onecie już pare godzin pózniej. Jeżeli ewolucja PiS-u okaże się prawdziwa...cóż, koalicje socjaldemokracji i chadecji nie należą w świecie do rzadkości. Pytanie, czy rozwój w stronę poglądów Kluzik-Rostkowskiej jest realną opcją? Trzymam kciuki, aczkolwiek obserwując od lat poczynania środowiska skupionego wokół Jarosława Kaczyńskiego, zachowuję dystans.
Quo vadis socjaldemokracjo?
2010-05-25 16:11:05
Buszując (nie surfując) w necie, natrafiłem na ciekawą publikację w temacie przyszłości socjaldemokracji. Autor trafia w sedno jeśli chodzi o główne problemy i wyzwania:

http://www.dissentmagazine.org/article/?article=1221

Debata na temat przyszłości ruchu toczy się w Europie od ładnych kilku lat i do konkretnych wniosków daleko, tym bardziej do recept. Okres po II wojnie światowej był naznaczony socjaldemokracją, która uzyskała absolutną hegemonię rozwiązań w polityce ekonomicznej, społecznej i kulturowej. Czy ktoś jeszcze pamięta czasy gdy zachodnio-europejskie partie prawicy dostosowywały swoje programy do wytycznych idei welfare state? Mniej więcej od lat 80 minionego wieku jesteśmy świadkami dramatycznych zmian w strukturze społecznej, globalizacja stworzyła świat kilku miliardów wolnych elektronów, które wydają się krążyć - każdy w swoim kierunku. Co w sytuacji tak nagłego zerwania dawnych więzów społecznych, postępującej indywidualizacji (egoizmu?) i upadku wszelkich narracji - prócz idei nieograniczonej konsumpcji i hedonizmu - ma robić tradycyjnie osadzona w wielkiej klasie ludzi pracy socjaldemokracja? Eksperyment pt. "Trzecia Droga" wprowadził powiew świeżego powietrza do skostniałych po upadku socjalistycznego projektu formacji lewicy. Bardzo szybko jednak okazało się, że lekarstwo jest niczym innym jak trucizną. Dziś już wiemy, że nadmierny marsz w stronę centrum nadkruszył resztki tradycyjnej bazy lewicy i uczynił jej los bardziej niepewnym niż kiedykolwiek wcześniej w jej historii. Uniemożliwił też realizację tradycyjnych celów socjaldemokracji, naznaczył ją piętnem postpolityki i technokracji, co być może uchodzi tradycyjnym, pragmatycznym i zachowawczym partiom prawicy, ale powoduje niepowetowane straty w obozie lewicy.

W krajach Europy Zachodniej, partie socjaldemokratyczne sukcesywnie zmniejszają swoją bazę wyborczą, borykają się z konkurencją z lewej strony (co niekiedy wychodzi im na zdrowie), nie są w stanie stworzyć spójnego, ambitnego przekazu, bo krok w stronę określonych grup społecznych w zglobalizowanym świecie zamyka bez powrotu drogę do pozostałych grup znajdujący się w sferze zainteresowania lewicy. Brak jakiejkolwiek większej, wspólnej świadomości ludzi pracy i przeniesienie tradycyjnej bazy lewicy z wielkoprzemysłowej klasy robotniczej w stronę szeregowych pracowników sektora usług tworzy nowe wyzwania. Jak pogodzić sprzeczne interesy potencjalnego elektoratu? Co zrobić by być uczciwym wobec niezmiennych celów, jednocześnie nie zamykając się w ramach kilkunastu procent poparcia? Zarówno ze wspomnianego artykułu jak i licznych dyskusji i publikacji, które wyłaniają się nad wielką dyskusją o socjaldemokracji, można wyłonić kilka ważnych dla lewicy wniosków:

* Okres ruchów masowych jest zakończony. Partie socjaldemokratyczne nie muszą - jak w dawnych czasach - uzyskiwać wyników w granicach 50% głosów by wprowadzać w życie swoje zamierzenia. W XXI wieku formacja będąca w stanie zgromadzić pod swoim sztandarem ponad połowę społeczeństwa skazuje się na programową postpolityczność. Poparcie dla dawnych ideologicznych potęg w starych krajach UE systematycznie spada i jest to wynikiem postępującej indywidualizacji a nie upadku tych idei. Socjaldemokraci muszą przygotować się do okresu rządów koalicyjnych, czasem z najbardziej niespodziewanymi partnerami. Potencjalni koalicjanci nie ograniczają się już tylko do skrajnej lewicy czy progresywnych liberałów. Chadecko-lewicowe i lewicowo-ludowe/populistyczne koalicje w krajach dawnego bloku wschodniego powinny być poważnie rozważane przez regionalnych liderów podobnie jak trwałe konfiguracje ze skrajną lewicą w państwach takich jak Niemcy czy Francja. Porozumienia z liberałami nie powinny mieć na celu jedynie sprawnej administracji lecz zapewniać przynajmniej częściową realizację ważnych punktów w programie socjaldemokracji. Najbliższe lata muszą być okresem tamowania szkodliwych propozycji prawicy ale również wprowadzania w życie nowej, atrakcyjnej polityki postępu.

* Socjaldemokracja musi powrócić do swoich korzeni i nie oznacza to wcale jak uszczypliwie sugerują zwolennicy giddensowskiej Trzeciej Drogi, powrotu do nieaktualnych haseł i wydumanych aspiracji. Sytuacja lewicy odzwierciedla pod wieloma względami tą sprzed I wojny światowej. Nieograniczony liberalizm (neoliberalizm) jest hegemonicznym poglądem w gospodarce, ekonomii i polityce społecznej. Akceptując ten stan rzeczy lewica odwraca się od swoich celów, potencjalnej bazy a w rezultacie popełnia polityczne samobójstwo. Lewica musi znów jak w przeszłości stać się siła populistyczną, odwołującą się wprost do najbardziej upośledzonej przez system bazy społecznej. Dziś pewne kwestie muszą być akcentowane głośno w sferze publicznej, nawet jeżeli nie na rękę to prawicy i zdominowanym przez nią mediom. Nawet, jeżeli wywoła to ostry spór i opór. Warto przypomnieć, że jeszcze w latach 30 ubiegłego wieku socjaldemokraci w Szwecji byli demonizowani przez prawicę, jak totalitarna siła podkopująca fundamenty społeczeństwa. Czas pokazał kto miał rację. Znów jesteśmy w latach 30.

* Socjaldemokracja musi wyznaczyć priorytety. Ostatnie dwie dekady były okresem unikania ważnych debat i chowania się przed realnymi problemami społecznymi. Symptomatyczne jest podejście brytyjskiej Partii Pracy która podczas tegorocznej kampanii wyborczej jak ognia unikała kwestii imigracji, która dla jej bazy wyborczej jest jedną z bardziej palących. Zamiatanie pod dywan dyskusji nad imigracją jest jednym z powodów wzrostu znaczenia skrajnie prawicowych sił politycznych sprawnie operujących obawami przed utratą pracy i stabilnego bytu. Nowa socjaldemokracja musi zmierzyć się z tą dyskusją i zaproponować skuteczne rozwiązania, nie bojąc się zmian. W świecie zagrożonym trwałą dominacją neoliberalej wizji świata, problemy ekonomiczno-społeczne mają pierwszeństwo przed kwestiami gender i niekończącymi się dyskusjami nad tym co można eksponować w sferze publicznej, a co jest całkowicie niedopuszczalne w postępowym społeczeństwie. Smuci fakt, że w Wielkiej Brytanii Partia Pracy jest uważana za bardziej autorytarną od Torysów.

* Zmiana języka i ponowne głośne zaakcentowanie potrzeby solidarnego społeczestwa to za mało. Musimy dokonać ostrego rachunku sumienia i przyznać się do błędów, które były udziałem międzynarodowej socjaldemokratyczej rodziny niemal wszędzie. Francuscy socjaliści prywatyzowali pod koniec lat 90 co się da, laburzyści wprowadzili częściową odpłatność za studia wyższe, nie wspomnę z grzeczności o polskiej lewicy która podczas swoich rządów całkowicie porzuciła program. Należy sobie jasno powiedzieć, że polityka i dyskurs uprawiane przez Schroedera, Blaira czy Millera (ponownie, wrzucam polski przykład trochę na siłę) należy do przeszłości. Socjaldemokracja nie może faworyzowac własności prywatnej kosztem publicznej. Socjaldemokracja nie może odejść od fundamentów swojej wizji sprawiedliwego społeczeństwa jak powszechna edukacja czy opieka medyczna dla każdego. Socjaldemokracja nie może w końcu zamiatać pod dywan kwestii ważnych dla swojego elektoratu, nawet tych najbardziej kontrowersyjnych. Trzeba dyskutować i szukać konstruktywnych rozwiązań.

Wouter Bos, nawrócony blairysta i były lider Holenderskiej Partii Pracy (z którą w ostatnich latach niemal zrównała się lewicowa konkurencja), wymyślił hasło "Back to the future". Jego wizja sprowadza się do wyrzeczenia się błędnych dróg i rozpoczęcia na serio i na wszystkich frontach atakowania dyskursu politycznego starymi wartościami socjaldemokratycznymi. Jednocześnie niezbędna jest praca nad nowymi metodami ich urzeczywistniania. Dyskusja się toczy, a postawa Bosa jest coraz częściej spotykana wśród ludzi lewicy. Siły progresywne wyjdą po tych przetasowaniach wzmocnione i odnowione, albo też czekają nas diametralne zmiany na europejskiej scenie politycznej. Powrót opcji stricte liberanej, czy jej odmiany socjalliberalnej (taki odcień ma centrolewica w Japonii, a ostatnio również we Włoszech), czy wzrost znaczenia skrajnej prawicy to możliwe rozwiązania. Co do Polski, tu sytuacja polityczna zawsze była płynna, a działalność partii politycznych zazwyczaj nie opierała się o wartości, nie mieliśmy nigdy "złotego wieku" czy nawet dekady dobrej polityki i urzeczywistniania marzeń społeczeństwa. Socjaldemokrację budowali bezideowi postkomuniści i to dodatkowo utrudnia jej powrót do I ligi. Z drugiej strony poszerzające się, wciąż ogromne obszary nierówności i nietolerancji stwarzają perspektywy dla rozwoju nowej siły na lewicy w przyszłości.

Jeśli chodzi o naszych zachodnich sąsiadów, widać wyraznie, że od 2008 (z którego pochodzi zalinkowany na początku artykuł) roku sytuacja zaczęła się poprawiać. Socjaliści odzyskali ogromne ilości politycznego terytorium we Francji, kolejne landy przechodzą na czerwoną stronę mocy w Niemczech. Przegrana brytyjskiej Partii Pracy była mniejsza niż przewidywano, a nadchodzące wybory na przewdoniczącego będą dobrą okazją do rozliczenia 13 lat blairyzmu/brownizmu. Wszystko wskazuje na to, że w Szwecji po jednej kadencji wakacji od władzy, do gry powróci lewicowa koalicja. W Polsce bez zmian, póki co...Być może czeka nas najcięższa i najdłuższa praca.

P.S. Polecam jeszcze jeden artykuł rozliczający Trzecią Drogę:

http://iswekon.wordpress.com/2010/05/05/the-financial-crisis-and-social-democracy-in-europe/
Kaczyński, Jaruzelski i realpolitik
2010-03-31 10:23:03
Na początek kilka cytatów blogerów Salonu24:

"Moją sprawą jest to czy mój prezydent, prezydent Rzeczpospolitej, powinien zabierać tego człowieka na pokład rządowego samolotu. I w moim najgłębszym przekonaniu nie powinien" - Marek Migalski na swym blogu.

"Oto kolejny, wprawdzie drobny, ale charakterystyczny dowód na to, że jest to człowiek o na wskroś sowieckiej mentalności, której nie potrafi i nie chce się wyzbyć." - Sowiniec

"Prawdopodobnie, L.K. zrobi gest i wybierze ten, którym Jaruzelski leciał do Moskwy złożyć Breżniewowi meldunek o powodzeniu operacji wprowadzenia stanu wojennego. Panowie powspominają, a prezydent z pierwszej ręki się dowie, dlaczego nie internowano brata." - Kam@leon

Zwyczajowo już w polskiej debacie publicznej wypływają ulubione tematy - historii, relacji Warszawa-Moskwa, Gen.Jaruzelskiego. Uwielbiamy taplać się wciąż w tym samym, nieco już zaschnętym sosie naszych fobii i obsesji. Zaproszenie na obchody 65 rocznicy zwycięstwa nad faszyzmem Prezydenta Lecha Kaczyńskiego i Gen. Wojciecha Jaruzelskiego wywołuje niezdrowe palpitacje, głównie u prawicowych komentatorów. Prezydent się waha, Generał przyjmuje zaproszenie. Wszystkie oczy zwrócone są na prezydencki samolot, w którym już niebawem polecą - lub nie - dwaj antagoniści. Czy dojdzie do cudownego pojednania? A może Prezydent Kaczyński uniesie się honorem jak sugeruje mu bardziej prawicowa część widowni? W końcu przecież Rosjanie ewidentnie rozgrywają Kaczyńskiego, i temu tylko służyć ma próba ustawienia obu Panów na wspólnej trybunie. Nie ma co się dziwić, Rosjanie nie od dziś są mistrzami polityki, ale czy naprawdę wspólne wystąpienie na Placu Czerwonym jest przeciwko polskiej racji stanu? Na pewno jest przeciwko racji stanu Prawa i Sprawiedliwości i jego kurczącego się dominium politycznego. Z drugiej strony, przecież Lech Kaczyński jeżeli jeszcze poważnie rozważa swoje szanse na drugą prezydencką kadencję musi puścić oko do lewicowego elektoratu, a ten jak wiadomo Jaruzelskiego ceni (w większości).

