2020-09-19 21:13:28
Likwidacja rzezi zwierząt na futra to skromne ustępstwo lobby mięsnego, które w kapitalizmie jest wyjątkowo potężne. Masowy chów i to zwłaszcza ten najgorszy, klatkowy jest pokłosiem narzuconych klasie pracującej i chłopstwu szlacheckich tradycji kulinarnych. To pański kult spożywania olbrzymich ilości mięsa, którego jeszcze 100 lat temu nie doświadczał żaden chłop i robotnik. W wyniku konserwatywnego zwrotu językiem pseudoemancypacji klasy pracującej stały się jednak postulaty dojścia do szlacheckiego i postfeudalnego jeszcze życia stylu życia.
Konsumpcja mięsa to wstydliwa, kulturowa scheda po okresie zniewolenia, kiedy niewolnicy, chłopi pańszczyźniani, a potem i zdeklasowani proletariusze musieli patrzeć na zastawione mięsiwem pańskie stoły… I zazdrościć. Bo bez rewolucji nic innego im nie pozostawało. Współczesna wieś stała się zaś zakładnikiem produkcji mięsa, w której hegemoniczną funkcję pełnią ogromne przedsiębiorstwa, którym bliżej jest do ogromnych korporacji niż jakichkolwiek dawniejszych gospodarstw rolnych. Mniejsi rolnicy również są jednak powiązani z krwawym biznesem. Głównie ze względu na wspólne-rolne interesy polityczne oraz bliższe feudalizmowi kody kulturowe.
Realnie obecna wieś jest też sztucznie utrzymywana w bezruchu przez dopłaty z Unii Europejskiej oraz uprzywilejowany względem pracowników najemnych system podatkowy. Dopłaty z UE i KRUS to zdobycze, które zamrażają wieś w nierynkowej i głęboko odrębnej klasowo sytuacji. Klasa pracująca (miejska i wiejska) w postaci pracowników najemnych jest tych przywilejów pozbawiona. Gorsze warunki podatkowe i brak dopłat z UE dla proletariatu to efekt polityki Unii Europejskiej i jej wyrazistej klasowej orientacji politycznej.
Realnie obecna Unia Europejska to rządy konserwatywnego, sowicie finansowego z budżetu chłopstwa/obszarników oraz grupy beneficjentów neoliberalnego systemu kapitalistycznego. Partie o takim klasowym charakterze od lat dominują też w europarlamencie.
Dlatego PSL i inne partie chłopskie (lecz wcale nie chłoporobotnicze, czy wspierające np. bezrobotnych zostawionych na przysłowiowym bruku po zlikwidowanych PGR-ach) w Europie to najczęściej partie prawicowe, mniej lub bardziej reakcyjne i odwołujące się często do polityk neoliberalnych oraz dobrze dogadujące się z neoliberalnymi establishmentami. Nawet język rolniczego protestu to najczęściej język jakiegoś antypaństwowego neoliberalizmu i kulturowego konserwatyzmu. Rolnikom wydaje się przy tym, że są uciskani przez państwo, choć to właśnie publiczne budżety i wsparcie ratują ich obecnie przed likwidacją i porażką w rywalizacji z tańszymi producentami rolnymi z bardziej konkurencyjnych dla kapitału krajów świata. Nie ma też przypadku w tym, że wegetarianizm, weganizm i inne praktyki odnoszące się do kultury bezmięsnej najlepiej rozwijają się w miastach, a nie na wsiach, które znacznie silniej przywiązały się do postszlacheckich praktyk kulturowych. To duży problem.
O mięso i zachowanie jego konsumpcji na możliwie najwyższym poziomie walczą więc przede wszystkim: reprezentanci wielkiego przemysłu hodowlanego, drobniejsi producenci rolni przywiązani do swych kodów kulturowych i utrzymujący się na powierzchni dzięki budżetowym dopłatom z Unii Europejskiej oraz ogół społeczeństwa przystosowanego i przysposobionego do masowej mięsnej konsumpcji za pomocą ideologicznych aparatów państwa. Ujmując rzecz bazowo najbliżej porzucenia i ograniczenia mięsa są przedstawiciele klasy pracującej, dla których mięso nie jest jednocześnie koniecznym stylem kulturowej (re)produkcji, a jedynie stylem pewnego typu konsumpcji (jednego z możliwych). Przy pojawianiu się kolejnych bezmięsnych alternatyw pracownicy najemni mają też coraz mniejszy interes w tym by nadal jeść mięso. Ten interes wciąż będą mieli jednak wszyscy producenci rolni, których archaiczne metody produkcji automatycznie wykluczą z produkowania mięsa syntetycznego, czy różnych bardziej zaawansowanych form roślinnych substytutów.
Zduszony obecnie w Polsce przemysł futrzarski to jedynie wierzchołek góry lodowej. Z perspektywy stu lat – oczywiście o ile po drodze nie zabije nas sponsorowana przez kapitał zagłada klimatyczna – przyszli ludzie oceniali będą konsumpcję zwierząt, jako praktykę barbarzyńską i nieludzką. Jest to też praktyka wybitnie antyekologiczna i zwyczajnie irracjonalna: trzoda pochłania absurdalnie ogromne ilości ziemi, wody, a bydło emituje też do atmosfery ogromne ilości metanu. Na mapie walki klas jedzenie mięsa jest niczym luksusowy wampiryzm bez troski o ziemię, zwierzęta, czy zwyczajną gospodarczą wydajność.
Problem w tym, że podobnym wampiryzmem jest cały kapitalizm. Jak pisał Marks – kosztem kapitalistycznego rozwoju cierpią zawsze robotnicy oraz ziemia. Obecnie mimo ogromnych możliwości produkcyjnych wciąż blisko miliard ludzi cierpi z głodu i niedożywienia. Jednocześnie trwa niszczycielska dla klimatu i kompletnie niewydajna produkcja czerwonego mięsa, które staje się synonimem przynależności do klasy uprzywilejowanej. Dość powiedzieć, że czerwone mięso jest dziesięciokrotnie bardziej energochłonne od drobiu. A odchodząc od produkcji mięsa w krótkiej perspektywie czasowej możliwym stałoby się produkowanie przynajmniej 10-krotnie większej ilości wartościowego, roślinnego pożywienia.
Otumaniony proletariat również gra w tę grę i chce dorwać burgera nawet kosztem rujnowania ziemskiego ekosystemu. Tą drogą idą również obecnie kraje gospodarek wschodzących, gdzie mięso staje się wyśnioną zdobyczą dla ”nowobogackiego” proletariatu. Ludzie pracy z Chin, czy Indii chcą po prostu żyć stylem życia uprzywilejowanego, zachodniego pracownika, który wciąż konsumuje rekordową ilość czerwonego mięsa (jak obywatele Stanów Zjednoczonych, czy Izraela). Najbliżej zysków z mięsa stoją jednak interesy samych jego producentów oraz tych, którzy nie wyobrażają sobie własnych praktyk produkcyjnych bez jego wytwarzania.
To problem globalny. Z uwagi na zachodnią konsumpcję czerwonego mięsa cierpią równocześnie liczne afrykańskie narody. Zwierzęta hodowlane, które później trafiają na europejskie talerze są karmione proszkiem z ryby, który produkuje się na afrykańskich wybrzeżach. Europejskie świnie karmione są afrykańskimi sproszkowanymi rybami (tzw. mączką rybną) łowionymi w krajach, gdzie panuje głód i do których potem eksportuje się droższy oraz fatalnej jakości (nafaszerowany antybiotykami) drób. W taki sposób łowiska w zmagającej się z głodem Gambii są obecnie rujnowane, bo tak intensywna produkcja powoduje migracje ryb i przełowienie. I dzieje się to w imię schabowego na talerzu Europejczyka.
Mięso to żaden postęp. W obecnej sytuacji postępowi ludzie pracy muszą walczyć zarówno o głęboką rewolucję w kulturze konsumpcji, jak i wyraźnie przeciwstawiać się mięsnym lobbystom oraz rolnym obszarnikom. Zamrożona w bezruchu i żyjąca z dopłat wieś musi też zostać poddana koniecznym przekształceniom: należy odchodzić od wspierania tych, którzy dorabiają się na mięsie i prowadzić starania, by tworzyć państwowe (i spółdzielcze), duże zakłady rolne, które byłyby zarówno znacznie wydajniejsze, nowocześniejsze jak i zapewniły przeciwwagę dla drobno-prywatnego oraz głęboko konserwatywnego charakteru obecnej wsi. Kluczowe wyzwanie, które stoi przed nami to także stworzenie lokalnych ekosystemów produkcji żywności i zerwanie z globalnym pasożytnictwem na krajach wyzyskiwanych.
A samo mięso? Produkcja rolna oparta na produkcji mięsa to taki sam relikt epoki przemysłowej, jak spalanie węgla i przymuszanie dzieci do pracy. Nie ma zasadności dla oskórowania i mordowania zwierząt. A wzrost wydajności branży spożywczej po odejściu od produkcji mięsa może też pozwolić skuteczniej zlikwidować głód. Bo na pewno pomoże ocalić klimat naszej planety.
2020-07-03 21:09:58
Przed nami wybory prezydenckie, nie parlamentarne.
A to oznacza, że głosować można taktycznie...
Lewicowi wyborcy dobrze to rozumieją i dlatego w zdecydowanej większości zagłosują za kimś, kto daje chociaż szansę, że zapewni resztki resztek demokracji i nie oddali nas jeszcze bardziej od Europy. Ludzie lewicy wiedzą najlepiej, że z kontynuacją totalnej władzy Prawa i Sprawiedliwości za kolejnych kilka lat możemy obudzić się z przepisaną na brunatno konstytucją, obozami przymusowego rodzenia dla kobiet, klauzulą sumienia na każdym rogu, nieskończonymi kadencjami dla Dudy, czy jeszcze większym prześladowaniem za socjalistyczne/komunistyczne poglądy i jeszcze większymi prześladowaniami osób o innej orientacji seksualnej.
Symetryzm to głupota. W odróżnieniu od niektórych ja nie widzę też większej różnicy między PiS-em a Konfederacją. Homofobia, antykomunizm, neoliberalizm, militaryzm... Prawie wszystkie główne punkty ideowe są dokładnie takie same. Ci, którzy myślą, że gdyby Konfederacja była na miejscu PiS-u, to szybko rozwiązałaby państwo i podatki są przy tym wybitnie naiwni. Skrajny neoliberał Pinochet bardzo potrzebował państwa, bo siła państwa jest "libertarianom" niezbędna do walki z lewicową opozycją i niezadowoleniem ze strony pozbawionych praw socjalnych pracowników. Libertarianizm w praktyce to właśnie mniej więcej PiS: niskie podatki dla kapitału, niskie podatki dla najbogatszych, prywatyzacyjna kradzież emerytur i frontalny atak na prawa kobiet, na lewicę, czy na cały marksizm.
PiS = Realna Konfederacja. I to jest po prostu fakt. Dlatego 67% wyborców Bosaka chce głosować na Andrzeja Dudę. To dla nich jeden z nich. Ich "wolnościowość" to dokładnie: ściganie za Marksa, tęczę i dziadka z PZPR-u. Dla konfederatów najważniejsza pozostaje (zawsze) ideologiczna walka z postępem, lewicą, ruchem na rzecz wyzwolenia kobiet i marksizmem. A to wszystko od kilku lat serwuje nam i uskutecznia już PiS.
Lewicowi wyborcy czują również, że żyją w Polsce, która jest im coraz bardziej wroga. Antykomunizm i IPNizm wylewa się już nawet ze stoisk pocztowych. Ludziom odbiera się renty i emerytury. Skazuje się na bycie obywatelami drugiej kategorii, a do tego w Polsce robi się coraz groźniej nawet pod względem fizycznego bezpieczeństwa. Szczególnie dla osób o innej orientacji seksualnej... Zadajmy więc pytanie: czy głosowalibyście na lewicowego prezydenta, który byłby z formacji bardzo minimalnie podnoszącej socjalny wymiar usług państwa, ale jednocześnie forsowałby antyfeminizm, homofobię, nacjonalizm, agresywny klerykalizm, firmował skrajnie prawicową propagandę w mediach publicznych + lansował bezmyślny amerykański militaryzm i błagał o bazy Donalda Trumpa? Oczywiście, że nie. Więc dlaczego ktokolwiek z ludzi lewicy miałby wspierać takiego i jednocześnie bardzo prawicowego kandydata?
Obecny prezydent musi dostać czerwoną kartkę. Choćby dlatego by pokazać opór wobec tego, co jego rząd robił nauczycielom, czy - przez skrajnie neoliberalne i niekorzystne "Tarcze" - przedstawicielom świata pracy.
Ci, którzy patrzą na skromne podniesienie płacy minimalnej i zasiłków, jak na pański cud i dar wymagający przymusowego poddaństwa i służenia nowym Panom, a nie jak na wymuszone przez naciski świata pracy ustępstwa, są natomiast antyrobotniczy i nie rozumieją tego, jak w praktyce przejawia się walka klas i nacisk klasy pracującej.
Rafał Trzaskowski to oczywiście klasyczny neoliberał i jest to sprawa dla wszystkich oczywista. Lewicowiec nigdy nie zagłosowałby na niego w wyborach parlamentarnych, czy też mając do wyboru dowolną opcję na lewo. Jest to jednak osoba, która gwarantuje minimalnie lepszy standard życia publicznego. Co przez to rozumieć? Brak homofobicznego szczucia, otwartego rasizmu, PiS-owskiego dążenia do ścigania za komunizm, forsowania skrajnej formy klerykalizmu i wbijania z policją na konferencje naukowe. Politycznie można się różnić nawet bardzo, ale kiedy głowa państwa dehumanizuje ludzi i tworzy pole pod pobicia i morderstwa, to sytuacja mocno się zmienia. PiS nie jest po prostu partią: to ruch na rzecz powołania nowego naczelnika i restauracji prawicowego reżimu (z Berezą w tle). Za kadencji PiS-u skala przemocy wobec naszych przyjaciół lawinowo wzrosła i myślę, że wzrost tej przemocy odczuwa każdy, kto w jakiś sposób aktywnie, lewicowo działa.
Obserwujemy też infantylne deklaracje mądrych ludzi lewicy, którzy odrzucają opcję wyboru twierdząc, że nie ma żadnego wyboru… No nie ma żadnego wyboru, bo polityka to nie festyn przyjemności i popierania sylwetek ludzi, których bezsprzecznie lubimy. Lewica nie dysponuje kandydatem w drugiej turze, ale wciąż może głosować na bardziej sprzyjającą dla siebie sytuację oraz atmosferę. A właśnie pojawia się okazja oddania głosu za zakłóceniem PiS-owskiej hegemonii. Porządek choćby minimalnie bardziej demokratyczny i brak totalnie monopartyjnej władzy też są dla socjalistów istotnymi wartościami i zakłócają dyktaturę prawicowej myśli. Kto tego nie rozumie – budzi się w faszystowskim państwie. A to nie są wybory poparcia dla liberałów/narodowców, to jest realny wybór za tym, by w Polsce zapanowały warunki bardziej sprzyjające dla samej lewicy.
Na koniec podkreślmy: będąc ewentualnym prezydentem Rafał Trzaskowski żadnego neoliberalizmu sam nie narzuci, poza tym neoliberalizm, swoimi neoliberalnymi tarczami, urządza nam i tak PiS. Prezydent nie odbierze też 500+, a kwestie gospodarcze to parlament i niech nikt nie wmówi wam, że jest inaczej. Jeśli więc jest szansa, że Andrzej Duda straci swój mikrofon do szczucia na ludzi i zagrażania ich życiu, a jednowładztwo zostanie zakłócone, to lewica z tej szansy skorzysta: także po to by wzrosło znaczenie jej posłów w Sejmie. A Dudzie dymisja należy się już za same homofobiczne słowa... Bo język polityki i poziom debaty też mają znaczenie. Uliczna ksenofobia, homofobia i nacjonalizm, które stają się narracją rządzącej partii muszą zostać zakłócone i przerwane.
