2015-05-25 00:52:00
Wybory prezydenckie są początkiem przewartościowania polskiej polityki. Bez względu na wynik drugiej tury (tekst pisałem w sobotni, przedwyborczy wieczór), jesteśmy świadkami zmian, które na nowo ukształtują główną oś sporu między konkurującymi obozami politycznymi. Będzie ona przebiegać wobec zasadniczej kwestii akceptacji obecnej sytuacji, albo jej całkowitego zanegowania. Zmiany będą dotyczyć zarówno największych politycznych konkurentów – PO i PiS, jak i dopiero co kształtujących się ruchów politycznych. W najgorszym położeniu znajduje się lewica, która nie dość, że podzielona, przestała rozumieć logikę jaką rządzi się polityka. Za takie niedostosowanie do panujących realiów, bardzo często płaci się najwyższą cenę, włącznie z całkowitą marginalizacją.
Zmiany zachodzące w społeczeństwie, w postrzeganiu państwa, władzy, elity politycznej właśnie się zaczęły. Są nieuniknione. To co wczoraj wydawało się stałe i niekwestionowane, dziś jest podważane, a jutro będzie tylko historią. Politycy i partie, które tego nie dostrzegają, będą marginalizowane. Tak się właśnie dzieje z lewicą. Gdy przeanalizujemy wybory parlamentarne, które miały miejsce po 1989 roku szybko dojdziemy do wniosku, dlaczego lewica w obecnym kształcie, przyszłości nie ma. Pierwsze wybory parlamentarne niosły ze sobą nadzieję zmiany, zerwania z wtedy już upadłym PRL. Wprawdzie nie były one w pełni demokratyczne, ale opozycja solidarnościowa wygrała wszystko co mogła. Wygrała, bo miała całościowy program, przedstawiała spójną opowieść, która dla społeczeństwa była atrakcyjna. Fakt, że po zwycięstwie sprawy poszły w przeciwnym kierunku, niż oczekiwało społeczeństwo, cztery lata później wyniosły do władzy SLD. W 1993 roku zwycięstwo lewicy było dowodem, że rządy solidarnościowe rozeszły się z oczekiwaniem społecznym. Wyborcy wybrali więc partię, która w jakimś sensie stała w opozycji wobec tych zmian. Znów pojawiła się nadzieja na zastopowanie, albo przynajmniej złagodzenie skutków neoliberalnych reform. SLD miało wtedy spójną propozycję dla społeczeństwa, więc zwycięstwo lewicy było czymś oczywistym. Cztery lata później, w 1997 roku lewica mogła odnieść zwycięstwo, ale Włodzimierz Cimoszewicz niefortunną i nie mającą nic wspólnego z lewicową wrażliwością, jedną wypowiedzią o nieubezpieczonych powodzianach przekreślił szansę na drugą kadencję. Po czterech katastrofalnych latach rządów koalicji AWS-UW, w 2001 SLD już jako partia polityczna zanotował swój największy sukces – 41% poparcia. Gdyby nie pośpieszna zmiana ordynacji wyborczej przez upadającą koalicję AWS-UW, Sojusz miałby samodzielną większość w Parlamencie. Po czterech latach rządów lewicy, w 2005 roku PiS wygrywa wybory obietnicą „sanacji” polskiej polityki. W zasadzie również PO szła do wyborów z podobnym hasłem. Partia Kaczyńskiego wygrała tym, że dokonując podziału na „Polskę liberalną i Polskę socjalną”, wpisała się w oczekiwania wyborców zmęczonych neoliberalnymi reformami rządu Leszka Millera. Znów pojawiła się nadzieja, spójna opowieść, która trafiła na podatny grunt, w społeczeństwie w którym bezrobocie oscylowało w okolicach 20%. Dwa lata później, w 2007 roku PO wygrywa wybory dając nadzieję wyborcom odsunięcia od władzy twórców „IV RP”. Systemu, który wedle niektórych osób podważał w pewnym sensie demokratyczny ład. Znów pojawiła się nadzieja, że możemy być „drugą Irlandią”, wystarczy obniżyć podatki, usprawnić i ułatwić dostęp do usług publicznych, edukacji i służby zdrowia. To była spójna opowieść, znów trafiająca na podatny grunt. Wyborców oczekujących spokoju, nieingerowania aparatu państwa w ich prywatne życie. Kolejne wybory parlamentarne, które odbyły się w 2011 roku utrwaliły władzę PO, bowiem udało się przekonać społeczeństwo, że zapoczątkowane w kończącej się kadencji parlamentu, zmiany za chwilę przynoszą oczekiwane rezultaty, a wybór PiS oznacza ich całkowite zanegowanie.