Dylematy, dylemaciki, ale to przecież sfera polityczna (i to naszej lokalnej polityki), co zaś z zimnym światem dyplomacji i relacji międzynarodowych? W wypowiedziach prawicowych polityków, publicystów, blogerów nie dostrzegam ani grama poważnych argumentów przeciwko uczestnictwu Prezydenta RP w moskiewskich uroczystościach 65. rocznicy zwycięstwa nad faszyzmem. Będą tam obecni najważniejsi światowi przywódcy, polscy żołnierze wezmą udział w defiladzie na Placu Czerwonym, sytuacja jest mocno odmienna od tej sprzed 5 lat (Prezydent Kwaśniewski stał wtedy w drugiem rzędzie na trybunie honorowej, zabrakło polskich żołnierzy, zostaliśmy całkowicie pominięci). Rezygnacja Lecha Kaczyńskiego z udziału w tych uroczystościach, byłaby oznaką obsesji i fobii. Przypominam, że obsesje i fobie, zarzucają nam Rosjanie, i ta opinia jest dosyć mocno w świecie ugruntowana. Czy taki ruch ze strony Prezydenta RP nie uświadczyłby świat w przekonaniu, że Rosjanie mają rację? Czy nie byłby na rękę tym siłom które przedstawiają Polskę jako kraj przedkładający historię nad chwilę obecną? Polska nie powinna hołdować niezdrowym sentymentom w stosunkach ze wschodnim sąsiadem. Sygnały płynące z Pałacu Prezydenckiego są bardzo obiecujące dla głosicieli realpolitik w stosunkach z Rosją. Wspólny udział w tym wydarzeniu obecnego i byłego prezydenta (Tak, tak Jaruzelski był pierwszym prezydentem wolnej Polski, czy się to komuś podoba czy nie) leży w strategicznym interesie Polski, bo w interesie Polski leżą poprawne relacje ze wschodnim sąsiadem.

Oburzająca się na wszelkie przejawy realpolitik prawica zapomina, że mamy rok 2010 i od ponad 20 lat niegdysiejszy "Wielki Brat" jest już tylko wschodnim sąsiadem (i ważnym partnerem gospodarczym). Zachowują się jakby w Polsce nadal stacjonowały sowieckie wojska a każdy przyjazny gest wobec Moskwy był równoznaczny z polityką wiernopoddańczą i uległością. Polska jest członkiem Unii Europejskiej i NATO, jest suwerennym krajem, a więc na co ta retoryka rodem z czasów słusznie minionych?

Ciekawi mnie, dlaczego prawicowi komentatorzy w tak wielkiej pogardzie mają idee pragmatycznej dyplomacji? Popierają przecież pragmatyczną do granic uległości i wyrzekania się interesu narodowego - politykę wobec Stanów Zjednoczonych. Z drugiej strony kultywują jednak obsesyjny strach wobec wszelkiego pojednania ze wschodnim sąsiadem. Z całą odpowiedzialnością użyję zwrotu - polityczna schizofrenia. Polecam wszystkim zbytnio rozemocjonowanym słynną "Dyplomację" Kissingera. Jako człowiek o lewicowej wrażliwości, jestem w stanie czerpać nauki z tej genialnej książki, pomimo ogromnej politycznej niechęci do jej autora. Nazywamy to obiektywizmem. Patrząc obiektywnie - Panie Prezydencie, proszę zostawić swoje osobiste opinie na lotnisku i wsiąść w ten samolot nawet i z samym diabłem, dla dobra swojego kraju...
Wiosna ćwierkających polityków
2010-03-25 10:22:27
Dziś bardzo krótko i treściwie, aczkolwiek w formie 140 twitterowych znaków się nie zmieszczę (kwestia treningu chyba). Zachęcam gorąco do wejścia w największy i najpopularniejszy mikroblog na świecie - Twitter. Jest tam już wielu polskich polityków, publicystów, komentatorów. Osoby znane, lubiane i mniej sympatyczne rownież, są tam zdaje się nieco bardziej szczere i otwarte. Sprzedają plotki, komentują wydarzenia, często szybciej niż tradycyjne media. Nie unikają wpadek jak Paweł Poncyliusz, który krytykuje swoja partię w wyjątkowo ostry jak na polityka sposób. Można też zaobserwować dyskusje światopoglądowe. Polecam profil posła Arłukowicza i jego wymianę zdań z Markiem Jurkiem na temat wartości.

Przypomnę, że Twitter to mikroblog z liczbą znaków ograniczoną do 140. Czasem mniej nie musi oznaczać gorzej, co pokazuje ten portal. Prekursorem mikroblogowania był prezydent Barack Obama, mikrobloguje Sarkozy, a nasi politycy? Zaczynają coraz mocniej wchodzić w to nowe medium, które - nie ma wątpliwości - zrewolucjonizuje świat mediów i polityczne kampanie wyborcze w nadchodzącej dekadzie. Niestety lewicowi politycy i komentatorzy pozostają w tyle, aczkolwiek ćwierkają m.in. Wojciech Olejniczak, Bartosz Arłukowicz, Jerzy Szmajdziński czy Tomasz Nałęcz.

Na koniec, zapraszam na swój świeżo założony mikroblog na twitterze:

https://twitter.com/Jedrzej_W

Zdobywanie followers (wyznawców?) nie jest łatwe, więc żadna promocja nie zaszkodzi.
Ronald Reagan w Parku Nadmorskim...z Papieżem
2010-03-16 23:45:04
Ronald Reagan wraz z Janem Pawłem II - to pomysł na pomnik w gdańskim Parku Nadmorskim (który nosi imię prezydenta USA). Cytując portal trójmiasto.pl:

Pomysłodawcą budowy pomnika jest gdańskie stowarzyszenie Godność. Jednak Czesław Nowak, inicjator budowy pomnika, nie chce z nami rozmawiać o swoim pomyśle. - Porozmawiamy za dwa tygodnie, gdy wszystko uzgodnię z władzami miasta - ucina rozmowę.

Proces "uzgadniania" już się zaczął. - Projekt pomnika musi uzyskać akceptację miejskiego komitetu do spraw pomników. Dlatego jestem przekonany, że nie dojdzie do powstania jakiegoś "estetycznego potworka" - zapewnia Antoni Pawlak, rzecznik prezydenta Gdańska.

Tutaj link do pełnego newsa, wraz ze słynnym zdjęciem na którym opiera się pomysł planowanego pomnika:

http://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/W-Parku-Nadmorskim-stanie-pomnik-Jana-Pawla-II-z-Ronaldem-Reaganem-n37507.html?&id_news=37507&strona=1#opinie

Pod względem przesycenia "Papa-pamiątkami", Gdańsk nie stanowi wyjątku. Są tu pomniki Jana Pawła II (trzy), ulice nazwane Jego imieniem, a także szkoła i nawet....most. Troszkę dużo jak na jednego papieża, zwłaszcza, że Jan Paweł II nie był chyba wielkim zwolennikiem tego typu przerostu formy nad treścią. Nie jestem wielkim znawcą nauk Ojca Świętego, ale odnoszę wrażenie, że tragicznie niski dostęp do przedszkoli w mieście "Solidarności" zmartwiłby go bardziej niż debata nad kolejnym pomnikiem ku jego czci.

Ale co z drugim bohaterem projektu stowarzyszenia Godność? Ronalda Reagana otacza w Polsce niemalże taka estyma, jak wspomnianego wcześniej Jana Pawła. W końcu to Ronald Reagan w spółce z Janem Pawłem II obalili w Polsce komunizm. To, że w szerokim świecie opinie są - delikatnie mówiąc - przychylne również dla wkładu Gorbaczowa, pozostaje u nas niezauważone. Ja bym jednak zwrócił uwagę na inną sprawę. Przecież w czasach Zimnej Wojny, nie kto inny, jak Ronald Reagan nacisnąłby czerwony przycisk, który zmiótłby z powierzchni ziemi m.in. Gdańsk wraz z urokliwymi terenami obecnego Parku Nadmorskiego, o gdańszczanach nie wspominając. Oczywiście, gdyby tylko zaszła taka "potrzeba", czego w ewentualności pełnowymiarowej wojny mocarstw nie należy wykluczać. Dlatego jestem przeciwny stawianiu pomnika zarówno Reaganowi jak i Gorbaczowowi (a zasługi w rozmontowaniu systemu nominalnego komunizmu miał niemałe). O tym dlaczego nie powinno się kolejny raz oddawać hołd pamięci Jana Pawła, już pisałem.

Naturalnie, jeżeli dojdzie do szerszej dyskusji, zwolennicy pomnika wyciągną szybko argument o społecznej zbiórce pieniędzy. Rzeczywiście, kasa miasta nie będzie sponsorowała ewentualnego monumentu, tym niemniej jego utrzymanie będzie już leżało w gestii miasta. Ok. 2 tys zł to niewiele, ale grosz do grosza... Co więcej rzecz powstanie na terenie publicznym, warto by więc spytać o zdanie samych mieszkańców. Póki co 66% czytelników portalu trójmiasto.pl uważa że - zamiast w budowę i utrzymanie pomników, powinno się inwestować w zielone skwery i parki. Bardzo pragmatyczne spojrzenie na sytuację w mieście i osobiście bardzo mnie to cieszy. Gdańszczanie są chyba zmęczeni chlebo-igrzyskowym stylem zarządzania miastem i nie bawi ich już skupianie uwagi na tego typu tematach zastępczych. A więc - najpierw szkoły, przedszkola i przestrzeń publiczna, a potem dodatki!

P.S. Jak donosi portal - pomysł nie podoba się arcybiskupowi Leszkowi Sławojowi Głódziowi. Żaden rozsądny gdańszczanin interesujący się tematem, a znający szerokie wpływy arcybiskupa, nie postawi już swoich pieniędzy na pomnik Papieża/Reagana. To oczywiście żart, ale nie aż tak oderwany od naszej lokalnej rzeczywistości i to w nim właśnie najśmieszniejsze...
Człowiek który nie miał być premierem
2010-03-14 21:03:41
Słynął ze swej skromności, zaangażowania, wszechstronnej wiedzy ( i bujnej siwej czupryny). W 1979 roku objął stery politycznie poobijanej i skłóconej wewnętrznie Partii Pracy. Labour miała właśnie rozpocząć swój niemal 20-letni okres opozycji i przeobrażeń programowych, które stały się symptomatyczne dla europejskiej socjaldemokracji. Polityk, humanista, dziennikarz, pisarz, utalentowany orator, socjalista w starym stylu - głęboko i na serio zaangażowany w swoją ideologię. 3 marca, wieku 96 lat zmarł Michael Foot lider brytyjskich laburzystów w latach 1979-83. Takich polityków się dziś już nie robi..

Kiedy w 1979 roku do władzy, pod wodzą Margaret Thatcher, doszli konserwatyści (przejmując rządy po pozbawionych stabilnej większości laburzystach), nic nie zapowiadało długiej i bolesnej katastrofy, 18 lat dominacji prawicy (tej nominalnej, bo systemowa trwa po dziś dzień). W tym czasie w Partii Pracy tendencje centrowe (ich czołowym przedstawicielem był Denis Healey, kontrkandydat Foota w wyścigu o fotel przewodniczącego partii) ścierały się z ostrą lewicą (jej typowym reprezentantem był legendarny Tonny Benn), można było doszukiwać się kółek trockizujących, partia stała w rozkroku. 67 letni Foot, weteran rządu Callaghana (sprawowal funkcję lidera większości w Izbie Gmin), chociaż lokował się na partyjnej lewicy, nie był już w tym okresie najbardziej czerwonym jabłkiem w laburzystowskim koszu. Na przewodniczącego Partii Pracy startował jako kandydat koncyliacyjny, ale pogodzenie partyjnych towarzyszy, okazało się ponad siły Foota. W 1981 roku centrowe skrzydło odłączyło się od Partii Pracy i do życia powołano centrolewicową Partię Socjaldemokratyczną (Pomimo początkowych sukcesów sondażowych, centrolewicowcy nie zdołali zagrozić laburzystom, a wkrótce połączyli się z liberałami, przez których zostali szybko zdominowani w nowo-powstałych Liberal Democrats). Foot zdołał jednak ocalić większość partii i wkrótce opowiedział się po stronie partyjnej lewicy.