Nie można być też obojętnym wobec ofiar. A więc warto zagłosować choćby dla Milo Mazurkiewicz, ofiar obniżenia emerytur mundurowych i innych uśmierconych przez politykę PiS-u. A także dla tych, których premier i minister zdrowia narażają obecnie na utratę zdrowia/życia przez pandemię, nad którą nie panują.
I wracając do taktyki: lewicowy wyborca wie, że z PiS-owskiej hegemonii i nacjonalistycznego prania mózgów dla lewicy nie wynika nic dobrego. Jeśli język klasowej emancypacji przejmuje realny faszyzm, to nie wynika z tego żadna emancypacja. Dalsze hodowanie społeczeństwa wyłącznie w dusznej homofobii i w jednolicie reakcyjnym, antysocjalistycznym konserwatyzmie w żaden sposób nie zbliża społeczeństwa do lewicy. Za kolejne pięć lat z totalną hegemonią Prawa i Sprawiedliwości główną opozycją dalej będzie Platforma Obywatelska. I po tych kolejnych pięciu latach TVP całemu (kolejnemu już) pokoleniu wmówi, że ta właśnie PO to: bolszewia, komuniści i radykalne lewactwo. A to sprawi, że prawdziwa lewica stanie się już nawet nie do pomyślenia, będzie jednorożcem pośród "opozycyjnych" i "lewackich" Nitrasów i Balcerowiczów. Strategicznie: hegemonia PiS-u oznacza więc dla lewicy marginalizację, bo główną opozycją pozostanie PO. Jeśli natomiast kolejne lata będą intensyfikacją walki i klinczem PO/PiS, to wiele osób zmęczonych tym konfliktem wzmocni lewicę, która naprawdę oferuje prawdziwą alternatywą... I to, co dobre w obu tych partiach, ale bez całego zła.
Jedynym wyborem jest głos na zakłócenie brunatnej fali.
2020-05-09 23:22:12
Firmy nie są wieczne. Po 5 latach działalności w Polsce upada średnio 70% nowych małych i średnich firm. Gdyby tak każda upadającą firma miała być utrzymankiem z budżetu, otrzymywać dodatkowe zwolnienia z ZUS i odszkodowania z naszych podatków to zaraz zawaliłaby się gospodarka całego państwa. Pomysły strajkujących obecnie przedsiębiorców, którzy domagają się kolejnych zwolnień podatkowych oraz odszkodowań za pojawienie się na świecie wirusa są całkowicie absurdalne. To niezdrowa fantazja ludzi, którzy przyzwyczaili się do uprzywilejowanego traktowania.
To normalne i zdrowe, że w realiach rynkowych wiele firm znika i następnie na ich miejsce pojawiają się nowe. Na tym polegają konkurencja i kapitalistyczny wyścig najzdolniejszych, od tego są mechanizmy rynkowe, by mogły przetrwać tylko rentowne i przyszłościowe inicjatywy. Firmy, które dziś upadają tworzą miejsce dla tych, które zaraz się rozwiną. Podatki zbierane od niezamożnych pracowników nie są po to, aby finansować nieopłacalne inicjatywy, czy zapewniać płynność finansową liniom lotniczym, które przez trzy lata mogą nie przynosić żadnych zysków.
Firmy służą wypracowaniu zysku i w tym też sensie ich cele nie są też koniecznie zbieżne z celami państwa, którego głównym zadaniem jest zabezpieczenie społeczeństwa i realizacja potrzeb na rzecz całej wspólnoty. Budżet państwa nie służy ratowaniu prywatnych instytucji i w związku z tym nie jest też zobligowany do tego by je holować. Jeśli przedsiębiorcy naprawdę chcą w ten sposób ratować swoje firmy to niech zbierają składki wyłącznie od właścicieli firm i utworzą dodatkowy budżet alternatywny - pieniądze ciężko pracujących ludzi pracy i osób zarabiających płacę minimalną nie są do tego, by służyć do utrzymania zarobków przedsiębiorcy kasującego miesięcznie po 4 - 20 tys. zł. Kryzys jest przy tym spowodowany czynnikiem niezależnym (pandemią) i to nie jest też wina państwa, że "wolny rynek" nie potrafi szybko dostosować się do tych zmiennych okoliczności.
Postulaty strajkujących przedsiębiorców są w związku z powyższym głęboko klasistowskie i kolejny raz zmierzają do obcięcia funkcji opiekuńczych państwa. To o tyle idiotyczne, że ci sami ludzie chcą z budżetu rekompensat. Chcą więc być utrzymankami państwa (które oskarżają o spowodowanie kryzysu = pandemii) i jednocześnie wycinać funkcje opiekuńcze państwa, którymi sami pragną zostać objęci. Chcą utrzymać swoje zyski i jednocześnie jeszcze bardziej pozbyć się odpowiedzialności za ubezpieczenie społeczne swoich pracowników. Chcą więc powrotu do dzikiego, pierwotnego kapitalizmu, gdzie wszystkie zyski należą do kapitału i ten sam kapitał jest też zwolniony z kosztów ubezpieczeń społecznych i opieki nad życiem. Takich firm i takiego kapitalizmu po prostu nie chcemy. I nie potrzebujemy. Funkcja przedsiębiorcy swoją drogą też nie jest społecznie niezbędna i należy się spodziewać, że (także w wyniku pędzącej akumulacji) liczba właścicieli będzie coraz mniejsza.
Strajk przedsiębiorców ujawnia fundamentalną sprzeczność: kapitaliści z jednej strony chcą maksymalizować swoje zyski kosztem eliminacji wszelkich podatków i składek, ale z drugiej strony nie są już w stanie przetrwać w realiach kapitalistycznej gry rynkowej, więc patrzą z utęsknieniem na bezpieczeństwo i stabilność, które oferuje zwykły państwowy etat. Oni chcą etatów! Rzecz jednak w tym, że właściciele nie chcą przejść na etat np. nauczyciela i dostać pieniądze wystarczające im zwyczajnie do godnego życia. Oni chcą dostawać z budżetu równowartość swoich dotychczasowych zysków. Chcą eliminacji rzeczywistego kapitalizmu na rzecz wypłat pochodzących bezpośrednio z publicznych środków. Chcą dostawać od państwa tyle, ile zarabiali działając na kapitalistycznym rynku, co jest nie tylko niemożliwe, ale i kompletnie absurdalne.
Oczywiście nie oznacza to, że przedsiębiorcy, a zwłaszcza pracujący w ich zakładach pracownicy, nie powinni otrzymać wsparcia z budżetu.
To wsparcie powinno mieć jednak inny charakter. Przede wszystkim - o czym pisałem już wielokrotnie - państwo na czas kryzysu powinno samodzielnie tworzyć nowe miejsca pracy i zakłady, które umożliwiałyby walkę z rosnącym bezrobociem i gwarantowały tracącym pracę nowe zatrudnienie. W przypadku firm borykających się z trudnościami w związku z szalejącą pandemią państwo powinno odpowiednio je oceniać i pomagać tym, które są przyszłościowe i będą mogły już zaraz wrócić na prostą. Ta pomoc nie powinna jednak odbywać się za darmo. Wsparcie państwa musi oznaczać oddanie mu części udziałów. Dokładnie tak, jakby jednej firmie pomagała inna firma. Niedopuszczalne jest też obniżanie składek na zdrowie i ubezpieczenie społeczne. Polski degresywny system podatkowy już i tak (i to od dekad) uprzywilejowuje właścicieli. Państwo nie może być przysłowiowym samobójcą i nie może pomagać rezygnując ze swoich własnych wpływów, bo byłoby to równoznaczne z wbiciem noża we własne plecy. Wszyscy borykający się z trudnościami i pozbawieni środków do życia przedsiębiorcy powinni mieć też (razem z pracownikami) zagwarantowane kryzysowe świadczenie w wysokości płacy minimalnej lub pensję w wysokości 2379,66 zł brutto, czyli w wysokości najczęściej wypłacanego obecnie pracownikom w Polsce wynagrodzenia. To drugie świadczenie powinno być też powiązane z szybkim skierowaniem do pracy na kryzysowe stanowisko pracy utworzone przez państwo.
Z szerszej perspektywy musimy też zauważyć, że małe i średnie firmy nie są kluczowe dla funkcjonowania gospodarki epoki kryzysu. Coraz większa niepewność i coraz większa liczba upadłości małych i średnich przedsiębiorstw to proces w sposób naturalny związany z rozwojem kapitalizmu. Co najmniej od czasów Smitha i Marksa, a już na pewno od epoki Róży Luksemburg wiemy, że rozwój kapitalizmu to ciągła monopolizacja i tworzenie się monopoli. Małe i średnie firmy, które nie są w stanie przetrwać w rywalizacji z większymi nie mogą stać się pasożytami i utrzymankami państwa - zamiast tego to państwo powinno przejmować ich funkcje, powinny też powstawać spółdzielnie pozbawione funkcji właścicielskiej i zarządzane oddolnie, które zasługiwałyby na dużo większe wsparcie z budżetu. Samo państwo musi też samodzielnie inwestować w rozwój własnych zakładów pracy i przejmować duże, upadające firmy, aby móc zagwarantować zatrudnienie i stabilność jak największej liczbie obywatelek i obywateli. Przyszłość to duże firmy w rękach państwa, rozwój własności społecznej i oddolne inicjatywy spółdzielczo-robotnicze. Nie wieczny powrót do kapitalistycznej idylli rodem prosto z fantazji korwinistów na temat XIX wieku.
Społeczeństwo owszem istnieje. A firmy upadają. Ale upadające firmy nie oznaczają upadającego społeczeństwa. To proste.
2019-12-06 12:10:56
W ostatnich miesiącach ataki liberałów na lewicę przybrały na sile. Są to przy tym często ataki dużo bardziej agresywne niż ataki na rząd. Skąd więc ten lęk liberałów? Skąd agresja i wściekłość na młodą Lewicę? To bardzo dobrze tłumaczy nam w swoim wywiadzie Agata Bielik-Robson.
Filozofka już w tytule straszy nas, że Adrian Zandberg i Lewica to „gigantyczne oszustwo wyborcze”. Obawia się też własnych studentów, którzy pragną kolektywizmu i socjalizmu zamiast neoliberalnej rozkoszy, jaką jest wieczny wyścig szczurów na drodze do ekologicznej zagłady i życia bez emerytury. Jakie są jej argumenty? Wszystko zdaje się wisieć na zadziwiająco prostej argumentacji, że – jej zdaniem - żadna partia i w żadnym wypadku nie powinna zagłosować za jakąkolwiek zmianą proponowaną przez obóz rządzący. Socjalizm jest natomiast zły, ponieważ… Jest socjalizmem i nie wierzy w jej „demokrację liberalną”.
Pierwszy problem tkwi w tym, że demokracja to proces polityczny, który z zasady powinien być próbą dojścia do społecznego konsensusu w kluczowych dla społeczeństwa kwestiach. Jednorazowe wspólne głosowanie nijak nie równa się „gigantycznemu oszustwu wyborczemu”. To kłamstwo za którym kryje się słabo zakamuflowany atak polityczny, oparty zresztą głównie na wrogości klasowej w stosunku do interesu pracowniczego, który w określonych sytuacjach może łączyć ze sobą nawet bardzo różne politycznie ugrupowania. I nie ma w tym nic dziwnego. Bycie totalnym "anty-pisem" to przejaw wojny na górze, to totalna wojna elit rodem z myśli Pareto: tylko elity, których egzystencja jest całkowicie bezpieczną mogą iść na totalną wojnę z innymi elitami, które zagrażają jej władzy. To luksus dla wybranych - świat pracy posiada natomiast interesy. Konkretne interesy.
Dla zwolenników liberalizmu – jak dla samej Bielik-Robson – czymś przerażającym i najgorszym nie jest jednak wcale PiS, a socjalizm. I tego socjalizmu wprost obawia się autorka, której socjalizm nagminnie myli się zresztą z socjaldemokracją, bo postulatów dot. nacjonalizacji, czy uspołecznienia naprawdę w programie Lewicy nie ma. Ale czyż to nie znowu typowo prawicowe, zaściankowe lęki? Doszukiwanie się komunisty za każdym rogiem?
To głęboka izolacja i przesunięcie polskiej polityki na prawo sprawiły, że postulaty socjaldemokratyczne wydają się dziś niektórym programem partii komunistycznej. Ale nawet gdyby nim były, to co w związku z tym? Partie komunistyczne istnieją w każdym zakątku świata, a chorobliwy antykomunizm to właśnie jeden z fundamentów ideologicznych PiS-u, a więc rzekomo śmiertelnego wroga dla wszystkich oświeconych liberałów, którzy nagle nie mogą sobie poradzić nawet z umiarkowaną Lewicą, której program gospodarczy wyrażają na Zachodzie nawet liczne ugrupowania centrowe i chadeckie. Tymczasem to właśnie lewicowy antyneoliberalizm faktycznie obchodzi PiS z lewa i stwarza bardzo poważne zagrożenie dla tej partii. W tej chwili - jedyne poważne zagrożenie.
Liberałowie czują, że ich dni w Polsce, w roli głównej siły politycznej, powoli dobiegają już końca. Pojawia się bowiem kolejny przeciwnik, który obnaża nędzę polityczną tej formacji. I robi to wprost, bez narzucanego szacunku dla „Unii Demokratycznej” i „salonu III RP”, którym długo wydawało się, że są głosicielami wolności i dobroczyńcami całej Polski.
Polski obóz liberalny jest tymczasem głównym odpowiedzialnym za całą katastrofę transformacji z milionami bezrobotnych, milionami emigrantów i z prywatyzacyjną zbrodnią, która dotknęła praktycznie wszystkie sektory krajowej gospodarki. Jest też bezpośrednio odpowiedzialny za polską biedę, nędzę i ubóstwo, a nawet niedożywienie wśród polskich dzieci, którym „szczaw i mirabelki” jakoś nie wystarczały. Kontekst, który w tym wypadku należy rozumieć to kontekst wynikający z badań społecznych i faktów. Jeśli przez całe lata rządzące, liberalne elity właściwie zakazywały podnoszenia płacy minimalnej i Jacek Rostowski straszył, że taka wyższa płaca będzie katastrofą dla gospodarki, a tymczasem pierwsze co robi następny rząd to wprowadzenie tych zmian od ręki: to dowód na to, że mieliśmy do czynienia z kompletnie antyempatyczną i antypracowniczą dyktaturą klasową kapitału i najbogatszych. Nigdy nie było gwarantującej wolności „demokracji liberalnej”.
Zresztą nawet w słowniku samej Agaty Bielik-Robson, której filozoficzny zmysł dopuszcza przecież przebłyski prawdy, twór ten bardziej już nie istnieje niż istnieje. To piękny Rycerz Nieistniejący. Historyczna plajta drogi liberalnej jest widoczna, jak na dłoni, zwłaszcza kiedy jej główna obrończyni pisze wpierw, że "globalny kapitalizm jest koszmarem", a potem – ze starego przyzwyczajenia - próbuje jednak bronić tego systemu twierdząc dość komicznie, że "sprzyjał demokracji liberalnej". Rzekomo przed latami 80-tymi.
Ciekawe w którym momencie przed latami 80-tymi panował ten cud demokratycznego, liberalnego kapitalizmu?
