2013-04-08 16:21:46
…tylko do czasu.
Nie wypada cieszyć się z niczyjej śmierci. Kilka lat temu upewniłem się w tym, że jestem np. bezwzględnym przeciwnikiem kary śmierci, kiedy w rozmowie z moją Mamą, stwierdziłem, że żałuję, że Miloszević nie doczekał sprawiedliwości pod postacią procesu przed sądzącym go trybunałem. Moja rozmówczyni natomiast uważała, że… „dobrze mu tak”.
Czy zmarłych można gloryfikować tylko dlatego że zmarli? Na pewno nie. Właśnie nadchodzą współczesne, polskie Dziady, czyli 10 kwietnia, kiedy tabuny prawicowych polityków przekonywać nas będą do tego, że to kluczowa dychotomia dzisiejszej polityki. Nie neoliberalizm jako całość, czy OFE i liniowe podatki jako jego części składowe. Nie urynkowienie polityki społecznej i utowarowienie służby zdrowia razem ze szkolnictwem (póki co tylko tym) wyższym. O tym, że takie myślenie jest głupotą będę przekonywał już 11 kwietnia w trakcie debaty u młodzieżówki warszawskich Zielonych. Wszystkich zainteresowanych zapraszam.
Tymczasem jaki jest mój stosunek do śmierci Margaret Thatcher? Nie skaczę z radości, bo niczyja śmierć nie jest do tego powodem. Ludzie źli powinni stawać przed sądem, a ludzie bardzo źli gnić latami w więzieniu – resocjalizacja to wszak coś najpiękniejszego na świecie i najgorsza kara dla złego. Thatcher była zła, ale niestety nie moglibyśmy jej zamknąć w niczym innym niż w jej własnym świecie, w którym sama zresztą zamknęła się wraz ze swoją postępującą demencją.
Nie jest mi jednak również smutno. Była to najgorsza postać współczesnej europejskiej polityki, wielka wróg dla całej światowej lewicy i to we wszystkich jej sferach. Jej aprobata dla policyjnych nalotów na brytyjskie kontrkultury takie jak pacyfikacje imprez rave, a z drugiej strony cięcia programów społecznych wpędzające w biedę miliony osób to powody, które pokazują, że powinniśmy jej nie lubić absolutnie wszyscy. Niezależnie od tego, czy jesteśmy hipsterami z pl. Zbawiciela, czy prekariuszami i innymi wykluczonymi. Nie tylko młodymi, bo te zjawiska wbrew pozorom nie dotyczą tylko młodego pokolenia. Większość podziałów jakie się między nami stawia, często umyślnie i z inicjatywy politycznych (politykę robią nie tylko etatowi politycy, ale też media, pracownicy akademiccy itp.) przeciwników sprawiedliwości społecznej, jest sztuczna. Śmierć „Żelaznej Damy” to najlepszy pretekst do tego, żeby sobie o tym przypomnieć.
Jestem wielkim fanem brytyjskiej popkultury i uwielbiam jej muzykę. Wychowałem się na britpopowych piosenkach Oasis, Blur i Manic Street Preachers, do których skutecznie przekonał mnie starszy brat. Niecierpliwie czekam na koncerty McCartney’a i Blur latem tego roku, co pozwoli spełnić moje dziecięce marzenia. Wielka Brytania miała w końcówce XX w. wiele świetnych rzeczy do zaoferowania całemu światu i to nie tylko muzykę. Ukochany przeze mnie gatunek gitarowego grania z dużym opóźnieniem dotarł nad Wisłę, dzięki czemu wszystkie moje ulubione zespoły byłem w stanie w końcu zobaczyć bez konieczności zagranicznych wyjazdów. Niestety daleko wcześniej, głębiej i powszechniej z wysp zaimportowano do nas koszmarnie głupie i szkodliwe poglądy ekonomiczne: neoliberalną doktrynę szoku. Często te thatcherowskie straszydła były zresztą u nas wprowadzane w jeszcze bardziej radykalnej, okrutnej formie.
Od lat jestem też fanem Morrissey’a. Trudno pozbyć mi się wrażenia, że jego utwór Margaret On the Guillotine powinien być prawdziwą piosenką dnia. Wydano go w 1988 r. na płycie o tytule… Viva Hate.
Na urzeczywistnienie pragnienia zawartego w tej piosence trzeba było ćwierć wieku. Dzisiaj, wprawdzie bez wielkich emocji i zapalczywej nienawiści, mogę jednak zadeklarować: nie ma powodu do smutku. A za Brytyjczyków trzymam kciuki, żeby w końcu wywalili z Downing Street aktualnego lokatora nr 10, kontynuatora thatcherowskiej myśli, który właśnie serwuje im powrót do tej okropnej polityki.
Teraz czekamy na pogrzeb pani Margaret. Sunny Hundal z "Guardiana" zaproponował, żeby go sprywatyzować: wprowadzić płatne bilety i sprzedawać prawa do transmisji telewizyjnych. Byłby to wyraz hołdu dla jej poglądów i dążenia do ograniczania sektora publicznego. Niestety tego rodzaju konsekwencji zabrakło rządowi jej ideowych spadkobierców. Władze ogłosiły już, że zmarła zostanie uhonorowana państwowym pogrzebem w katedrze św. Pawła, z wojskowymi honorami.
