2022-03-31 19:12:10
Wszystko co stałe, wyparowuje,
a wszystko co święt ulega profanacji.
Karol MARKS
„Santo subito” – wołały tłumy podczas pogrzebu Jana Pawła II. Został on kanonizowany – w przyśpieszonym tempie wedle zatwierdzonego przez niego samego wcześniej schematu wynoszenia ludzi Kościoła godnych atencji i kultu na katolickie ołtarze z pominięciem także reguł jakie do jego pontyfikatu obowiązywały dodatkowo gdy kanonizowany miał być papież – blokada dot. daty jego śmierci (nieformalna lecz stosowana od wieków). Dziś ten nimb świętości Wojtyły mocno przyblakł, a towarzyszące mu monumentalne, alabastrowe pomniki co rusz się kruszą pod naporem skrywanych i zamiatanych pod dywan do tej pory informacji, danych, faktów. Wiara religijna wsparta emocjami potrafi przenosić góry, ale po to aby je wznieść w innych, najmniej spodziewanych, miejscach. Kościół z balastem pontyfikatu Jana Pawła II, sprowadzony przez niego do wymiaru struktury „po-trydenckiej”, kontrreformacyjnej, niemalże średniowiecznej (czyli wojowniczej, obskuranckiej i fundamentalistycznej) jest tego zawsze najlepszym przykładem.
Psycholog społeczny, dr Jarosław Klebaniuk w książce autorstwa Piotra Szumlewicza (>OJCIEC NIE-ŚWIĘTY<) w krótkich słowach podsumował pontyfikat Karola Wojtyły na podstawie jego początku: „Karol Wojtyła został wybrany na urząd w atmosferze skandalu. I to podwójnego. Po pierwsze obejmował stanowisko po niezwykle, jak na Watykan, egalitarnym i uczciwym poprzedniku. Po drugie, okoliczności śmierci Lucianiego ani wtedy, ani później nie zostały wyjaśnione”. 2.04.2022 mija 17 rocznica śmierci Karola Wojtyły, 264 papieża rzymskiego, który pozostawił po sobie rzesze świętych. Dziś w obliczu skandali wychylających coraz obficiej i szerzej zza Spiżowej Bramy owe tabuny kanonizowanych i beatyfikowanych kobiet i mężczyzn wyglądają coraz bardziej pokracznie, świadcząc o absolutnej hipokryzji, alienacji autora tej inflacji świętości z codziennego życia przełomu tysiącleci. Bo żaden papież w historii Kościoła katolickiego nie wyprodukował tylu kanonizowanych i beatyfikowanych osobowych wzorców. Z tym właśnie się wiąże wyniesienie jakiejś osoby (czy grupy osób en bloc) na ołtarze: mają stanowić modele postępowania, naśladowania przez wiernych, członków katolickiej wspólnoty.
Święci stanowili jedną z osnów pontyfikatu Karola Wojtyły. To miała być rękojmia tzw. nowej ewangelizacją jaką postawił przed sobą Jan Paweł II. Metoda zmiany procesów laicyzacyjnych i sekularyzacyjnych jakich świat zachodni, euro-atlantycki doświadczał od dekad. Vaticanum II nie wahał się ostatecznie podjąć nieśmiałych prób dostosowania nawy Kościoła do tych zamian i trendów, wyrwania się z konserwatywnych i tradycjonalistycznych ram epoki Piusów oraz kleszczy jakie na Kościół powszechny nałożył Vaticanum I. Zmian, które miałyby dostosowania go do wymogów współczesność. Aggiornamento i accomodata renovatio Jana XXIII miały być tego symbolem i zapowiedzią. I w jakimś sensie – co widać przynajmniej do początku lat 70. – były, choć sam Kościół jako struktura i instytucja na wskroś tradycjonalistyczna, do szpiku kości konserwatywna nie mógł tak z roku na rok się zmienić, porzucić swojej tradycji (często złej, czasami zbrodniczej, a nade wszystkim – dwulicowej). I ta właśnie dwulicowość, hipokryzja, manipulacja w przedmiocie tzw. świętości i jej prezentacji dla „ludu bożego” jest jak dziś widać głównym leitmotivem pontyfikatu Wojtyły.
Jan Paweł II cofnął Kościół o kilka dekad. Może do epoki Piusów a może jeszcze dalej, do czasów kontrreformacji. Swym pontyfikatem postawił wybitnie szkodliwe piętno na całej kulturze świata, Europy, a przede wszystkim – Polski. Te toksyny oddziaływać będą jeszcze przez dekady. Jego zdaniem masowa produkcja świętych – mających być niejako stemplem czasów w jakich żyli – miała zaświadczyć, że tylko życie wg norm i kanonów Kościoła którym on kierował jest przeznaczeniem do świętości. Że tylko takie wartości są ludzkie i stanowią jedyną podstawę ziemskiego bytu. Reszta klasyfikowana była do rzędu „cywilizacji śmierci”. Specyficzny wybór i prezentacja tak rozumianych wartości i cnót wartych admiracji, oddawania im czci i uprawiania ich kultu świadczą wyraźnie o preferencjach i zamiarach całego tego procesu. I mentalności kreatora. To właśnie stanowi o sile owych toksyn.