Czy „demokracją liberalną” były XIX-wieczne getta i obozy wyzysku dla robotników i ich dzieci? Czy „demokracją liberalną” był koszmar obu wojen światowych, których źródłem były sprzeczności między państwami kapitalistycznymi? Czy „demokracją liberalną” był ogólnoświatowy imperializm, który doprowadził do wybuchu wojen na każdym kontynencie, a przez wyścig zbrojeń o mało nie doprowadził do zagłady całej planety? I gdzie, po której ze stron, była „demokracja liberalna” w czasie wojny wietnamskiej?
Istnieją bardzo uzasadnione obawy, że to, co dobre i co Agata Bielik-Robson chce przypisać „demokracji liberalnej” to socjaldemokratyczne, zachodnie państwa dobrobytu, które też narodziły się tylko i wyłącznie w odpowiedzi na wysokie standardy socjalne państw Bloku Socjalistycznego. Bo wyścig socjalny był zainicjowany przez socjalistyczną rewolucję. Nie jest tak, że kapitalizm wynalazł prawa pracy bez walk robotniczych, bez robotniczej krwi i bez rewolucji, które skokowo i błyskawicznie zmieniały zasady życia dla świata pracy. To mit.
I dlaczego - w sposób totalnie rasistowski - nasza autorka straszy też współczesną Azją? To przecież, „demokratycznie-liberalna”, zachodnia produkcja prowadzi nas do katastrofy klimatycznej i to zachodnia produkcja wygenerowała sprzeczności, które doprowadziły do milionów ofiar na całej planecie. Hegemonia Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników jest dla świata dużo bardziej niszczycielska niż odbudowa gospodarcza Chin, która dokonała się zresztą tylko w przeciągu ostatnich dwóch dekad. Ten ukryty rasizm kulturowy i olbrzymie poczucie wyższości wynikające z bycia mitycznie-świętym „Zachodem” to czysty imperializm, schowany tylko trochę za rzekomą troską. Ale to nie przejdzie. Tak, jak nie przejdą już gwałty za kurtyną milczenia.
Cudowna „demokracja liberalna” wspierana przez kapitalizm nigdy natomiast nie istniała. Był tylko globalny system kapitalistycznej opresji z rzadkimi, imperialistycznymi enklawami bogactwa dla wybranych i kosztem wyzyskiwania Globalnego Południa. I to właśnie ten system jest też głównym czynnikiem prowadzącym nas do kapitalistycznej zagłady całej planety.
Poglądom wyrażanym przez Agatę Bielik-Robson, która wyjątkowo wyklętą i marginalizowaną postacią nigdy nie była, można w pewien sposób współczuć. Można też z nimi na swój sposób sympatyzować (jak z każdą przegraną sprawą, która już odchodzi)… Gdyby nie fakt, że złożyły się one na triumf nacjonalizmu i skrajnej prawicy, którą przez całe lata „demokracja liberalna” bardzo silnie faworyzowała i finansowała w obawie przed powrotem lewicy i socjalizmu. Homofobia, antykobiecy klerykalizm, polityka historyczna rodem z IPN-u, czy proamerykański i totalnie bezkrytyczny militaryzm – to wszystko wyhodowano przy zgodzie i na pieniądzach od „umiarkowanego centrum”. PiS to tylko dziecko zgody ideowej i historycznej, która zapanowała pomiędzy środowiskiem Bielik-Robson, a środowiskiem braci Kaczyńskich. Ból "demokratów" płynie natomiast stąd, że ich propozycja gospodarcza okazała się gorsza i jeszcze bardziej szkodliwa niż to, co do zaoferowania okazało się mieć Prawo i Sprawiedliwość.
Jeśli PiS-owski rząd jest rządem zombie, to jakim rządem mógłby być ponowny rząd takich liberałów? Kto byłby jego społeczną bazą jeśli polski pracownik jest już reprezentowany przez inne ugrupowania, a nawet polscy przedsiębiorcy dobrze się już czują w ramionach PiS-owskiego neoliberalizmu z pseudosocjalnymi właściwościami? Gdzie są te żywe tkanki, które poprą restaurację Balcerowicza, być może w duecie z Konfederacją?
Nędza ideowa polskiego liberalizmu wyraża się też politycznie. Liberalni kandydaci na prezydenta? Obnosząca się dworkiem Małgorzata Kidawa-Błońska, która obraża lewicę i nie ma nic do zaoferowania. Szymon Hołownia, który jest tak postępowy, że aż głosowałby za skrajnie prawicowym projektem dot. prawa aborcyjnego. I Jacek Jaśkowiak z łapanki, dla podtrzymania wrażenia demokracji wewnętrznej… Ale może to i tak cud, że po raz kolejny nie startuje duchowy przywódca tej formacji, Lech Wałęsa? Bo długi czas to właśnie on reprezentował ów "salon", który mając pełną kontrolę nad państwem/akademią/kapitałem i to przez blisko trzy dekady jakoś nie wygenerował nawet umiarkowanie przyzwoitych i wyedukowanych liderów.
Ten wyraźny kryzys ideowy, chaos i pomieszanie polskiego (neo)liberalizmu wynikają stąd, że formacja ta nie ma już historycznie nic do zaoferowania. Klasowo przegrała walkę o reprezentowanie polskich przedsiębiorców ze skuteczniejszym w tym wymiarze PiS-em. Z kolei klasa pracująca zawsze była dla liberałów wrogiem lub przynajmniej tym niebezpiecznym pacjentem, którego ciągle należało trzymać w kaftanie bezpieczeństwa elastyczności, biedy i lekkiego głodu. Świat pracy i jego myślenie sprawami codziennymi to zresztą dla liberałów ciemnogród, z którym nigdy nie będą mieli szczerego porozumienia. Nie da się gardzić ludem i wierzyć, że ten nie zauważy. Nie da się wygrać twierdząc, że śmieciówki i niskie płace to element troski o polską demokrację.
Kto więc pozostał liberałom?
„Obrońcy praworządności”, którzy walczą z PiS-em, bo jest PiS-em?
Osoby, które będą twierdzić, że gwałciciel nie przynależy do kultury gwałtu?
To trochę za mało na realne marzenia o powrocie do władzy.
Natomiast moment na testament jest bardzo odpowiedni. Bo, jak pisał Antonio Gramsci: prawdziwy kryzys jest wtedy, kiedy stare umiera, a nowe nie może się jeszcze narodzić.
Tymczasem nowe już tu jest.
2019-10-11 14:23:51
W niedzielę lewica głosuje na lewicę. To norma, która w Polsce powinna stać się częścią stałej tradycji - osoby o lewicowych poglądach wspierają lewicowe ugrupowania. Polityka to zawsze polityka realna. A startująca w tych wyborach Lewica to zresztą najbardziej lewicowa po 89' roku, różnorodna i jednocześnie bardzo pewna propozycja.
Większe zmiany zaczynają się od tych drobnych.
4 lata bez lewicy w Sejmie RP doprowadziły do tego, że lewica jest dziś w Polsce kryminalizowana. W mediach publicznych trwa goebbelsowska ofensywa przeciwko zmyślonej "ideologii LGBTQ". Tymczasem Kościół usiłuje wprowadzić zakaz aborcji i zafundować kobietom ultrakatolickie piekło, bo "tabletkę po" bez recepty już zabrano. Grozi nam więzienie za Marksa na półce. Szerzy się nacjonalizm i ściąga się tablice poświęcone pamięci Dąbrowszczaków. W szkołach i na uczelniach króluje ideologia rodem z IPN-u. Dobra wspólne (publiczna opieka zdrowotna, edukacja, nauka) znajdują się w kryzysie. Jednocześnie skrajnie niesprawiedliwa redystrybucja dochodów prowadzi do tego, że bogatsi są jeszcze bogatsi, a rozwarstwienie idzie na rekord (10% najbogatszych Polaków ma już aż 40% majątku).
Rządy PiS-u to katastrofa w praktycznie każdym wymiarze.
Niszczone są swobody i nawet drobne wolności, które wcześniej wydawały się być niezagrożone. Coraz bardziej odstajemy od postępowej Europy, która dla PiS-u jest po prostu wrogiem numer jeden. Powoli stajemy się czarną dziurą i ojczyzną dla skrajnie prawicowych doktryn, o co dba szalejący wręcz nacjonalizm. Ale bardzo niszczony jest też stan społecznej świadomości. Polska topi się w karykaturalnym i klerykalnym nacjonalizmie oraz homofobii, a drobne ustępstwa na rzecz świata pracy okupione są wielkimi zniszczeniami w obszarze kultury i tożsamości polskiego pracownika. Te szkody nie jest łatwo naprawić.
Wszelka lewica była w tym okresie w bardzo głębokiej defensywie (a lewica radykalna cierpiała nawet mocniej), ale fuzja trzech partii i ich wspólny start to nowa nadzieja dla odzyskania choćby pierwszego przyczółka w walce z prawicą i jej agresywną ideologią. Jest to sprawa o tyle pilna, że walczymy tu nie tylko o sytuację polskiego świata pracy, ale też o uratowanie klimatu (zarówno globalnie, jak i lokalnie), czy o mądrzejszą politykę zagraniczną, która pozwoli nam uniknąć kolejnych tragedii w czasie - praktycznie pewnych już - kolejnych kryzysów uchodźczych. Pozostawienie konserwatystów i nacjonalistów u władzy to więc wielkie zagrożenie dla przyrody, dla mieszkańców rejonów zagrożonych kryzysem klimatycznym, to także ryzyko wplątania Polski w różne, światowe zbrodnie. Nie wspominając o postępującej militaryzacji, której jesteśmy dziś świadkami.
Najważniejsze jest jednak tu i teraz. A pod tym względem następne 4 lata maglowania polskiego społeczeństwa przez PiS-owskie dary: nacjonalizm, homofobię i klerykalizm to kolejne już stracone pokolenie. Będzie to kolejna generacja w pełni uodporniona na lewicowe i postępowe hasła, gotowa do polowania na czerwonego/tęczowego wroga. A ludzie młodzi są przecież świadomi tego, co się dzieje, są do odzyskania! Tymczasem odgórnie narzucany nacjonalizm i antykomunizm (i jego konsekwencje) powoli przybliżają nas już do rządu koalicyjnego PiS-Konfederacja...
To nie jest zabawa. Stawką tych wyborów jest przecież życie. Życie konkretnych ludzi, którzy miesiącami lub latami czekają dziś w kolejce do lekarza specjalisty... i umierają. Ludzi, którzy nie mają środków na prywatną edukacją, a publiczna znajduje się w coraz gorszym położeniu. Ludzi, którzy czują się zagrożeni przez rosnące nastroje ksenofobiczne i muszą ukrywać się ze swoimi poglądami. Kobiet, które staną w obliczu osobistych tragedii przez coraz bardziej bezczelną politykę Kościoła. To nie są wybory komfortowe. To nie jest dzień spokojnej decyzji i wyboru któregoś z komitetów zarządzających państwem. Potrzebni są działacze, potrzebni są społeczni adwokaci tych, którzy dziś są krzywdzeni i spychani do roli zaszczutej służby. To potrzeba na JUŻ.
Walka toczy się też (a może głównie) o to, jaka będzie ideowa pula możliwych przyszłości. W tym systemie decydujemy też o możliwych przyszłych. W niedzielę wybór przed którym staniemy będzie w związku z tym stricte polityczny i stricte bieżący, ale też o fundamentalnym znaczeniu na przyszłość. A każda obecność lewicy w Sejmie RP to zmiana. To drobna różnica, to początek stopniowego procesu odbudowy i powrót do obecności alternatywnych idei w codziennej polityce, w mediach, w społeczeństwie.
Tak - nie należy przy tym idealizować i uświęcać wszystkich polityków "Lewicy". Są tam tacy, którzy nie różnią się od liberałów. Są tacy, którzy chcą załatwiać ulgi dla (swoich) firm, a lewicowość wymyślili na poczet bieżącej kariery. Na szczęście na listach są też socjaldemokraci, socjaliści, lewicowe feministki, antyneoliberałowie, prawdziwi i autentyczni regionalni działacze, ludzie ideowi i szczerze zaangażowani. Nawet kilku takich polityków w parlamencie stworzy kolosalną różnicę. Bo dostaną czas. Bo dostaną środki. Bo dostaną możliwość ekspresji. I nawet prawicowa publiczność będzie musiała ich posłuchać.
To oczywiście nie będzie żadna rewolucja i na głębokie zmiany w Polsce przyjdzie nam jeszcze długo poczekać. Ale wszelką opozycję buduje się od zdobycia pierwszych przyczółków.
W tym momencie w ogóle ich nie mamy.
A po niedzieli już będą.
Długi marsz rozpoczęty.
2019-07-25 13:23:08
Platforma Obywatelska nie umie i nie chce być opozycją.
Ekonomicznie partia ta reprezentuje kompletnie martwy już dziś, skrajny balcerowiczyzm: teraz eksportowany do Ukrainy, którą poddano podobnie agresywnej prywatyzacji, co Polskę w latach 90-tych. Obyczajowo PO to natomiast partia prokościelna, podporządkowana hierarchom i wprost odpowiedzialna za krążący po Polsce uliczny faszyzm.
Polscy "liberałowie" - choć w rzeczywistości mamy tu do czynienia raczej z niedoszłą, prawicową chadecją - nie chcą zmieniać Polski, nie widzą potrzeby zmniejszania kościelnych wpływów i nie posiadają nawet szczególnie odrębnej od PiS-u tożsamości. Środowiska skupione wokół PO to relikt potransformacyjnej przeszłości i formacja elit, którym wydawało się, że skrajny neoliberalizm ekonomiczny wsparty "oświeconym" elitaryzmem i narzucanie prawicowej podmiotowości masom społecznym to przepis na wieczny sukces. Okazało się jednak inaczej - wyhodowana przez PO uliczna prawica wybrała Prawo i Sprawiedliwość, które przynajmniej w pewnym stopniu zajęło się problemami dotykającymi także tych, którzy nie zarobili swojego pierwszego miliona w latach 90-tych.
To Platforma Obywatelska otworzyła puszkę pandory rozwijając IPN i dając zielone światło jego pomysłowi na młodzież. To PO rozpoczęła proces walki z komunizmem i lewicą, i tworzenie nowej osobowości Żołnierza Wyklętego. To PO pozostawała w bliskich relacjach z kościołem i chroniła wszystkie jego działania. Z czasem - już w roli opozycji - PO wygasiła nawet cały swój wielki bój o Konstytucję. Teraz, w obliczu zdarzeń w Białymstoku, partia ta wcale nie ma zamiaru też walczyć i silniej upominać się o tolerancję, czy zwalczać uliczny faszyzm i agresywną ksenofobię. Marzeniem PO jest bowiem bycie bardziej neoliberalnym PiS-em, a genetycznie i kulturowo są to formacje bardzo do siebie zbliżone. Miejsca na obie naraz po prostu jednak nie ma.
Bankructwo tej formacji w wymiarze ideowym najlepiej chyba reprezentuje dzisiejszy tekst Jacka Żakowskiego z Gazety Wyborczej. Żakowski wybiela zdarzenia w Białymstoku i uspokaja, że mamy w tym wypadku do czynienia z "oprychami", a nie z faszyzmem. Po drodze autor stwierdza też, że "faszyzm to była poważna idea", a także "nowoczesna, jak na lata 30-te". Odmawia jednocześnie agresorom z Białegostoku miana faszystów, gdyż twierdzi, że faszyzm był ruchem uporządkowanym. Jest to oczywiście jedna wielka bzdura: faszyzm był ruchem wybitnie synkretycznym, gdzie w jednym worku mieszały się ze sobą: mistycyzm, filozofia wschodu i wiara w telepatię oraz telekinezę z katolicyzmem, czy religiami pogańskimi; deklarowana miłość do ludu i socjalizmu z jednoczesnym sprzyjaniem arystokratycznym elitom i służbą na rzecz wielkich korporacji; wiara w niesamowicie naukowy postęp z uleganiem czystej filozofii czynu, pięści oraz siły.