Ogłoszony podczas kadencji Foota manifest programowy, nazwano złośliwie ,,najdłuższym listem samobójczym w historii". Proponował jednostronne rozbrojenie nuklearne, nacjonalizację sektora bankowego, likwidację Izby Lordów i zdecydowaną podwyżkę podatków. Bardzo dosłownie potraktowano kwestie uspołecznienia gospodarki, jako sukcesywnej nacjonalizacji przedsiębiorstw. Retro-socjalistyczny program, podział partii, plus kontrowersyjna i ekscentryczna osobowość Foota, okazały się balastem który pociągnął laburzystów ku największej porażce wyborczej od 1918 roku. Wybory 1983 pogrzebały marzenia o szybkim powrocie do władzy i sprawiły, że Partia Pracy stała się oficjalnie ,,niewybieralna". Oczywiście, Foot był największym winowajcą. Był niezdecydowany, nieprzystosowany do wymogów ery medialnej (mówiono o nim, że jest politykiem rodem z XIX wieku), niestosownie się ubierał, był klasycznym lewicowym intelektualistą z rozwianym włosem i książką pod pachą. Firmował kontrowersyjne poglądy - jak absolutny sprzeciw wobec monarchii, co było nie do zaakceptowania dla większości społeczeństwa. Co ciekawe był traktowany z sympatią przez członków rodziny królewskiej, i vice versa. W ogóle, szacunek dla przeciwnika i nieprzenoszenie sporów politycznych na relację osobiste było jedną z mocniejszych cech Foota. Rozumiał potrzebę sporu, polityka antagonizmów była jego znakiem firmowym, ale obca mu była wszelka nienawiść czy afirmowanie apolitycznych podziałów plemiennych (co obserwujemy w Polsce).

Niestety nie był liderem, ani materiałem na premiera, i pójście głosem tych ambicji (oraz podszeptów liderów związkowych) okazało się jego największym błędem. Rzeczywiście był architektem długich wakacji w opozycji i po części dołożył cegiełkę do konserwatywnej budowli. Z drugiej jednak strony, zintegrował Partię Pracy wokół mocnego rdzenia i położył fundament dla długiej ale solidnej opozycji w smutnych latach thatcheryzmu. Ciężko uwierzyć, aby niesiona falą falklandzkiego zwycięstwa Thatcher miała tak łatwo oddać władzę Partii Pracy, niezależnie od jej programu. A więc wszelkie gdybanie wydaje się pozbawione sensu. Nie jest wielkim odkryciem, że w ciężkich czasach integracja żelaznego elektoratu powinna być dla opozycji celem zasadniczym. Przy okazji - niech ktoś to powie lewej stronie w polskim Sejmie.

Po oddaniu władzy w partii po katastrofie wyborczej roku 83, wycofał się do tylnich ław. W 1992 roku zakończył karierę polityczną i skupił się na swej pasji - literaturze. Podobno zajął się biografią H.G. Wellsa, swego wielkiego idola.

Foota oceniam nie tylko po słabym okresie liderowania jego ukochaną Partią Pracy (dziś nazwalibyśmy kogoś takiego partyjnym patriotą, lecz oczywiście nie w eseldowskim rozumieniu przywiązania do własnego plemienia). W erze postpolitycznej idee i ideologiczne dekalogi to niemal archaizmy, lecz dla takich polityków jak Foot, przywiązanie do własnych poglądów i jasno wyznaczona linia oddzielająca zdrowy pragmatyzm od zdrady ideałów - były oczywistością. Warto przypominać o takich postaciach i wyciągać wnioski z ich klęsk. A polska lewica? Przydałby się dziś lider pokroju Foota. A niektórzy przywódcy polityczni mogliby wyciągnąć wnioski z jego burzliwej kariery. Nie każdy polityk może być liderem, nie każdy jest materiałem na przywódce, co wcale nie umniejsza czyjejś rangi lub wagi. Zrozumienie własnych ograniczeń, to cecha mężów stanu. Bywają wyjątki, przykładem - Foot.
En garde Obywatelu!
2010-02-23 14:53:25
Mam lekkie wyrzuty sumienia. Za każdym razem kiedy już mobilizuję się do dokonania wpisu (w moim przypadku to nie bułka z masłem), zamiast skupiać się na tematach ciekawych i sprawach ważkich, zajmuję się krytyką rządu i jego kolejnych głupich pomysłów. Krytykuję je nawet pomimo tego, że kolejne idiotyczne i niebezpieczne pomysły rządu są najpewniej jedynie zasłoną dymną mającą na celu ukrycie przed społeczeństwem ogólnej niemocy gabinetu Donalda Tuska. Z drugiej strony, mogą też być metodą na bezpieczne wprowadzenie w życie swych rozmytych w treści, ale nie aksjologii kopii. Nie wykluczam tego - dowiemy się z czasem. Niezależnie od tego, która wersja wydarzeń jest prawdziwa, kolejne pomysły rządu z szuflady ideologicznej nadają się jedynie do skrytykowania i wyrzucenia na śmietnik niepamięci.

Powszechnie dostępna broń palna to plan Janusza Palikota i jego komisji "Przyjazne Państwo". Jakiś tydzień temu komisja przyjęła nową wersję ustawy o broni i amunicji która w radykalny sposób zmienia istniejący stan rzeczy. Według Palikota, posiadanie broni powinno być prawem, a nie jak dotąd przywilejem zarezerwowanym dla osób narażonych na szczególne ryzyko lub w inny sposób potrafiących uzasadnić swój wniosek. Media zgodnie przewidują, że w przeciągu roku od wprowadzenia zapisów w życie, na ulicach naszych miast, wsi i miasteczek pojawi się 100 tysięcy sztuk nowej, świeżej broni każdego rodzaju.

Zwolennicy wild, wild west w stylu amerykańskim wysuwają dwa zasadnicze argumenty na obronę swojej wizji:

Wolność i obrona konieczna

Wolność - mam prawo posiadać broń, bo jestem wolnym człowiekiem który ma prawo bronić siebie i swoją rodzinę...Stop. Wolność jednej osoby nie może naruszać wolności osoby drugiej. Istnieje również "wolność od" (w tym wypadku przemocy, zagrożenia życia i zdrowia), a nie tylko "wolność do"...Statystyki ze Stanów Zjednoczonych są dla zwolenników stylu a la Brudny Harry miążdżące. Badania pokazują, że pistolet trzymany w domu niesie za sobą 43 razy większe ryzyko zabicia członka rodziny lub mieszkańca tego domu niż intruza! Stany Zjednoczone posiadają największą w gronie państw wysoko rozwiniętych liczbę osadzonych w więzieniach. Przestępczość z użyciem broni stoi na szalenie wysokim w porównaniu z państwami Europy, poziomie. Około 60% wszystkich ofiar morderstw w Stanach Zjednoczonych (ok. 12,000 ludzi) zostało zabitych z broni palnej (1989 rok, a teraz jest jeszcze więcej broni i jeszcze więcej zabitych). Te statystyki są miażdżące dla zwolenników zbrojeń i uzasadniają restrykcyjne przepisy.

Argument numer dwa. Obywatel uzbrojony to obywatel bezpieczny. Część z kontrargumentów wobec tej tezy zostało przedstawionych powyżej. Można tylko dodać lekko populistyczny, ale prawdziwy w swej naturze argument dotyczący licznych i regularnych w Stanach Zjednoczonych tragedii z użyciem broni. Niech zwolennicy zbrojeń pokażą mi maskarę z udziałem zdesperowanego furiata w której uzbrojeni obywatele postawili mu skuteczny opór i uchronili życie swoje i innych. Nawet jeśli ta sztuka się uda, jako kontrargument można przedstawić 30 tego typu tragedii w trakcie których furiat wystrzelał uzbrojonych obywateli. Na pewno w pojedynczych, zindywidualizowanych przypadkach broń osobista uratowała komuś życie. W skali makro jednak jej powszechna dostępność w Stanach, częściej powoduje śmierć lub kalectwo niewinnych osób.

Tyle jeśli chodzi o argumenty przeciwko temu niemądremu projektowi. Warto jednak jeszcze zwrócić uwagę na otoczkę. Nie jest tajemnicą, że w tworzeniu ustaw komisji "Przyjazne Państwo" swój wielki udział mają różnej maści lobbyści, którzy de facto piszą posłom ustawy. Być może dlatego komisja zamiast likwidować głupie przepisy, tworzy nowe. Przykładową ustawę która zapewni milionowe dochody dla wiadomej branży napisała Fundacja Rozwoju Strzelectwa w Polsce. Posłowie kompletnie się z tym nie kryją, oto znak czasów.

Trzeba na koniec dodać, że od pomysłu Palikota odżegnują się pozostali liderzy Platformy Obywatelskiej. Zobaczymy więc, czy liberalizacja ustawy o broni jest indywidualnym projektem Palikota, czy też za parę miesięcy okaże się, że rozmyta, ale zachowująca swój rdzeń ustawa przejdzie po cichu w Sejmie, a Donald Tusk będzie mógł ponownie pokazać się jako Przyjaciel Ludu. W końcu jak bardzo może wzrost przestępczości obchodzić ludzi, którzy oglądają świat zza szyb swoich limuzyn (helikoptera w przypadku multimilionera Palikota).

P.S. Zapraszam na stronę "Nie zgadzamy się na powszechny dostęp do broni!" na portalu społecznościowym Facebook. Już ponad 1251 osób podpisało się pod tym hasłem, a liczba osób wciąż rośnie!

http://www.facebook.com/home.php?#!/pages/Nie-zgadzamy-sie-na-powszechny-dostep-do-broni/326765201344?ref=ts
Chiny, nie Irlandia
2010-01-28 14:41:51
O ustawie hazardowej i dodatkach napisano już tak wiele, że aż wstyd na tym etapie zabierać głos. Sprawa wywołała mimowolną dyskusję, skupioną wokół drugiej części ustawy, nazwanej enigmatycznie ustawą o zmianie ustawy o grach hazardowych oraz niektórych innych ustaw. Rejestr Usług i Stron Niedozwolonych został już omówiony z każdej strony. Pierwszy projekt ustawy hazardowej był tak represyjny, że bardzo szybko został zamieciony pod dywan. Helsińska Fundacja Praw Człowieka wyłożyła szereg argumentów przeciwko obecnej wersji projektu, który swoją drogą był tworzony w wielkim pośpiechu i oderwaniu od jakiejkolwiek dyskusji publicznej. Mahomet nie przyszedł do góry, to góra przyszła do Mahometa. Od kilku dni toczy się ostra dyskusja, a właściwie krytyka wymierzona głównie w Rejestr Usług i Stron Niedozwolonych oraz enigmatyczną regulację, która pozwala na podciągnięcie pod niemoralną treść praktycznie wszystko. Internauci mówią stanowcze „Nie!” próbom regulacji sieci i cenzurowaniu jej zawartości.

Swoją drogą, w ostatnim czasie, rząd jest najwyraźniej zapatrzony w rozwiązania rodem z Chińskiej Republiki Ludowej. Polecam wpis na blogu Lewy Sierpowy - http://lewysierpowy.blox.pl/2010/01/Raz-dwa-trzy-do-psychuszki-trafiasz-Ty.html – który rozprawia się z kolejną antydemokratyczną inicjatywą Donalda Tuska, tym razem wymierzoną niby w „zdemoralizowanych” alkoholików a tak naprawdę przecież w każdego z nas. Być może Premier Tusk powinien odświeżyć sobie „Lot nad Kukułczym Gniazdem” Kena Keseya, i zastanowić się poważnie nad konsekwencjami swoich decyzji.

Idąc dalej, Tomasz Nałęcz kilka dni temu poddaje krytyce kolejny skrajnie konserwatywny pomysł - http://nalecz.blog.onet.pl/ - W MSWiA trwają prace nad stworzeniem wielkiej bazy danych obywateli – doniosła Rzeczpospolita. Projekt nazywa się P1 ID i ma polegać na gromadzeniu możliwie jak największej liczby informacji o nas. Resztę przeczytajcie sami, doniesienia są niepokojące...

Na tym pragnąłem zakończyć, ale w oczy rzucił mi się news na lewicy.pl. Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych na wniosek przedsiębiorców proponuje zmiany w Kodeksie Pracy. http://www.lewica.pl/?id=20828 – oto one. Pracodawca będzie miał prawo do zażądania informacji o przynależności związkowej, referencji z poprzednich miejsc pracy oraz przeprowadzenia testu psychologicznego, w celu stworzenia portretu osobowościowego kandydata – czytamy na lewica.pl. W chwili kiedy to piszę, trwa konferencja prasowa Premiera. Chcemy być najlepszym miejscem do inwestowania w Europie. Potrzebujemy skuteczności, potrzebujemy instrumentów – słyszę uspokajający głos Donalda Tuska. Cóż, jeśli chodzi o skuteczność, to ten instrument jest chyba właściwy, ale co na to zwykli ludzie i jak to się ma do zasad demokracji?

Przerażające prawda? I to wszystko w przeciągu kilku ostatnich miesięcy. Okazuje się, że ciekawość publiczności skupiła się na mniej represyjnej z szeregu propozycji w duchu nowoczesnego autorytaryzmu. Panuje ogólna konsternacja postawą PO. Nie ma co się jednak dziwić, bo to wciąż ci sami ludzie, którzy kilka lat temu chcieli, by Polska umierała za Niceę, szarpać za cugle, wprowadzać podatek liniowy.

