Syndrom wybrania
2025-01-28 13:51:02
W niesłychanie smutnej i porażającej w swej treści książce pt. >JAK NIEMIECKI ZACHÓD WYMYŚLIŁ SWÓJ WSCHÓD< naukowiec z Lipska, Dirk Oschmann analizujący w niej sytuację społeczno-polityczną od zjednoczenia Niemiec po dziś dzień, napisał co następuje;

Od 16-stowiecznego stygmatu „ludzi bez pisma”,
przeszliśmy do 18- i 19-towiecznego charakteryzowania
ich jako „ludzi bez historii”, następnie do 20-stowiecznego
charakteryzowania „ludzi bez rozwoju”, a współcześnie,
w początku XXI wieku mówi się o ludziach bez
pojmowania demokracji. I im z tej racji wolno m
niej.
Dirk OSCHMANN

Rządzące elity liberalno-demokratyczne Europą, tak dystansujące się od chrześcijaństwa (a nawet starająca się zatrzeć te ślady formalnie i symbolicznie) pozostały jednak w okowach judeochrześcijańskich dogmatów i takiej też mentalności. Chodzi głównie o przejęcie niezwykle toksycznego, szkodliwego i leżącego w historii Zachodu u źródeł wielokrotnie dokonywanych masowych mordów i ludobójstwa podczas podbojów i interwencji, paradygmatu „narodu wybranego”. To przekonanie o wybraniu swego ludu przez istniejący gdzieś w zaświatach Absolut dla którego dziś tym Bogiem jawi się system demokratyczno-liberalny, który ma być ostatecznym i wieńczącym rozwój ludzkości etapem w dziejach. Po prostu „historia się skończyła” jak niegdyś zakomunikował, a dziś wstydliwie zapadł z tą ideą w czarną dziurę niebytu Francis Fukuyama. I to ta świadomość m.in. nakazała Josepowi Borelowi wydalić z siebie niezwykle ksenofobiczną, pełną pychy i paternalizmu frazę o „ogrodzie i dżungli”.
Jak mówi Stary Testament naród Izraela został wybrany do misji ogłoszenia światu chwały Boga Jedynego. Ich Boga. Chrześcijanie, wyrośli bezsprzecznie z judaizmu stwierdzając, że Izraelici rozminęli się z tym celem (a na dodatek okazali się zabójcami Boga), mianowali się owym, jedynym i prawowitym narodem wybranym. I praktykowali i praktykują to do dziś (już jako post-chrześcijański Zachód) przez całe ostatnie 2000 lat dziejów ludzkości. Ale ten stan ulega na naszych oczach załamaniu.
Ches W. Freeman jr, emerytowany dyplomata amerykański, pisarz i działacz polityczny w jednym z ostatnich wywiadów udzielonych nie mainstreamowym mediom zauważył celnie, że cierpliwość świata wobec euro-atlantyckiej cywilizacji wraz z jej arogancją, dobiega końca. Już po atakach na WTC i Pentagon w 2001 r. i odwetowej napaści koalicji pod egidą USA na Afganistan i Irak kwestionował publicznie reakcję medialną zaprawioną paskudnym szowinizmem rodem z epoki kolonialnej. 11.09.2001 był zapowiedzią zarówno starcia Zachód z nie-zachodnią częścią świata jak i początkiem końca owej hegemonii. Zachód musi uznać, że jest tylko jednym z podmiotów planetarnej cywilizacji i nie ma jakiegokolwiek prawa pouczać, narzucać czy wartościować innych kultur i cywilizacji. To jest także przykład na traktowanie siebie przez Zachód w sposób hegemonistyczny, paternalistyczny, jako serce i pępek świata. Jako forma „narodu wybranego”.
Ostatnio przykładem takiej arogancji i krótkowzroczności – nawet bezczelności - a przy tym absolutnie anty-dyplomatycznej i pozbawionej znajomości kultur poza europejskich postawy był wypad Ministry Spraw Zagranicznych RFN Annaleny Baerbock do Syrii i publiczne nauki udzielane tamtejszym dżihadystom (czyli islamistycznym fundamentalistom) w przedmiocie euro-atlantyckich zasad demokracji liberalnej
Takie liczne wpadki z ostatnich lat wyraźniej pokazują, iż reszta nie-zachodniego świata (niektórzy mówią o globalnym południu choć nie jest to adekwatne określenie) zacznie funkcjonować samodzielnie poza ramami świata tzw. demokracji liberalnej. W przestrzeni równoległej. Wartości Zachodu, które on uważa za uniwersalne, najlepsze i jedynie godne naśladowania pozostaną wyłącznie istotą tego więdnącego hegemona. Dominacja Zachodu w oczach się rozsypuje, zwija się i co chwila podlega upokorzeniom: ot choćby sytuacja z Prezydentem Niemiec Frankiem Steimeierem na lotnisku w Katarze, miejsce wyznaczone przy stole debat dla Urszuli von der Leyen w Pekinie czy afronty dyplomatyczne czynione wspomnianej już Annalenie Baerbock podczas jej wizyt w Brazylii, Malezji czy Tajlandii. Również klimat rozmów w Kalifornii (ostanie spotkanie przywódców Chin i Ameryki), między Xi Jinpingiem a Joe Bidenem poza rytualnymi grzecznościami pokazał, iż z jednej strony stoi twardy i mający w garści rzeczywiste konkrety przywódca, a na przeciwko – prezydent USA z pustym wyrazem twarzy (jak to opisywał John Pilger), prezentujący nie spójną wizję polityki amerykańskiej, nie odpowiadającą absolutnie sytuacji w jakiej Ameryka się aktualnie znajduje. Ignorancja i arogancja to najgorsza ze wszystkich kompilacja, a towarzysząca zawsze w dziejach idei „narodu wybranego”.
Ameryka powracać będzie do obecnego zawsze w jej kulturze i mentalności izolacjonizmu, do zajęcia się swoimi wewnętrznymi narastającymi problemami (przede wszystkim społecznymi). I równolegle – choć to może wydać się sprzeczne – z powrotem do doktryny Monroe. W enuncjacjach Trumpa te elementy są widoczne wyraźnie. Tym samym pozostawi świat, któremu miała królować (i co przez cały okres po 1945 roku a na pewno po 1991, czyniła), samemu sobie. Unia Europejska, mająca zapędy stania się jednym z głównych rozgrywających geopolityki, na oczach świata zwiędła, skurczyła się, a jej dobrobyt i splendor jakim mamiła pozaeuropejskie strony okazały się pozornymi. I będą się coraz bardziej takimi stawać. Wydmuszką gdyż były zależne od tanich, rosyjskich nośników energii. I to UE – oprócz Ukrainy, która w dotychczasowej formule państwa i poradzieckich granicach funkcjonować nie będzie – jest największym przegranym tych globalnych zapasów. I to jest też kolejny przykład na śmierć utożsamiania się Zachodu , a przede wszystkim Europejczyków, jako kolejnej wersji „narodu wybranego” tym razem praktykujących demokrację liberalną i pragnącym nawrócić na nią resztę ludzkości.
Polityczna poprawność doprowadzona często do absurdów, nie licząca się z realiami dzisiejszego, pluralistycznego, cyfrowego i wielobiegunowego świata ze swą super hipokryzją okazuje się kolejnym osikowym kołkiem wbijanym przez historię w układ globalny, w wartości jakie miał on powszechnie przynieść, który powstał po 1989 r.



poprzedni komentarze