Siła faszyzmu wynikała właśnie z tego, że nie tworzył on żadnej konkretnej, trudnej do opanowania podmiotowości, a był otwarty na każdego, kto akceptował przemoc w stosunku do wskazanych przez wodza Innych. Był to ruch wybitnie "kibolski", i pełen "oprychów", bez których w ogóle nie mógłby funkcjonować. Specyficzna fascynacja faszyzmem u Żakowskiego ma przy tym podłoże głęboko klasistowskie, jest niczym pełna nostalgii tęsknota za porządkiem i "dobrym miejscem dla wykształconych elit", które mogłyby przecież rządzić tymi "oprychami" i wcale przy tym nie być tym trochę przesadnym faszyzmem. W latach 30-tych w Europie funkcjonował już oczywiście przy tym zarówno internacjonalizm i socjalizm, a także i postępowy demokratyzm w różnych odmianach... Te jak widać nie znajdują jednak uznania w oczach Żakowskiego, ponieważ tęskni on za samą restauracją elit, a nie jakąś nową opowieścią i antyfaszystowską polityką, której Polska potrzebuje dziś jak tlenu.
Choroba, na którą zapadł światopogląd Żakowskiego to przy tym choroba całego polskiego pseudoliberalnego obozu, który najchętniej rządziłby teraz zamiast PiS-u, tylko zabrał jeszcze 500+ i był trochę bardziej fancy w Europie, a do tego podtrzymał całą resztę, czyli: mariaż z konserwatywnym kościołem, promowanie młodego nacjonalizmu, ten sam antykomunizm itd. Reprezentanci tego umierającego powoli obozu nie rozumieją przy tym wcale, że w całym, wielomilionowym społeczeństwie naprawdę mało kogo interesuje nieco większa klasa u rządzących, jeśli przy okazji okupione ma to być głębokim niedożywieniem wśród dzieci, czy jeszcze większą pogardą skierowaną w stosunku do człowieka pracy.
Wspaniałomyślna defaszyzacja napastników z Białegostoku nikogo już nie wzrusza: ludziom tym wcale nie przeszkadza ta etykieta i działają oni w imieniu bardzo ksenofobicznych i faszystowskich ideologii, które stały się w Polsce częścią oficjalnego mainstreamu. Było to możliwe właśnie dzięki uległości tych, którzy próbowali i wciąż próbują być 'PiS-em z ludzką twarzą'.
Pseudoliberalni komentatorzy, ale i cały obóz PO, nie rozumieją przy tym, że faszyzm to ruch o charakterze konkretnym, politycznym. Ruch, któremu potrzebna jest wyłącznie niespecjalnie doprecyzowana ideologia, którą narzuca i promuje sama partia lub też będące w jej posiadaniu państwo: wykonawcy bowiem znajdą się sami i to w dodatku oddolnie, gdyż często napędza ich też poczucie wykluczenia, którego zaznali ze strony "czystych" elitarystów. W tym wypadku polska prawica do spółki spełniła już wszelkie możliwe warunki: mamy portret wroga w postaci przenoszącego choroby uchodźcy lub reprezentanta krwiożerczego ruchu LGBTQ. Mamy nową przemoc i obojętność władz wobec coraz większych prześladowań. Mamy antykomunizm i walkę z lewicą, która staje się publicznym, legalnym wrogiem. I mamy też tolerancję i poparcie dla skrajnie prawicowych organizacji i promowanie ich światopoglądu w szkołach, czy nawet na polskich pocztach.
Dojrzały faszyzm generowany przez PiS jest przy tym dużo bardziej szczery, wyrażany wprost i dotyczy też samych reprezentantów władzy - co tym bardziej podoba się prawicowemu elektoratowi, który czuje się teraz bliższy politykom, którzy dosłownie razem z nim idą prać uczestników Parady Równości... Dzisiejsi agresorzy z Białegostoku nie urodzili się jednak wczoraj. Byli hodowani przy udziale tych, którzy dziś tęsknią już głównie za samą władzą i stanowiskami.
Z tej mrocznej podróży polskiej pseudoliberalnej prawicy nie ma już powrotu, lecz możliwa przyszłość rysuje się raczej w bardziej optymistycznych barwach. W najbliższym czasie poparcie dla Platformy Obywatelskiej i okolic będzie coraz słabsze, bo formacja ta nie ma już nic do zaoferowania. Nadal może być reprezentantem dla części spokojniejszych kapitalistów i wierzących w odbicie stołków dawnych elit. Ale nie porwie nikogo nowego, a jej przedpotopowe podejście ekonomiczne i antypostępowy koniunkturalizm wykluczą ją z roli realnej opozycji.
Lepsza przyszłość polskiej polityki to pełnokrwisty, rzeczywisty konflikt polityczny na linii katokonserwatywny, nacjonalistyczny i wsteczny PiS VS postępowa i jeszcze bardziej socjalno-opiekuńcza Lewica, która dużo lepiej rozumie też wszystkie wyzwania wynikające ze współczesności. Natomiast odpowiednie miejsce dla PO to skansen idei potransformacyjnych. Koniec tego przedpotopowego duopolu zagwarantowała sobie zresztą sama PO, która nie tylko stworzyła wszelkie warunki pod wygraną PiS-u, ale też odcięła się od ugrupowań postępowych, ponieważ jej jedyne marzenie to powrót do roku 2007.
To se ne vrati.
2019-04-09 20:03:29
Narzucana przez kapitał zawiść, której owocem jest walka pracowników z własną klasą to główna broń systemu w jego walce z solidarnością świata pracy. Prawdziwą przeszkodą stojącą na drodze do podniesienia płac pracownikom nie jest inny pracownik, tylko właściciel kapitału, właściciel środków produkcji i akcjonariusz - są to ci, którzy czerpią rzeczywiste korzyści z faktu, że pracownik zarabia niewiele i cena jego pracy pozostaje niska.
Pracownicy, którzy nie wspierają walki innych pracowników o wyższe płace sami działają więc na własną szkodę. 600 tysięcy strajkujących pracowników oświaty bije właśnie strajkowy rekord III RP. Ich tropem powinni pójść wszyscy inni, których płace wciąż nie pozwalają na godne życie. Budżetówka to o tyle istotne miejsce, że w roli "pracodawcy" występuje tu całe społeczeństwo. I właśnie jako społeczeństwo nie możemy zgodzić się na oszczędzanie na edukacji i na pauperyzację zawodu nauczycielskiego. Wysoki status nauczycielki to wysoki status edukacji, to szacunek dla kształcenia i samej wiedzy.
Dla pozostałych pracowników wyższa płaca nauczycielska bynajmniej nie wiąże się z obniżeniem pensji i nie grozi pogorszeniem się poziomu życia. Walka o wyższe pensje dla nauczycielek i nauczycieli jest jednocześnie walką o wyższe płace w innych sektorach, ponieważ gospodarka to suma naczyń połączonych, a rezultatem kolejnych zwycięskich walk pracowniczych są kolejne ustępstwa ze strony rządu i właścicieli. Walka klas to walka, która rozgrywa się na wielu poziomach. Każde zwycięstwo pracownika osłabia jednak dyktat kapitału i posłusznego mu rządu - im więcej pracowniczych zwycięstw, tym mniejsza integralność i totalność władzy kapitału.
Istnieje przy tym coś takiego jak presja płacowa.
Dla neoliberalnych ekspertów presja płacowa to prawdziwy upiór, koszmar i demon. Bo dla kapitału nie ma nic gorszego niż coraz większa presja na wyższe płace i żądanie coraz większych stawek wynagrodzenia, które pojawia się zawsze wtedy, kiedy choć części z pracowników poprawia się byt. Kapitalistyczny rynek wciąż próbuje obniżać realną płacę roboczą stale podnosząc koszty utrzymania i życia. To jego główna broń, by pozostawić pracownika biednym, a właściciela bogatym. Jedyną bronią pracownic jest natomiast ich codzienna walka o wyższe płace, organizacja związkowa i prawo do strajku.
Im więcej podwyżek - tym większe szanse na stabilizację wyższego poziomu życia dla wszystkich. Wyższe pensje to jednocześnie lepsze życie dla kolejnych grup zawodowych. Dzięki kolejnym podwyżkom właścicielom coraz trudniej oferować jest śmieciowe warunki zatrudnienia, a dotychczasowy wyzysk staje się nagi. Każdy udany strajk to także realny przykład efektywnej i udanej walki o swoje prawa, to przykład na skuteczność związków zawodowych i robotniczych form organizacji.
Kapitalizm walczy ze strajkiem, ponieważ wie, że jego władza jest całkowicie umowna i opiera się na zarządzaniu strachem i narzucaniu masom swej opresyjnej ideologii. Te masy - czyli świat pracy - są jednak znacznie potężniejsze od swojego pana. Kilka dni ogólnopolskiego strajku generalnego z prawdziwego zdarzenia wystarczyłoby, aby wymusić na całym systemie uniwersalnie godne płace, godną reprodukcję i sprawiedliwe świadczenia socjalne. Broń, którą tak łatwo i sprawnie posłużono się w walce z realnym socjalizmem w starciu ze współczesnym kapitalizmem byłaby stuprocentowo i morderczo wręcz skuteczna.
Kapitał nie jest w stanie żyć bez pracownika i bez jego choćby milczącego przyzwolenia. Kapitał nie istnieje też bez czynnika społecznego, którym sam przecież nie jest, ponieważ rzeczywisty beneficjent obecnego systemu społecznego to przedstawiciel kilkuprocentowej zaledwie elity, która nie liczy się w ogólnym łańcuchu zatrudnienia, czy produkcji, a nawet konsumpcji.
Strajk nauczycielski i w budżetówce jest tym bardziej dotkliwy, że uderza w samo sedno społecznej reprodukcji. Lęk o niezrealizowanie testów gimnazjalnych to ukryty lęk przed brakiem świeżej siły roboczej, a to właśnie szkoła kontroluje i zarządza jej dostarczaniem. Przyszłość narodu nie zależy dziś jednak od klasistowskich testów, które już na poziomie gimnazjum mają odebrać dzieciom marzenia o skończeniu "lepszej" szkoły, lecz od dobrze dofinansowanego systemu edukacji, w którym znaczenie i autorytet nauczyciela są coraz większe. Wojna rządu z oświatą i szkolnictwem wyższym to zaś celowe działanie, które na swym głównym celu ma utrzymanie pracownika umysłowego w biedzie, a całego narodu w stanie ciemnogrodzkiej, ksenofobicznej półprzytomności.
Prawdziwy test gimnazjalny rozwiązujemy dziś jako pracowniczy kolektyw: to od jedności świata pracy i od naszego poparcia dla nauczycieli zależy kształt przyszłej Polski i jej rola w świecie.
Albo pozostaniemy rezerwuarem taniej siły roboczej i coraz bardziej upośledzoną montownią dla bogatszych sąsiadów - albo wywalczymy sobie lepszą przyszłość, która zaczyna się od dobrej edukacji, czy od skutecznej i pozbawionej kolejek opieki medycznej. To właśnie tutaj - w walce o dobro wspólne i o naszą wspólną (społeczną) własność rozstrzygnie się kształt przyszłej Polski. Interesy polskiego nauczyciela są tu zbieżne z interesami świata pracy, a strona rządowa i łamistrajki wciąż stoją na straży świata śmieciowego zatrudnienia, śmieciowej edukacji i śmieciowej przyszłości.
2019-01-14 22:46:38
Śmierć Pawła Adamowicza możemy oceniać jako efekt działania pojedynczego szaleńca i odseparowanej od szerszego ruchu politycznego jednostki tylko jeśli przymkniemy oczy na to, co od początku swoich rządów robi Prawo i Sprawiedliwość. Polityka tolerancji dla nacjonalizmu, skrajnej prawicy i epatowanie dziką nienawiścią w stosunku do wszystkich przeciwników politycznych zbiera obecnie swoje żniwo.
Ta sprzyjająca nożownictwu atmosfera to przede wszystkim zasługa obecnego rządu.
I wie to każdy, kto choćby śledzi pełne teorii spiskowych i nacjonalistycznej, ordynarnej propagandy Wiadomości w TVP1. Hasła takie jak: "śmierć wrogom ojczyzny", "a na drzewach zamiast liści, będą wisieć komuniści", "raz sierpem, raz młotem w czerwoną hołotę" na stałe już wpisano do słownika polskiego, "normalnego" patrioty.
Za przyzwoleniem panującej prawicy komunistom i ludziom lewicy już od dawna, często publicznie i zupełnie bezkarnie grozi się śmiercią. Ale nie tylko im. Podobny los dotyka także mniejszości, czy uchodźców... I polityków opozycji.
Liberałowie srogo bowiem przeliczyli się sądząc, że te groźby i nie tylko słowne ataki dotkną wyłącznie lewicę, a oni pozostaną niezagrożeni. Czerwony retro-wróg z muzeum, którego prawie już nie ma, czyli wróg nieistniejący to dla żądnej spektaklu i rozochoconej ekstremy po prostu zbyt mało. Poza tym "zdrajcami ojczyzny" i wrogami Polaków Wyklętych zdaniem dyskursu panującego są już reprezentanci wszystkich idei, które za wrogie poczytuje sobie PiS. W języku prawicowego kibolstwa i nacjonalistycznej ekstremy znaczy to, że przeznaczonymi do potencjalnego wieszania komunistami są już możliwie wszyscy, którym nie po drodze z katolicko-konserwatywną IV RP i jej władcami.
Nie jest więc tak, że można bez wpływu na społeczeństwo szczuć najgorszymi oskarżeniami na wszystkich przeciwników "dobrej zmiany". Twierdzić, że wszyscy uchodźcy roznoszą choroby, pasożyty i wprost grożą eksterminacją narodu polskiego. Tworzyć poczucie nieustającego zagrożenia ze strony ukrytych lewaków z PRL-u i komuchów z Brukseli, zdrajców narodu, zamachowców smoleńskich, zdradzieckich Niemców, żądnych mordu Rosjan, podstępnych genderów i obcokrajowców-gwałcicieli, a potem nie brać odpowiedzialności za to, że bezkrytyczni i ci najbardziej podatni na te hasła szaleńcy wcielają te szalone koncepcje w radykalny czyn na polskich ulicach i w polskich autobusach. To już tylko ostatni akt tej układanki - żniwa.
Przestrzeń publiczna to dobro wspólne, w którym od zawsze poruszają się ludzie podatni na wszelkiego typu manipulacje i zdolni do czynów skrajnych, a także potencjalni ekstremiści, którzy kreowaną wciąż atmosferę linczu są w stanie potraktować jako rzeczywiste zalecenie co do mordowania wrogów wskazywanych bezustannie przez TVPiS. Jeśli - działający za pośrednictwem mediów - rządzący krajem politycy uprawomocnią ideologię zgodnie z którą część ludzi zasługuje na pobicie, wygnanie lub zgon, nie należy się im też żaden szacunek i zawieszone są ich rzeczywiste prawa obywatelskie, a do tego jeszcze powtórzą to wszystko jeszcze tysiąc razy, to na efekty takiej kampanii nie trzeba będzie długo czekać.
Władza to właśnie szczególna odpowiedzialność, ponieważ jest też władzą nad tymi najbardziej podatnymi na propagandę i skorymi do przemocowego działania.
