2013-06-30 15:06:19
Rząd i organizacje dbające o interes niepełnosprawnych protestują przeciw projektowi Komisji Europejskiej ws. zmian w prawie o pomocy publicznej. Eksperci Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej wyliczają, że wprowadzenie nowych regulacji oznaczałoby zmniejszenie wsparcia budżetowego na rzecz zatrudniania niepełnosprawnych pod postacią dopłat do ich wynagrodzeń. Obecnie jest to 3 mld zł w skali roku, ale po zmianach miałoby się ono zmniejszyć aż do poziomu 200 mln zł. KE chce, aby od tej pory pomoc publiczna była dopuszczana limitem kwotowym, wynoszącym zaledwie 0,01 proc. PKB państwa członkowskiego. Co tam, że taki sam odsetek dla Malty i Niemiec to co trochę co innego.
Ten dogmatyczny, neoliberalny projekt miałby wejść w życie już od 1 stycznia 2014 r. Jak informuje Ministerstwo, obecnie 200 mln zł stanowi poziom wydatków przeznaczanych na aktywizację niepełnosprawnych w obszarze zatrudnienia w zaledwie 1,5 miesiąca. Obecnie dofinansowanych w ten sposób jest aż 240 tys. pracowników, szczególnie narażonych na tendencje kryzysowe. Zdaniem stowarzyszenia osób niepełnosprawnych EKON, wejście nowych przepisów w życie oznaczałoby utratę pracy przynajmniej 140 tys. osób. Z wyliczeń Platformy Integracji Osób Niepełnosprawnych wynika z kolei, że w ten sposób aż 19 na 20 polskich niepełnosprawnych skazanych zostałoby na bezrobocie.
UE ma swoje wady i zalety, ale prawo o pomocy publicznej to przykład absolutnie najbardziej podłego, neoliberalnego i antyspołecznego dogmatyzmu w unijnym obszarze. Pomoc publiczna w myśl wolnorynkowej filozofii panującej we Wspólnocie, jest szczególnie reglamentowana i obwarowana licznymi ograniczeniami, co pokazała choćby historia polskich stoczni. Jej gorliwe przestrzeganie uderza zwłaszcza w półperyferyjne gospodarki naszego regionu gospodarczego. Pomoc na masową skalę otrzymują banki, które tylko w samej „drugiej Irlandii” zarobiły w ubiegłym roku na czysto ponad 16 mld zł. Nie mogą natomiast liczyć na to zakłady przemysłowe pozwalające na godne życie całym społecznościom, ani same, wykluczone społeczności.
Doktryna „too big to fail” nie obejmuje też grup szczególnego ryzyka na rynku pracy: np. kobiet. Słynna jest już (ale czy aby na pewno?) tzw. sprawa Defrenne tocząca się w latach 70. przed unijnym trybunałem sprawiedliwości, w ramach której uznano, że wyrównanie nierówności płacowych ze względu na płeć mogłoby zagrozić interesowi ekonomicznemu Unii. To tylko jeden z wymownych przykładów tej urokliwej tendencji. Jak widać, to samo obejmuje również niepełnosprawnych. Co z tego, że życie jest im szczególnie nieprzyjazne na każdym kroku, najeżone nie tylko niezrozumieniem ze strony innych obywateli, ale też tak prozaicznymi przeszkodami jak aspekty architektoniczne, z wszędobylskimi schodami w sklepach, urzędach, muzeach, czy przy wejściach do pojazdów transportu publicznego. Albo na polskich parkingach, gdzie nietrudno znaleźć zastawione miejsca dla niepełnosprawnych. Niekoniecznie chodzi przecież o same „koperty” wyznaczające te miejsca, ale warto byłoby np. spytać kierowców o to, czy zdają sobie sprawę z tego, jak trudne jest wsiadanie do auta z perspektywy wózka inwalidzkiego, kiedy sąsiedni samochód ustawiono w odległości 30 cm.
