2014-12-30 19:07:34
Kończący się rok sprzyja podsumowaniom. Również tym politycznym. Pamiętam, jak dokładnie dwanaście miesięcy temu wielu polityków i komentatorów zwracało uwagę, że rok 2014 będzie okresem przełomu w polskiej polityce. Nic takiego się nie stało. Czego więc możemy się spodziewać w nowym – 2015 roku?
Majowe wybory do Europarlamentu i listopadowe samorządowe potwierdziły to co wiemy od dawna – podział sceny politycznej między PO i PiS jest nadal aktualny. Choć w obu tych przypadkach uzyskane przez dwie największe partie polityczne poparcie społeczne wskazuje na remis, to jest to remis ze wskazaniem na PO. PiS na kilka miesięcy przed wyborami do Parlamentu Europejskiego wyraźnie prowadził w sondażach, ale nie potrafił tej przewagi utrzymać. Gdy do tego dodamy poparcie uzyskane przez PSL wynik obecnej koalicji rządowej wygląda jeszcze bardziej okazale. PO rządzi już siedem lat, a opozycja jedyne co potrafi to „honorowo przegrywać”, lub w najlepszym przypadku „ remisować” z partią Ewy Kopacz. Listopadowe wybory samorządowe wywołały wiele kontrowersji. Przedłużający się proces liczenia głosów, awaria systemu informatycznego, zaskakująco wysokie poparcie dla PSL, ilość głosów nieważnych, zaskakująco duży błąd sondaży EXIT POOL – to wszystko sprawiło, że pojawiły się opinie podważające uczciwość wyborów. Kluczowym wnioskiem jaki płynie w mojej ocenie z całej tej politycznej awantury jest taki, że „środowisko PiS”, a zwłaszcza sam Jarosław Kaczyński jest przekonany, że nie jest wstanie wygrać wyborów w „normalnych” warunkach. Musi dojść do katastrofy politycznej, gospodarczej, czy też dotyczącej funkcjonowania samego państwa i instytucji mu podległych, aby opowieść o „upadku III RP”, a więc narracja którą partia Kaczyńskiego stosuje od lat, trafiła do tak szerokiej grupy wyborców, by zwycięstwo było w zasięgu ręki. Co właściwie to oznacza? Mniej więcej tyle, że mamy dwie partie, które reprezentują dwie Polski – obecną reprezentowaną przez PO i tą drugą - „PiS-owską” odrzucającą obecny układ sił w polityce, ale również system polityczny. Problem w tym, że Prawo i Sprawiedliwość chcąc wywrócić „stolik z kartami do gry”, przy którym ucztuje elita III RP, opowiada o komunistach, ubekach, krzykacze na marszach śpiewają „raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę” itd. I to wszystko w kraju, który ćwierć wieku temu przestał być PRL-em. Kaczyński neguje system, PiS pod jego przywództwem jest partią anty-systemową, ale nie w takim sensie, żeby móc zebrać elektorat, który w III RP został „skrzywdzony” i zmarginalizowany społecznie, politycznie i ekonomicznie, który z racji braku oferty pozostaje bierny. Przyszłoroczne wybory parlamentarne (wybory prezydenckie wydają się rozstrzygnięte, choć Prezydent Komorowski nie jest szczególnie wybitny), będą kolejnym starciem między PO a PiS. Z dzisiejszej perspektywy najprawdopodobniej obie partie uzyskają zbliżone poparcie, ale biorąc pod uwagę PSL, to PO będzie górą. Platforma Obywatelska choć gra od lat tę samą melodię – po pierwsze być anty-PiS, to może liczyć na dodatkowy bonus w związku z faktem kolejnych „odmętów szaleństwa” w wykonaniu partii Kaczyńskiego. Prawo i Sprawiedliwość dalej będzie się pozycjonować jako główna, właściwie jedyna opozycja, ale bez zapaści gospodarczej, gospodarczej lub politycznej państwa, nie uzyska wyniku wyborczego pozwalającego rządzić. Jedynie ewentualna koalicja z KNP Korwina – Mikke (jeśli przekroczy próg wyborczy), mogłaby dać Kaczyńskiemu większość w parlamencie. Problem w tym, że określenie „jeśli” pojawia się tu nader często, bowiem KNP ma spore problemy wewnętrzne, a ewentualna koalicja z PiS oznaczałaby marginalizację samego Janusza Korwina – Mikke. Reasumując dwanaście miesięcy temu sytuacja partii Kaczyńskiego wydawała się znacznie lepsza niż obecnie, korzystniejsze były sondaże, PiS był w ofensywie, a mimo to wyborów do europarlamentu, ani tych samorządowych za sukces uznać nie można. Dziś sondaże nie są już tak korzystne, bo najczęściej wskazują remis między PO a PiS, a już za za niecały rok wybory parlamentarne – ostateczne starcie, bowiem będzie to już chyba ostatnia szansa dla samego Kaczyńskiego na przejęcie władzy. Jeśli nie teraz, to już nigdy.
