2011-10-21 10:07:58
Za każdym razem, kiedy dziennikarze pytali liderów partii ubiegających się o mandaty w Sejmie o to skąd wziąć pieniądze na sfinansowanie ich obietnic wyborczych, występowali w roli surowych tropicieli lewicowych pomysłów. Bo gdy tylko jakiś kandydat zająknął się o sięganiu jak mawiał prezes PiS do „głębokich kieszeni” w ruch szła maszynka propagandowa histerycznie tych głębokich kieszeni broniąca. Ośmieszanie, miażdżenie zawstydzanie każdego, kto śmiałby pomyśleć, że bogaci powinni łożyć do budżetu większy odsetek swych dochodów niż biedni wydaje się być zadaniem większości żurnalistów głównego nurtu jak kiedyś obrona aktualnej linii partii komunistycznej. Nie tylko Sejm, rząd i cały system sądowniczy jest po stronie tych, co mają przeciwko tym co nie mają, ale i tzw. czwarta władza, dziennikarze, którzy przypominają najemników, janczarów w służbie mamony i jej właścicieli. Na co dzień klasa wyższa uciska klasę niższą czyli większość obywateli płacąc nędzne wynagrodzenia, podnosząc czynsze ponad miarę, udzielając biedakom lichwiarskich pożyczek, windykując wszystko aż do wdeptania w ziemię niewypłacalnych dłużników. Dziennikarze natomiast mają za zadanie ten system ucisku i wyzysku uzasadniać i bronić przed atakami. W ten sposób coraz rzadziej pełnią oni rolę polegającą na umożliwianiu komunikacji społecznej, swobodnej wymiany poglądów, a stają się politrukami kapitału, oficerami politycznymi nie tylko Platformy Obywatelskiej, ale i całego tego chorego systemu, który pozwala wyrzucać dzieci i chorych na raka na bruk.
Brak lewicy godnej tej nazwy i wynikający stąd brak lewicowych mediów sprawia, że opinia publiczna jest bezbronna wobec tego neoliberalnego prania mózgów. Ludzie w Polsce słabo się orientują w świecie, zwłaszcza, że wiadomości zagraniczne są w naszych mediach spychane na dalszy plan. Dlatego można im wmawiać, że progresywny system podatkowy to jakiś bolszewicki pomysł rodem z PRL, kojarzony z gułagami, a nie norma cywilizowanych, dojrzałych demokracji europejskich. Pomoc społeczna i polityka społeczna to coś, co należy według mediów zastąpić dziewiętnastowieczną charytatywną elegancko ukrywaną pod płaszczykiem organizacji pozarządowych. Kiedy prowadziłem debatę przedwyborczą między Januszem Palikiotem i Piotrem Gadzinowskim z SLD, ten pierwszy zdawał się, mimo swego antyklerykalizmu nie wiedzieć, że większość środków przekazywanych organizacjom społecznym trafia do rąk kościelnych molochów typu Caritas, gdzie udzielenie pomocy często uzależnia się od udziału w kulcie religijnym. Słabo się to jakoś kojarzy z nowoczesnym, przyjaznym państwem. Przyjazne państwo broni słabszych, a nie stoi po stronie paskarzy, lichwiarzy, kamieniczników i spekulantów. Takie państwa w Europie istnieją tylko na Zachód od linii Bugu i media dbają o to byśmy wiedzieli o tym jak najmniej.