W Polsce to przemocowe działanie od dłuższego czasu panuje już w wymiarze zarówno ideologii, jak i przemocy symbolicznej skierowanej przeciwko wrogom rządzącej partii. Jeżeli teatrzyk kukiełkowy emitowany w telewizji publicznej przedstawia Jerzego Owsiaka zbierającego banknoty z gwiazdą Dawida dla Hanny Gronkiewicz-Waltz to dla rzeszy wyhodowanych w nacjonalistycznej nienawiści ludzi jest to czytelny sygnał, że oto istnieją konkretni wrogowie ojczyzny, opłacani konkretnymi środkami i posiadający konkretne nazwiska i twarze. Skoro czynią źle to należy ich karać, nie dotyczą ich więc również podstawowe prawa człowieka, a atak na czy to komuchów, uchodźców, na Jerzego Owsiaka, czy Żydów będzie zgodny z filozofią władzy i z ideologią tolerowanego przez nią obozu skrajnej prawicy.
Taki atak może wręcz zostać przez tę samą władzę wzięty w obronę.
To skierowane do politycznego analfabety całkiem czytelne przyzwolenie na ataki jest więc niczym przystępna szkolna czytanka, którą PiS posługuje się zresztą w pełni świadomie i w określonym celu - by wytworzyć sobie fanatyczny, w pełni dyspozycyjny i najtwardszy elektorat, który będzie kluczowym elementem dla bezpośredniego fizycznego zastraszania, które skierowane jest przeciwko wszystkim politycznym wrogom. Codziennie.
Przesuwanie publicznego dyskursu w kierunku tolerancji dla niebezpiecznej ekstremy i aż do zbrodni włącznie to już bardzo stara tradycja skrajnej prawicy. Uprawianie nagonki na komucha, Żyda, geja, czy zdrajcę narodu charakteryzuje dziś w Polsce ruch, który w ten oto sposób sprzeciwia się politycznemu pluralizmowi jako takiemu i dąży równocześnie do trwałego zawłaszczenia wyobraźni narodowej na poczet najbardziej skrajnych i niebezpiecznych ideologii. Eliminacja politycznych alternatyw (potencjalnie również siłowa) to część strategii w nacjonalistycznej hodowli nowego Polaka. W tym sensie dekomunizacja to zaledwie wstęp do deliberalizacji i dekonstrukcji resztek demokracji politycznej. Celem obozu rządzącego od samego początku było zastraszenie opozycji przez wykreowanie sprecyzowanego Innego - wroga w stosunku do którego można uczynić praktycznie wszystko. Osoby aktywnie działające i postępujące wbrew rządowej ideologii muszą liczyć się z zagrożeniem ze strony wyhodowanej i w pełni tolerowanej prawicowej ekstremy, która tylko "przypadkiem" patrzy na świat za pomocą tych samych schematów, które masom narzucają rządowe media. To schemat powtarzany przez każdą prawicową dyktaturę.
Mobilizacja sił skrajnych i ekstremistów odbywa się przy tym niejako mimochodem. Tzn. oficjalnie nikt nie przyznaje się ani do ludzi posługujących się przemocą, ani do aktów wandalizmu, czy bezpośrednich gróźb. System - jak to zwykle bywa - wyręcza się w tym wypadku ludźmi zdeklasowanymi, pozbawionymi politycznego rozeznania, racjonalnego oglądu i odpowiedniego dystansu. To, że sprawcami ataków, gróźb i budowniczymi najbardziej odrażającej atmosfery linczu nie są sami politycy i przedstawiciele elit nie oznacza jednak, że dzieje się to bez ich przyzwolenia. Liczy się język przemocy. Język, którego są autorami.
Hodowanie narodowego fanatyzmu jest więc zgodą dla hodowli narodowych fanatyków. Radykalna dekomunizacja i nagonka przeciwko osobom LGBTQ to zgoda na ataki na komunistów i osoby o innej orientacji, czy o innych poglądach obyczajowych. Walka z uchodźcami i tworzenie atmosfery oblężonej twierdzy to zgoda na przemoc skierowaną w stosunku do imigrantów czy obcokrajowców.
Konsekwencją aktywnego zastosowania pełnej nienawiści ideologii nacjonalistycznej są bardzo rzeczywiste cierpienia. Od przemocy psychicznej, instytucjonalnej i ukrytej po przemoc fizyczną i bardzo bezpośrednią. Efektem stosowania takiej propagandy będzie zawsze nie tylko budowa jeszcze większej sekty wyznawców zamachu smoleńskiego i radykalnych w samych słowach prawicowych fundamentalistów...
Ale i pobicia, ataki, czy okazjonalne zgony.
O czym - jako lewica - wiemy najlepiej.
2018-03-22 22:56:04
Za zmuszaniem do rodzenia w każdych warunkach kryją się proste, polityczne cele. Chodzi o terroryzowanie kobiet i likwidowanie ich potencjału emancypacyjnego, o uzależnienie ich ciał od ideologii religijnej i prawicowych praktyk opartych na męskiej dominacji, chodzi o pacyfikację kobiecej wolności i praw kobiet do samostanowienia. Stawką jest dalsze cementowanie patriarchalnego porządku ekonomicznego: kobieta traktowana przedmiotowo i jako ubezwłasnowolniony inkubator, którego zdanie nie ma znaczenia to kobieta przywiązana do rodziny, do domu i do – w porównaniu do niej wolnego – męża.
Plany dotyczące zaostrzenia prawa aborcyjnego nieprzypadkowo łączą się z planami dotyczącymi planowanych reform w kodeksie pracy, które ułatwić mają zwalnianie ciężarnych. Zdaniem prawicy i kościoła każda kobieta na pierwszym miejscu powinna służyć instytucji patriarchalnej rodziny, być nieodpłatną pomocą domową i niezadającą pytań wieczną matką-polką, której głównym celem powinno być rodzenie kolejnych pokoleń żołnierzy wyklętych, za 500 złotych sztuka.
Bezczelność obecnego systemu nie zna granic. I tak „świętość” życia poczętego miesza się z całkowitą pogardą dla życia już istniejącego. Polska to więc kraj głodowych rent dla osób niepełnosprawnych, skandalicznie niskich zasiłków pielęgnacyjnych i wadliwie działającej służby zdrowia, gdzie na rehabilitację z prawdziwego zdarzenia (także dla świeżo narodzonego dziecka) czeka się całymi miesiącami. To właśnie prawdziwe i rzeczywiste "serce" obecnej władzy. Tłem dla obecnych wydarzeń jest też wyjątkowo ostry konflikt klasowy: bogate i zamożne osoby bez trudu poradzą sobie nawet po zaostrzeniu obecnego prawa aborcyjnego – kilka tysięcy złotych w zupełności wystarczy na wyjazd do któregoś z naszych sąsiadów, gdzie prawo aborcyjne pozostaje liberalne. Projekt ustawy uderza więc w zasadzie wyłącznie w osoby niezamożne oraz tych potencjalnie pozbawionych edukacji i orientacji w świecie. Tym bardziej główną stawką jest więc panowanie nad tą częścią kobiet (i społeczeństwa), które w biedzie i swych małych ojczyznach (tam, gdzie świat kręci się wokół miejscowego kościoła) będą najbardziej narażone i skazane wręcz na hegemonię katolickiego fundamentalizmu.
Stawką jest też czysta polityka: ruch kobiecy udowodnił już w ostatnim czasie swą siłę i jeśli obecnej władzy ostatecznie uda się złamać jego opór to z dużą dozą prawdopodobieństwa nikt inny nie podejmie się już tak skutecznego protestu i strajku. Zdławienie żądań dotyczących praw kobiet to najważniejszy krok na drodze do odzyskania kato-konserwatywnej hegemonii w obszarze rodziny i reprodukcji. Tak, jak stopniowe odbieranie dostępu do „tabletki po”, tak samo zaostrzanie prawa aborcyjnego jest też środkiem służącym na rzecz pacyfikacji rewolucji seksualnej i ogólnego postępu obyczajowego.
Marzenie kleru jest bowiem proste: jedynym właściwym organem władzy w kwestiach dot. macierzyństwa, seksu i życia rodzinnego powinien być kościół, a kobieta ma pozostać jego wierną i posłuszną niewolnicą, która modli się o dziecko niezależnie od tego, kto i jak miałby zostać jego ojcem, czy jakie miałyby być warunki życia tego dziecka. Ta fałszywa troska o życie nigdy nie była troską o jego jakość, a wszelkie mapy ukazujące dostęp do aborcji na całym świecie mówią jasno: projekt „Stop Aborcji” cofnie nas do poziomu swobód rodem z Arabii Saudyjskiej. To prawo uczyni z nas czarną dziurę na mapach całej Europy.
Czy jednak kwestia, która może przesądzić o życiu tysięcy kobiet oraz o męczarniach tysięcy chorych i umierających dzieci jest istotna na tyle by z jej powodu zatrzymano w Polsce choć jeden tramwaj? Z historii wiemy, że były tego warte podwyżki cen mięsa i wędlin. Tramwaj stanął w walce z systemem, którego prawodawstwo dotyczące aborcji jest dziś dla nas praktycznie nieosiągalnym ideałem. Od tamtej pory pod względem większości praw ruch feministyczny nie posunął się do przodu, a napór sił patriarchatu stale wzrasta.
Jeden z głównych problemów polega jednak na tym, że w metodologii ruchu feministycznego dalej niepodzielnie panują schematy rodem z warszawskich salonów. Strategia w stylu ‘kongresu kobiet’ zakłada, że maksimum protestu społecznego jest wtedy, kiedy napisany zostanie list do Papieża Franciszka, zaapeluje się do sumienia Prezydentowej, albo wyrazi gniew przez machanie parasolką.
Te pomysły kompletnie nie pasują do naszej sytuacji, czyli do realiów państwa o coraz bardziej barbarzyńsko-prawicowych ciągotach. Nie są to ani sprawdzone, robotnicze tradycje, ani środki, które byłyby odpowiednie lub skuteczne. Te strategie po prostu mają się nijak do grozy, którą obecnie wieje już w Polsce.
Wyciągnijmy więc szybko odpowiednie lekcje z ostatnich dwóch dekad pracowniczych protestów: skuteczne są tylko i wyłącznie radykalne strajki, palone opony, uporczywe i kompromitujące dla władzy okupacje, grożenie paraliżem stolicy i masowe demonstracje zbiorowej siły i powszechnego wkurwienia.
Nie ma sensu wierzyć w autonaprawcze właściwości państwa demokratycznego, którego główni przedstawiciele wyświęcają nacjonalizm, rasizm kulturowy i autorytarnie rozumiany przymus natury religijnej. W przypadku tej walki od dawna nie obowiązują już zasady demokracji – władza nie pyta się o zdanie społeczeństwa, a wolność jednostki zostaje zawieszona na rzecz interesów fundamentalistycznych instytucji. Ludzie pokroju Jacka Żalka, którzy uważają, że „kobiecie powinno być wszystko jedno, czy urodzi dziecko zdrowe czy umierające, bo w końcu wszyscy kiedyś umrzemy” nie zasługują na debatę ani na dyskusję. Jeśli ktoś nie czyni minimalnego wysiłku by postawić się na miejscu cierpiącej kobiety i nie jest w stanie wykazać elementarnej nawet empatii to nie jest partnerem w sporze, jest za to politycznym zagrożeniem i potencjalnym sprawcą dla tysięcy życiowych tragedii. Z prawdziwą krwią i życiowymi dramatami w tle.
Episkopat nie jest partnerem do rozmów. Rząd wspierający episkopat również. W realiach hegemonii fundamentalizmu religijno-konserwatywnego prawa kobiet nie mogą być przedmiotem „demokratycznego sporu” i debaty oksfordzkiej – tak samo jak nie można na drodze demokracji uchwalić faszystowskiej dyktatury. Jeśli Republika nie zostanie obroniona przy pomocy odpowiedniej, społecznej siły to w sposób płynny przeistoczy się w państwo wyznaniowe i prywatną własność nacjonalistycznej prawicy. Doskonale znamy historię wszystkich walk o wolność i potrafimy podać na to liczne przykłady.
W przeszłości walka o prawa kobiet w Polsce bardzo często znajdowała się w cieniu: była narzędziem raz jednych, raz drugich, była dodatkiem i częścią wielkiej polityki uprawianej przez zorientowane na mężczyzn partie i stronnictwa. Feminizm liberalny skończył się w chwili, kiedy partie i organizacje liberalne udowodniły, że nie są już w stanie obronić nawet chwiejnej pseudorównowagi, która panowała do tej pory. Lewica ma więc prawdziwy obowiązek by w razie tej ostateczności pchnąć walkę o wolność kobiet na nowe, radykalne tory – uczynić muszą to same kobiety, działaczki świadome swego położenia, swej historycznej roli i znaczenia. Obecne sprzeczności są bowiem sprzecznościami nie do pogodzenia, a każdy konsensus będzie tragedią i kolejną rzeźnią popełnioną w imię zmyślonych świętości, za którymi kryje się bardzo autentyczna i bardzo dobrze przemyślana przemoc.
No Pasaran!!!
2018-01-12 01:07:40
Ostatnia rekonstrukcja rządu ujawnia, że kierownictwo PiS ostatecznie opanowało już grę w kapitalistyczną demokrację. Klucz do spokojnych rządów w każdej kapdemokracji to dobry PR, brak widocznego radykalizmu, misternie wyreżyserowany wizerunek sprawnych administratorów i sprawne opanowanie języka (nowomowy) liberalnej poprawności politycznej. Pod płaszczykiem tego wszystkiego w praktyce realizować można absolutnie wszystko: np. tropem USA zrzucać bomby i wywoływać wojny o ropę, czy też tworzyć podwaliny pod neofaszyzm i kreować nagonkę na ludzi o innym kolorze skóry i o innym wyznaniu.
„Zrekonstruowany PiS o ludzkiej twarzy” to nowe i o wiele mądrzejsze PO. Rzeczywista użyteczność neoliberalnych dinozaurów z perspektywy współczesnego kapitalizmu jest już zresztą żadna.
Ostatnie głosowanie dotyczące projektu liberalizacji prawa aborcyjnego ujawnia też, że PO nie jest w stanie wejść w buty jakiejkolwiek rzeczywistej opozycji: to w istocie partia równie prawicowa, ekonomicznie przedpotopowa, historycznie i ideologicznie będąca nieomalże klonem PiS-u i do tego struktura zupełnie pozbawiona narracji, która mogłaby trafić do kogokolwiek poza gronem szczęśliwych triumfatorów i beneficjentów z okresu prywatyzacyjnej transformacji, która zrujnowała polską państwowość i życie dla 3/4 obywateli. Ta ideologia nie ma przyszłości, nie ma też żadnej przewagi nad PiS-owską bajką o wspólnocie narodowej, której adresatem potencjalnie jest każdy.
Współczesny kapitalizm korporacyjny wymaga silnych struktur biurokratycznych, a nie „teoretycznego państwa” i złodziejskiego chaosu. Wielki kapitał wymaga coraz silniejszego państwa. Temu zapotrzebowaniu idealnie odpowiada oferta, którą przedstawia dziś PiS. Podstawowym celem PiS-u jest więc zniesienie klasy pracującej jako takiej i polityczne zrównanie jej interesów z interesami burżuazji, które rozumiane są jako interesy całego narodu. Roszady w rządzie służą też jednocześnie temu by zniwelować antyeuropejski wizerunek Polski – który zagraża zarówno atrakcyjności naszego kraju z perspektywy zachodniego (wielkiego) kapitału, jak i godzi w interesy polskiej klasy pracującej. To właśnie z perspektywy tej ostatniej zamknięcie się na zachodnie rynki i obskurancka izolacja oznaczają ryzyko utraty dostępu do bardziej uprzywilejowanych rynków pracy i zdobyczy zachodnio-kapitalistycznej globalizacji.