Na koniec: nie jest powiedziane, że cała ta sprawa przedarła się przez grube sito strażników public realtions. Bardzo prawdopodobne, że Premier który teraz zaprasza oburzonych internautów do dyskusji (ma się odbyć w następnym tygodniu, chociaż nie wiadomo dokładnie gdzie, kiedy i w jakiej formule), zamierza po prostu odegrać swoją typową rolę dobrego wujaszka, wręcz kolegi. Nasz kolega z rządu zrezygnuje z najbardziej kontrowersyjnych punktów ustawy, po to by przepchnąć te, które od początku najbardziej leżały mu na sercu. Wizerunek Dobrego Wujka/Kolegi zostanie umocniony. Przypominają się metody rodem z PRL. Władza ogłaszała, że ceny mięsna wzrosną o 100%, powstawało oburzenie, po czym po 3 dniach rozgardiaszu, ceny wzrastały tylko o 25%. Opinii publicznej kamień spada z serca, a Towarzysz Wiesław jawi się jakoś tak sympatyczniej. Oby dzisiejsza opinia publiczna nie dała się nabrać na tego typu metody. Patrząc na to co w dziedzinie wolności słowa robi ostatnimi czasy rząd, trzeba się poważnie zastanowić czy wzrok Donalda Tuska przesunął się w dół mapy, z Irlandii na Chińską Republikę Ludową. Fetyszyzacja wzrostu gospodarczego kosztem innych wskaźników rozwoju i pogarda dla nowoczesnej demokracji na to wskazują, Będziemy więc budować naszą wersję ChRL, bez drapaczy chmur i szybkich pociągów...

P.S. Dyskusja wokół wolności słowa i planów rządu wybuchła w całej okazałości na portalach społecznościowych, a zwłaszcza na Facebooku, którego używa już ponad 3mln Polek i Polaków. To właśnie im odpowiedział w swoim liście Donald Tusk. To pokazuje gdzie leży przyszłość politycznej agitacji.
Park Oliwski na celowniku. Część II.
2009-12-28 12:28:41
Nie palcie komitetów, zakładajcie własne”

Jak radził Jacek Kuroń, tak autor bloga wraz z grupką companieros zrobił rok temu. Powód? Roszczenia wobec gdańskiego Parku Oliwskiego, które wystosowała Archidiecezja Gdańska. Sprawa była bardzo głośna i wywołała szeroko zakrojoną dyskusję i reakcję. Dziennik Bałtycki sprzed roku:

Miasto może stracić część Parku Oliwskiego. O zwrot prawie hektarowej działki leżącej w jego obrębie zwrócił się nowy metropolita gdański, arcybiskup Sławoj Leszek Głódź. Chodzi o część Parku Oliwskiego, leżącą pomiędzy "murem pocysterskim", a dzisiejszą ulicą Opata Rybińskiego. Historia tej działki zaczyna się w 1950 roku, kiedy to Wspólna Komisja Rządu RP i Episkopatu przyznała gdańskim biskupom ordynariuszom i oliwskiemu seminarium duchownemu prawo do posiadania ogrodu. Jednak działka w Oliwie nigdy nie została kościołowi przekazana.

Szczegóły tu:

http://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/Gdansk-oddaje-fragment-Parku-Oliwskiego-n29747.html

Komitet Obrony Parku Oliwskiego zebrał wtedy przeszło pięć tysięcy podpisów w tej sprawie. Złożyliśmy je na ręce diecezji gdańskiej (arcybiskup Głódź niestety nie stawił się osobiście), odbyło się kilka happeningów, sprawa obiła się głośnym echem w lokalnych mediach, następnie ucichła, kiedy kuria postanowiła zrezygnować z komentarzy i publicznych roszczeń.

Minął rok i arcybiskup Sławoj Leszek Głódź przypomniał sobie o potencjalnie dochodowym gruncie. Do końca tego roku Archidiecezja Gdańska zamierza wystąpić do wydziału ksiąg wieczystych Sądu Rejonowego w Gdańsku o uznanie własności części Parku Oliwskiego – czytamy na portalu trójmiasto.pl.

http://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/Fragment-Parku-Oliwskiego-stanie-sie-wlasnoscia-Kosciola-n36262.html

A więc Komitet zostanie reaktywowany, a Archidiecezja może być pewna, że mieszkańcy Trójmiasta będą na bieżąco informowani o jej poczynaniach. Miażdżąca większość Gdańszczan jest zdania, że sporny hektar parku powinien pozostać w rękach publicznych a Kościół nie powinien czerpać z niego zysków w taki czy inny sposób. Takie zdanie przeważa, nie dlatego, że moje rodzinne miasto skupia największa ilość ateistów, antyklerykałów czy wrogów Kościoła. Jest tak dlatego, że Gdańszczanie inaczej postrzegają rolę kościoła. Arcybiskup Głódź chce być biznesmenem, z kolei wierni widzą go raczej w roli kapłana. Rok temu kuria, a także przychylne jej media starały się przedstawić działania Komitetu jako odosobniony wybryk grupki socjalistów. Nie udało im się wtedy i nie uda się teraz, bo jest z nami zdecydowana większość mieszkańców. Szczegóły wkrótce.

P.S. Rację ma Przemysław Prekiel gdy pisze, że w Polsce narasta fala antyklerykalizmu, tyle, że sam nie nazwałbym tego antyklerykalizmem a raczej sprzeciwem wobec nieuzasadnionych przywilejów kościoła. Polacy są w coraz mniejszym stopniu sentymentalni, coraz więcej w nich pragmatyzmu. Być może ten pozytywny pragmatyzm przełoży się z czasem na głośniejsze artykułowanie interesu ekonomicznego i wywoła szerzej zakrojoną krytykę kwitnącego od 20 lat kultu neoliberalizmu.

Czego sobie i wam życzę w roku 2010!
Czy Foltyn poprze Tuska?
2009-12-19 14:56:40
Zadziwia mnie atak na Tomasza Nałęcza, który przeprowadza na swoim blogu Łukasz Foltyn, osoba nad której opiniami i analizami warto się pochylać. Zadziwia użyta argumentacja, w której więcej drobnych złośliwości niż sensu. Łukasz Foltyn pisze o Tomaszu Nałęczu w kontekście trwającej fety z okazji 20-lecia "Planu Balcerowicza". Rzeczywiście show jaki obserwujemy w mediach, jest co najmniej żałosny, tylko po co wtłaczać w to na siłę Nałęcza?

”A może by tak prof. Nałęcz zgłosił i poparł w wyborach prezydenckich kandydaturę Leszka Balcerowicza?” - pisze Foltyn.

Metoda stawiania tego typu pytań odnośnie oponenta politycznego ma na celu, mówiąc kolokwialnie "obrzucenie go błotem". To prawda, że Nałęczowi daleko do lewicowości Łukasza Foltyna, ale czy to oznacza od razu, że blisko mu do Leszka Balcerowicza? Na tej samej zasadzie mógłbym zadać prowokujące pytanie odnośnie Łukasza Foltyna w stylu - A może by tak Łukasz Foltyn poparł w wyborach prezydenckich Donalda Tuska?

Idąc dalej, Łukasz Foltyn wyjaśnia co nieco:

"Profesor Nałęcz argumentował przeciwko kandydaturze Olechowskiego, że przecież „jest on człowiekiem prawicy, bo był w najbardziej prawicowym rządzie Jana Olszewskiego”. Z Profesorem Balcerowiczem tego problemu nie ma- mało tego, był on przecież szefem Unii Wolności, partii która po przekształceniu w partię demokraci.pl jeszcze niedawno była w koalicji z SLD i UP („LiD”), koalicji gorąco popieranej przez prof. Nałęcza. Można więc śmiało powiedzieć, idąc tokiem rozumowania wobec Olechowskiego, że Leszek Balcerowicz jest kandydatem centro-lewicowym, czyli lewicowym."

Rozłóżmy na czynniki pierwsze tę wypowiedź. A więc Nałęcz nie ma problemu z poglądami Balcerowicza, ponieważ startuje w wyborach z poparciem partii, w której prekursorce zasiadał niegdyś Leszek Balcerowicz. Skąd takie szalone wnioski, że Nałęcz nie ma problemów z tymi poglądami? Czy Łukasz Foltyn odbył ostatnio polemikę ideologiczną z Nałęczem? I skąd się wzięła kolejna myśl, że Nałęcz uznaje Balcerowicza za człowieka lewicy? Czy dlatego, że Tomasz Nałęcz w "Faktach po Faktach", w których odbywała się dyskusja o Olechowskim (nie Balcerowiczu), nie wspomniał przy okazji o prawicowości Balcerowicza? Czy według Łukasza Foltyna Tomasz Nałęcz uznaje również za lewicowca Leszka Bubla? Przecież nie wspomniał nic o Leszku Bublu, nie poddał krytyce jego osoby od strony ideologicznej, nic nie powiedział, milczał. Nie zrobił tego również w stosunku do Margaret Thatcher, Osamy Bin Ladena ani Myszki Mickey.

A teraz zabawię się systemem argumentacji Łukasza Foltyna.

Foltyn w 2007 roku ubiegał się bezskutecznie o mandat posła w okręgu warszawskim jako numer na liście Polskiego Stronnictwa Ludowego. Polskie Stronnictwo Ludowe uczestniczyło dwukrotnie w rządach neoliberalnego SLD. Polskie Stronnictwo Ludowe uczestniczy w neoliberalnym rządzie Platformy Obywatelskiej. W czasach PRL-u Polskie Stronnictwo Ludowe tworzyło komunistyczne Zjednoczone Stronnictwo Ludowe, popierające w całej rozciągłości PZPR. A więc stosując metodologię Łukasza Foltyna, jest on neoliberałem, popierał PZPR, a jego idealnym kandydatem na prezydenta jest prawicowiec Donald Tusk (bo przecież ostatecznie PSL Tuska poprze). Czy to naprawdę dobra platforma do pouczania innych?

Prawda, że bez sensu? Prawda, że dziwaczna ta argumentacja?

Chciałbym postawić sprawę jasno. Można nie lubić Nałęcza, można go uważać za neoliberała lub cokolwiek innego. Dużo jest prawdy w krytyce mainstreamowej lewicy, nie da się ukryć, że w latach 2001 - 2005 formacje mieniące się socjaldemokratycznymi skompromitowały się doszczętnie. Jasne, oczywiście, zgoda. Nie stosujmy jednak argumentów demagogicznych, zwłaszcza jeżeli sami nie jesteśmy wolni od brzemienia pragmatyzmu.

Nie wiem do końca jakie Tomasz Nałęcz ma poglądy w sprawach ekonomicznych, bo politycy lewej strony, ukrywają to starannie, co mnie również oburza. Może warto Łukaszu (jeżeli mogę zwracać się tak bezpośrednio) postawić to pytanie jasno? Może warto zorganizować stosowną debatę/dyskusję o ekonomii w gronie lewicy, z udziałem m.in. Łukasza Foltyna i Tomasza Nałęcza? Sądzę, że dałoby się zorganizować coś takiego, potrzeba tylko nieco dobrej woli.

P.S. Przepraszam wszystkich za nadreprezentację wątków partyjno-wyborczych. Obiecuję poprawę.
Olechowski to człowiek prawicy
2009-12-17 11:48:31
Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie wczorajsza wypowiedź Tomasza Nałęcza (SdPl) w wieczornych "Faktach po Faktach". Ten powściągliwy do znudzenia kandydat na prezydenta jako chyba pierwszy czynny polityk uciął stanowczo spekulacje dotyczące sojuszu na linii lewica-Olechowski.

Dla mnie Olechowski to człowiek prawicy. On był przecież ministrem w bardzo prawicowym rządzie Jana Olszewskiego - ocenia Olechowskiego Tomasz Nałęcz, kandydat na prezydenta Partii Demokratycznej i SdPl. Polityk przypomina w tym kontekście także o jego działalności w Ruchu Stu i o zakładaniu przez niego PO.

Łasi się do wyborcy lewicowego, bo z trudem uzyskuje zrozumienie wśród wyborców PO, przywiązanych do swojego premiera Tuska. Moim zdaniem pan Olechowski usiłuje użyć wyborców centrolewicowych jako takiego mięsa wyborczego - dodaje Nałęcz.

Szczegóły tu - http://www.tvn24.pl/-1,1634017,0,1,wystartuje-na-prezydenta-bedzie-sie-lasil-do-lewicy,wiadomosc.html

Niby nic specjalnego, że kandydat lewicy odcina się od kandydata prawicy, ale jak wiadomo w dzisiejszych czasach wszystko jest możliwe po lewej stronie. Np. były prezydent Kwaśniewski już teraz stara się na własną rękę wepchnąć podzielonej i poobijanej lewicy Andrzeja Olechowskiego jako kandydata wszystkich na lewo od PO. Wątpliwa to teza, że Olechowski okupuje pozycję na lewo od PO i że zmieniając poglądy jak kameleon ma jakąkolwiek wiarygodność. Andrzej Olechowski nie będzie dla lewicy współczesną wersją Gabriela Narutowicza. Rację ma prof. Nałęcz, kiedy mówi, że dla Olechowskiego wyborca lewicowy to mięso armatnie. Również program lewicy to dla kandydata SD tylko środek prowadzący do celu(swoją drogą ta grupa towarzysko-biznesowa udająca partię polityczną ma multum własnych kłopotów i nie wykluczone, że stara gwardia SD sama utopi marzenia Olechowskiego i Piskorskiego o dobrym wyniku i powrocie do politycznej gry). Zresztą, nie wystarczy popierać parytetów i puszczać oko do mniejszości seksualnych by móc liczyć na ludzi o lewicowej wrażliwości. Lewica to o wiele więcej.

