Eliza Sarnacka-Mahoney: Pracująca Ameryka mówi dość

[2022-01-23 18:22:34]

Amerykanie znów zaczynają się organizować i strajkują, na razie z różnym skutkiem

Korespondencja z USA

Czy pandemia w końcu potrząsnęła amerykańskim pracownikiem? Czy pożałował teraz, że tak łatwo dał sobie odebrać związki zawodowe? Amerykanie znów zaczynają się organizować i strajkują, na razie z różnym skutkiem. Czy starczy im siły i determinacji, by bronić swoich praw?

Aurora, Kolorado, lato-jesień 2021 r. Pracownicy HelloFresh, największego na świecie producenta gotowych posiłków, zbierają podpisy, by zorganizować w firmie głosowanie w sprawie założenia związku zawodowego. W 2020 r. koncern, który ma oddziały w kilku miastach w USA oraz w 14 innych krajach, rozwinął się i zarobił dwa razy tyle, ile normalnie, jednak pracownicy wcale na tym nie skorzystali, wręcz przeciwnie. Do National Labor Relations Board (NLRB), organu stojącego na straży federalnej karty pracy, zaczęły spływać skargi na złe traktowanie i pogarszające się, niekiedy zwyczajnie niebezpieczne dla zdrowia, warunki pracy w firmie. Wśród nich także zarzuty wobec managementu o zastraszanie osób zaangażowanych w działania prozwiązkowe. W listopadzie dochodzi do głosowania. Wynik jest negatywny.

Boulder, Kolorado, październik 2021 r. Pracownicy sieci cukierni Spruce Confections przegłosowują wniosek, by stać się filią Bakery, Confectionery, Tobacco Workers and Grain Millers International Union, związku zawodowego działającego na terenie całych Stanów. Jeśli to im się uda, będą jedynymi cukiernikami zrzeszonymi w związku zawodowym w całym hrabstwie.

14 miejscowości z oddziałami koncernu John Deere, największego producenta sprzętu rolniczego w USA, 17 października 2021 r. Rozpoczyna się strajk 10 tys. pracowników należących do United Auto Workers, którzy od miesięcy bezskutecznie prowadzą pertraktacje z zarządem o lepsze płace, świadczenia i warunki pracy. To pierwszy w Ameryce strajk na taką skalę od 35 lat. W listopadzie zarząd zrywa rozmowy.

Fabryki koncernu Kellogg (producenta płatków śniadaniowych) w stanach Michigan, Nebraska, Pensylwania i Tennessee, październik 2021 r. Strajkuje 1,4 tys. pracowników, członków Bakery, Confectionery, Tobacco Workers and Grain Millers International Union. Domagają się zmian w systemie wynagrodzeń, bo kilka lat temu, by zaoszczędzić, firma wprowadziła dwupoziomowość – nowi pracownicy za tę samą pracę dostają dużo niższe wynagrodzenie i uboższe pakiety świadczeń, muszą jednak płacić wyższe składki na ubezpieczenie medyczne. Na początku listopada Kellogg odchodzi od rozmów i oświadcza, że pracownicy tymczasowi, których zatrudnił w miejsce strajkujących, zastąpią tych drugich na stałe.

Wszystkie te protesty odbywały się w oparach skandalu, do jakiego doszło w kwietniu 2021 r. w magazynie Amazona w Bessemer w Alabamie. Pracownicy magazynu od roku walczyli o utworzenie związków zawodowych – Amazon od dawna i nie tylko w Bessemer zbiera cięgi za katastrofalne warunki pracy. W kwietniu przeprowadzono głosowanie, jednak połowa kadry opowiedziała się przeciwko związkom. Aktywiści poprosili NLRB o audyt, a ten w listopadzie potwierdził, że pracownicy byli zastraszani i szantażowani do tego stopnia, iż wyniki głosowania w kwestii powołania związków zawodowych powinno się uznać za nieważne i zagłosować na nowo. Pracownicy HelloFresh, John Deere, Kellogga i wielu innych firm na terenie całego kraju przyświadczają, że również w ich miejscach pracy szantaż i groźby pod adresem tych, którzy inicjują ruchy prozwiązkowe, to chleb powszedni.

Waszyngton, listopad 2021 r. Najnowszy raport Biura Statystyki Pracy (Bureau of Labor Statistics) donosi, że liczba wakatów na rynku sięgnęła w październiku rekordowych 11 mln, z pracy zaś odeszło kolejne 4,2 mln Amerykanów. Najbardziej zdesperowane brakiem rąk do pracy pozostają sektory oferujące najniższe zarobki.

