2013-09-11 19:43:48
Tysiące związkowców zalały dzisiaj miasto, protestując przeciw polityce rządu. Jeśli wierzyć histerii wzniecanej przez „media opiniotwórcze”, jako warszawiak powinienem był przygotować się na trzęsienie ziemi. Na bieżąco relacjonowały odrażające historie. O związkowcach pozostawiających po sobie może nie tyle śmierć i zniszczenie, co puszki piwa. O zamykanych bądź otwieranych ulicach centrum (swoją drogą: widzieliście kiedyś taką relację o procesjach?). Ostrzy dziennikarze, gorące wiadomości. Wszak współcześnie wiodące serwisy nastawiają się już na relacje live (polecam czytanie blogów technologicznych, wszak lewicowcy nie powinny być do tyłu). Trudno było uciec od wspomnień związanych z Europejskim Forum Ekonomicznym, jakie w ubiegłej dekadzie organizowano w stolicy. Wtedy również na to spotkanie drugoligowych możnych świata miał ściągnąć wywrotowy element. Alterglobaliści mieli robić wszystko, co najgorsze: seryjnie podpalać samochody i plądrować sklepy, odprawiać okultystyczne rytuały, a koniec końców jak na lewaków przystało, najpewniej inspirowani naukami Daniela Cohn-Bendita molestować seksualnie dzieci. A co było? Nic nie było.
Dzisiejsze protesty mają powód, chociaż sam mam wątpliwości czy taka forma jest właściwa. Nie dlatego, że jest jakkolwiek nieetyczna, bo nie jest takową nawet w najmniejszym stopniu, ale ze względu na jej skuteczność. Nie wiem czy strajk generalny zostanie zaakceptowany przez społeczeństwo i czy jego cele będą zrozumiałe. Dramatycznie niski poziom uzwiązkowienia, któremu pomimo wielu wad polskiego modelu ostatnich dekad same związki nie są w pierwszej kolejności winne (w przeciwieństwie do demontowanego prawa pracy i antyzwiązkowej polityki), na pewno sprawy nie ułatwia. Nie ułatwiają też i pogardzający organizacjami pracowniczymi dziennikarze. Ale powody są. Bo coś jest nie halo z naszą rzeczywistością. Do wielu wskaźników zdążyliśmy się przyzwyczaić: kogo szokuje np. bezrobocie w mojej grupie wiekowej? Spójrzmy zatem od strony historii i symboliki. Dzisiaj mój redakcyjny kolega prezentował w Sejmie pomysły na unowocześnienie aktualnego modelu związkowego i próbę zwalczania epidemii prekariatu. Nie z każdą częścią jego wizji byłbym skłonny się zgodzić, ale bez wątpienia trudno nie być zaszokowanym jedną kwestią, którą poruszył. W obecnym stanie prawnym strajk w obronie zwalnianej pracownicy takiej jak Anna Walentynowicz nie byłby legalny. Coś naprawdę nie styka w demokracji, którą podobno budują partie nazywane mianem postsolidarnościowych. Gdyby dzisiaj w tej postsolidarnościowej Polsce zorganizować Sierpień 1980 r., byłby on niezgodny z prawem. To coś ostrzejszego niż kolejna nieudana reforma postsolidarnościowych polityków, jak niedawno odwołana prywatyzacja emerytur. Bo czym się ona skończyła? „No dobra, dziewczyny i chłopaki, to co robiliśmy przez ostatnie kilkanaście lat nie miało sensu. Wycofujemy się” – tyle mniej więcej zadeklarował rząd.