Oczywiście nie stawiam tu tezy, że dla zniechęconych wyborców lewicowych, tych mitycznych 30 procent, wiarygodnym kandydatem będzie Szmajdziński, Nałęcz czy nawet prof. Adam Gierek ( Zarząd Krajowy Unii Pracy zdecydował się wczoraj poprzeć prof. Adama Gierka jako kandydata tej partii w wyborach prezydenckich). Odzyskanie wiarygodności będzie wymagało ciężkiej pracy, a efekty nie są pewne. Postawienie się w kontrze do odgrywającego rolę politycznej hieny czającej się w pobliżu rannej lewicy Olechowskiego, to podstawa. Z chwilą kiedy reprezentanci mainstreamowej lewicy przestaną przepraszać za to, że nie są prawicą, za swój program (no dobrze, z tym nie jest najlepiej, ale wszyscy wiemy o co chodzi, chodzi o świadome wyzbywanie się pewnej tożsamości), będziemy mogli rozpocząć długi marsz. Im szybciej kandydaci z lewej strony odetną się od neoliberalnego konserwatysty przemalowanego na współczującego liberała, tym lepiej.

P.S. Jak na razie zaskakująca cisza w środowisku pozaparlamentarnej lewicy. Jakieś pomysły na kandydata z kręgu PPP lub PPS? Warto by w tych nieoficjalnych "prawyborach", debacie przedwyborczej, również pozaparlamentarna lewica zaznaczyła swoją obecność. Może ponownie Szyszkowska? Jakieś pomysły?

Komentarz w sprawie uchwały z 3 grudnia
2009-12-08 16:13:13
W czasie gdy wszyscy wokół zajmują się sprawą trójki licealistów z wrocławskiego XIV LO, warto zwrócić uwagę na uchwałę Sejmu z dnia 3 grudnia b.r. stanowiąca swoisty komentarz do niedawnego wyroku Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Wyrok ten w swej treści kwestionuje zasadność prawną umieszczania krzyży w klasach szkolnych we Włoszech.

Krótko, treściwie i do rzeczy. Ciężko jest się bowiem rozwodzić nad niezgodną z Konstytucją RP uchwałą przegłosowaną przez PiS, PO i PSL. Oto link do tego kuriozum prawnego:

http://orka.sejm.gov.pl/opinie6.nsf/nazwa/2533_u/$file/2533_u.pdf

Sprawa przeszła bez echa, co dziwi. Gdzie są bowiem wszyscy ci oświeceni inteligenci którzy jeszcze dwa lata temu protestowali przeciwko"totalitarnym" rządom Prawa i Sprawiedliwości? Być może nie przeszkadza im zaklepywanie przez Sejm Rzeczypospolitej europejskiej wersji prawa koranicznego, a być może reprezentanci Platformy Obywatelskiej mogą więcej. Nie wiem. To temat na inny wpis, przejdźmy do meritum, czyli do dekonstrukcji tego potworka posłów prawicy.

znak krzyża (...) w sferze publicznej przypomina o gotowości do poświęcenia
dla drugiego człowieka, wyraża wartości budujące szacunek dla godności każdego
człowieka i jego praw

Wedle zasad państwa neutralnego światopoglądowo, sfera publiczna powinna być wolna od wszelkich symboli religijnych czy ideologicznych. Państwo jest neutralne światopoglądowo, nie faworyzuje żadnej opcji ideowej ani wyznania. Dowód na to znajduje się tu:

Art. 25.

1. Kościoły i inne związki wyznaniowe są równouprawnione.

2. Władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych, zapewniając swobodę ich wyrażania w życiu publicznym.

Oto fragment obowiązującej Konstytucji, o której najwyrazniej posłowie POPiS-u zapomnieli w swojej uchwale .W jej dalszej części czytamy:

deklarując wrażliwość na respektowanie wolności myśli, sumienia i wyznania

A więc, podążając tokiem myślenia posłów prawicy; krzyż wiszący na ścianie urzędu państwowego jest po prostu zwyczajną emanacją troski państwa o uczucia bardziej zaangażowanych światopoglądowo Polaków. Wnioskując zatem zgodnie z prawidłami logiki, jeżeli w najbliższym urzędzie państwowym powieszę symbol słońca, drzewa lub płodności, będzie to po prostu wyraz troski o pogańską mniejszość zamieszkującą teren RP. Czy to realny obrót wydarzeń w Polsce? Nie wydaje mi się...pędząc dalej:

nawiązując do tradycji wolnościowej I Rzeczypospolitej, która była w ówczesnej
Europie wzorem tolerancji narodowościowej i religijnej,

Utrzymynie wysokiego poziomu tolerancja w państwie zrzeszającym obywateli wielu wyznań, ateistów i agnostyków, najlepiej realizuje się w neutralności instytucji publicznych. Nikt nie czuje się dyskryminowany. Dobrze rozumieli to nasi przodkowie którzy nie faworyzowali żadnego wyznania.

podkreślając, że zarówno jednostka jak i wspólnoty mają prawo do wyrażania
własnej tożsamości religijnej i kulturowej, która nie ogranicza się do sfery prywatnej

Właśnie z tego powodu, nikt nie zakazuje zagorzałym katolikom obnosić się zw swoją wiarą w sferze publicznej, np. poprzez eksponowanie krzyża czy wizerunku świętych albo innych symboli religijnych. Nikt nie próbuje ograniczać eksponowania na własnej osobie religii w sferze publicznej, nikt nie zabrania tego również dobrowolnym wspólnotom, ale problem w tym, że ściana w urzędzie państwowym nie należy ani do skonkretyzowanych jednostek, ani nie jest własnością dobrowolnej wspólnoty. Państwo nie jest wspólnotą dobrowolną opartą o wspólne zainteresowania czy światopogląd. Zwraca na to uwagę Konstytucja, zapomnieli o tym posłowie.

przypominając, że w przeszłości, szczególnie w okresie dyktatury nazistowskiej
i komunistycznej, akty wrogości wobec religii połączone były z masowym łamaniem
praw człowieka i prowadziły do dyskryminacji,

i dokładnie temu ma zapobiegać gwarancja neutralności światpoglądowej państwa. Utożsamianie państwa z konkretnym światopoglądem lub wyznaniem jest właśnie przejawem totalitarnego myślenia. Uchwała Sejmu zakłada, że pusta ściana urzędu państwowego to przejaw wrogości wobec katolicyzmu. Czy można sobie wyobrazić większy absurd? Czy pusta ściana urzędu jest symbolem wrogości wobec buddyzmu, islamu, ateizmu? A czy na zasadzie inwersji, ściana zaszczycona obecnością krzyża nie jest symbolem wrogości wobec całej reszty wierzeń i światopoglądów? Chyba tak. A może chrześcijaństwo jest ideą na tyle wyczerpującą, że inkorporuje w sobie całą skumulowaną resztę ex lege. A więc mentalnościowy powrót do średniowiecza wykonaniu posłów prawicy...

mając w pamięci słowa wypowiedziane przez Jana Pawła II w historycznym
wystąpieniu w polskim Parlamencie w czerwcu 1999 roku o tym, że „demokracja
bez wartości łatwo przemienia się w jawny bądź zakamuflowany totalitaryzm”

Interpretacja zdania kuriozalna. Wynika z niej, że jedynie chrześcijaśtwo jest nośnikiem wartośći, wszelkie inne światopoglądy i wierzenia lub co gorsza neutralna postawa państwa to przejaw totalitaryzmu.

wyraża zaniepokojenie decyzjami, które godzą w wolność wyznania, lekceważą
prawa i uczucia ludzi wierzących oraz burzą pokój społeczny, i ocenia krytycznie
wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka kwestionujący podstawy
prawne obecności krzyży w klasach szkolnych we Włoszech.

A więc podsumujmy. Brak wyeksponowanego w klasie szkolnej krzyża lekceważy uczucia wierzących. Jego obecność natomiast nie lekceważy uczuć osób nie wierzących. Wniosek: katolicka większość w Polsce może narzucić wszystko mniejszości niekatolickiej. Bardzo groźna tendencja ale w uchwale Sejmu widoczna jak słońce na tle jasnego nieba. Inaczej nie da się wytłumaczyć logiki POPiS-owej większości.

Oby nadgorliwość posłów POPiS-u okazała się dla nich zgubna. Zwolennicy faworyzowania Koscioła katolickiego w sferze publicznej powinni dla własnego dobra unikać większej debaty na ten temat. Nie mają bowiem żadnych argumentów, pomijając takie które bezpośrednio kwestionują zasadność istnienia liberalnej demokracji. Kwintesencją tego typu rozumowania była jedna z dyskusji odbywających się w kontekście petycji trójki uczniów z XIV LO we Wrocławiu, i postawa jej uczestnika - prawicowego publicysty. Wydał on z siebie tezę, że puste ściany nie obciążone symobliką jakiegokolwiek światopoglądu lub wierzenia, symbolizują de facto...ideologię liberalno-lewicową. Prosimy o więcej..
Trzecia droga w konwulsjach
2009-10-01 12:17:15
Polecam 2 krótkie artykuły sprzed kilku dni opisujące sytuację powyborczą w SPD:

http://wyborcza.pl/1,75477,7092828,SPD_sie_gotuje_i_skreca_na_lewo.html

oraz przedwyborczą w brytyjskiej Partii Pracy:

http://www.rp.pl/artykul/370507_Laburzysci__nasz_premier_nie_ma_depresji.html

Jeszcze kilka lat temu, u progu nowej dekady, laburzyści oraz niemieccy socjaldemokraci wyznaczali kierunki dla całej lewicy na kontynencie. Dominująca wtedy koncepcja Trzeciej Drogi, wydaje się dziś martwa. Brytyjska Partia Pracy konsekwentnie dołuje w sondażach od czasu oddania sterów władzy w ręce kostycznego Gordona Browna. Inkorporowanie w połowie lat 90 znacznej części postulatów prawicy do swojego programu pozwoliło na osiągnięcie krótkotrwałych sukcesów, które laburzyści chyba bardziej zawdzięczali charyzmatycznemu Blairowi niż cudownemu lekowi w postaci skrętu do centrum. Dziś premier Brown obiecuje Brytyjczykom stanowczą walkę z przestępczością i degrengoladą moralną. Tyle zostało z koncepcji New Labour, która wydaje się absolutnie niewiarygodną opcją dla wyborcy lewicującego. Wszystkie sondaże wskazują na to, że laburzyści są już trzecią siłą, zaraz za Liberalnymi-Demokratami. Liberal-Democrats to centrowi jeszcze do niedawna demokraci, składający się z tradycyjnych socjal-liberałów, i socjaldemokratów którzy w latach 80 odłączyli się od ostro wówczas lewicującej Partii Pracy. Ich dalekimi protoplastami są liberałowie, będący na początku XX wieku drugą siłą w brytyjskiej polityce. Wygryzieni przez laburzystów w latach 20 i 30, wracają do łask. Historia zatoczy koło, o ile w Partii Pracy nie wydarzy się cud. A na cud się nie zapowiada, bo partię trawi choroba braku silnych postaci będących w stanie wyciągnąć partię z pułapki jej poległych centrowych koncepcji, cynizmu i służalczej postawy wobec sojusznika zza oceanu. Nie pomaga również znakomita kondycja Partii Konserwatywnej pod wodzą bardzo medialnego Dawida Camerona, którego skręt w stronę centrum okazał się niebywałym sukcesem.