Dlaczego lewica w obecnym kształcie i formie przyszłości nie ma? Jej przekaz nie jest spójny. Są w nim pewnie elementy, które można nazwać socjalnymi, wartymi uwagi z punktu widzenia lewicowego wyborcy. Tyle, że przeciętny obywatel, którego aktywność polityczna ogranicza się do wrzucenia karty do urny wyborczej, nie łączy ze sobą tych elementów. W błędzie tkwią ci liderzy lewicy, którzy uważają że obietnicą podwyższenia rent i emerytur o 200 zł można wygrać wybory. Postulat jest słuszny, ale nie mieści się on w szerszym ujęciu, w perspektywie dającej nazwać się całościową. Wyborcy nie doszukują się takich niuansów, nie dostrzegają pojedynczych elementów, tylko cały krajobraz z nich się składający. Lewica takiego krajobrazu swoim wyborcom nie przedstawia. Wynik uzyskany przez Pawła Kukiza w pierwszej turze wyborów prezydenckich pokazuje, że Polakom znudził się obecny układ sił w polityce. Oczekiwanie zmiany jest na tyle duże, że co piąty wyborca zagłosował na kandydata, który na kluczowe pytania i problemy dotykające społeczeństwo, udziela tych samych odpowiedzi – JOW-y (Jednomandatowe Okręgi Wyborcze) i odpartyjnienie państwa. Elita polityczna, miotający się Bronisław Komorowski, który w ciągu kilku dni zmienia zdanie w sprawie ordynacji wyborczej, nie rozumie że nie o nią chodzi. Obecny model uprawiania polityki wyczerpał się ostatecznie, dlatego wyborcy wybierają kandydatów, którzy niosą ze sobą zmianę, jednocześnie nie wdając się w niuanse co ona oznacza. Opowieść serwowana przez Kukiza jest spójna i trafia na podatny grunt, zwłaszcza w tych fragmentach o upartyjnieniu państwa i alienacji elity politycznej. Były lider zespołu „Piersi” ma to czego lewica nie ma. Schodzące ze sceny politycznej SLD, mentalnie żyje jeszcze w latach 90-tych, kiedy to elektoraty partii politycznych, były względnie stałe, co wynikało ze stosunku wyborców do PRL. Jesteśmy świadkami wymierania pokolenia, którego stanowisko wobec Polski Ludowej określało partyjną przynależność. Dla coraz większej populacji wyborców tamte czasy są równie odległe jak dla naszych rodziców i dziadków, odległa jest epoka "powstania styczniowego". Dla lewicy oznacza to konieczność nowego samookreślenia się i zbudowania spójnego, całościowego przekazu. Sukces lub porażka będzie zależała w głównej mierze od tego jak wpisze się ona w proces zmian zachodzących na scenie politycznej.
Politykę w naszym kraju czeka przewartościowanie, które wpłynie na wszystkie partie i obozy polityczne. Te największe i najgłębsze czekają lewicę, która od lat nie potrafi się określić i bez względu na zmiany przywódców, ponosi klęskę za klęską. Problem będą miały partie, które staną w obronie obecnego stanu rzeczy, bowiem jest duże oczekiwanie zmiany w społeczeństwie. Dziś nie możemy pytać czy ona nastąpi, ale kiedy. O jej kształcie można, a właściwie trzeba dyskutować. Wypracowanie wspólnej wizji, programu który będzie oznaczał „nowe otwarcie”, w końcu danie społeczeństwu nadziei, że może być inaczej, lepiej i przede wszystkim sprawiedliwiej, jest kluczowe z punktu widzenia nie tylko odbudowy lewicy, ale nawet jej przetrwania. Trwanie przy obecnym modelu jest najprostszą drogą do samozagłady. Warto przestrzec liderów lewicy przed skupieniem się na kwestiach personalnych, bowiem wyborcy już się na ten trik nabrać nie dadzą. SLD w ostatniej dekadzie bardzo często zmieniał przywódców, ale skutki tych zmian trudno określić jako szczególnie satysfakcjonujące. Kluczowym elementem, fundamentem odbudowy lewicy w Polsce będą stanowić kwestie programowe, nawiązujące do naszej tradycji, jednocześnie uwzględniające współczesne realia. Absolutnie konieczne wydaje się porzucenie idei „trzeciej drogi”, lewicy jako partii centrowej gospodarczo. Ten model bardzo szybko traci na znaczeniu w wielu krajach Europy Zachodniej, nie ma więc żadnych perspektyw, aby w Polsce było inaczej. Oczywiście ewolucja polityczna w naszym kraju postępuje wolniej, bo i nasza demokracja jest o wiele młodsza, od państw UE, ale trend jest jednoznaczny i niepodważalny. Lewicę czekają zmiany, których jeśli nie dokona, to sama zostanie zmieniona.