Współczesny kapitalizm dysponuje niezwykłą wręcz ilością metod na pacyfikowanie bojowych nastrojów klasy pracującej. Nauczony przez kapitalizm by dbać jedynie o stan swojego własnego portfela pracownik pragnie przede wszystkim zwiększać indywidualne szanse na odniesienie sukcesu: każda dodatkowa złotówka w jego portfelu pobudza jednak nie tylko samą konsumpcję, ale i ogólny poziom społecznych aspiracji. Im więcej ustępstw – tym więcej nowych i coraz odważniejszych żądań.
Klęska ortodoksyjnego i fundamentalistycznego neoliberalizmu wynika właśnie z faktu, że nie pozwalał on w sposób należyty cieszyć się konsumpcją - z której czynił jednocześnie fundament swojego panowania i swej ideologii. Kult bogactwa w tanim i biednym państwie nigdy nie będzie prawdziwie przekonujący. W przypadku państw pół-peryferyjnych to nienasycenie konsumpcją i ciągły niedostatek powodują też, że każde – minimalne nawet – polepszenie się koniunktury budzi wielkie nadzieje na dalszy wzrost płac, dalsze wyrównywanie się poziomu życia i sprawiedliwe urzeczywistnienie równego prawa do konsumowania. Tego typu marzenia w gospodarce opartej na taniej pracy i bezlitosnym wyzysku to wyjątkowo niszczycielska siła, którą skutecznie zagospodarować może jedynie lewica.
Polska lewica za bardzo przyzwyczaiła się jednak do funkcjonowania w realiach wiecznego neoliberalnego pandemonium i stałego panowania balcerowiczyzmu. Kurs polskiej gospodarki jest w istocie bezpośrednio sprzęgnięty z kursem samej Europy – od której Polska pozostaje zależna. Głośno celebrowane socjalne ustępstwa ze strony państwa to nie manna z nieba – a efekt rzeczywistego nacisku ze strony klasy pracującej i dalszej kapitalistycznej integracji. Każde i najdrobniejsze nawet ustępstwo ze strony kapitału i państwa powoduje jednak, że do kolejki i do walki o swoje prawa ustawiają się kolejni. Protesty dotyczące kapitalistycznego ubóstwa i niedofinansowania, czy niesprawiedliwości – takie jak ten dotyczący polskiej służby zdrowia – rodzą się właśnie z tych drobnych ustępstw, którymi musiał posłużyć się PiS by wygrać ostatnie wybory.
W zamian za drobne poluźnienie neoliberalnego pasa czekała nas jednak przymusowa transformacja w kierunku państwa autorytarnego. Stabilizacja coraz bardziej konserwatywnej hegemonii niesie za sobą szereg nowych zjawisk i zagrożeń. Dotyka nas więc rozwój ksenofobii, dalsza restauracja konserwatywnej obyczajowości, stała dekonstrukcja państwa prawa, kult przemocy i podporządkowana mu militaryzacja, czy budowa państwa wyznaniowego. To jednak nowości w dużej mierze pozorne. Liberalizm dawnego kapitalizmu był w istocie kłamstwem i zlepkiem praw, które w rzeczywistości dotyczyły jedynie najbogatszych i uprzywilejowanych - czyli tych, którzy niezależnie od warunków i tak żyją we własnej i niepoddającej się bezpośredniej kontroli strefie. Obecnie wrogiem publicznym stała się już jednak każda forma obyczajowego liberalizmu i rozluźnienia – nawet ta, która pozornie wydaje się w żaden sposób nie uderzać w nowego, nacjonalistycznego hegemona.
Jakikolwiek socjalny postęp w warunkach liberalizmu obyczajowego byłby jednak niezwykle groźny, ponieważ uzyskująca nowe profity i możliwości klasa pracująca nie znajdowałaby się już pod bezpośrednią państwowo-systemową kontrolą, której nie da się sprawować bez utrzymania ścisłej władzy i kontroli w sferze nadbudowy – a więc zarówno w sferze obyczajowości, kultury, jak i samej idei. W postępowych warunkach i przy jednoczesnej poprawie warunków bytowania pracownicze aspiracje i żądania bez większego trudu przekraczałyby już to, co gotów jest zaoferować nasz zaściankowo korporacyjny kapitalizm. Promowana jedność w imię nacjonalizmu to jedność w imię bycia rezerwuarem taniej siły roboczej. A nagrodą za tą jedność i niewolę są z kolei resztki z tego, co za spokój społeczny sama z siebie gotowa jest oddać klasa kapitalistyczna.
Wyjścia poza PiS-owski kapitalizm nie zaoferuje więc umierający i odmawiający wejścia w jakikolwiek dialog z klasą pracującą (neo)liberalizm. Ta „opozycja” jest martwa, ponieważ przemawia językiem klas, które i tak już panują. Nie zaoferuje go też lewica, której jedynym wrogiem jest Balcerowicz i która myśli wyłącznie o samych wykluczonych i najbiedniejszych – zapominając przy tym o swoim podstawowym i jedynym zdolnym do politycznej organizacji elektoracie. Odpowiedzią nie jest też regres w kierunku socjal-konserwatyzmu i PiS-owska tęsknota za piłsudczykowskimi porządkami. Siła prawdziwej politycznej alternatywy płynąć powinna właśnie z faktu pojawiania się nowych pól konfliktu i na dobre już przywrócenia perspektywy rzeczywistego państwa opiekuńczego.
Zadaniem lewicy jest poszerzać i łączyć te protesty, maksymalizować siłę budzących się aspiracji, integrować konflikt klasowy i budować porozumienie pomiędzy poszczególnymi grupami, które zaangażowane są w nowe walki. Nasze zadanie na teraz to iść w stronę masy krytycznej, której nie zatrzymają już żadne sztuczne i narzucane przez operetkowy nacjonalizm granice. Klucz do zwycięstwa nad siłami regresu i reakcji to jednoczenie wynalezionego na powrót świata pracy i przekraczanie żałosnego poziomu swobód, które w zamian za jeszcze gorszą niewolę nadaje nam odrestaurowana wersja nowoczesnego faszyzmu.
2017-08-27 23:53:18
Rozgorzały ostatnio spór pomiędzy sygnatariuszami "Listu otwartego do środowisk lewicowych" a Piotrem Szumlewiczem wydaje się trafnie obrazować głęboki kryzys w jakim znalazła się polska lewica. Socjalny program PiS-u pozbawił polską lewicę jej dawnego, antyneoliberalnego ostrza i wyrwał z luksusowego położenia, jakim było położenie opozycji wiecznie walczącej przeciwko złym neoliberałom z PO. Z drugiej strony od dawna oczekiwane upodmiotowienie się mas pracujących nastąpiło w Polsce w sposób zupełnie inny niż w swej naiwności przewidywała to większość lewicowych działaczy - w wyniku czego polityczny zamęt i chaos stał się wręcz nie do zniesienia.
Dekomunizuje się u nas Kuronia
1. Po pierwsze - podstawowym złudzeniem autorów i sygnatariuszy "Listu" jest wiara, że odrzucając i grzebiąc III RP oraz biorąc na sztandary "nową Rzeczpospolitą" hurtem nawrócą "lud" na lewicowość. "Lud" w Polsce niestety nie jest lewicowy i w swej druzgocącej większości nie należy w tym momencie wcale do lewicowej klienteli - i to nawet posiadając przy tym wyraźnie prosocjalne tendencje. Zapracowało na to ponad ćwierć wieku skutecznej, prawicowej indoktrynacji, która wychowała już całkowicie nowego i całkowicie antykomunistycznego (i antylewicowego) Człowieka.
Zły układ =/= Źli kapitaliści
2. Po drugie - coś takiego, jak "lud" nie istnieje. Ta staromodna kategoria być może nadawałaby się do szczątkowego opisu relacji w realiach systemu feudalnego. W nowoczesnym kapitalizmie do czynienia mamy z klasą pracująca i kapitalistami. Zarówno klasa pracująca, jak i kapitaliści dzielą się jeszcze na mniejsze klasy i mniejsze zbiorowości, jednakże ogół mas pracujących w Polsce bynajmniej nie jest jednorodny. Podział na lud i elity jest podziałem z politycznego słownika prawicy i konserwatystów, którzy zacierają w ten sposób prawdę na temat kapitalizmu i budują wizję narodowej jedni działającej przeciwko wrogom narodu. Przejście z poziomu klas społecznych do poziomu teorii spiskowych (lud kontra elity i naród kontra agenci wpływu) to samobójcze zniesienie lewicowego języka politycznego, czego dalszym rezultatem jest nieunikniony dryf w stronę prawicowego prostactwa i nacjonalizmu.
Bitwa nie tylko na socjal
3. Po trzecie - sama identyfikacja klasowa to za mało. Ostatnie sto lat po Rewolucji Październikowej dobitnie uczy nas, że fakt, że ktoś jest przedstawicielem klasy pracującej bynajmniej wcale nie czyni go z automatu lewicowcem, czy rewolucyjnym proletariuszem. W realiach państwa, gdzie kapitalizm nie znajduje się w głębokim kryzysie i gdzie nie ma sytuacji rewolucyjnej najważniejszą identyfikacją pozostaje identyfikacja stricte polityczna. Dodajmy do tego pozycję polityczną, jaką posiada w Polsce kościół i przeanalizujmy, jakie partie znajdują się dziś w sejmie… a okaże się, że świadomość społeczna jest całkiem konkretna: prawicowa, prokapitalistyczna i w olbrzymiej mierze reakcyjna światopoglądowo. Aby w tych warunkach odbudować lewicę nie wystarczy więc przedstawić lepszej krytyki socjalnych niedostatków systemu kapitalistycznego. Wpierw potrzebny jest całościowy projekt uwzględniający też fenomen kato-nacjonalistycznej ideologii, która jest dziś niekwestionowanym hegemonem.
II RP strikes back
4. Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory nie tylko dlatego, że posłużyło się socjalnymi obietnicami. Proletariat nie jest lewicowy i nie zagłosował na PiS wyłącznie ze względu na swój socjalny oportunizm. Zwycięstwo PiS-u to rezultat transformacji świadomości społecznej w Polsce i jej ewolucji w kierunku bardziej prawicowym i nacjonalistycznym. W tym samym czasie doszło w Polsce do jednoczesnej antyislamskiej readykalizacji, czy wyraźnego wzrostu nastrojów konserwatywno-religijnych. To, że w kraju, gdzie nie ma muzułmanów kwitnie islamofobia zdradza, że świadomość polskiej klasy pracującej przeżarta jest ksenofobią o podłożu nacjonalistycznym i ma wybitnie ksenofobiczny (a więc prawicowy) charakter. Kiedy bowiem nie przychodzi nowe - masy zwracają się ku staremu. I tak samo stało się w Polsce. Brak gotowej lewicowej alternatywy sprawił, że Polska cofnęła się w kierunku świadomości politycznej rodem z II RP. W tych warunkach lewicowość schodzi do podziemia.
Nagonka na lewicę stała się faktem
5. Lewica nigdy nie będzie lepszym PiS-em. Autorzy "Listu" proponują w zasadzie udoskonalanie narracji prezentowanej przez PiS. Ale żaden prawicowy elektorat (a ten obecnie jest w mocy) nie nabierze się na elokwencję, czy troszeczkę lepszy socjal proponowany przez tęczowe partie i ugrupowania. Działacz lewicowy z dużego miasta będzie zaskoczony, ale kato-prawicowy lud nie chce socjalu od ludzi, którzy chodzą na parady równości i chcą przyjąć uchodźców. W modzie jest prawicowy patriotyzm o charakterze religijnym, w modzie jest restauracja nacjonalizmu. Być może nie każdy też zdaje sobie z tego sprawę, ale współczesny prawicowy wyborca dysponuje już wyszukiwarką Google i jeśli wyszuka sobie nazwisko polityka, którego wizerunek pojawi się w otoczeniu "znanych lewaków" to żaden "prosocjalny kamuflaż” nie pomoże. Jeśli ktokolwiek chce licytować się z Kaczyńskim i zadowolić jego elektorat to musi to robić na wszystkich frontach i musiałby też przegonić PiS w antykomunizmie, islamofobii, czy konserwatyzmie. Polityka to brutalna walka ideologiczna o ludzi zideologizowanych, a nie oświecony rynek idei, na którym poruszają się wykształceni, wielkomiejscy homo oeconomicus niewrażliwi na uprzedzenia i kłamstwa, którzy wybierają najlepsze rozwiązania dla swoich racjonalnie rozpoznanych problemów.
Polski kapitalizm ewoluował
6. III RP poszła już do piachu, teraz mamy już IV (smoleńską), a obie to kapitalizm. To jednak nie jest dokładnie ten sam kapitalizm. Okres skromniutkiego kapitalistycznego prosperity staje się faktem. Ten okres kapitalistycznego prosperity nie musi być jednak wcale dla lewicy całkowicie stracony. To w czasie rosnącego dobrobytu rosną bowiem także społeczne oczekiwania dotyczące jakości życia, rosną też szanse edukacyjne. To prosperity można więc wykorzystać jeśli nie zostanie zatracona lewicowa tożsamość. Jeżeli lewica zamiast krytyką form demokracji w kapitalizmie nie zajmie się krytyką samego kapitalizmu: w tym także krytyką jego kultury, czy krytyką kapitalistycznej wolności; to jej racja bytu w realiach pierwszoświatowego kapitalizmu zwyczajnie ginie. Doskonałym tego przykładem jest sytuacja sąsiadujących, zamożnych państw zachodnich, gdzie dwubiegunowy układ partii prawicowych w zasadzie na trwałe wyeliminował jakąkolwiek realną lewicę, która nie byłaby jedynie okazjonalnym, liberalnym przebierańcem.
Nie odetniecie kuponów od sukcesu Kaczyńskiego
7. Bo nikt was nie lubi... Trwałym komponentem "nowego człowieka" generowanego przez PiS jest jego antykomunizm, antylewicowość, religijny konserwatyzm, czy islamofobia. Każdy lewicowy projekt musi w związku z tym w sposób otwarty i radykalny krytykować te postawy, włączając tę krytykę w szerszą krytykę złych postaw przyjętych przez olbrzymią część polskiej klasy pracującej. Ten sam nacjonalistyczny układ może rządzić wiecznie jeśli jego poglądy podziela społeczna większość. Lewica zaś nigdy nie wygra z nacjonalistycznym barbarzyństwem jeśli nie będzie w stanie skutecznie go krytykować, kompromitować i odrzucać, przeciwstawiając go swoim własnym spójnym ideałom.
