Część 1
Część 2
Portugalia
Rano wyruszyłem na zachód, do Portugalii. O 12-tej w południe przekroczyłem granicę kolejnego kraju na naszej trasie. W Portugalii powitał mnie deszcz i znacznie niższa temperatura niż w okolicach Salamanki. Skierowałem się w stronę wybrzeża Atlantyku.
Po kilku godzinach dotarłem do plażowo-wypoczynkowej okolicy w pobliżu miejscowości Mira. Jeździłem po okolicy i szukałem odpowiedniego pola namiotowego. Wszędzie jest jasny, miękki piasek, iglaste lasy i widoki przypominają te nad Bałtykiem. Nawet morze było wzburzone, zimne i nie wyglądało na czyste. Zatrzymałem się na wielkim polu namiotowym, gdzie było tylko kilka osób, wśród nich para Niemców, którzy podróżowali na V-Stromach po Europie. Byli też w Polsce. To był najtańszy camping na naszej trasie i jednocześnie najlepiej wyposażony. Ładna miejscowość turystyczna z ładną plażą a jednak świeciła pustkami. Pomyślałem, że pewnie na skutek kryzysu mniej ludzi wyjeżdża na wakacje, dlatego nawet tak ładne miejsce było puste.
Wielokulturowa Lizbona
Następnego dnia wyruszyłem do Lizbony. Planowałem nie wjeżdżać do dużych miast, ale dowiedziałem się o miłym polu namiotowym na przedmieściach Lizbony, z którego jeździ miejski autobus do centrum. Przedmieścia przez które przejeżdżałem przypominały obrazki z południowoamerykańskich barrios. Lizbona to bardzo ciekawe, wielokulturowe miasto. Mnóstwo cudzoziemców z całego świata dodaje miastu egzotyki.
Na murach odbywała się walka na polityczne graffiti między wszystkimi partiami politycznymi. Dominującą tematyką była walka z cięciami i polityką oszczędnościową rządu. Portugalia, podobnie jak Hiszpania dotknięta została kryzysem, a ludzie borykają się z trudami życia i skutkami rządowej polityki oszczędności, która dotyka oczywiście nie bankierów, którzy spowodowali kryzys, lecz najbiedniejszych. Na żądanie Międzynarodowego Funduszu Walutowego rząd podniósł obowiązkowe składki na ubezpieczenie społeczne dla pracowników, co znacząco ograniczyło pracownicze przychody. Szacuje się, że na skutek tej „reformy” pracownicy stracili w przybliżeniu miesięczną pensję w ciągu roku. Rządowe reformy zakładają też wzrost opodatkowania płac pracowników sektora publicznego. Pracownicy sektora publicznego stracili też premie świąteczne i wakacyjne. To samo dotknęło emerytów. Rząd jednocześnie wprowadził serię ulg podatkowych dla korporacji, co pasuje do modelu polityki wychodzenia z kryzysu znanego z innych krajów – na plecach ludzi pracy. Związki zawodowe, organizacje pozarządowe i lewica próbują organizować opór. W Portugalii dochodzi od czasu do czasu do protestów i demonstracji – czasem o znaczącym zasięgu, gdy na przykład protesty i pikiety organizowane są w trzystu miastach i miejscowościach w kraju jednocześnie. Walka jest jednak trudna a kapitał pozostaje, jak do tej pory, jedynym wygranym.
Już przed południem rozbiłem się na podlizbońskim campingu Monsanto. Camping jest otoczony wysokim płotem z drutem kolczastym i patrolowany przez licznych ochroniarzy. Wstęp na teren campingu możliwy jest tylko za okazaniem specjalnej przepustki. Nie jestem miłośnikiem takiej atmosfery, ale uznałem, że to może specyfika campingów w dużych miastach. Najważniejsze, że mój motocykl i namiot były bezpieczne. Może zdarzały się tu kradzieże? Na wszelki wypadek, przed opuszczeniem campingu motor spiąłem dwoma łańcuchami, a na namiot nałożyłem kłódkę. Jedyny raz w trakcie podróży.
Kurs autobusem miejskim do centrum trwa prawie godzinę, więc mogłem pooglądać miasto z okna autobusu. Centrum Lizbony, choć niewątpliwie piękne, nie zaciekawiło mnie tak jak inne, mniej turystyczne części miasta. Lizbona jest położona na wzgórzach i geograficznie jest niezwykle ciekawym miastem. Po wąskich i stromych uliczkach jeżdżą tramwaje. Z wysoko położonych dzielnic widać ujście rzeki Tag, tworzące szeroką zatokę z długimi mostami łączącymi dwa brzegi. Z drugiej strony widać Atlantyk.