Krzysztof Derebecki
Zmiany zachodzące w społeczeństwie, w postrzeganiu państwa, władzy, elity politycznej właśnie się zaczęły. Są nieuniknione. To co wczoraj wydawało się stałe i niekwestionowane, dziś jest podważane, a jutro będzie tylko historią. Politycy i partie, które tego nie dostrzegają, będą marginalizowane. Tak się właśnie dzieje z lewicą. Gdy przeanalizujemy wybory parlamentarne, które miały miejsce po 1989 roku szybko dojdziemy do wniosku, dlaczego lewica w obecnym kształcie, przyszłości nie ma. Pierwsze wybory parlamentarne niosły ze sobą nadzieję zmiany, zerwania z wtedy już upadłym PRL. Wprawdzie nie były one w pełni demokratyczne, ale opozycja solidarnościowa wygrała wszystko co mogła. Wygrała, bo miała całościowy program, przedstawiała spójną opowieść, która dla społeczeństwa była atrakcyjna. Fakt, że po zwycięstwie sprawy poszły w przeciwnym kierunku, niż oczekiwało społeczeństwo, cztery lata później wyniosły do władzy SLD. W 1993 roku zwycięstwo lewicy było dowodem, że rządy solidarnościowe rozeszły się z oczekiwaniem społecznym. Wyborcy wybrali więc partię, która w jakimś sensie stała w opozycji wobec tych zmian. Znów pojawiła się nadzieja na zastopowanie, albo przynajmniej złagodzenie skutków neoliberalnych reform. SLD miało wtedy spójną propozycję dla społeczeństwa, więc zwycięstwo lewicy było czymś oczywistym. Cztery lata później, w 1997 roku lewica mogła odnieść zwycięstwo, ale Włodzimierz Cimoszewicz niefortunną i nie mającą nic wspólnego z lewicową wrażliwością, jedną wypowiedzią o nieubezpieczonych powodzianach przekreślił szansę na drugą kadencję. Po czterech katastrofalnych latach rządów koalicji AWS-UW, w 2001 SLD już jako partia polityczna zanotował swój największy sukces – 41% poparcia. Gdyby nie pośpieszna zmiana ordynacji wyborczej przez upadającą koalicję AWS-UW, Sojusz miałby samodzielną większość w Parlamencie. Po czterech latach rządów lewicy, w 2005 roku PiS wygrywa wybory obietnicą „sanacji” polskiej polityki. W zasadzie również PO szła do wyborów z podobnym hasłem. Partia Kaczyńskiego wygrała tym, że dokonując podziału na „Polskę liberalną i Polskę socjalną”, wpisała się w oczekiwania wyborców zmęczonych neoliberalnymi reformami rządu Leszka Millera. Znów pojawiła się nadzieja, spójna opowieść, która trafiła na podatny grunt, w społeczeństwie w którym bezrobocie oscylowało w okolicach 20%. Dwa lata później, w 2007 roku PO wygrywa wybory dając nadzieję wyborcom odsunięcia od władzy twórców „IV RP”. Systemu, który wedle niektórych osób podważał w pewnym sensie demokratyczny ład. Znów pojawiła się nadzieja, że możemy być „drugą Irlandią”, wystarczy obniżyć podatki, usprawnić i ułatwić dostęp do usług publicznych, edukacji i służby zdrowia. To była spójna opowieść, znów trafiająca na podatny grunt. Wyborców oczekujących spokoju, nieingerowania aparatu państwa w ich prywatne życie. Kolejne wybory parlamentarne, które odbyły się w 2011 roku utrwaliły władzę PO, bowiem udało się przekonać społeczeństwo, że zapoczątkowane w kończącej się kadencji parlamentu, zmiany za chwilę przynoszą oczekiwane rezultaty, a wybór PiS oznacza ich całkowite zanegowanie.