Przeglądając dzisiaj depesze agencyjne (tak, depesze, a nie smsy od zwolenników strajku generalnego), jakoś nie trafiłem na przerażające informacje. Również mało wojennie wyglądała relacja koleżanki: „Po pracy poszłam powspierać związkowców. Dostałam goździki, śliwki, dużo ciepła i spotkałam kolegów mojego ojca i brata z pracy”. Gdzie te mrożące krew w żyłach sceny obleśnych facetów terroryzujących spokojnych obywateli? Gdzie ta zapowiadana przez premiera przemoc na ulicach? Nie wiem, nie znalazłem. Odwołam się i do własnych doświadczeń. Tak się akurat składa, że do pracy pojechałem samochodem. Nie zawsze mam taką możliwość, zresztą nie miałbym ochoty robić tego na co dzień: najlepszym środkiem komunikacji jest rower, a lepiej zwalczać korki rezygnując czasem z siadania za kółkiem, niż budując szóstą obwodnicę lub dwudzieste siódme skrzyżowanie bezkolizyjne.
Jeśli wierzyć zapowiedziom, korki miały zatkać miasto. I co? Trasa z Bielan na Saską Kępę nie należy do najkrótszych, zrobienie jej w 25 min to naprawdę niezły rezultat, jeżeli nie wciska się gazu do dechy. Zatem dwa razy przejechałem dzisiaj pół miasta w godzinach szczytu. Wracając zajęło mi to 23 min. Nie prułem, a powrót utrudniała ulewa. Na szczęście nie zalało słynnego już z tego względu tunelu pod Wisłostradą. Jako warszawski kierowca apelowałbym do miłosiernie panujących nam o to, żeby zamiast napuszczać obywateli na innych obywateli wykorzystujących legalne formy protestu, zajęli się raczej studzienkami. Bo to one tak zajmują tych, którzy mieli dzisiaj wycierpieć niewiadome katusze. Tak właśnie wygląda miasto będące ofiarą związkowego terroru. Jest to miasto pozbawione korków nawet w trakcie ulewy.
To, że media opiniotwórcze są propagandowym kanałem interesów ludzi u władzy wkurza mnie od dawna i pisałem o tym nie jeden raz. Ale dzisiaj uświadomiłem sobie nie tylko to, że strajkujący są kłamliwie przez nie lżeni. Kiedy te biczują nowych Innych, magazyn „Vice” - głos najbardziej elitarnych i wyniosłych japiszonów znany z miłości do lżenia biedy i poradników Zjadłam zęby na kutasach (sic!) – pokazuje relacje z Syrii, które dokumentują okrucieństwo i bezsens rzezi jaka odbywa się w tym najgorszym chyba dzisiaj do życia regionie świata. „Vice” uczy empatii, a „media opiniotwórcze” nienawiści do współobywateli. Nie przeraża mnie to, że więcej wrażliwości niż u "opiniotwórczych" znajdę w Radiu Maryja. Przeraża mnie tylko to, że więcej będzie jej na stronie „Vice’a”. A to prawdziwy hardkor.
Dzisiejsze protesty mają powód, chociaż sam mam wątpliwości czy taka forma jest właściwa. Nie dlatego, że jest jakkolwiek nieetyczna, bo nie jest takową nawet w najmniejszym stopniu, ale ze względu na jej skuteczność. Nie wiem czy strajk generalny zostanie zaakceptowany przez społeczeństwo i czy jego cele będą zrozumiałe. Dramatycznie niski poziom uzwiązkowienia, któremu pomimo wielu wad polskiego modelu ostatnich dekad same związki nie są w pierwszej kolejności winne (w przeciwieństwie do demontowanego prawa pracy i antyzwiązkowej polityki), na pewno sprawy nie ułatwia. Nie ułatwiają też i pogardzający organizacjami pracowniczymi dziennikarze. Ale powody są. Bo coś jest nie halo z naszą rzeczywistością. Do wielu wskaźników zdążyliśmy się przyzwyczaić: kogo szokuje np. bezrobocie w mojej grupie wiekowej? Spójrzmy zatem od strony historii i symboliki. Dzisiaj mój redakcyjny kolega prezentował w Sejmie pomysły na unowocześnienie aktualnego modelu związkowego i próbę zwalczania epidemii prekariatu. Nie z każdą częścią jego wizji byłbym skłonny się zgodzić, ale bez wątpienia trudno nie być zaszokowanym jedną kwestią, którą poruszył. W obecnym stanie prawnym strajk w obronie zwalnianej pracownicy takiej jak Anna Walentynowicz nie byłby legalny. Coś naprawdę nie styka w demokracji, którą podobno budują partie nazywane mianem postsolidarnościowych. Gdyby dzisiaj w tej postsolidarnościowej Polsce zorganizować Sierpień 1980 r., byłby on niezgodny z prawem. To coś ostrzejszego niż kolejna nieudana reforma postsolidarnościowych polityków, jak niedawno odwołana prywatyzacja emerytur. Bo czym się ona skończyła? „No dobra, dziewczyny i chłopaki, to co robiliśmy przez ostatnie kilkanaście lat nie miało sensu. Wycofujemy się” – tyle mniej więcej zadeklarował rząd.