Jednak jak to dziś wyraźnie widać świat Wojtyły oparty o masową produkcję osób godnych naśladowania z racji swych walorów (a de facto papieskiego uwielbienia określonych wartości utożsamianych z tymi osobami) okazał się rzeczywistością na wskroś zakłamaną, pustą i godną napiętnowania. Właśnie z racji potwornych rozbieżności między medialnym zadęciem, żarliwymi przemówieniami, groźnymi potępieniami, ekstatycznymi modłami i praktyką życiową.
Święci w Kościele są niczym herosi z greckiej mitologii. To wzory osobowego postępowania, moralności i cnót dla katolickiej wspólnoty. Stanowić mają swoistą, katolicką mitologię, oprawę dla masowej wersji przekazu jak należy postępować oraz jakie wartości są niesione aktualnie przez naukę Kościoła. O zmienności tych tendencji niech świadczą przypadki Oscara Romero (zamordowanego przez prawicowe bojówki arcybiskupa San Salwador) oraz Pedro Arrupe (wieloletniego generała jezuitów, gorącego zwolennika teologii wyzwolenia i przez lata postponowanego publicznie przez Jana Pawła II aż ten niezwykle szanowany Hiszpan doznał rozległego wylewu krwi do mózgu i musiał w 1981 ustąpić ze stanowiska). Ci usuwani w cień podczas pontyfikatu Wojtyły ludzie Kościoła dziś mają otwarte procesy beatyfikacyjne. O czym Kościół Wojtyły (a także Ratzingera) nie chciał absolutnie słyszeć.
Jan Paweł II wyniósł z wielką pompą i medialną fanfaronadą na ołtarze tak kontrowersyjne postacie jak abp Alojzy Stepinać – ustaszowski prymas Chorwacji błogosławiący swym milczeniem zbrodnie faszystów z Zagrzebia w latach 1941-45 – czy założyciel i promotor Opus Dei Jose Maria Escriva de Balaguer. Kontrowersje i negatywne opinie osób obcujących z Escrivą przez lata, a dot. charakteru, osobowości i relacji interpersonalnych jakie ów przyszły święty prezentował, przekazywane do Watykanu nie miały żadnego znaczenia. Ważnym – właśnie taką promocję wartości przy wynoszeniu na ołtarze nakreślił Wojtyła – był jego skrajny antykomunizm, anty-progresywizm w każdym wymiarze życia i bezwzględne podporządkowanie się wytycznym Rzymu. Obaj – Stepinać i Escriva – splamili się współpracą i admiracją faszyzmu: ustaszowskiego i frankistowskiego.
Dzisiejsze kontrowersje i skandale kłębiące się wokoło takich świętych jak Matka Teresa z Kalkuty czy o. Pio z Pietrelciny potwierdzają jedynie wnioski o wybitnie konserwatywnym szkodliwym (dla świata, gdyż rzucały cień na świadomość ok. 1,5 mld ludzi na Ziemi) – wręcz toksycznym wobec postępu i rozwoju ludzkości – pontyfikacie polskiego papieża.
Gdyby sytuacja potoczyła się inaczej a Jan Paweł II władał by Kościołem jeszcze przez kilka lub kilkanaście lat (de facto w ostatnich latach rządził - jak mówiono w kurii rzymskiej – i o wszystkim decydował vice-papież, „don Stanislao” czyli abp Stanisław Dziwisz, jedynie osobisty sekretarz Wojtyły) na ołtarze wyniesiono by osobistych kamratów Dziwisza abp Paula Marcinkusa (to ten skompromitowany duchowny od afery Banco Ambrosiano) i założyciela Legionu Chrystusa, zwyrodnialca, gwałciciela dzieci, bigamistę Marciala Maciel Degollado („ukochanego syna Jana Pawła”). Ale żarliwych antykomunistów, skutecznych w pozyskiwaniu różnych dochodów dla Matki Kościoła.
Zgnilizna masowej pedofilii w łonie instytucji którą Jan Paweł II kierował przez prawie 30 lat i którym to procesom oraz zbrodniom funkcjonariuszy Kościoła w żaden sposób się nie przeciwdziałał powinny jednoznacznie demistyfikować ten pontyfikat w absolutny sposób. W Polsce jednak znajdują się gremia które w imię własnych, partykularnych, dwulicowych (bo z wartościami i moralnością na ustach) temu zaprzeczają, protestując głośno i agresywnie przeciwko demitologizacji osoby Wojtyły. Grożąc tym co chcą patrzeć na pontyfikat Wojtyły bez różowych okularów, nie klęcząc na kolanach i powtarzać tylko „Abba Ojcze”.