Wielka złość

Eksperci nazwali to zjawisko wielką rezygnacją – na znak, że choć gospodarka otworzyła się już dobry rok temu, Amerykanie nie śpieszą się z powrotem do swoich firm, a niektórzy po doświadczeniach pracy w czasie pandemii właśnie teraz z niej odchodzą. Na początku 2021 r. analitycy uspokajali pracodawców, że wszystko wróci do normy, gdy tylko ludziom skończą się oszczędności. Za coś przecież żyć muszą, resztę załatwią szczepionki, należy więc jeszcze na kilka miesięcy uzbroić się w cierpliwość. Ale już latem ton przewidywań zaczął się zmieniać. Wakatów bowiem wciąż przybywało, a kolejne badania przeprowadzane w grupach niewracających do swoich starych firm dawały jeden, dość spójny obraz. Amerykanie, szczególnie ci zarabiający mało, byli nie zrezygnowani, ale wręcz wściekli i po prostu mówili „dość” wszystkiemu temu, na co godzili się przed pandemią: głodowym stawkom, za które nie można przeżyć, nawet pracując w pełnym wymiarze godzin, przepisom pracy, które obecnie, jak przed stu laty, oddają całą władzę w ręce pracodawcy, rosnącym nierównościom ekonomicznym i brakowi świadczeń, przez który od bankructwa czy bezdomności dzieli dziś statystycznego Amerykanina nie więcej niż jedna ciężka choroba.

– Zatoczyliśmy koło. Amerykański pracownik znów jest bezsilny i samotny. Pandemia pokazała, jak bardzo. Ludzie nie mogli nawet wyżebrać od pracodawców odzieży ochronnej PPE, podczas gdy związki zawodowe były w stanie ją dostarczyć. Nie dziwi wcale, że poparcie dla związków zawodowych tak poszybowało w górę. Przecież zrzeszają dzisiaj ledwie 10% pracowników – wyjaśniał Richard Trumka, zmarły w sierpniu szef Amerykańskiej Federacji Pracy – Kongresu Przemysłowych Związków Zawodowych (AFL-CIO), największego stowarzyszenia związków zawodowych w USA. Heidi Shierholz, szefowa think tanku Economic Policy Institute w Waszyngtonie i była główna ekonomistka w Departamencie Pracy za prezydenta Obamy, dodaje do tego: – Ludzie w końcu rozumieją, że upadek związków zawodowych bezpośrednio przyczynił się do stagnacji płac wszystkich, oprócz grupki na samym szczycie piramidy zarobkowej, która na obecnym stanie rzeczy bardzo korzysta. Związkowcy zarabiają średnio 13% więcej niż niezrzeszeni. To też robi różnicę.

O jakiej skali poparcia dla związków zawodowych mówimy? Trzy lata temu raport badaczy z MIT donosił, że zainteresowanie związkami zawodowymi wyrażało 48% pracowników niezrzeszonych, czyli ok. 58 mln ludzi. W sondażu Gallupa z 2020 r. odsetek ten podskoczył do 65% – 83% wśród wyborców demokratycznych, 64% wśród niezdecydowanych i 45% wśród republikańskich.

Wielki odwrót

Ameryka nigdy nie osiągnęła takiego odsetka przynależności, jakim cieszyły się związki zawodowe w wielu innych częściach świata (nawet ponad 70% w krajach skandynawskich, 40% w Australii i w UK, 60% w Niemczech), jednak w latach 50. i 60. zeszłego wieku zrzeszona była ponad jedna trzecia pracowników. Popularność związków zawodowych zaczęła sukcesywnie spadać od początku lat 80., kiedy do Białego Domu wprowadził się Ronald Reagan, do ekonomii zaś nowa filozofia, reaganomika. W skrócie – założenie, że wzrost gospodarczy można osiągnąć jedynie przez większe uwolnienie gospodarki i obniżanie podatków, a wygenerowane w ten sposób przez przedsiębiorców zyski rozejdą się po wszystkich sektorach rynku na zasadzie trickle-down (pol. spłynąć w dół). Dziś już wiemy, że nic z tych czarów się nie sprawdziło, system trickle-down economics w połączeniu z agresywną deregulacją sektora finansowego na powrót zafundował klimat Dzikiego Zachodu w stylu anything goes (patrz wielki krach 2008 r.) i pozostaje przyjacielem wyłącznie tych, którzy i tak lokują się w najwyższych przedziałach dochodowych, przez co pogłębiają się nierówności ekonomiczne. Według Economic Policy Institute zarobki prezesów firm wzrosły w USA od 1978 r. o 1322% i są obecnie 351 razy wyższe niż statystycznego pracownika. Pensja pracownicza wzrosła tymczasem w ostatnim półwieczu zaledwie o 14% (EPI, 2020 r.). W latach 1981-1983 pracę stracił co piąty pracownik z sektora wytwórczego, a bezrobocie znów podskoczyło do ponad 10%. Jeśli wystąpienie ze związków zawodowych lub podpisanie cyrografu, że nigdy do nich się nie wstąpi, było ceną, by znów tę pracę dostać, nie wydawało się to aż tak straszną rzeczą. W 1983 r. do związków zawodowych należał więc już tylko co piąty pracownik, wojna zaś, którą wypowiedziały im amerykańskie korporacje, wskazując je nierzadko jako głównych winowajców wszystkich ekonomicznych bolączek, sprawiła, że popularność związków dalej spadała, był osiągnąć obecne 10-procentowe dno.