Jak to w krajach postkolonialnych, w Portugalii, szczególnie w stolicy, mieszka wielu imigrantów. Dzięki temu mamy tu sklepiki, restauracje czy kawiarnie i fast foody z różnymi rodzajami jedzenia. Odwiedzałem też małe, bardzo tanie kawiarenki prowadzone przez starych Portugalczyków. Wyglądają bardzo zgrzebnie, bez żadnego ładnego wystroju, z drewnianymi starymi stolikami i bez oświetlenia. Mają jednak niepowtarzalną atmosferę.
Zgodnie z sugestią mojego kolegi, który w Lizbonie mieszkał przez długi czas, poszedłem też odwiedzić okolice dworca morskiego Cais do Sodre, w południowo-zachodniej części centrum miasta. Oprócz ciekawej architektury, starych brukowanych uliczek i zaniedbanych kamieniczek, jest to miejsce, które po zmierzchu staje się miejscem spotkań szemranego półświatka z prostytutkami, dilerami i nocnymi barami. Jest to atmosfera starych dzielnic portowych, gdzie zmęczeni długimi podróżami marynarze przychodzili po rozrywkę i odprężenie.
Tymczasem nadeszły dobre wieści z Hiszpanii. Triumph Urka został naprawiony i mój kompan pędził w stronę Lizbony. Kupiłem kilka piw w hinduskim sklepie i pojechałem spotkać się z nim na camping. Artur dotarł zmęczony, ale uradowany. Długo nie pogadaliśmy, bo padł ze zmęczenia w swoim namiocie, nawet piwa nie dopił.
Następnego dnia kontynuowaliśmy zwiedzanie Lizbony we dwóch. Poszliśmy do dzielnic, których nie widziałem w pierwszym dniu, w tym do dzielnicy ambasad i instytucji finansowych. Tu oczywiście nie czuć żadnego kryzysu – jest czysto, przyjemnie i bogato. Na jednej ze ścian w centrum miasta jest piękna mozaika z napisanym w wielu językach hasłem „Lizbona miasto tolerancji”. Zasada tolerancji nie może dziwić w tak wielokulturowym mieście - z tyloma narodowościami i tyloma religiami. A jednak działacze antyrasistowscy donoszą o wzroście nastrojów ksenofobicznych i rasistowskiej przemocy w Portugalii. To niewątpliwie jeden z negatywnych skutków kryzysu. W mieście oprócz postępowych plakatów i graffiti widzieliśmy ślady działalności skrajnej prawicy, w tym swastyki i krzyże celtyckie na murach. Natknęliśmy się też na niechlubne ślady obecności polskich kiboli w mieście - mury zabazgrane wulgarnymi napisami ultrasów Legii. Były to głównie głupawe bluzgi wymierzone w lizboński klub sportowy – pisane prymitywną mieszanką angielskiego, hiszpańskiego i polskiego, przy czym „zdania” miały na ogół trzy słowa, z czego jedno to nazwa klubu a dwa to przekleństwa.
Atmosfera w centrum Lizbony i okolicach centrum jest bardzo miła. Jest tu kilka targów staroci na których można kupić niedrogo różne drobiazgi - od zegarka, zapalniczki i latarki, po stare książki czy plakaty. Po centrum chodzi wielu ulicznych sprzedawców marihuany, oferując ją turystom. Zajmują się tym nawet starsi ludzie i zdają się robić to otwarcie, bez chowania się. Proponują turystom kupno na ulicy w biały dzień. Portugalskie prawo jest od jakiegoś czasu dość postępowe w tej kwestii i nie przewiduje kar za posiadanie trawki na własny użytek.
Spacerowaliśmy jeszcze kilka godzin po mieście a wieczorem spakowaliśmy się i wyruszyliśmy na południe. Chcieliśmy nad ranem wjechać do Hiszpanii na samym południu, w okolicach Ayamonte. Jazda nocą to dobra alternatywa dla dziennych, męczących upałów. Jest też mniejszy ruch. Problem w tym, że następnego dnia trudno się wyspać i pozostaje zmęczenie. Nocną jazdę praktykowaliśmy w czasie tej podróży kilka razy.
Na zdjęciu wielokulturowa Lizbona, fot. Bartłomiej Zindulski