O wiele lepiej wygląda sytuacja w Niemczech. SPD uzyskała w niedzielnych wyborach najgorszy wynik w swojej historii (23 proc.), ale sytuacja całej lewicy wygląda nie najgorzej. Die Linke (13 proc.) wyrasta na poważną siłę niemieckiej polityki, a lewicujący zieloni wydają się jej stabilną częścią. Nowa koalicja CDU/CSU z liberałami, stoi w obliczu poważnego kryzysu gospodarki i jeżeli tylko siły lewicowe w Bundestagu będą skłonne podjąć skuteczną współpracę, punktowanie rządzących nie powinno być ciężkie. Warunkiem jest oczywiście wypracowanie przez lewą stronę własnej koncepcji rządzenia, a nie da się ukryć, że może to być jej największy problem. Die Linke zawiera w sobie bardzo szerokie spektrum poglądów i opinii, w tym poglądy mocno radykalne. Z kolei SPD przeżywa potężny kryzys przywództwa i idei. Podobnie jak brytyjska partia siostrzana, SPD wyzbyła się w ostatnich latach swego programu, stawiając na ekonomiczny neoliberalizm i programowe rozmycie. Ten kierunek wyhodował nową klasę polityków technokratów. Tacy działacze jak Franz Müntefering czy Frank-Walter Steinmeier, nie mają za grosz charyzmy, a nawet najbardziej skrupulatny obserwator tamtejszej sceny politycznej nie ulepiłby z ich wypowiedzi spójnej i konsekwentnej wizji świata. Ten pierwszy zresztą już oddał stanowisko przewodniczącego partii, drugi natomiast walczy o swój dalszy polityczny żywot jako szef frakcji parlamentarnej. Wydaje się, że skręt w lewo jest nieunikniony, a poligonem doświadczalnym dla przyszłego układu na lewicy są rządy czerwono-czerwone w Berlinie pod wodzą burmistrza Klausa Wowereita, który od lat zajmuje lewe skrzydło partii. Czas pokaże co wyniknie z powyborczych rozliczeń w SPD i jak daleko w lewo podryfuje ta partia. Dobrze, że koncepcja Trzeciej Drogi i kapitulacji przed neoliberalizmem idzie powoli w odstawkę. Niech partie socjaldemokratyczne na kontynencie wyciągną w końcu wnioski z kolejnych klęsk wyborczych. Alternatywą dla Trzeciej drogi nie musi być przecież nowy radykalizm, a po prostu zwyczajny powrót do tradycyjnych wartości socjaldemokratycznych.
"Lewicowe" przedbiegi samorządowe
2009-09-25 14:59:18
Dyskretna woń samorządowej walki wyborczej zaczyna się unosić w powietrzu. Przymiarki do wyborów wyjątkowo wcześnie zaczyna lewica parlamentarna spod znaku SLD. Również SdPl nie pozostaje bierna w kwestii przyszłorocznych wyborów. Szkoda, że te dwie partie w dwóch oddzielnych kontekstach politycznych nie potrafią się obyć bez wzajemnej nawalanki.

Prawicowi prezydenci w Łodzi i Częstochowie mogą wkrótce stanąć przed obliczem wyposażonych w kartę wyborczą mieszkańców. Zdenerwowanych mieszkańców - warto dodać. Zarówno Jerzy Kropiwnicki jak i Tadeusz Wrona to prezydenci zarówno nieudolni, jak i nie lubiani. Według działaczy Sojuszu z Częstochowy, prezydent Wrona zamienił miasto w „pielgrzymkową wioskę”. Referendum w sprawie odwołania prezydenta jest już raczej przesądzone. Vox populi, vox dei. Szkoda, że szefostwo SdPl tego nie rozumie. Wizytujący w ostatnim czasie lokalne struktury Wojciech Filemonowicz, wypowiedział się przeciwko idei referendum. Wielka szkoda, że antyeseldowskie resentymenty przeważyły nad trzeźwym spojrzeniem na sprawę. O wiele ciekawiej ma się jednak sprawa w Łodzi. Kropiwnicki to najbardziej znienawidzony prezydent w Polsce. Zarzuty wobec niego to: zadłużanie miasta, brak planów na zagospodarowanie miasta, porażka w staraniach o Euro 2012, tragiczny stan komunikacji miejskiej, doprowadzenie do upadku Teatru Nowego itd. itp. Jest tego sporo, a zarzuty te bynajmniej nie zostały wyssane z palca. To referendum jest już przesądzone i odbędzie się najprawdopodobniej w styczniu. Dziwi więc reakcja posłanki Socjaldemokracji Polskiej, Zdzisławy Janowskiej, skądinąd osoby zasłużonej, ideowej i kompetentnej. Janowska nie tylko krytykuje pomysł organizacji referendum na rok przed wyborami samorządowymi (co wydaje się konkretnym argumentem), ale co gorsze, występuje w reklamówkach wiceprezydenta Włodzimierza Tomaszewskiego, gdzie przyłącza się do propagandy Kropiwnickiego. Martwi fakt, że za tę propagandę płacą mieszkańcy Łodzi. Zachowanie posłanki Janowskiej jest co najmniej zastanawiające, bo przecież Socjaldemokracja Polska konsekwentnie od lat krytykuje Kropiwnickiego. Janowska w swoich argumentach zwraca uwagę na cynizm całej akcji, przeprowadzanej na rok przed wyborami i nieuchronność wprowadzenia zarządu komisarycznego po udanym referendum. To oczywiste, że miejscowe SLD chce zbić na kampanii referendalnej kapitał polityczny, ale nie jest zadaniem posłanki Janowskiej odrzucać pomysł jedynie z tego powodu. Jeżeli efektem końcowym ma być odwołanie tak fatalnego urzędnika, to należy poprzeć taką inicjatywę. Myślę, że mieszkańcy Łodzi w swej większości wybiorą jednak technokratycznego komisarza niż pozwolą na dalsze trwanie na stanowisku niekompetentnego Kropiwnickiego. Moja krytyka Janowskiej nie oznacza poparcia dla lokalnego działacza SdPl, Marcina Rzepeckiego, który domaga się usunięcia posłanki Janowskiej z partii. Pan Rzepecki tyle razy wypowiadał swoje zdanie wbrew własnej formacji, że powinien w tej akurat sprawie dyskretnie milczeć.

Drugi front przedbiegów do wyborów otwiera się w Warszawie. W tym wypadku racje rozłożone są odwrotnie. Miejscowe struktury SLD, kultywując ambicje samotnego startu w przyszłorocznych wyborach, a po przeprowadzeniu symulacji wyborczej (wynik poniżej oczekiwań, bo tylko 3 mandaty), łapią się brzydkich metod. Miejscowy aparat SLD wymyślił sobie, że jeżeli odwoła bezpartyjnego Włodzimierza Paszyńskiego (rekomendowanego w 2006 roku na to stanowisko przez Marka Borowskiego) ze stanowiska wiceprezydenta miasta (które należy się lewicy na mocy umowy z prezydent Waltz) i wstawi tam młodego wilczka z legitymacją partyjną, to pozwoli to na wyłonienie lidera w przyszłorocznych wyborach i uniknięcie katastrofy. Ciekawy pomysł, szkoda tylko, że po odgarnięciu góry lepkiego politycznego cynizmu, nie zostaje nic na jego obronę. SLD nawet nie sili się na szukanie racji natury merytorycznej dla uzasadnienia swego przedsięwzięcia. Jednym z pomysłodawców cofnięcia rekomendacji jest Sebastian Wierzbicki wiceszef warszawskich struktur partii. Ma on ewidentną chrapkę na stanowisko Paszyńskiego. Inny potencjalny następca to Dariusz Klimaszewski, wieloletni radny SLD który oficjalnie nie przyznaje się do planów odwołania Paszyńskiego, ale jak donoszą jego koledzy partyjni, już przebiera nogami na myśl o stanowisku wiceprezydenta. Wiesław Wilczyński to trzeci mocny kandydat. Do niedawna działacz SdPl, potem bezpartyjny , obecnie człowiek SLD. Były wiceminister sportu. Bardzo to wszystko cyniczne i desperackie, a jeżeli lokalne SLD naprawdę wierzy, że w ten sposób ugra za rok lepszy wynik, to gratuluję optymizmu i perspektywicznego myślenia.

Jak miło, że w tym roku „lewica” organizuje sobie tak sympatyczne przedbiegi samorządowe. Oby tyko coś się ostało na sam bieg.
Śmierć robotnika
2009-09-03 19:17:44
Na terenie budowy wielkiej hali widowiskowej pomiędzy Gdańskiem a Sopotem, doszło dziś do tragedii. 49 letni robotnik poniósł śmierć po upadku ze znacznej wysokości. Wydawałoby się, że temat jest jak najmniej polityczny, bo przecież wypadki są rzeczą nieuniknioną. Byłoby tak, gdyby nie niepokojące słuchy docierające z placu budowy prestiżowej inwestycji.

To woła o pomstę do nieba! Robotnicy chodzą 30 metrów nad ziemią po deskach, które same się rozsuwają pod nogami. - To relacja anonimowej osoby która zawiadomiła dziś media o wypadku. Trudno określić jaki jest stopień jej wiarygodności, ale nie jest tajemnicą, że w Polsce bezpieczeństwo i higiena pracy wyglądają najlepiej na papierze. W realnym świecie bardzo często okazuje się że specyficznie rozumiany "rozwój" jest ważniejszy od życia ludzkiego.

Szczególnie w Gdańsku lokalna władza akcentuje potrzebę tworzenia nowych inwestycji i zapewniania inwestorom dogodnych warunków. Takie ambitne projekty jak Baltic Arena czy Hala Sportowo Widowiskowa na granicy Gdańska i Sopotu, nie mogą się nie udać. Oczywiście nie ma w tym niczego złego, szkoda tylko, że te inwestycje są finansowane między innymi dzięki cięciom na wydatki społeczne. Szkoda że lokalne władze przymykają oko na łamanie praw pracowniczych. Czy w Gdańsku najważniejszym inwestorom pozwala się na ciut więcej?

Nadzór BHP na miejscu dzisiejszej tragedii sprawuje w imieniu wykonawcy, specjalistyczna firma. Skąd wiec plotki o tragicznych warunkach pracy na budowie, skoro wykonawca tak profesjonalnie zabezpieczył pracowników przed wypadkami? A jeżeli plotki są prawdziwe to co robi ta firma, a raczej czego nie robi? Co zrobiła Państwowa Inspekcja Pracy w tej sprawie? W czerwcu 2008 roku, inny robotnik na terenie budowy hali wpadł do zbiornika z wodą i zginął na miejscu, a więc inspektorzy mieli wedle prawa obowiązek dokonania stosownej kontroli. Czyżby kontrola okazała się pobieżna? A może nie była aż tak nieoczekiwana jak nakazuje ustawa?

Jak robotnik niesie duży pakunek, to nawet nie zauważy, że pod nogami tworzy mu się szczelina o szerokości na przykład 40 centymetrów. Nie ma żadnej siatki ochronnej, która mogłaby być ratunkiem dla robotników. Tylko czekać, kiedy dojdzie do następnego śmiertelnego wypadku - relacjonuje dla "Dziennika Bałtyckiego" anonimowy informator.

Jeżeli to wszystko się potwierdzi, wykonawca będzie miał do czynienia z prokuratorem. Może dojść to potężnej afery i potencjalnego zahamowania inwestycji. Być może nawet kilka grubszych ryb wypłynie z akwarium, podczas zawieruchy jaka wkrótce wybuchnie w Trójmieście.

Gdyby zginęło 30 osób, byłbym w stanie uwierzyć w taki scenariusz. Co do tej konkretnej sprawy, nie mam absolutnie żadnych złudzeń. Jedna śmierć rozejdzie się po kościach. Hala widowiskowa to dla zblazowanych, pozbawionych pomysłów na swoje miasto władz, absolutny priorytet. Szkoda życia człowieka, który najpewniej żył by nadal gdyby nie zaniedbania, głupota i cyniczne oszczędzanie na ludzkim życiu i zdrowiu.

Hala sportowo-widowiskowa ma być według planu oddana do użytku już w czerwcu przyszłego roku. To kwestia prestiżu.
Raport na temat depenalizacji posiadania niewielkiej ilości narkotyków II
2009-08-11 15:20:45
I. Raport Światowej Organizacji Zdrowia z roku 1995, pt. Implikacje zdrowotne używania konopi: Analiza porównawcza zdrowotnych i psychologicznych skutków używania alkoholu, konopi, nikotyny i opiatów, stanowi w utajnionym na polecenie ówczesnego szefa WTO rozdziale(Fakt ten ujawnił periodyk popularnonaukowy New Scientist w numerze z lutego 1998 r.) rozdziale, że: Po porównaniu zagrożeń płynących z używania marihuany z zagrożeniami, jakie niesie ze sobą stosowanie alkoholu i nikotyny, tam gdzie ryzyko dla zdrowia istnieje, jest ono w rzeczywistości o wiele poważniejsze w przypadku obydwu legalnych używek.

II. Parlament Europejski od wielu lat zwraca uwagę na totalną porażkę prohibicyjnej strategii. W swoich rekomendacjach dla rządów Unii Europejskiej wydanych w Grudniu 2003 roku, Parlament Europejski wzywa do fundamentalnej zmiany kierunku europejskiej strategii narkotykowej(w stronę bardziej liberalnej). Unia Europejska jest więc na dzień dzisiejszy przekonana o porażce wojny z użytkownikami narkotyków. Strategia uznana za rokującą nadzieję na realne zmniejszenie ilości narkotyków na rynku sprowadza się do liberalnego traktowania użytkowników i zdecydowanej walki z przemytem, hodowlą, produkcją i nielegalnym obrotem narkotykami.