Przeglądając dzisiaj depesze agencyjne (tak, depesze, a nie smsy od zwolenników strajku generalnego), jakoś nie trafiłem na przerażające informacje. Również mało wojennie wyglądała relacja koleżanki: „Po pracy poszłam powspierać związkowców. Dostałam goździki, śliwki, dużo ciepła i spotkałam kolegów mojego ojca i brata z pracy”. Gdzie te mrożące krew w żyłach sceny obleśnych facetów terroryzujących spokojnych obywateli? Gdzie ta zapowiadana przez premiera przemoc na ulicach? Nie wiem, nie znalazłem. Odwołam się i do własnych doświadczeń. Tak się akurat składa, że do pracy pojechałem samochodem. Nie zawsze mam taką możliwość, zresztą nie miałbym ochoty robić tego na co dzień: najlepszym środkiem komunikacji jest rower, a lepiej zwalczać korki rezygnując czasem z siadania za kółkiem, niż budując szóstą obwodnicę lub dwudzieste siódme skrzyżowanie bezkolizyjne.
Jeśli wierzyć zapowiedziom, korki miały zatkać miasto. I co? Trasa z Bielan na Saską Kępę nie należy do najkrótszych, zrobienie jej w 25 min to naprawdę niezły rezultat, jeżeli nie wciska się gazu do dechy. Zatem dwa razy przejechałem dzisiaj pół miasta w godzinach szczytu. Wracając zajęło mi to 23 min. Nie prułem, a powrót utrudniała ulewa. Na szczęście nie zalało słynnego już z tego względu tunelu pod Wisłostradą. Jako warszawski kierowca apelowałbym do miłosiernie panujących nam o to, żeby zamiast napuszczać obywateli na innych obywateli wykorzystujących legalne formy protestu, zajęli się raczej studzienkami. Bo to one tak zajmują tych, którzy mieli dzisiaj wycierpieć niewiadome katusze. Tak właśnie wygląda miasto będące ofiarą związkowego terroru. Jest to miasto pozbawione korków nawet w trakcie ulewy.
To, że media opiniotwórcze są propagandowym kanałem interesów ludzi u władzy wkurza mnie od dawna i pisałem o tym nie jeden raz. Ale dzisiaj uświadomiłem sobie nie tylko to, że strajkujący są kłamliwie przez nie lżeni. Kiedy te biczują nowych Innych, magazyn „Vice” - głos najbardziej elitarnych i wyniosłych japiszonów znany z miłości do lżenia biedy i poradników Zjadłam zęby na kutasach (sic!) – pokazuje relacje z Syrii, które dokumentują okrucieństwo i bezsens rzezi jaka odbywa się w tym najgorszym chyba dzisiaj do życia regionie świata. „Vice” uczy empatii, a „media opiniotwórcze” nienawiści do współobywateli. Nie przeraża mnie to, że więcej wrażliwości niż u "opiniotwórczych" znajdę w Radiu Maryja. Przeraża mnie tylko to, że więcej będzie jej na stronie „Vice’a”. A to prawdziwy hardkor.