Czas na nowo tworzyć swój elektorat
8. Myślenie czysto polityczno-organizacyjne jest przedwczesne. Wyborca lewicy w Polsce nie istnieje. Gdyby istniał to mimo wszystkich ułomności i tak głosowałby na Razem i SLD. Tak jak zresztą (z braku innego wyboru) robili to dotąd ludzie o lewicowych poglądach. Elektorat dla lewicy trzeba dopiero wykształcić i na nowo tworzyć. Taki elektorat nigdy nie jest gotowy i to dopiero ciężka praca organizacyjna u podstaw i wieloletnia praca polityczno-edukacyjna polegająca na tworzeniu lewicowej kontrkultury są w stanie stworzyć odpowiednie zaplecze społeczne dla lewicy. Twierdzenie, że same ciągoty socjalne to lewicowość albo, że sam lud w swej wrodzonej mądrości i rozumie jest sam z siebie od razu podmiotem dla lewicy jest głupie i błędne. To dokładnie ten sam błąd, który część lewicy popełniła w latach 80-tych wierząc, że skoro miliony wyszły na ulicę to nie mogą się mylić i na pewno zaraz wprowadzą lepszy komunizm. Lewicowość, czy socjalizm są projektami robotniczymi ale i intelektualnymi o określonych wymaganiach i dla określonych ludzi. Proletariusz socjalistyczny jest zupełnie niekompatybilny z proletariuszem nacjonalistycznym i stanowi też całkowicie odrębną istotę. I dlatego też lewica musi właśnie "rozwiązać lud i wybrać sobie własny", to jest - oddolnie budować front polityczny wychowując swojego wyborcę i przedstawiać mu alternatywę, a nie naiwnie liczyć na to, że po błyskawicznym zastosowaniu socjotechnicznego makijażu wyborcy pomylą lewicę z Kaczyńskim i w ten sposób uda się jej wygrać wybory. Jeśli nie prowadzi się prac na rzecz wytworzenia własnego elektoratu to nie ma prawa on istnieć - a prosocjalny potencjał mas pracujących pada łupem prawicy, ponieważ masy zostały ukształtowane przez prawicę i obecnie po prostu należą do niej. Zaczynamy w zasadzie od zera - tak samo jak przedwojenna polska lewica, która przez wiele lat budowała kasy robotnicze, domy związkowe…
Antysystemowość albo kawiorowa zagłada
9. Lewicowość w kapitalizmie to bunt przeciwko systemowi, konflikt i polityczny radykalizm. Nie reformizm. Lażdy umiarkowany wyborca posiada do wyboru tylu prawicowych reformistów (także prosocjalnych, antyneoliberalnych i obyczajowo postępowych), że nigdy nie będzie musiał sięgać po reformistyczną lewicę. Nawet 25-letnia obecność SLD w sferze polskiej polityki była rezultatem antykapitalizmu, jaki wcześniej prezentowała PZPR. W ostatnich latach Polacy nie mieli do czynienia z autentyczną lewicą i nawet nie zetknęli się z jej ideologią - znają ją jedynie z prawicowych propagandówek. Te propagandówki w pewnym sensie działają jednak na naszą korzyść: są dziś najlepszą formą przetrwania świadomości społecznej dot. istnienia ustroju socjalistycznego i świadczą też o tym, jak realnym i aktualnym wrogiem kapitalizmu pozostaje socjalizm. Nowy antykapitalizm nie może być jednak hiperradykalny, ale nie może też zgadzać się na uniwersalizm stosunków kapitalistycznych. Posiadanie własnej utopii jest konieczną oczywistością.
Ani liberał, ani narodowiec nie dadzą lewicy zwycięstwa
10. Polacy w ogóle nie wiedzą czym jest prawdziwa, nowoczesna lewica. Lewica jest dziś kojarzona albo z IPN-owskim rozumieniem Polski Ludowej albo z ultraliberalnym projektem skupiającym się głównie na kwestiach obyczajowych. Budowa "nowej Rzeczpospolitej" to w tych warunkach hasło, które nie posiada jakości, którą mogłaby wykorzystać lewica, ponieważ samo hasło "Rzeczpospolitej" i wspólnoty narodowej w ogóle jest już na trwałe skojarzone z prawicą. Bez kontekstu klasowego i antykapitalistycznego wszystkie pseudolewicowe projekty głoszące potrzebę budowania jakiejś V RP będą brzmiały, jak wtórne koncepcje nawiązujące do myśli Jarosława Kaczyńskiego. Podobnie: próby odzyskiwania elektoratu liberalnego spełzną na niczym jeśli lewica utraci przy tym swój radykalizm. Jeśli część liberalnego elektoratu ma przejść na stronę lewicy to musi ona pogodzić się z ewolucją w kierunku pozycji antykapitalistycznych. W innym wypadku zawsze znajdzie się jakaś "Nowoczesna", bardziej wiarygodna dla prokapitalistycznych liberałów, z których druzgocąca większość nigdy nie postawi na jakikolwiek, nawet minimalny, bunt.
PiS, czyli najgorszy wariant kapitalizmu
11. I wreszcie - PiS jest projektem politycznych elit i dla kapitalistycznych elit, ale posiada też swoje wyraźnie prorobotnicze oblicze wyrażające się w staromodnym, prawicowym solidaryzmie narodowym. Ten solidaryzm jest w stanie skutecznie rozbrajać słabe sprzeczności klasowe, które występują w realiach uprzywilejowanego (w wymiarze globalnym) kapitalizmu. Tego rodzaju formacja ideologiczna jest więc szczególnie niebezpieczna bo usuwa słabe sprzeczności klasowe na rzecz antylewicowego programu, który w sferze światopoglądowej i kulturowej cofa Polskę w rozwoju do stopnia uniemożliwiającego jakikolwiek przyszły triumf zarówno lewicy, jak i nawet postępowych socjaldemokratów, czy liberałów. Ta pułapka nowoczesnego faszyzmu, który polega na sojuszu sił państwa i kapitału jest zdecydowanie większym zagrożeniem od neoliberałów, ponieważ usuwa społeczne pole, które umożliwiałoby narodziny lewicowej tożsamości. Stąd też rozprawienie się z PiS-em jest dziś znacznie bardziej palącym zagadnieniem od rozprawienia się z całością systemu kapitalistycznego i dlatego też zamiast usiłować wpisywać się w PiS-owski sukces (który lewicę ostatecznie grzebie) należy zrobić wszystko żeby go uniemożliwić. Ten polityczny prymat nie oznacza jednak, że należy wstępować do partii liberalnych, ale że należy tworzyć lewicę zdolną zarówno do walki o kwestie gospodarcze, jak i o najbardziej postępowy program obyczajowy.
***
Niezależnie od tego, czy zgodzilibyśmy się z wizją zaproponowaną przez autorów "Listu", czy też z jego krytyką rezultat byłby w zasadzie ten sam. Pomimo diagnozy i jedna, i druga strona proponuje w zasadzie to samo: tworzenie lewicowej alternatywy politycznej o socjaldemokratycznym charakterze. Niezależnie od tego, czy alternatywa ta byłaby skierowana głównie przeciwko III RP i jej tropionym przez Zbigniewa Ziobrę elitom, czy też byłaby bardziej postępowa i antykaczystowska problemy pozostają podobne.
Tym problemem jest brak organizacyjnego zaplecza zdolnego do skutecznego politycznego działania oraz zbyt silny konformizm, który drzemie w lewicowych działaczach usiłujących zjeść ciastko i mieć ciasto - być antykomunistami z "Solidarności" i antyneoliberałami o liberalnym obliczu, być lewicą umiarkowaną i być lewicą radykalną, korzystać z elementów schedy po socjalizmie i bawić się w rozliczanie komuny. Krytykować ale i kochać Gazetę Wyborczą. Być przeciwko kapitalizmowi ale wielbić kapitalistyczny postęp… To nowe-stare polskie rozdwojenie jaźni świadczy jedynie o tym, że nadal nie przepracowano jeszcze w Polsce tej wielkiej traumy, jaką była kapitalistyczna transformacja. Wszystko, co lewicowe dalej odnosi się do dawno minionych walk i dawno zapomnianych bojów lub też wprost aspiruje do zachodnio-kapitalistycznego bogactwa i "jara się" imperialistyczną globalizacją.
Nie ma także zrozumienia dla tego faktu, że dawne sukcesy socjalistycznej lewicy okupione zostały dekadami wielkich wysiłków, działań i poświęceń. Źródłem tych sukcesów nie były przy tym wcale gry parlamentarne.
To, co pozostaje pewne na temat obecnych lewicowych szczątków to, że są one pozbawione jakości, wyrazu i charakteru: wszystkie radykalne idee zastąpił nowoczesny, korporacyjny oportunizm, a wszystkie próby tworzenia własnego wizerunku zastąpiono wiarą w to, że uda się "gdzieś wstrzelić" i przy "takich to a takich sondażach" zafunkcjonować. To scheda po dobrze znanym nam dziecinnym biurokratyzmie rodem z SLD i kopiowanie działań bogatych prawicowych partii (które jednak posiadają już przygotowaną i wierną klientelę). Efektem takiego właśnie myślenia i działania było zresztą pogrzebanie SLD przez postawienie na Magdalenę Ogórek.
A wszystko, czego naprawdę chcą dziś masy to polityczny autentyzm.
Potrafił to wykorzystać Donald Trump, czy Jarosław Kaczyński, potrafił to jednak wykorzystać także i Jeremy Corbyn – polska lewica jest dziś jednak na to zbyt przerażona. Cierpi na (w tym wypadku prawdziwą) chorobę politycznej poprawności, a jednocześnie nie jest też w stanie przekuć się w cokolwiek nowego. Jeśli "lewactwem" w Polsce jest już dla wielu nawet PO to nie znaczy wcale, że lewica może odnieść sukces prezentując nacjonalizm, albo idąc w objęcia Michnika. Bycie czerwonym odcieniem liberalizmu i konserwatyzmu to niestety za mało. "Lud" się na to nie nabierze. Czerwień musi być czerwona - albo ginie w tłumie tego, co do zaoferowania ma bogaty, kapitalistyczny rynek.
2017-03-13 18:50:24
Tabletki antykoncepcyjne „dzień po” na receptę lub wbrew prawu. Edukacja seksualna uznająca antykoncepcję za dzieło zła i narzędzie niszczące planowanie rodziny. Zaostrzane prawo aborcyjne, które przymusza do rodzenia dzieci poczętych w wyniku przestępstwa. Ograniczenie dostępu do leczenia bezpłodności. Oto prawa kobiet według prawicy – i żywe marzenia obecnego rządu.
Wystarczyło niewiele ponad ćwierć wieku aby z Polski Ludowej, gdzie w praktyce aborcja była dostępna na życzenie, przemienić Polskę w kraj sterowany przez szajkę biskupów, wyznawców zasad religijnych rodem z mroków średniowiecza i zwyczajnie ordynarnych przeciwników nauki. Nowa era panowania kato-patriarchatu to jednocześnie nowa era ideologii starych, niczym cały katolicki doktrynalizm.
Czym jest ideologia gwałtu i dlaczego jej narzucanie jest dla prawicy koniecznością?
Ideologia gwałtu to nic innego, jak konsekwentnie tradycyjna, konserwatywna wizja kobiety w społeczeństwie. Wedle konserwatywnej tradycji miejsce kobiety w społeczeństwie jest drugorzędne. Kobieta stanowi tło dla mężczyzny i jego działań oraz dokonań. Co więcej nie posiada też ani istotnej pozycji ekonomicznej, ani prawa głosu w kluczowych kwestiach – w tym zwłaszcza w tych, które bezpośrednio dotyczą społecznej reprodukcji i planowania rodziny.
Kiedy obecny święty - i wciąż jeden głównych myślicieli i teologów - Kościoła Katolickiego, Tomasz z Akwinu głosił swe przekonania, jakoby to dziewczynki „powstawały z uszkodzonego nasienia lub też w następstwie wilgotnych wiatrów” miał na myśli ogół wszystkich kobiet. I uważał także, że ogól kobiet jest gorszy i stoi w hierarchii niżej od każdego mężczyzny. Doskonałość mężczyzn znajdowała potwierdzenie we wszystkich najistotniejszych źródłach religijnych. A sama kobieta według katolickiej tradycji może być ciekawym uzupełnieniem mężczyzny, przyjemnym dla oka dodatkiem do świata pochodzącym z męskiego żebra, czy w ostateczności: wypełniającą wszystkie obowiązki domowe podporą rodzicielstwa i opiekunką domostwa zarządzanego przez mężczyznę.
Jej jedyną oryginalną i wyłączną rolą pozostaje rola rozrodcza, bez prawa do veta, czy prawa do samostanowienia o własnym ciele i jego przeznaczeniu.
Ta ideologia już od wieków służy ciągłemu uprzedmiotowianiu kobiety, a współcześnie skazywać ma ją na iluzję wyboru, jaką jest wybór pomiędzy pełnieniem tradycyjnej roli rodzinnej bez prawa do wyzwolenia i życia jako samodzielna jednostka lub pełnieniem roli „wyzwolonej” i idealnej kobiety biznesu, która w ramach kary za swą bezczelność musi wejść w buty mężczyzny-kapitalisty i całkowicie utracić możliwość do samorealizacji na polu macierzyństwa. Ten duopol pieczętuje jeszcze stałe utowarowianie ciała kobiety i sprzedawanie go pod postacią towarów seksualnych – jedyną sferą, gdzie kobiety mają wedle systemu prawo zarabiać naprawdę więcej od mężczyzn jest bowiem sfera branży pornograficznej, a ciągle wisząca nad kobietami groźba bycia sprowadzoną do roli produktu kosmetycznego/seksualnego zmusza w końcu do podjęcia decyzji w oparciu o istniejące już schematy...
Schematy te w rezultatach kończą się zaś tradycyjnym ubezwłasnowolnieniem i ewolucją w pojemniki na „dobroczynnie działające nasienie”, które w imię Świętej Matki Polki pozwoli reprodukować młodych narodowców na polskie, biało-czerwone stadiony lub (w przypadku schematu liberalnej „wolności”) ewolucją w turbokapitalistyczny model „Idealnej kobiety”, która idąc po trupach do celu w wieku przedemerytalnym być może osiągnie w końcu awans pozwalający jej zrównać się z przeciętnie opłacanymi mężczyznami z kierowniczych stanowisk niższego szczebla, tracąc przy tym zupełnie swoją autonomię. Na końcu jest jeszcze schemat kariery szczególnie wpajany młodym kobietom, polegający na sprzedaży własnego ciała na rynku seksualnym, matrymonialnym lub wizerunkowym – w ramach tej sprzedaży w najlepszym wypadku możesz stać się rozebranym dodatkiem do kilku teledysków, a w najgorszym skończyć u boku przypadkowego mężczyzny na całe życie, albo też w ten albo inny sposób sprzedając swe ciało na kapitalistycznym rynku.
Ideologia gwałtu, którą lansuje polski katonacjonalizm idealnie wpisuje się w te schematy. Kobieta zmuszana do rodzenia ma wrócić do kuchni, ma pozbyć się marzeń o panowaniu nad własnym ciałem. Ma zgadzać się na gwałt, który jest mniejszym złem od aborcji i ma oddać panowanie nad swoim ciałem tym, którzy przemawiają z ambony oraz ich sługusom. Ma na powrót stać się tłem dla męskich podbojów i rządów. A męskich znaczy w tym wypadku: nacjonalistycznych, ksenofobicznych i wojowniczych.
Ideologia gwałtu i ubezwłasnowolnienia jest do tej prawicowej walki niezbędna, ponieważ kobiety wolne, wyedukowane, swobodne w działaniu i wspierane przez państwo nigdy nie pójdą za polityką przemocy, militaryzmu, czy sekciarskiej dyktatury.
Kobiety XXI-wieku nie pójdą za tą polityką, ponieważ najlepiej ze wszystkich poznały jej efekty. Ponowny regres ku złotej erze idei katolicko-narodowych nie obejdzie się bez złamania i zniszczenia postępu, który przez ostatnie stulecie dokonał się na polu emancypacji kobiet. Bez kobiety żyjącej w strachu i lęku przed ciążą nie będzie powrotu do czasów panowania tych, dla których tłumienie seksualności, tłumienie wolności wyboru i tłumienie miłości, jako uczucia nieskrępowanego przez karzącą instytucją religijnie sankcjonowanego małżeństwa to główna metoda sprawowania władzy.