Dlaczego lewica w obecnym kształcie i formie przyszłości nie ma? Jej przekaz nie jest spójny. Są w nim pewnie elementy, które można nazwać socjalnymi, wartymi uwagi z punktu widzenia lewicowego wyborcy. Tyle, że przeciętny obywatel, którego aktywność polityczna ogranicza się do wrzucenia karty do urny wyborczej, nie łączy ze sobą tych elementów. W błędzie tkwią ci liderzy lewicy, którzy uważają że obietnicą podwyższenia rent i emerytur o 200 zł można wygrać wybory. Postulat jest słuszny, ale nie mieści się on w szerszym ujęciu, w perspektywie dającej nazwać się całościową. Wyborcy nie doszukują się takich niuansów, nie dostrzegają pojedynczych elementów, tylko cały krajobraz z nich się składający. Lewica takiego krajobrazu swoim wyborcom nie przedstawia. Wynik uzyskany przez Pawła Kukiza w pierwszej turze wyborów prezydenckich pokazuje, że Polakom znudził się obecny układ sił w polityce. Oczekiwanie zmiany jest na tyle duże, że co piąty wyborca zagłosował na kandydata, który na kluczowe pytania i problemy dotykające społeczeństwo, udziela tych samych odpowiedzi – JOW-y (Jednomandatowe Okręgi Wyborcze) i odpartyjnienie państwa. Elita polityczna, miotający się Bronisław Komorowski, który w ciągu kilku dni zmienia zdanie w sprawie ordynacji wyborczej, nie rozumie że nie o nią chodzi. Obecny model uprawiania polityki wyczerpał się ostatecznie, dlatego wyborcy wybierają kandydatów, którzy niosą ze sobą zmianę, jednocześnie nie wdając się w niuanse co ona oznacza. Opowieść serwowana przez Kukiza jest spójna i trafia na podatny grunt, zwłaszcza w tych fragmentach o upartyjnieniu państwa i alienacji elity politycznej. Były lider zespołu „Piersi” ma to czego lewica nie ma. Schodzące ze sceny politycznej SLD, mentalnie żyje jeszcze w latach 90-tych, kiedy to elektoraty partii politycznych, były względnie stałe, co wynikało ze stosunku wyborców do PRL. Jesteśmy świadkami wymierania pokolenia, którego stanowisko wobec Polski Ludowej określało partyjną przynależność. Dla coraz większej populacji wyborców tamte czasy są równie odległe jak dla naszych rodziców i dziadków, odległa jest epoka "powstania styczniowego". Dla lewicy oznacza to konieczność nowego samookreślenia się i zbudowania spójnego, całościowego przekazu. Sukces lub porażka będzie zależała w głównej mierze od tego jak wpisze się ona w proces zmian zachodzących na scenie politycznej.
Politykę w naszym kraju czeka przewartościowanie, które wpłynie na wszystkie partie i obozy polityczne. Te największe i najgłębsze czekają lewicę, która od lat nie potrafi się określić i bez względu na zmiany przywódców, ponosi klęskę za klęską. Problem będą miały partie, które staną w obronie obecnego stanu rzeczy, bowiem jest duże oczekiwanie zmiany w społeczeństwie. Dziś nie możemy pytać czy ona nastąpi, ale kiedy. O jej kształcie można, a właściwie trzeba dyskutować. Wypracowanie wspólnej wizji, programu który będzie oznaczał „nowe otwarcie”, w końcu danie społeczeństwu nadziei, że może być inaczej, lepiej i przede wszystkim sprawiedliwiej, jest kluczowe z punktu widzenia nie tylko odbudowy lewicy, ale nawet jej przetrwania. Trwanie przy obecnym modelu jest najprostszą drogą do samozagłady. Warto przestrzec liderów lewicy przed skupieniem się na kwestiach personalnych, bowiem wyborcy już się na ten trik nabrać nie dadzą. SLD w ostatniej dekadzie bardzo często zmieniał przywódców, ale skutki tych zmian trudno określić jako szczególnie satysfakcjonujące. Kluczowym elementem, fundamentem odbudowy lewicy w Polsce będą stanowić kwestie programowe, nawiązujące do naszej tradycji, jednocześnie uwzględniające współczesne realia. Absolutnie konieczne wydaje się porzucenie idei „trzeciej drogi”, lewicy jako partii centrowej gospodarczo. Ten model bardzo szybko traci na znaczeniu w wielu krajach Europy Zachodniej, nie ma więc żadnych perspektyw, aby w Polsce było inaczej. Oczywiście ewolucja polityczna w naszym kraju postępuje wolniej, bo i nasza demokracja jest o wiele młodsza, od państw UE, ale trend jest jednoznaczny i niepodważalny. Lewicę czekają zmiany, których jeśli nie dokona, to sama zostanie zmieniona.
Krzysztof Derebecki