III. Zaostrzenie regulacji w roku 2000, zwiększyło zamiast zgodnie z ówczesnymi przewidywaniami zmniejszyć ilość użytkowników, oraz zmniejszyły ceny narkotyków o średnio 20%! W latach 90 okazjonalny palacz marihuany mógł legalnie wyhodować krzaczek konopi na swój własny użytek. Mafia narkotykowa dla której sprzedaż marihuany stanowi główne źródło dochodu, nie mogła liczyć na tak zawrotne zyski jak teraz. Zaostrzenie przepisów pociągnęło za sobą lawinowy wzrost przestępstw narkotykowych z niecałych 20 tys. w 2000 r. do blisko 50 tys. w trzy lata później. Jeszcze szybciej rosły liczby skazanych na karę pozbawienia wolności (ok. 500 osób w 1997 r.; ponad 5 tys. w 2002 r.). Większość ze skazanych to okazjonalni użytkownicy. Wykrywalność pozostałych rodzajów przestępstw narkotykowych stoi w miejscu lub zwiększyła się nieznacznie. Działalność aparatu sądowniczego, oraz organów ścigania pochłania w Polsce 93% środków przeznaczonych na walkę z narkomanią. W ok. 50% przypadków działalność tych instytucji skupia się na okazjonalnych użytkownikach, w większości użytkownikach konopi.

IV. Zdecydowana większość najbardziej demokratycznych państw świata zdepenalizowała posiadanie narkotyków. Oto mapka sytuacji prawnej marihuany i innych substancji odurzających w poszczególnych krajach. Granatowy kolor oznacza legalizację, jasnoniebieski depenalizację, pomarańczowy tolerancje dla drobnej ilości narkotyków, czerwony penalizację.

http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/0/01/CarteMondeCannabisMedical.gif

Jak widać, z krajów Europy Zachodniej, jedynie Szwecja, Norwegia oraz Francja penalizują posiadanie narkotyków na użytek własny. W żadnym z tych krajów zagrożenie karą nie jest tak bolesne jak w Polsce. Posiadanie małej ilości jest zazwyczaj karane grzywną, kary pozbawienia wolności nie są spotykane(w przeciwieństwie do Polski).

V. Nie jest prawdą, że stosowanie marihuany, prowadzi w dłuższym czasie do sięgnięcia po cięższe narkotyki. Na przestrzeni lat, żadne badania i analizy nie znalazły powiązania przyczynowo-skutkowego pomiędzy paleniem nawet dużej ilości marihuany a sięgnięciem po inne używki. Badania wskazują również, że marihuana i inne pochodne konopi indyjskiej, wywołują mniejsze uzależnienie dla organizmu niż stosowana regularnie nikotyna.

VI. Depenalizacja posiadania małej ilości zakazanych dotąd substancji realnie uderzyłaby w mafię narkotykową. Handel pochodnymi konopi przeniósłby się w dużym stopniu spod kontroli mafii w ręce użytkowników-hodowców którzy prowadziliby wymianę lub drobny handel wśród osób ze swego środowiska. Wystarczy skopiować prawodawstwo belgijskie które uprawnia obywateli do posiadania jednego krzaczka konopi na użytek własny. Taka regulacja powoduje uderzenie w dealerów i mafię narkotykową, gdyż poważnie ogranicza ich monopol na obrót marihuaną która stanowi większość na rynku nielegalnych używek. Taka liberalizacja prawa, pozwoliłaby na skupienie sił państwa na prawdziwym problemie obrotu twardymi narkotykami.

VII. Represyjne prawo nie ogranicza dostępu do narkotyków młodym ludziom, a według badań opinii publicznej, jest wręcz przeciwnie! W 1999 roku 39.6% uczniów deklarowało, że marihuana lub haszysz to używki łatwo dostępne. W 2003 roku(już po zaostrzeniu regulacji prawnych) takie zdanie wyrażała już większość uczniów – 53.4%(Źródło: Instytut Psychiatrii i Neurologii, badania Janusza Sierosławskiego).

VIII. Marihuana posiada właściwości medyczne. jest przydatna w uśmierzaniu bólu, w chorobach, takich jak AIDS, jaskra, czy stwardnienie rozsiane. Konstytucja RP stanowi, że obywatele mają prawo do ochrony zdrowia. Właściwości lecznicze marihuany dostrzegły władze wielu stanów USA, gdzie tzw. medyczna marihuana jest udostępniana obywatelom za okazaniem recepty.

IX. Holandia, będąca modelowym przykładem państwa o liberalnym ustawodawstwie antynarkotykowym, znajduje się pośrodku statystyk dotyczących używania marihuany. Jednocześnie znajduje się na dole statystyk badających liczbę osób uzależnionych od tzw. ciężkich narkotyków. Liberalne prawo sprawiło, że problem narkomanii jest w Holandii zdecydowanie mniej palący niż w Polsce. A to właśnie narkomania jest realnym problemem społecznym, gospodarczym i zdrowotnym.

X. Obecne prawo uderza głównie w biednych i słabych, oraz w ludzi młodych. Osoby ubogie są najbardziej narażone na represje ze strony państwa. Uzależnieni od tzw. twardych narkotyków, zamiast otrzymywać pomoc w walce ze swoją chorobą, trafiają do więzień, gdzie nawiązują nowe kontakty przestępcze, i jeszcze bardziej pogrążają się w nałogu, gdyż dostęp do narkotyków jest w polskich więzieniach normą. Koło się zamyka, problem nie znika, a wręcz przeciwnie. Młodzi ludzie są najbardziej narażeni na represję, gdyż w ogromnej większości to właśnie na osobach młodych skupia się uwaga policji. Ten stan rzeczy stoi w całkowitej sprzeczności z ideą skutecznej walki z narkomanią i światem przestępczym, gdyż osoby młode są najliczniejszą grupą wśród okazjonalnych użytkowników. Są to najczęściej osoby jedynie eksperymentujące z zabronionymi używkami. Konsekwencje wykrycia są dla nich najbardziej dotkliwe, gdyż ślad w statystykach policyjnych, może powodować dla nich problemy w szkole, na uczelni czy w pracy.

XI. Raport La Guardia (1944), oparty na bardzo szczegółowych badaniach medycznych, psychologicznych i społecznych aspektów stosowania marihuany w Nowym Jorku głosił, że nie ma dowodów wskazujących na to, że marihuana wywołuje zachowanie agresywne lub antyspołeczne, że zwiększa liczbę przestępstw na tle seksualnym lub znacząco zmienia osobowość zażywającego. Nie znaleziono też dowodów działania uzależniającego czy powodowania strat psychicznych lub fizycznych(Cytat z portalu racjonalista.pl). Warto zauważyć, że legalna używka jaką jest alkohol wywołuje zachowania agresywne i antyspołeczne, co potwierdzają statystyki policyjne.

XII. Depenalizacja posiadania małej ilości substancji odurzających, a zwłaszcza marihuany, to krok w stronę rezygnacji z „martwego prawa”. Tak długo jak istnieje popyt na określone używki, żadna prohibicja nie zda egzaminu. Obecna regulacja jest nieskuteczna z punktu widzenia walki z narkomanią a nawet szerzej, z rekreacyjnym używaniem narkotyków. Utrzymywanie dłużej obecnej regulacji jest przejawem braku racjonalizmu.

XIII. Narkotyki jako całość, nie są najgroźniejszymi używkami i nie wywołują najwięcej zgonów, zwłaszcza w zestawieniu z takimi używkami jak alkohol czy nikotyna. Oto statystyki ze Stanów Zjednoczonych z typowego, przeciętnego pod tym względem roku:
-Nikotyna zabija około 400,000 osób rocznie
-Alkohol zabija ok 80,000
-Wypadki w miejscu pracy zabijają 60,000
-Wypadki samochodowe zabijają ok 40,000
-Kokaina zabija ok 2,500
-Heroina ok 2,000
-Aspiryna(!) ok 2,000
-Marihuana dokładnie 0

Nie znajdziemy w historii świata, ani jednego przypadku zgonu z powodu przedawkowania marihuany. Warto dodać, że w ciągu ostatniego roku, nikotyna zabiła w USA więcej ludzi niż wszystkie pozostałe nielegalne narkotyki na przestrzeni ostatnich stu lat!

XIV. Kwestie depenalizacyjne są na stałe połączone z nawet najbardziej umiarkowanym programem każdej socjaldemokracji. Zarówno w Stanach Zjednoczonych jak i w Unii Europejskiej, lewica niemal jednogłośnie opowiada się za liberalnym traktowaniem użytkowników marihuany, i sukcesywnie w mniejszym lub większym stopniu przyczyniła się na przestrzeni lat do złagodzenia represyjnego prawa.

Analiza została opracowana dla potrzeb Socjaldemokracji Polskiej i jest publikowana za jej zgodą
Raport na temat depenalizacji posiadania niewielkiej ilości narkotyków I
2009-08-11 15:14:48
Wprowadzona w 2000 roku, przez rząd Jerzego Buzka nowelizacja ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii sprawiła, że w Polsce obowiązuje jedna z bardziej represyjnych a jednocześnie nieskutecznych regulacji dotyczących posiadania przez obywateli substancji psychotropowych lub odurzających. Art. 62. 1. tej ustawy stanowi - Kto, wbrew przepisom ustawy, posiada środki odurzające lub substancje psychotropowe, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3. Ten krótki i niewinnie brzmiący zapis, wyrządził niepowetowane szkody sprawie skutecznej walki z mafią narkotykową, ale stał się również powodem cierpień tysięcy rodzin, zniweczenia niezliczonej ilości karier i osiągnięć ludzi którzy pomijając konflikt z regulacją ustawy antynarkotykowej, nigdy nie weszli w żaden inny zatarg z prawem. Ponad połowa wykrytych w 2007 roku przestępstw narkotykowych dotyczyła posiadaczy narkotyków. Jedynie mały ułamek wykrytych przestępstw dotyczy wprowadzania narkotyków do obrotu, ich wyrobu czy przemytu. Warto zauważyć, że liczba wykrytych przypadków posiadania narkotyków systematycznie rosła od czasu zaostrzenia ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii w roku 2000. Co ciekawe, wykrywalność z pozostałych kategorii przestępstw narkotykowych, zmieniła się od roku 2000 w stopniu bardzo znikomym. Wniosek nasuwa się sam – Po zaostrzeniu prawa antynarkotykowego, fundamenty ogromnego przestępczego biznesu narkotykowego nie zostały nawet draśnięte. Państwo odnotowało natomiast zauważalne sukcesy w walce z użytkownikami substancji odurzających. Odniesiono połowiczne zwycięstwo psychologiczne w wojnie z osobami które decydują się na rekreacyjne użytkowanie mniej lub bardziej szkodliwych dla zdrowia substancji, eksperymentują z zakazanym owocem, ulegają pokusie pod presją zawodową lub osobistą, czy wchodzą w świat używek z powodów kulturowych albo towarzyskich. Kiedy następnym razem miniemy w parku grupę maturzystów, przypomnijmy sobie statystyki. Według jednej z wielu dostępnych statystyk, 38% takiej grupy młodych ludzi to osoby mające za sobą doświadczenia z substancjami psychoaktywnymi. Według innego badania co jedenasty człowiek mijany na ulicy podczas niedzielnego spaceru pali marihuanę mniej lub bardziej regularnie. Powszechną praktyką w Polsce jest orzekanie wobec takich osób kar pozbawienia wolności w zawieszeniu, jak również niekiedy bezwzględnych kar pozbawienia wolności. Tylko w 2007 roku, przeszło 30 tysięcy obywateli i obywatelek zostało poddanych represjom karnym za posiadanie niewielkiej ilości substancji psychoaktywnych. Użytkownicy narkotyków to bardzo eklektyczna grupa społeczna i co nie dziwi – bardzo skryta. Jedno jest pewne – mieszczą się w niej praktycznie wszystkie grupy społeczne, grupy zawodowe , wszelkie grupy wiekowe, klasy społeczne, niezależnie od miejsca zamieszkania, wykształcenia, religii, poglądów, wychowania czy stanu materialnego. Jak już wspomniano różne są też powody sięgania po substancje odurzające, różna częstotliwość zażywania, od jedno lub kilkurazowych eksperymentów, poprzez użytkowanie rekreacyjne, aż po większe lub mniejsze uzależnienie. Szeroko rozumiani użytkownicy narkotyków istnieją w każdym środowisko i jest ich wielu. W 2006 roku, 9 na 100 osób w przedziale wiekowym 16-24 używało w ciągu ostatniego roku nielegalnych substancji odurzających. 3 na 100 osób w przedziale wiekowym 25-34, oraz 2 osoby na 100 w przedziale 35-44 miały do czynienia z takimi substancjami (dane Krajowego Biura ds. Przeciwdziałania Narkomanii). Wydaje się prawdopodobnym (biorąc pod uwagę źródło), że te dane są poważnie zaniżone. Idąc z duchem ustawy, należałoby uznać, że niemal 10% młodych osób w naszym kraju, powinno się przymusowo resocjalizować, a w razie kolejnych wpadek, uznać za recydywistów i pomijając etap resocjalizacji, przystąpić z od razu do represyjnego pozbawienia wolności. Warto dodać, że represyjne karanie nie wywołało zauważalnych skutków w postaci zmniejszenia liczby użytkowników nielegalnych substancji. Na tle przedstawionych powyżej wyników badań społecznych, statystyki wykrywalności posiadania narkotyków, prowadzą do oczywistych wniosków – wykrywalność jest śmiesznie niska.

