Płonące rafinerie
2019-09-16 08:04:44
Wszyscy biorący udział w zamachach w Brukseli
terroryści byli wcześniej śledzeni, zatrzymywani,
osadzani w aresztach – przez europejskie agencje
bezpieczeństwa albo agencje ich sojuszników.
Z jakichś powodów wyszli na wolność, pozwolono
im zaatakować w Brukseli, a przedtem - w Paryżu.

Tony CARTALUCCI
(„New Eastern Outloock”, 12.04.2016)

Wzrasta napięcie w rejonie Zatoki Perskiej. I tak sytuacja w tym regionie jest skrajnie niebezpieczna gdyż groźba wybuchu konfliktu w który mogą być wciągnięte mocarstwa atomowe (Rosja i USA, a nie można też zapominać o Izraelu, są cały czas w tym ważkim strategicznie regionie świata niezwykle aktywne – złoża ropy naftowej i gazu ziemnego – politycznie, dyplomatycznie i przede wszystkim militarnie) jest wysoce prawdopodobne. Dwie główne siły – lokalne, regionalne mocarstwa: Arabia Saudyjska i Iran – walczą ze sobą na różne sposoby nie tylko o hegemonię na tym obszarze lecz również o przodownictwo w świecie islamu. Szyicki Iran i sunnickie królestwo Saudów kontynuują tym samym wielowiekowe starcie przebiegające wewnątrz religii muzułmańskiej.
W nocy z 13 na 14 września 2019 wybuchły pożary w dwóch rafineriach położonych we wschodniej części Arabii Saudyjskiej. Obserwatorzy informują, iż najpierw doszło w obu obiektach do serii wybuchów a potem pojawiły się płomienie. Chodzi o dwie olbrzymie rafinerie należące do mega-koncernu saudyjskiego Aramco położone we wschodniej części kraju (tę część Arabii Saudyjskiej zamieszkuje mniejszość szyicka, prześladowana przez reżim z Rijadu); Aqaiq w miejscowości Buqayq oraz w Khuraisie (160 km na wschód od Rijadu). Warto dodać, iż instalacje Aqaiq to największa rafineria na świecie przerabiająca dziennie ponad 7 mln baryłek ropy naftowej.
W przeszłości nieudanego ataku na instalacje Aqaiq próbował dokonać za pomocą samobójczych ataków oddział al.-Kaidy płw. Arabskiego. Było to w lutym 2006 roku.
Agencje informowały o ponad 10 eksplozjach jakie miały mieć miejsce w obu obiektach. Potem pojawiły się płomienie. Czarny, gęsty, smolisty dymy – jak zawsze przy spalaniu węglowodorów – zasnuł niebo w rejonach obiektów. Nie podano informacji o ofiarach, czy pożary zlokalizowano i jak przebiega operacja gaszenia pożarów.
Zadowolenie z tego wydarzenia wyrazili bojownicy Huti (oddziały szyitów jemeńskich) którzy od 4 lat walczą na południu płw. Arabskiego z popieranym przez Rijad miejscowym satrapą, prezydentem Abd-al Rab Mansur al-Hadim. Ponieważ powstańcy Huti zajęli stolicę kraju – Sanę i północne regiony kraju (gdzie zamieszkują wyznawcy lokalnej odmiany szyizmu – tzw. zajdyci) - siły popierające al-Hadiego schroniły się na południu Jemenu, w tzw. Adenie (dawny Jemen pd.). Koalicja pod przywództwem Saudów, tworzona przez Jordanię, Egipt, Senegal, Sudan, Pakistan, Emiraty Arabskie, Bahrajn (jawnego wsparcia jej udzielają Amerykanie, a po cichu Izrael), toczy od 2015 roku brutalną, owocującą katastrofą humanitarną na gigantyczną skalę, interwencję w tym jednym z najbiedniejszych krajów świata. Ofiary samych działań wojennych oceniane są na ponad 12 tys. Ofiary cywilne – ataki lotnictwa saudyjskiego, z dronów, rakiety i ostrzał z ciężkiej artylerii (Amerykanie kilkakrotnie ostrzelali terytoria kontrolowane przez Huti z okrętów zakotwiczonych na Morzu Czerwonym i wspierając tak ataki wojsk koalicji) – idą w dziesiątki tysięcy. To nie tylko zabici i ranni w wyniku wymienionych działań. To przede wszystkim efekt głodu, chorób, szerzącej się nędzy i chaosu.
Pożary o jakich tu mowa były efektem ataku dronów. To nie Huti wystrzelili jednak owe drony, które dokonały skutecznego bombardowania wspomnianych obiektów saudyjskich. Odległość obu rafinerii od terenów gdzie operują powstańcy Huti to grubo ponad 1000 km. Nie byliby oni w stanie przeprowadzić tej operacji – przelot dronów praktycznie przez cały półwysep Arabski – ze względów logistycznych i praktycznych. Nieoficjalnie wiadomo, iż drony wystartowały z terenu Iraku (czyli do miejsc ataku miały niewielką odległość).