Polski rynek pracy to rynek masowego bezrobocia, znacznie wyższego niż te oficjalne 13,5 proc., podwyższane niską aktywizacją zawodową kobiet, masowymi rentami – w rzeczywistości pracuje raptem 54 proc. ludności w wieku produkcyjnym. Niepełnosprawnym jest w tym kontekście najgorzej – to grupa o radykalnie niskim poziomie aktywizacji zawodowej. Polskie stanowiska pracy nie są przecież ostoją innowacyjności, konkurujemy niskością ich kosztów, a to nie sprzyja integracji. Są niepełnosprawni jeszcze mniej zdolni do przystosowywania się do brutalnych reguł upowszechniającej się prekaryzacji. Tymczasem bez pracy, jak głosi absolutny, lewicowy kanon, nie ma emancypacji. Bez dopłat, w czasie gdy mało kto chce zatrudniać, tej pracy dla niepełnosprawnych może nie być w ogóle.
Praca daje nie tylko pieniądze. To też poczucie godności, własnej wartości i dobre zdrowie psychiczne. Ludzie dowartościowani tworzą harmonijne społeczeństwo, życzliwe względem siebie i bezpieczniejsze, nieszukające wrogich Innych: LGBT, Żydów, muzułmanów. A to nie PKB i nieskończoność ułatwień dla przedsiębiorców tworzy takie wartości. Jakoś nie widać, żeby organizacja skupiająca najbardziej demokratyczny obszar świata zdawała sobie z tego sprawę. Bez niepełnosprawnych szczęśliwej społeczności nie zbudujemy – bo nie uda się jej osiągnąć przy wykluczeniu tak masowej grupy, stanowiącej jej nieodłączną część. Ale może nie jest ich wcale tak dużo, przecież nie widać ich na każdym kroku. No dobrze, to teraz zastanówcie się jakie są tego źródła. I przejdźcie się wcielając się w rolę niewidomego po Śródmieściu Łodzi, doceniając brak oznaczeń na 99 proc. przejść dla pieszych (najlepiej na torach tramwajowych). Sprawdźcie przejścia podziemne z perspektywy wózka inwalidzkiego, a te przecież ciągle się w Polsce buduje. Spróbujcie też koniecznie w pojedynkę skorzystać na wózku z Dworca Centralnego, albo pomieszkać gdzieś na prowincji, najlepiej we wsi przeciętej na pół przez drogę krajową.
Pomyślcie o tym, czy jest wśród was ktokolwiek, kto nie zna choćby jednej osoby niepełnosprawnej. Jest taki ktoś? A potem zastanówcie się jeszcze raz nad tym, czy na pewno każde państwo powinno być minimalne i ograniczać się wyłącznie do finansowania sądów, policji i wojska. I czy model, w którym nikt i nic nie interweniuje w gospodarkę na pewno jest taki wspaniały. Bo jeżeli tak sądzicie, to jakoś wam chyba nie uwierzę.
Ten dogmatyczny, neoliberalny projekt miałby wejść w życie już od 1 stycznia 2014 r. Jak informuje Ministerstwo, obecnie 200 mln zł stanowi poziom wydatków przeznaczanych na aktywizację niepełnosprawnych w obszarze zatrudnienia w zaledwie 1,5 miesiąca. Obecnie dofinansowanych w ten sposób jest aż 240 tys. pracowników, szczególnie narażonych na tendencje kryzysowe. Zdaniem stowarzyszenia osób niepełnosprawnych EKON, wejście nowych przepisów w życie oznaczałoby utratę pracy przynajmniej 140 tys. osób. Z wyliczeń Platformy Integracji Osób Niepełnosprawnych wynika z kolei, że w ten sposób aż 19 na 20 polskich niepełnosprawnych skazanych zostałoby na bezrobocie.
UE ma swoje wady i zalety, ale prawo o pomocy publicznej to przykład absolutnie najbardziej podłego, neoliberalnego i antyspołecznego dogmatyzmu w unijnym obszarze. Pomoc publiczna w myśl wolnorynkowej filozofii panującej we Wspólnocie, jest szczególnie reglamentowana i obwarowana licznymi ograniczeniami, co pokazała choćby historia polskich stoczni. Jej gorliwe przestrzeganie uderza zwłaszcza w półperyferyjne gospodarki naszego regionu gospodarczego. Pomoc na masową skalę otrzymują banki, które tylko w samej „drugiej Irlandii” zarobiły w ubiegłym roku na czysto ponad 16 mld zł. Nie mogą natomiast liczyć na to zakłady przemysłowe pozwalające na godne życie całym społecznościom, ani same, wykluczone społeczności.