Nie ma co się oszukiwać, związki zawodowe przeżywają dziś kryzys na całym świecie, ale nie można nie zadawać sobie pytania, dlaczego właśnie w Ameryce, ideologicznie przecież liderce walki o prawa i godność człowieka, ich upadek był tak bolesny.

Wielka teoria upadku

Zdaniem Josepha McCartina, historyka z Georgetown University i autora wielu książek na temat historii związków zawodowych w USA, stryczek zawisł nad ruchem związkowym ledwie dekadę po tym, jak ruszyły z miejsca. Był rok 1947, a stryczek przyjął formę ustawy Taft-Hartley Act, która wprowadziła ograniczenia działań związkowych, w tym ich finansowania i zaangażowania politycznego, a przede wszystkim usunęła z ustawodawstwa z 1935 r. wymóg zatrudniania przez pracodawcę w danej branży jedynie członków związku (right-to-work laws). Drugim zaś złym omenem dla przyszłości związków zawodowych w USA była klęska rozpoczętej tuż po wojnie Operation Dixie, kampanii, która miała na celu utworzenie związków zawodowych wśród pracowników tekstylnych z Południa, ludności w większości czarnoskórej. Sabotujący te wysiłki od samego początku biali właściciele koncernów bawełnianych rozpętali wielką akcję propagandową przeciwko związkowcom, dowodząc, że w istocie chodzi o przejęcie Południa przez komunistów, zniszczenie tradycyjnych amerykańskich wartości i przekazanie władzy „czarnym”.

– Gdy w kraju ostaje się region, w którym nie ma związków zawodowych, ich dalszy rozwój staje się coraz trudniejszy. Francja czy Niemcy nigdy nie miały takiego problemu. U nas związki zawodowe stały się kwestią geografii i w efekcie zapłaciliśmy za to bardzo wysoką cenę – twierdzi Joseph McCartin.

Wśród ekspertów popularna jest również teoria, że upadek związków zawodowych nie bez przyczyny nastąpił w ostatnich 20 latach – stały się one przecież jedną z największych ofiar globalizacji. Jeśli bowiem głównym zadaniem związków zawodowych jest ochrona miejsc zatrudnienia, płacy i warunków pracy, włączając w to poczucie, że jest się docenianym i szanowanym, globalizacja faktycznie mocno sobie z tych idei zadrwiła. Jak podaje platforma reshore.org, od 2000 r. amerykańskie firmy wyprowadziły za granicę co najmniej 3 mln miejsc pracy w fabrykach i drugie tyle w sektorze usług oraz konsultingu. Popularną metodą zarządzania jest utrzymywanie pracownika w przeświadczeniu, że w każdej chwili może być wymieniony na kogoś tańszego, powinien więc być wdzięczny firmie, że w ogóle go zatrudnia, i dla własnego dobra nie zgłaszać roszczeń. „Gdy produkcja odbywa się za granicą, nie szkodzą jej żadne strajki w kraju, bo nie mają one przełożenia na korporacyjne zyski. To zmienia całe pole relacji między pracownikiem a zarządem i bardzo osłabia siłę związku jako negocjatora z ramienia pracownika”, pisze, odwołując się do przykładu branży samochodowej, Gary Chaison w książce „The Unions’ Response to Globalization”. Postuluje on zarazem, że jeśli związki zawodowe mają dalej istnieć, muszą zacząć patrzeć na siebie i działać globalnie.

Wielkie ego (i czy nas zgubi)

Czas pokaże, czy „wielki gniew” amerykańskiego pracownika rzeczywiście będzie początkiem jego nowego życia z lepszą pensją i w lepszych warunkach pracy. Chwila na tę zmianę wydaje się tym lepsza, że wielkim fanem związków zawodowych jest sam prezydent Biden, a Kongres już w marcu przegłosował ustawę PRO Act, która ma za zadanie ułatwić pracownikom z sektora prywatnego organizowanie strajków i tworzenie związków zawodowych w miejscach pracy. Ustawa wciąż jednak czeka na głosowanie w Senacie, gdzie demokraci mają dużo mniejszą przewagę, a dramatyczna batalia, która rozegrała się niedawno o pakiet inwestycyjny Build Back Better, osłabiła chwilowo chęć Białego Domu do podejmowania kolejnej walki.