Nie wypada cieszyć się z niczyjej śmierci. Kilka lat temu upewniłem się w tym, że jestem np. bezwzględnym przeciwnikiem kary śmierci, kiedy w rozmowie z moją Mamą, stwierdziłem, że żałuję, że Miloszević nie doczekał sprawiedliwości pod postacią procesu przed sądzącym go trybunałem. Moja rozmówczyni natomiast uważała, że… „dobrze mu tak”.
Czy zmarłych można gloryfikować tylko dlatego że zmarli? Na pewno nie. Właśnie nadchodzą współczesne, polskie Dziady, czyli 10 kwietnia, kiedy tabuny prawicowych polityków przekonywać nas będą do tego, że to kluczowa dychotomia dzisiejszej polityki. Nie neoliberalizm jako całość, czy OFE i liniowe podatki jako jego części składowe. Nie urynkowienie polityki społecznej i utowarowienie służby zdrowia razem ze szkolnictwem (póki co tylko tym) wyższym. O tym, że takie myślenie jest głupotą będę przekonywał już 11 kwietnia w trakcie debaty u młodzieżówki warszawskich Zielonych. Wszystkich zainteresowanych zapraszam.
Tymczasem jaki jest mój stosunek do śmierci Margaret Thatcher? Nie skaczę z radości, bo niczyja śmierć nie jest do tego powodem. Ludzie źli powinni stawać przed sądem, a ludzie bardzo źli gnić latami w więzieniu – resocjalizacja to wszak coś najpiękniejszego na świecie i najgorsza kara dla złego. Thatcher była zła, ale niestety nie moglibyśmy jej zamknąć w niczym innym niż w jej własnym świecie, w którym sama zresztą zamknęła się wraz ze swoją postępującą demencją.
Nie jest mi jednak również smutno. Była to najgorsza postać współczesnej europejskiej polityki, wielka wróg dla całej światowej lewicy i to we wszystkich jej sferach. Jej aprobata dla policyjnych nalotów na brytyjskie kontrkultury takie jak pacyfikacje imprez rave, a z drugiej strony cięcia programów społecznych wpędzające w biedę miliony osób to powody, które pokazują, że powinniśmy jej nie lubić absolutnie wszyscy. Niezależnie od tego, czy jesteśmy hipsterami z pl. Zbawiciela, czy prekariuszami i innymi wykluczonymi. Nie tylko młodymi, bo te zjawiska wbrew pozorom nie dotyczą tylko młodego pokolenia. Większość podziałów jakie się między nami stawia, często umyślnie i z inicjatywy politycznych (politykę robią nie tylko etatowi politycy, ale też media, pracownicy akademiccy itp.) przeciwników sprawiedliwości społecznej, jest sztuczna. Śmierć „Żelaznej Damy” to najlepszy pretekst do tego, żeby sobie o tym przypomnieć.
Jestem wielkim fanem brytyjskiej popkultury i uwielbiam jej muzykę. Wychowałem się na britpopowych piosenkach Oasis, Blur i Manic Street Preachers, do których skutecznie przekonał mnie starszy brat. Niecierpliwie czekam na koncerty McCartney’a i Blur latem tego roku, co pozwoli spełnić moje dziecięce marzenia. Wielka Brytania miała w końcówce XX w. wiele świetnych rzeczy do zaoferowania całemu światu i to nie tylko muzykę. Ukochany przeze mnie gatunek gitarowego grania z dużym opóźnieniem dotarł nad Wisłę, dzięki czemu wszystkie moje ulubione zespoły byłem w stanie w końcu zobaczyć bez konieczności zagranicznych wyjazdów. Niestety daleko wcześniej, głębiej i powszechniej z wysp zaimportowano do nas koszmarnie głupie i szkodliwe poglądy ekonomiczne: neoliberalną doktrynę szoku. Często te thatcherowskie straszydła były zresztą u nas wprowadzane w jeszcze bardziej radykalnej, okrutnej formie.
Od lat jestem też fanem Morrissey’a. Trudno pozbyć mi się wrażenia, że jego utwór Margaret On the Guillotine powinien być prawdziwą piosenką dnia. Wydano go w 1988 r. na płycie o tytule… Viva Hate.
Na urzeczywistnienie pragnienia zawartego w tej piosence trzeba było ćwierć wieku. Dzisiaj, wprawdzie bez wielkich emocji i zapalczywej nienawiści, mogę jednak zadeklarować: nie ma powodu do smutku. A za Brytyjczyków trzymam kciuki, żeby w końcu wywalili z Downing Street aktualnego lokatora nr 10, kontynuatora thatcherowskiej myśli, który właśnie serwuje im powrót do tej okropnej polityki.
Teraz czekamy na pogrzeb pani Margaret. Sunny Hundal z "Guardiana" zaproponował, żeby go sprywatyzować: wprowadzić płatne bilety i sprzedawać prawa do transmisji telewizyjnych. Byłby to wyraz hołdu dla jej poglądów i dążenia do ograniczania sektora publicznego. Niestety tego rodzaju konsekwencji zabrakło rządowi jej ideowych spadkobierców. Władze ogłosiły już, że zmarła zostanie uhonorowana państwowym pogrzebem w katedrze św. Pawła, z wojskowymi honorami.