W podsumowaniu roku kluczowe pytanie dotyczy lewicy. Co dalej z lewicą? Quo vadis lewico? SLD i mniejsze formacje lewicowe poniosły porażkę zarówno w wyborach do europarlamentu jak i tych samorządowych (poza drobnymi wyjątkami). Leszek Miller, który objął przywództwo w Sojuszu w grudniu 2011 roku, choć uratował partię pod względem strukturalnym, nie odbudował jej poparcia. Trudno mieć do niego o to pretensje, bo SLD od dawna nie potrafi precyzyjnie określić dokąd zmierza, jakie ma cele, jak chce je zrealizować i co chyba najważniejsze znaleźć odpowiedzi na pytanie: dlaczego lewicowy wyborca (który częściej od SLD wybiera PO), miałby głosować na partię Millera. Sojusz mentalnie nadal jest jakby pod koniec lat 90-tych ubiegłego stulecia, kiedy to za czasów rządów premiera Jerzego Buzka (koalicja AWS-UW), wystarczyło czekać, aż rząd się „wykrwawi” i straci zaufanie i poparcie społeczne, a lewica w glorii chwały obejmie władzę. Takie czekanie sprawiło, że SLD straciło ostatnie trzy lata, po klęsce w wyborach parlamentarnych w 2011 roku i dziś na pięć miesięcy przed wyborami prezydenckimi nie ma kandydata. Wiadome było, że w latach 2012 i 2013 nie odbędą się żadne ogólnopolskie wybory i ten czas należało wykorzystać na wypromowanie nowych liderów, opracowanie realnej, ale mocno lewicowej alternatywy wobec rządów PO-PSL, ale nic z tych rzeczy nie zrobiono. To dlatego dziś nie wiemy kto będzie kandydatem lewicy w wyborach prezydenckich i z czym SLD chce pójść w wyborach parlamentarnych. Ostatnie trzy lata to czas stracony dla lewicy, a w polityce takie postawy bardzo często wiążą się z porażką, z której trudno jest się podnieść. Wybory prezydenckie powinny stać się dla lewicy pewnego rodzaju festiwalem, szansą na wybór takiego kandydata, przywódcy który skupi wokół siebie najpierw lewicowych liderów wszelkich jej odłamów, a następnie zacznie budować poparcie i zaufanie społeczne dla nowego rozdania politycznego, ale przede wszystkim programowego i ideologicznego oznaczającego ostry skręt w lewo. Fakt, że takowy jest niezbędny i będzie oznaczał dla lewicy być albo nie być, nie podlega jakiejkolwiek dyskusji.
Co właściwie wiemy na dzisiaj? Polska scena polityczna jest podzielona między PO, PiS i co zaskakujące PSL. O ile fakt, że dwie największe partie od lat wiodą prym w polskiej polityce, o tyle wkroczenie „ludowców” do pierwszej ligi, używając żargonu sportowego, może być zaskoczeniem. W tym aspekcie trzeba wziąć pod uwagę, że w Polsce jest elektorat, który popiera i będzie popierał PSL. „Polska powiatowa” - małe i średnie miasteczka to właśnie bastion „ludowców”, który co ważne, jest elektoratem zmobilizowanym, jak na warunki w Polsce. Nie ma perspektyw przejęcia władzy w naszym kraju przez PSL, ale z drugiej strony zejście i zniknięcie tej partii ze sceny politycznej jest bardzo wątpliwe. W przypadku rywalizacji PO i PiS trzeba nastawić się na kontynuację obecnego stanu rzeczy, a więc polaryzacji wyborczej między partię Ewy Kopacz i Jarosława Kaczyńskiego. Co do lewicy – sytuacja wbrew pozorom również jest jasna – albo radykalna zmiana, albo zniknięcie ze sceny politycznej, objawiające się słabnącym poparciem społecznym. Lewica musi być anty-systemowa, ale nie w tym kontekście co PiS, bo tego wyborcy jak pokazało spotkanie Leszka Millera z Jarosławem Kaczyńskim, nie zaakceptują. SLD musi być anty-systemowe w sensie pozytywnym, a więc kwestionować system gospodarczy i w szerszym kontekście rozwój gospodarczy oparty na wyzysku ludzi pracy, musi podważać bogacenie się wąskiej elity finansowej kosztem ogółu społeczeństwa, musi podnosić kwestię bieda – pracy, wykluczenia społecznego, nierówności społecznych i ekonomicznych, zamiast interesów zagranicznego kapitału i wielkiego biznesu, musi bronić interesów zwykłych ludzi. Zmiana musi zakładać dwie kluczowe kwestie – rewolucję programową i rewolucję kadrową. Wprowadzenie jednej z nich skończy się porażką i prawdopodobnie sceną polityczną bez lewicy. Czy taka sytuacja jest możliwa? Niestety tak, ponieważ w sensie programowym i ideologicznym lewica od lat nie potrafi narzucić tonu debaty politycznej wokół tematów, które zarówno dla PiS jak i PO są „niewygodne”. Lewica, która nie podnosi tematów wyzysku, budowania bajecznych fortun kosztem cięć płacowych, kapitulacji państwa z ochrony słabszych i wykluczonych, rezygnacji z aktywnej polityki społecznej i socjalnej jest zbędna i niepotrzebna, a w jej rolę wchodzą populistyczne i prawicowe formacje, czego przykładem jest KNP Korwina – Mikke. Rok 2015 – to będzie rok zmian, który określi scenę polityczną na nowo. Dla jednych będzie to dobra wiadomość, ale będą również tacy, dla których niekoniecznie.
Krzysztof Derebecki