Doktryna „too big to fail” nie obejmuje też grup szczególnego ryzyka na rynku pracy: np. kobiet. Słynna jest już (ale czy aby na pewno?) tzw. sprawa Defrenne tocząca się w latach 70. przed unijnym trybunałem sprawiedliwości, w ramach której uznano, że wyrównanie nierówności płacowych ze względu na płeć mogłoby zagrozić interesowi ekonomicznemu Unii. To tylko jeden z wymownych przykładów tej urokliwej tendencji. Jak widać, to samo obejmuje również niepełnosprawnych. Co z tego, że życie jest im szczególnie nieprzyjazne na każdym kroku, najeżone nie tylko niezrozumieniem ze strony innych obywateli, ale też tak prozaicznymi przeszkodami jak aspekty architektoniczne, z wszędobylskimi schodami w sklepach, urzędach, muzeach, czy przy wejściach do pojazdów transportu publicznego. Albo na polskich parkingach, gdzie nietrudno znaleźć zastawione miejsca dla niepełnosprawnych. Niekoniecznie chodzi przecież o same „koperty” wyznaczające te miejsca, ale warto byłoby np. spytać kierowców o to, czy zdają sobie sprawę z tego, jak trudne jest wsiadanie do auta z perspektywy wózka inwalidzkiego, kiedy sąsiedni samochód ustawiono w odległości 30 cm.
Polski rynek pracy to rynek masowego bezrobocia, znacznie wyższego niż te oficjalne 13,5 proc., podwyższane niską aktywizacją zawodową kobiet, masowymi rentami – w rzeczywistości pracuje raptem 54 proc. ludności w wieku produkcyjnym. Niepełnosprawnym jest w tym kontekście najgorzej – to grupa o radykalnie niskim poziomie aktywizacji zawodowej. Polskie stanowiska pracy nie są przecież ostoją innowacyjności, konkurujemy niskością ich kosztów, a to nie sprzyja integracji. Są niepełnosprawni jeszcze mniej zdolni do przystosowywania się do brutalnych reguł upowszechniającej się prekaryzacji. Tymczasem bez pracy, jak głosi absolutny, lewicowy kanon, nie ma emancypacji. Bez dopłat, w czasie gdy mało kto chce zatrudniać, tej pracy dla niepełnosprawnych może nie być w ogóle.
Praca daje nie tylko pieniądze. To też poczucie godności, własnej wartości i dobre zdrowie psychiczne. Ludzie dowartościowani tworzą harmonijne społeczeństwo, życzliwe względem siebie i bezpieczniejsze, nieszukające wrogich Innych: LGBT, Żydów, muzułmanów. A to nie PKB i nieskończoność ułatwień dla przedsiębiorców tworzy takie wartości. Jakoś nie widać, żeby organizacja skupiająca najbardziej demokratyczny obszar świata zdawała sobie z tego sprawę. Bez niepełnosprawnych szczęśliwej społeczności nie zbudujemy – bo nie uda się jej osiągnąć przy wykluczeniu tak masowej grupy, stanowiącej jej nieodłączną część. Ale może nie jest ich wcale tak dużo, przecież nie widać ich na każdym kroku. No dobrze, to teraz zastanówcie się jakie są tego źródła. I przejdźcie się wcielając się w rolę niewidomego po Śródmieściu Łodzi, doceniając brak oznaczeń na 99 proc. przejść dla pieszych (najlepiej na torach tramwajowych). Sprawdźcie przejścia podziemne z perspektywy wózka inwalidzkiego, a te przecież ciągle się w Polsce buduje. Spróbujcie też koniecznie w pojedynkę skorzystać na wózku z Dworca Centralnego, albo pomieszkać gdzieś na prowincji, najlepiej we wsi przeciętej na pół przez drogę krajową.
Pomyślcie o tym, czy jest wśród was ktokolwiek, kto nie zna choćby jednej osoby niepełnosprawnej. Jest taki ktoś? A potem zastanówcie się jeszcze raz nad tym, czy na pewno każde państwo powinno być minimalne i ograniczać się wyłącznie do finansowania sądów, policji i wojska. I czy model, w którym nikt i nic nie interweniuje w gospodarkę na pewno jest taki wspaniały. Bo jeżeli tak sądzicie, to jakoś wam chyba nie uwierzę.