Odpowiedzialność za wspomnianą akcję, będącą odwetem za interwencję saudyjską w Jemenie i eksterminację Huti (vel – szyitów) wzięły na siebie tzw. Siły Mobilizacji Ludowej z Iraku. Jest to sojusz wojskowo-polityczny, złożony z ponad 40 formacji o charakterze milicyjnym, walczący po stronie rządu syryjskiego w trwającej od 2011 wojnie domowej, sprzymierzony z Iranem. Podstawę tworzą oczywiście organizacje szyickie, choć w jego skład wchodzą także formacje złożone z irackich chrześcijan. Formalnie są podporządkowani rządowi w Bagdadzie, gdyż są obywatelami Iraku. Ale zachodnie agencje informacyjne twierdzą, iż Siły Mobilizacji Ludowej ściśle są powiązane z irańską militarną strukturą zwaną Siły Ghods (Niru-je Ghods). Jest to elitarna, specjalna służba wydzielona z formacji irańskich Strażników Rewolucji, którą dowodzi od końca lat 90-tych XX wieku gen. Ghasema Solejmani.
Jeśli by to się potwierdziło, konflikt w rejonie całego Bliskiego Wschodu i Zat. Perskiej wchodzi w nową, inną jakość. I to z wielu powodów, które otwarte starcie irańsko-saudyjskie czyni prawie pewnym. Saudyjczycy nie pozostaną dłużni swemu rywalowi znad zatoki. I nie ważne iż drony wystrzelono z terytorium irackiego. Może w tej mierze zastąpić ich ……. Izrael, który już w przeszłości atakował terytorium irańskie bombardując wybrane obiekty uznane za związane z miejscowych przemysłem nuklearnym.
Smaczku całej sprawie dodaje fakt, iż po obaleniu Saddama Husajna kilkanaście lat temu Amerykanie liczyli na powstanie w Iraku rządów im powolnych. Ku ich niezadowoleniu i zapewne zaskoczeniu kolejne koalicje rządzące w Bagdadzie z racji sąsiedztwa, a także większości szyickiej zamieszkującej kraj na Eufratem i Tygrysem oraz usytuowania w Iraku głównych, świętych miejsc dla szyizmu (Kerbala i Nadżaf mają dla tej denominacji muzułmańskiej nie mniejsze znaczenie niż Mekka, Medyna i Jerozolima), orientują się na Iran. Nieznajomość lokalnych, diametralnie różnych od amerykańskich wyobrażeń o polityce, kulturze, obyczajowości i tradycjach na świecie, ukazują bezpłodność i krótkowzroczność ich działań jako globalnego żandarma.
Jednak pożary w rafineriach mogą być też przyczynkiem, na który właśnie czekają Jankesi: otwartej, uzasadnionej owym atakiem dronów na saudyjskiej instalacje naftowe, interwencji w Iranie. Na początek byłby to scenariusz z Bośni, Serbii czy Syrii (akcja lotnictwa bombardującego obiekty na terytorium Iranu). Gorącym zwolennikiem militarnej interwencji USA w Iranie celem obalenia rządzących tam ajatollahów i obsadzenia w Teheranie powolnego Waszyngtonowi rządu był doradca Donalda Trumpa ds. bezpieczeństwa John Bolton. Jego dymisja niewiele w tej chęci Jankesów zaatakowania kolejnego kraju zmienia. Amerykanie od dawna przygotowują ten atak uważając, iż to Iran stoi na drodze ich interesów na obszarze wokół Zat. Perskiej (potem dopiero liczą się marzenia Izraela i Saudów, głównych sprzymierzeńców Waszyngtonu).
Nie oceniając wartości informacji, czy sugestii jakie płyną, jakie są zawarte w cytowanym – jako motto - fragmencie artykułu Cartalucciego nie można wykluczać w całej tej sprawie prowokacji, umożliwiającej i uzasadniającej podjęcie interwencji (od dawna zapowiadanej i oczekiwanej przez określone kręgi w USA i Izraelu) przeciwko Iranowi. Przykłady Gliwic (1939), Zat. Tonkińskiej (1964) czy Raczaku (1999) są tego dostatecznymi dowodami.
Główną przeszkodą w otwartej i szeroko zakrojonej akcji militarnej USA przeciwko Iranowi mogą być jedynie zbliżające się wybory prezydenckie za oceanem. Dla Trumpa ubiegającego się o reelekcje byłby to negatywny przekaz dla sporej części amerykańskiego elektoratu.





poprzedninastępny komentarze