Oddzielna kategoria użytkowników to osoby ciężko uzależnione. Te osoby są też najbardziej narażone na represje ze strony państwa, gdyż są zazwyczaj znane policji ze względu na częstotliwość użytkowania i przynależność do zamkniętego środowiska. To łatwy cel dla chcących poprawić statystki wykrywalności służb policyjnych. Ich przestępstwa mają często znamiona recydywy, i to te osoby najczęściej skazywane są na bezwzględne ograniczenie wolności, co w sytuacji braku spójnego systemu leczenia z narkomani jedynie pogrąża je w problemie nałogu. To główny argument za depenalizacją posiadania również małych ilości groźniejszych dla zdrowia substancji, o czym więcej w dalszej części. Zwracam uwagę na jeszcze jedną ważną kwestię związaną z narkomanami (terminu używam w odniesieniu do użytkowników realnie uzależnionych od najgroźniejszych substancji, a w szczególności od heroiny). Nałóg w tej postaci, wpływa na wszelkie aspekty życia narkomana. W miażdżącej ilości przypadków staje się on wykluczonym ze społeczeństwa. Bez skutecznego państwowego systemu wsparcia, bez możliwości utrzymania stałej pracy, a nawet wykonywania codziennych czynności, uzależniony staje się wykluczonym najniższej kategorii, a do tego w świetle prawa – przestępcą. Osoby z kręgu wykluczonych z przyczyn ekonomicznych, są bardziej narażone na groźbę eksperymentów z substancjami psychoaktywnymi. Przeraża fakt, że niektóre najbardziej toksyczne odmiany heroiny na polskim rynku, znajdują się na dole tabelki cenowej, a więc stają się narkotykiem ubogich (np. otoczony złą sławą „kompot”), ci zaś są idealnym celem dla organów ścigania, gdyż są zazwyczaj ograniczeni do bytności w określonym środowisku. Z kolei wśród młodych pracowników fizycznych popularność zdobywają używki w rodzaju amfetaminy, które na krótki czas zwiększają wydajność fizyczną i umysłową, kosztem zniszczeń w organizmie. Potrzeba bycia wydajnym, duża konkurencja w zakładach pracy, presja nadgodzin i dodatkowego zarobku, powodują, że narkotyki stają się po prostu kolejnym narzędziem pracy. Z jednej strony jesteśmy świadkami ogromnej presji na wydajność, z drugiej, państwo nie zamierza efektywnie walczyć z chorobą narkomanii, za to, z chęcią wykorzystuje artykuł 62.1. Duży procent karanych, to osoby w młodym wieku. Organy ścigania zwracają szczególną uwagę na określone stroje, zachowania, narkotyki są przecież elementem subkultury(tyczy się to głównie marihuany). Osoba nastoletnia ma wielokrotnie większą szansę na bycie poddaną wyrywkowej rewizji, a tę szansę dodatkowo zwiększa określony strój, jak również pochodzenie społeczne. Nie da się nie zauważyć elementów klasowych w tej wojnie z użytkownikami narkotyków. Nie da się ukryć, że na największe ryzyko kary i represji, są w obecnym stanie rzeczy narażeni wykluczeni.

W ostatnich tygodniach, za sprawą ministra sprawiedliwości Andrzeja Czumy rozgorzała na nowo dyskusja o ustawie antynarkotykowej, represyjnym artykule 62 i możliwości liberalizacji jego treści. Hucznie zapowiadany projekt, z prawdziwą liberalizacją prawa miał niewiele wspólnego. Propozycja ministra Czumy sprowadzała się do nagradzania użytkowników gotowych donosić na tzw. dealerów w zamian za umorzenie ich sprawy. Pomijając kwestie moralne związane z propagowaniem w społeczeństwie postaw donosicielskich, ten projekt oznacza po prostu dalszą radykalizację obecnych rozwiązań. Zwiększałby władzę prokuratorów do decydowania o losie podejrzanych w sposób arbitralny i poza wszelką kontrolą, niósłby za sobą również ryzyko zwiększonych represji wobec podejrzanych nie godzących się na taką formę współpracy. Przede wszystkim jednak nie naruszałby ów projekt represyjnego charakteru obecnej ustawy, która nadal pozwalałaby na karanie zwykłych użytkowników zakazanych substancji. Propozycje ministra Czumy należy zatem uznać za mało wartościowe.

Z drugiej strony da się zauważyć w ostatnim czasie ruch po lewej stronie, która w swych propozycjach w mniejszym lub większym stopniu pokrywa się z tezami tego tekstu i poglądami jego autora. Poseł Marek Balicki, konsekwentnie od lat walczy o zmianę prawa. W omawianej kwestii, jest to najbardziej kompetentna osoba z obozu progresywnego, który nie ogranicza się jedynie do lewicy. Słyszy się o poparciu dla sprawy pojedynczych posłów z ław Platformy Obywatelskiej. Zwolennikiem liberalnego prawa jest poseł Janusz Palikot. Sprzeczne sygnały dochodzą z klubu Lewicy, którego liderzy być może nie w pełni jeszcze rozumieją polityczny potencjał postulatów liberalizacyjnych. Krytyka Polityczna inicjuje od kilku miesięcy dyskusję na temat narkotyków, postulując jednocześnie liberalizację obowiązującego prawa. Z toczonych debat można wyciągnąć ważny wniosek dla zwolenników prawdziwych zmian. Przytoczone wcześniej argumenty nie wystarczą. Aksjologiczna słuszność postulatów progresywistów nie rozbije konserwatywnego muru otaczającego tę sprawę. Zanim progresywne siły będą mogły ogłosić swój sukces, niezbędne będzie zburzenie całego systemu teoretycznego na którym oparta jest idea wojny z użytkownikami narkotyków. Tylko obalenie argumentów drugiej strony jeden po drugim, wskazanie na ich nieskuteczność i nieżyciowość, wsteczność i antydemokratyczny charakter, pozwolą wygrać bitwę o zmianę status quo. Taka strategia musi być dodatkowo wsparta wyższymi uzasadnieniami natury humanistycznej i dopiero taki zestaw argumentów może wywołać zmianę rzeczywistości. Nasuwa się pytanie, jak lewica, posiadająca skromną reprezentacje w Sejmie RP, ma zwyciężyć w tej bitwie? Strategię po części zarysowałem kilka zdań wcześniej. Postulaty liberalizacji prawa narkotykowego, prezentują w swojej obronie całe multum mocnych argumentów, które wynoszą sprawę poza tradycyjny spór na linii lewica-prawica. Argumenty za liberalizacją znajdują oparcie w solidnych faktach, umacnia je autorytet eksperckich organizacji międzynarodowych i legislacja większości najbardziej demokratycznych państw świata. Istnieje więc szansa na wyprowadzenie tej kwestii poza tradycyjne ramy sporu lewica-prawica, konserwatyzm-liberalizm i postawienie zwolenników status quo przed faktem dokonanym. Przykład kary śmierci na kontynencie pokazuje, że taka operacja jest w pełni wykonalna. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu przeciwnicy kary śmierci zasilali w większości obóz lewicowo-liberalny. Na przestrzeni lat, dyskurs o karze śmierci został na tyle mocno zdominowany przez argumenty sił progresywnych, że mainstreamowa polityczna prawica sukcesywnie rezygnowała z obrony tego odwiecznego prawa i dziś sprawa znajduje się poza ramami demokratycznej debaty. Co ciekawe, w większości społeczeństw kara śmierci nadal cieszy się poparciem większości. Mimo to, dyskusję o jej ewentualnym przywróceniu otacza tabu. Chociaż w Polsce zwolenników liberalizacji prawa antynarkotykowego jest na dzień dzisiejszy mniej niż przeciwników (59% popiera obecne prawo, z tym, że w najmłodszej grupie wiekowej sprawa ma się na odwrót), to nie należy z tego powodu popadać w rezygnacje czy kwestionować opłacalność walki o zmiany. Powodem takich a nie innych wyników jest ton dotychczasowej debaty, a raczej brak większej, poważniejszej, merytorycznej dyskusji w temacie. Słowo „narkotyk” jest nacechowane wyjątkowo pejoratywnie. Bardzo silnie zakorzenione mity i kłamstwa spaczyły prawdziwy obraz sytuacji a konsekwencje tego odbiły się na samych użytkownikach. W opinii społecznej silne jest wciąż przekonanie o nieuchronności etapowego przejścia od najsłabszych używek jak marihuana do zabójczych pokroju heroiny (teoria tzw. eskalacji). Użytkownik zakazanych substancji kojarzy się wciąż z rezydentem dworca, nakłuwającym się igłami, bezwolnym i potencjalnie niebezpiecznym. Co ciekawe tego typu użytkownicy to zdecydowana mniejszość społeczności amatorów używek, jeżeli w ogóle można mówić o społeczności, bo cóż wspólnego może mieć okazjonalny palacz haszyszu z nałogowym heroinistą. Jeżeli chodzi o materiały propagandowe dotyczące powszechnie dostępnych nielegalnych używek – ich treść rzadko odzwierciedla obiektywną rzeczywistość, a służy raczej wywołaniu strachu w odbiorcach przez wyolbrzymianie efektów danej substancji i podkreślanie drastycznych skutków ubocznych (uzależniająca od pierwszego razu kokaina, czy wywołująca po jednorazowym użyciu schizofrenię marihuana). Jednocześnie propaganda państwowa skrupulatnie pomija zagrożenia dla zdrowia płynące z nadużywania legalnych farmakologicznych substancji psychotropowych i ryzyka uzależnienia jakie niesie za sobą ich nadużywanie. Oddzielną pozycję w tym przekazie zajmuje alkohol. Propaganda poświęcona nadużywaniu alkoholu, którego konsekwencje na każdym polu, od gospodarczego, przez społeczne po zdrowotne, wyprzedzają te związane z używaniem innych używek, jest wyjątkowo skromna, co tworzy wrażenie dopuszczalności i nieszkodliwości tej używki. Popularnością cieszą się w Polsce filmiki przestrzegające przed jazdą samochodem pod wpływem alkoholu. Materiały podkreślające zagrożenia płynące z nadużywania alkoholu są zdecydowanie mniej popularne. W związku z powyższym, możemy się tylko domyślać jak wyglądałby wynik analogicznego do omawianego przed chwilą sondażu, tyle, że tyczącego się wyrobów alkoholowych. Zwolennicy prohibicji znajdowaliby się w marginalnej mniejszości. Sam pomysł ograniczania dostępu do alkoholu wydaje się absurdem. Tak wielka jest siła oddziaływania hegemonicznego dyskursu. Z logicznego punktu widzenia alkohol jest jednak po prostu kolejnym narkotykiem. Ta kulturowa stygmatyzacja jednej grupy używek, a akceptacja dla drugiej powszechniejszej, jest oczywiście przejawem odwiecznej hipokryzji. Z drugiej strony, jeżeli możliwe jest wskazanie braku logiki obecnej sytuacji w zaledwie kilku zdaniach, i taka analiza jest dostępna dla każdego człowieka z otwartym na fakty umysłem, to wynika z tego, że obecny, zdominowany przez argumenty konserwatywne dyskurs o polityce narkotykowej, jest wyjątkowo niestabilny a jego siła tkwi w braku alternatywnej interpretacji sytuacji. Konserwatywny dyskurs o narkotykach jest więc potencjalnie łatwym celem dla sił liberalnych. Co prowadzi do kolejnego wniosku – Procenty poparcia dla określonych wizji polityki narkotykowej, można bardzo łatwo odwrócić na korzyść opcji liberalnej.

Rezygnacja z karania użytkowników „narkotyków” na przestrzeni lat stawała się normą w państwach Europy Zachodniej. Dziś w większości państw Unii Europejskiej zrezygnowano z podejścia represyjnego. Użytkownicy są tolerowani, w zasadzie tolerowani, lub traktowani pobłażliwie (wyjątki to: Francja, która jednak nie traktuje walki z użytkownikami jako priorytetu polityki antynarkotykowej i Szwecja, która utrzymuje represyjne prawodawstwo zbliżone w swej treści do polskiego). Podsumowując – Celem lewicy powinno być skierowanie dyskusji na swoje pole, obdarcie status quo z argumentów na swoją rzecz, i zdobycie poparcia społecznego dla rozwiązań przedstawianych konsekwentnie jako najbardziej pragmatyczna opcja.. Z chwilą gdy zwolennikom status quo pozostaną jedynie argumenty natury emocjonalnej (narkotyki to zło, a zło należy karać nie zważając na konsekwencje w postaci powstania jeszcze większego zła), polityczne podziały nie będą miały żadnego znaczenia dla sprawy, gdyż nikt nie będzie chciał pozostać na polu ograniczonym w wyniku wygranej przez lewicę debaty do pozbawionej poparcia i wiarygodności ultra radykalnej opcji represyjnej.

Przejdźmy zatem do wyliczenia argumentów za depenalizacją posiadania małej ilości substancji odurzających na użytek własny. Większość z nich tyczy się konopi (marihuana i haszysz), gdyż stanowią one zdecydowaną większość używanych substancji (80% rynku narkotyków w Polsce). Również debata medialna nad problemem, skupia się na użytkownikach konopi. Większość tych użytkowników to tzw. użytkownicy okazjonalni. Część argumentów tyczy się też pozostałej części używek, część wymieniłem już wcześniej, czas więc na podsumowanie, obalenie mitów prawicy i przybliżenie kilku nieznanych prawd.