Jeśli jednak wszystkie te prozwiązkowe ruchy nie wygenerują nic bardziej znaczącego, być może stać za tym będzie coś jeszcze innego. Nie słabość amerykańskiego pracownika, nie opanowane do perfekcji przez pracodawcę metody zastraszania, ale wyryta w amerykańskiej duszy od samego jej początku niechęć do własnego rządu jako siły ograniczającej jednostkę i jej przedsiębiorczość. Związki zawodowe z całym ich dobrodziejstwem to twór powołany do życia przez ów rząd, nadto obwarowany własną biurokracją, kodeksami, regulacjami, wszystkim tym, co rozkochany w wolności Amerykanin z reguły oprotestowuje. Możliwe więc, jak zauważa Janice Fine, politolożka z Uniwersytetu Rutgersa, że Ameryka, z jej historią i z ideami, z których wyrosła, nigdy nie była dobrym gruntem pod związki zawodowe. Możliwe, że właśnie dlatego związkom nigdy nie udało się po tej stronie świata scementować silnej, długofalowej relacji z żadną z głównych partii, co w Europie jest normą. Choć oczywiście nie pomaga fakt, że sami demokraci nigdy nie okazali się dla związków stabilnym partnerem, przewrażliwieni jak wszyscy amerykańscy politycy na punkcie postaw, które mogą być odebrane jako nazbyt antybiznesowe i, szerzej, antykapitalistyczne. – Gdzie indziej, zwłaszcza w Europie, państwo postrzegane jest jako partner, nie ma więc tam takiego stopnia wrogości wobec regulacji. W Ameryce bardzo długo biznes mógł robić, co mu się żywnie podobało, do dziś więc nosimy w sobie ten opór przed organizowaniem się, stosowaniem do przepisów. Boimy się, że to nas ogranicza i powstrzymuje – wyjaśnia prof. Fine.

Pandemia jeszcze się nie skończyła i kto wie, co wciąż przed nami. Historia uczy jednak, że okresy przewartościowań, a bez wątpienia z takim się mierzymy, rzadko rozpływają się w nicość. Może jednak nastąpi także przewartościowanie wielkiego amerykańskiego ego i powstanie miejsce na współdziałanie w imię wyższych celów. Oby tak się stało.

Eliza Sarnacka-Mahoney



Tekst pochodzi z Tygodnika Przegląd



drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



25 LAT POLSKI W NATO(WSKICH WOJNACH)
Warszawa, ul. Długa 29, I piętro, sala 116 (blisko stacji metra Ratusz)
13 marca 2024 (środa), godz. 18.30
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca
Podpisz apel przeciwko wprowadzeniu klauzuli sumienia w aptekach
https://naszademokracja.pl/petitions/stop-bezprawnemu-ograniczaniu-dostepu-do-antykoncepcji-1
Szukam muzyków, realizatorów dźwięku do wspólnego projektu.
wszędzie
zawsze

Więcej ogłoszeń...


16 kwietnia:

1775 - Urodził się Wojciech Gutkowski, inżynier wojskowy, uczestnik insurekcji kościuszkowskiej i wojen napoleońskich, autor oświeceniowej utopii "Podróż do Kalopei", w której opisał nierzeczywiste, demokratyczne społeczeństwo.

1844 - W Paryżu urodził się Anatol France, poeta, powieściopisarz i krytyk francuski o postępowych poglądach; laureat Nagrody Nobla.

1889 - W Londynie urodził się Charles Chaplin, reżyser, scenarzysta, aktor, producent filmowy i kompozytor muzyki do swoich filmów; jeden z najwybitniejszych artystów w historii kina.

1896 - W Moineşti urodził się Tristan Tzara, francuski malarz i eseista pochodzenia rumuńskiego, twórca dadaizmu, zwolennikiem marksizmu, wstąpił w 1937 r. do FPK, brał udział w hiszpańskiej wojnie domowej, a w czasie II wojny światowej w Resistance.

1919 - W Warszawie odbył się zjazd Związku Polskiej Młodzieży Socjalistycznej; przewodniczącym Komitetu Centralnego wybrano Stanisława Dubois.

1920 - Początek 10-dniowego strajku ekonomicznego 50 tys. włókniarzy okręgu łódzkiego, Żyrardowa, Zawiercia i Częstochowy.

1936 - "Krwawy czwartek" we Lwowie: w czasie pogrzebu zabitego przez policję bezrobotnego Antoniego Kozaka policja zabiła 49 demonstrantów.

2020 - W Oviedo zmarł na COVID-19 Luis Sepúlveda, chilijski pisarz, dziennikarz, reżyser i scenarzysta filmowy, aktywista polityczny i ekologiczny.


?
Lewica.pl na Facebooku