Kiedy Janusz Palikot i jego ruch wszedł do Sejmu, komentatorzy, oczywiście prawicowi, bo innych właściwie nie ma, pocieszali się, że będzie dalej biegał z wibratorem, świńskim ryjem i bluźnił na Kościół matkę naszą. To można ekscentrycznemu milionerowi jakoś wybaczyć, ale nie upominanie się o tych, którym się w tym systemie nie wiedzie. Dotychczas SLD nie wychodził z żadnymi pomysłami socjalnymi i był tolerowany. Kiedy jednak Palikot u boku mojej skromnej osoby zaproponował, żeby nie można było licytować ostatniej koszuli, czyli jedynego mieszkania, janczarzy systemu, zaczęli warczeć i groźnie pomrukiwać. Redaktor Gazety Wyborczej, Marek Wielgo w artykule „Palikocie, nie krocz ta drogą”, nie pozostawił żadnej wątpliwości, że prawo do nieograniczonego bogacenia się kosztem ludzkiego cierpienia jest najważniejsze, a zwykli ludzie to motłoch, którego nie wolno bronić. Projekt nie jest wbrew histerii Gazety Wyborczej wcale taki radykalny. Chodzi tylko o to by nie można było zlicytować za długi mieszkania, w którym na jedną osobę przypada 10 metrów kwadratowych powierzchni mieszkalnej, jeżeli to jest jedyne mieszkanie dłużnika. Gdy mieszkanie jest większe po licytacji należy dłużnikowi zostawić kwotę, która pozwoli mu na zakup, takiego niewielkiego mieszkanka. Ale Marek Wielgo uznał, że załamie to rynek kredytów hipotecznych. Że ludzie będą brali kredyty i celowo powstrzymają się od ich spłaty, skoro nie można ich wyrzucić. Nie najlepsze ma zdanie o polskim społeczeństwie, pan redaktor, jeżeli uważa, że ludzie w Polsce są skłonni spłacać swoje zobowiązania tylko pod groźbą znalezienia się na ulicy. Poza licytacją i eksmisją, która jest najbardziej brutalną formą windykacji należności, istnieje przecież egzekucja komornicza na dochodach dłużnika, a ludzie, którzy mają zdolność do zaciągania kredytów hipotecznych takie dochody zazwyczaj mają. W ramach tych kredytów rzadko kupuje się mieszkania tak małe, o jakich mowa w naszej nowelizacji. Więc chodzi tylko o to, żeby ci, którzy stracili pracę, dochody i znaleźli się w trudnej sytuacji, nie stawali się bezdomni. Wreszcie poprawka dotyczy przede wszystkim osób, którym masowo licytuje się własnościowe mieszkania spółdzielcze za długi powstałe z innych tytułów niż kredyt hipoteczny. Mnóstwo ludzi popada w długi z powodu choroby, utraty pracy czy innych nieszczęść i wypadków losowych. Chcemy tylko, by nie musieli zjeżdżając po tej równi pochyłej wykluczenia społecznego spadać na samo dno, czyli mieszkać na ulicy. Ale i to dla redaktora Wielgo to stanowczo za dużo. W jego Balcerowiczowskiej wizji gospodarki rynkowej wszystko jest towarem i podlega żelaznym prawom podaży i popytu. Jeżeli nie ma popytu na czyjąś prace, jeżeli nie potrafi zapłacić za leczenie nie przestając obsługiwać zaciągniętego kredytu, to wyrzucimy go na śmietnik w imię zasady, darwinowskiego doboru naturalnego, który pozwala przetrwać tylko najsilniejszym. Słabsi muszą ginąc, żeby rynek kręcił się dalej.
„Gazeta Wyborcza” nie tyle zajmuje się lewicą, której poświęca ostatnio bardzo wiele miejsca na swoich łamach, co dba o to by żadna prawdziwa lewica w Polsce nigdy nie powstała. Takie ma zadanie i z niego próbuje się wywiązywać dzielnie. Wielgo poświecił cały artykuł na straszenie Palikota Ikonowiczem: „Wyrzućcie ze swoich szeregów Piotra Ikonowicza, idola współczesnych polskich lewaków, który podsuwa wam takie szkodliwe społecznie i gospodarczo pomysły.” I tu kilka koniecznych wyjaśnień:
„Nie jestem w żadnych szeregach Ruchu Palikowa, więc nikt nie może mnie znikąd wyrzucić”, reprezentuję Kancelarię Sprawiedliwości Społecznej, która na, co dzień pomaga eksmitowanym lokatorom. Po drugie, nie jestem lewakiem tylko socjalistą i to takim europejskim. Po to, żeby nikt nie wiedział i nie mógł stwierdzić, co to znaczy, „Gazeta Wyborcza” kłamie i przemilcza od lat. Niedawno młoda dziennikarka Gazety Wyborczej z działu stołecznego napisała artykuł o tym, jak bronię biednej kobiety przed eksmisją. Przed publikacją tekstu zawstydzona wyznała mi, że chciała zacytować moją wypowiedź, ale w Gazecie powiedziano jej, że moje nazwisko nie może się ukazać drukiem na ich łamach. Z panem Michnikiem, siedziałem w tym samym obozie internowania w Białołęce i smutno, mi że nasza wspólna walka o demokrację i wolność słowa zakończyła się fiaskiem.