Angela Davis stwierdziła kiedyś, że czarnoskóre kobiety w USA musiały w sposób najbardziej złożony pojąć i zrozumieć całe amerykańskie społeczeństwo, ponieważ musiały jednocześnie zrozumieć białych mężczyzn, białe kobiety i czarnych mężczyzn, a przy tym musiały też rozumieć same siebie. W rezultacie tego każde zwycięstwo Afroamerykanek oznacza największy skok jakościowy w prawach obywatelskich dla wszystkich obywateli USA. Podobnie jest dziś w przypadku Polek, które żeby w ogóle móc funkcjonować w Polsce muszą dziś rozumieć zarówno religijny i staroświecki konserwatyzm kościoła oraz Kaczyńskiego, kapitalistyczną ideologię sukcesu narzucaną przez wymuszający wyścig szczurów neoliberalny system oraz konsumpcyjne podejście traktujące kobiety niczym seks-lalkę oraz towar rodem z centrum handlowego.
W tych warunkach walka o prawa kobiet nie jest więc wcale walką o prawa samych kobiet – lecz jest walką o wolność człowieka, jako takiego. Jest walką sił postępowych przeciwko siłom społecznego regresu i upadku.
Nie należy też bowiem fetyszyzować samej płci – łatwo jest zdać sobie sprawę z tego, że kobiety będą w tej walce po obu stronach barykady. Wystarczy ku temu tylko krótki rzut oka na posłanki z partii rządzącej... Zwolenniczki „katotradycji” nie dają jednak innym ani wyboru, ani wolności… zamiast tego chcą stosować aparat państwa do wymuszania swojego „stylu życia” metodą prawa i policyjno-sądowej pięści. Ten tzw. „styl życia” jest więc po prostu rządową i hegemoniczną ideologią, a jego charakter mówi nam wyraźnie, że chodzi tu wyłącznie o władzę i o cementowanie polityki, która pieczętuje panowanie męskiej, konserwatywnej hegemonii kato-patriarchatu nad postępem społecznym, o który od 1910 roku walczy cała światowa lewica wraz z ruchem feministycznym.
Ideologia gwałtu to ideologia, która każde poczęcie, w tym i to będące wynikiem gwałtu, stawia ponad indywidualny charakter każdej kobiety i jej wolność. To kres wolności osobistej, jako takiej... A taka jest dziś właśnie polityka sił reakcji i taka jest prawdziwa twarz walki o „szacunek wobec życia nienarodzonego”. Tych kajdan nie możemy dać sobie ponownie nałożyć. Z tą ideologią nie należy dyskutować, ją należy tępić. A do trwałego zwycięstwa nie wystarczy jedynie obrona tych szczątkowych praw, które funkcjonują obecnie - do tego potrzeba prawdziwej rewolucji.
Tekst pierwotnie ukazał się na portalu Socjalizm Teraz
2016-12-22 15:29:01
Rok 2016, rok pierwszy Naprawdę Wolnej Polski. Prawo i Sprawiedliwość dzielnie broni polskiej wolności przed zakusami morderczej bolszewii. Jego przeciwnikami pozostają krwawi ubecy skoncentrowani wokół sił opozycji i jej wiecznego przywódcy - Lecha Wałęsy... oraz bezpośrednio powiązany z SB/UB KOD.
Organizowany przez tzw. "opozycję", a de facto bolszewię "protest" przed sejmem okazuje się być zakamuflowaną próbą dokonania zamachu stanu, który przywrócić miał do władzy funkcjonariuszy PRL-owskich służb bezpieczeństwa, aby ci przywrócili w Polsce stalinizm. Przeciwko tej postkomunistycznej bezpiece i jej wyznawcom występuje już tylko Jarosław Kaczyński z gronem oddanych sobie patriotów i w moralnej asyście Tadeusza Rydzyka. Aby obronić polską wolność do sejmu transportuje się tysiące policjantów…
Z drugiej strony strony barykady siły wolnościowe pod przywództwem Bronisława Komorowskiego, Ryszarda Kalisza, Ryszarda Petru, Władysława Frasyniuka i Adriana Zandberga. Ci wielcy kontynuatorzy również walki z komuną stoją na straży wielkiej „Polskiej Wolności”, którą w wojnie przeciwko krwawym Ubekom wywalczyli w 1989 roku. Państwo, którego bronią to prawdziwa, pełnokrwista demokracja obywatelska, którą zniszczyć chce totalitarna partia Jarosława Kaczyńskiego - w związku z czym pod wezwaniem Gazety Wyborczej należy uczynić wszystko, aby obecny rząd skompromitować, zniszczyć i pogrzebać oraz przywrócić czasy świetności dorobku Leszka Balcerowicza…
Tak w skrócie przedstawiają się narracje obydwu „stron barykady” obecnego konfliktu.
Historia Polski przedstawiana społeczeństwu przez PiS pochodzi rodem ze zdegenerowanej teorii spiskowej w myśl której Polską rządzi dziś odwieczna wojna pomiędzy dobrem i złem, przy czym zło reprezentują tu oczywiście „siły ubeckie”, a dobro „święte siły niepodległościowe”, których mesjaszem jest Jarosław Kaczyński. Co ciekawe – prawie identyczną wizją dysponują przedstawiciele tzw. „opozycji”, których zdaniem Jarosław Kaczyński pragnie ponownie zainstalować w Polsce „komunę”. Prawdą jest, że PiS niszczy obecnie polski porządek prawny i prowadzi nas ku autorytaryzmowi. Całościowa krytyka polityki PiS ze strony opozycji nie przekracza jednak poziomu krytyki przyczyn formalno-prawnych, ponieważ z perspektywy gospodarczej, czy społecznej w Polsce już od dawna realna demokracja pozostaje trupem na usługach oligarchii i jej neoliberalnych doktryn ekonomicznych.
Prawdziwą wojnę polityczną toczą więc ze sobą: demon pinochetowskiego katonacjonalizmu kontra zombie zdradzonego przez (ogłupiony) lud dawnego neoliberalnego reżimu.
Nagłówki z wydania głównego Wiadomości TVP1
Obecna "opozycja", która występuje przeciwko PiS-owi pod jednym, wspólnym sztandarem to nic innego, jak pospolite ruszenie środowisk Gazety Wyborczej i jej okolic. Jedność Nowoczesnej, PO, Razem i wszystkich pozostałych liberalnych planktonów zdradza wspólnotę interesu tych pozornie różniących się grup i partii. Partiom tym marzy się śmierć PiS-u i ponowne rozdanie władzy w którym Nowoczesna i PO być może odpaliłyby nawet mniejszy kawałek tortu partii Razem – robiąc z niej bardziej antykomunistyczną i hispterską wersję starego i skompromitowanego SLD. Poza żądzą władzy zdecydowana większość sił opozycyjnych nie ma bowiem nic do zaoferowania, szczególnie w kontekście potrzeb życiowych wyrażanych obecnie przez ludzi pracy.
Rozpaczliwe chwytanie się i nagłaśnianie konfliktów dotyczących kwestii prawnych leży w interesie opozycji, ponieważ w innych kluczowych kwestiach, które naprawdę godne są oprotestowania istnieje szeroka zgoda elit. „Opozycja” nie zorganizuje protestów przeciwko militaryzacji kraju i przemienianiu go w bazę NATO, nie zorganizuje protestów przeciwko postępującej klerykalizacji, czy przeciwko obniżkom podatków dla przedsiębiorców.
Ta sama polityczna jałowość dotyczy także PiS-u, którego główną doktryną ekonomiczną jest dziś (mniej więcej XIX-wieczna) wiara w polskiego burżuja, który obciążony niższymi podatkami poprowadzić ma lud ku doskonałości ekspresowo budując świetnie płatne miejsca pracy i jednocześnie ratując ojczyznę przed obcym kapitałem. Fundamentalną cechą PiS-u jest też nieudolność. Dotyczy ona zarówno sfery gospodarczej, jak i politycznej: prawie wszystkie konflikty wywoływane przez PiS byłyby do uniknięcia nawet przy realizacji tego samego programu. Główną ideą przewodnią Prezesa-Naczelnika jest jednak hasło „nie brać jeńców” i stąd tak silne parciu obozu rządzącego ku samozagładzie. Ideologia szukania zdrajców, czystek, urojone kontynuowanie historycznej wojny z komunizmem i jego widmem, toporny klerykalizm i fundamentalizm, parcie ku wojnie… w PiS-owskiej ideologii niczym w krzywym zwierciadle odbijają się wszystkie demony polskiego narodowca z lat 40-tych, dodatkowo wzbogacone jeszcze o brak doświadczenia w sprawowaniu władzy nad nowoczesnym państwem.
Z perspektywy nieotumanionego duchem katonacjonalizmu reprezentanta młodzieży władza PiS-u to psychotyczne rządy mściwych dziadków, którzy mentalnie nie opuścili jeszcze lasów w których chowali się 70 lat temu.
Obecna „opozycja” to zaś czysty gniew dawnych elit. Metody, które stosuje Jarosław Kaczyński stopniowo prowadzą nas jednak ku coraz większej koncentracji władzy i w kierunku katonacjonalistycznej dyktatury pułkowników rodem z II RP. Przeciwko temu należy dziś walczyć – ale nie ramię w ramię ze złodziejskimi, zasługującymi na kryminał elitami dawnego obozu rządzącego. Bez całościowej krytyki rządów PiS i odrzucenia zarówno PiS-owskiej wizji obyczajowości, jak i gospodarki nie powstanie żadna realna lewicowa opozycja. Tu swoje źródło ma obecna bezradność liberałów, których propozycje są wsteczne nawet w stosunku do tego, co obecnie realizuje PiS. Realne odrodzenie lewicy może nastąpić jednak tylko poprzez radykalizację jej programu i sprzeciwienie się całej wizji PiS-owskiego państwa. Konieczne są: walka o socjalizm, walka o interesy świata pracy, antymilitaryzm, antyklerykalizm i radykalne sprzeciwienie się próbom kryminalizacji lewicowej przeszłości. Jeżeli taka – socjalistyczna – siła wkrótce nie powstanie czeka nas dalsza ewolucja w kierunku obecnego modelu ukraińskiego.
Czeka nas wtedy polska majdanizacja, dalsza oligarchizacja i autorytaryzm pod wezwaniem JP2, z czołgami i rakietami NATO w tle. Alternatywą „opozycji” jest z kolei powrót do imperium Balcerowicza oraz demonów neoliberalizmu, gdzie pseudolewicowy plankton od czasu do czasu znów będzie rozdawał bezdomnym kuroniówkę…
2016-11-07 21:23:31
Po jednej stronie karykaturalnie głupi recydywista - oszust podatkowy, mizogin i rasista, będący kwintesencją bezwzględnej władzy patriarchalnego kapitału nad światem. Po drugiej idealna wyrazicielka interesów kompleksu militarno-przemysłowego, kobieta z elit oderwana od rzeczywistości, która cieszy się z amerykańskich bombardowań i śmieje z krwawej eliminacji przeciwników imperialnego reżimu. Gdyby Stany Zjednoczone rzeczywiście były kolebką współczesnej demokracji to taką demokrację należałoby natychmiastowo zdelegalizować i zniszczyć.
Jedyny kandydat o innych i wyrazistych poglądach (Bernie Sanders) odpadł przez głosy szczytów partyjnych Partii Demokratycznej, która demokratyczna jest dokładnie w takim samym stopniu, w jakim demokratycznymi są największe światowe koncerny, banki i fundusze inwestycyjne. Rzekoma amerykańska swoboda demokratyczna okraszona głośnymi, pełnymi awantur i rynsztokowych afer igrzyskami to bajka dla naiwnych. To, co sprzedaje się na zewnątrz (w smutne tropiki i do „ciemnych kolonii”!) jako uosobienie nowoczesnych wolności nie działa nawet na miejscu, jest za to prawdziwym cmentarzyskiem wolności i prawdziwym pośmiewiskiem. Światowi nauczyciele wolności i demokracji to zwyczajni, zamordystyczni reprezentanci grup imperialistycznych interesów, kulturowo oscylujący gdzieś pomiędzy taśmowo produkowanym pornosem, a kulturą gangsterską.
Gdzie tu wybór, jeśli jedynymi zwycięzcami mogą być reprezentanci militarystycznych lobby i koncernów, jak można mówić o demokracji i rządach obywateli w kraju, gdzie jedyną przepustką do władzy i wyborczego startu są wielkie pieniądze?
To nie demokracja, to kapdemokracja – demokracja robiona przez najbogatszych, przez kapitalistów, dla kapitalistów, dla najbogatszych, dla światowego kapitału i w imię interesów amerykańskiej finansjery, amerykańskiej armii i jej kapitalistycznych pochodnych. To kapdemokracja w dodatkowo zdegenerowanej i karykaturalnej formie, gdzie nawet resztkowe programy, postulaty i hasła polityczne zastąpione zostały śmieciową wojną na wizerunki w której dowódcami stali się polityczni styliści i specjaliści od wizerunku będący nowoczesnymi władcami umysłów, panującymi nad człowiekiem masowym przy pomocy tego, co w odniesieniu do hitlerowskich Niemiec nazywało się mianem goebbelsowskiej inżynierii społecznej, a teraz przerobiono na szczęśliwie i pogodnie brzmiące „Public Relations”.
Oto właśnie zdegenerowana forma systemu pseudodemokratycznego podporządkowanego władzy kapitału.
Po stronie władców - złodzieje, miliarderzy, zarządcy fabryk śmierci i cyniczni mordercy odpowiedzialni za śmierć dziesiątek tysięcy. Po stronie elektoratu - zmanipulowani, zafiksowani na punkcie obrony własnych przywilejów i osobistych (czasem nawet i żadnych) dobrobytów, niewykształceni i zdezorientowani ludzie przepychani niczym stada bezwładnych baranów przez wszechwładne korporacyjne media, systemy taśmowej produkcji i konsumpcji ludzkich mózgów.
„Wybór” to w tym układzie iluzja, którą karmi się wierzących w wolność w kraju miliarderów. Estetyka amerykańskich wyborów to estetyka groteskowej, postapokaliptycznej władzy nad zdezorientowanym tłumem, który rządzony jest przy pomocy najbardziej prymitywnych narzędzi.
Takie odczytanie amerykańskich wyborów podchwyciły już nawet mainstreamowe europejskie media, gdzie nawet w prokapitalistycznych i proliberalnych gazetach i źródłach przeczytamy już o „amerykańskim spektaklu”, „farsie”, „widowisku”, czy „cyrku”. Przepaść cywilizacyjna pomiędzy USA a Europą jest w tym wypadku widoczna gołym okiem, a każde, nawet najgłupsze i najbardziej reakcyjne w rezultatach wybory w Europie to przy amerykańskiej demo-degeneracji prawdziwa ostoja cywilizacji i szacunku do wyborcy oraz człowieka.
Prawdą tych amerykańskich wyborów jest jednak co innego - w rzeczywistości odsetek tych, którzy pragną w USA jakichkolwiek głębszych zmian jest niewielki.
Wygra więc ten, kto będzie sprawiał wrażenie bardziej solidnego obrońcy "Wielkiej Ameryki" z jej militarną i ekonomiczną przewagą nad światem. Niezadowoleni przegrali. Dominujący w USA wyborcy to nadal /w mniejszym lub większym stopniu/ beneficjenci amerykańskiego panowania nad światem – realne alternatywy nie będą więc brane pod uwagę skoro amerykańska hegemonia wciąż ma się dobrze i dalej działa. Wybory władcy, za którego najważniejsze decyzje i tak podejmuje Wall Street przemieszane z korporacjami zbrojeniowymi to natomiast propagandowa błyskotka, atrakcja porównywalna z kolorowymi rubrykami odnotowującymi wypadki z życia brytyjskiej rodziny królewskiej i innych godnych pożałowania celebrytów zarabiających na siebie swoim, sprzedawanym nachalnie, ciałem.
Wszystko to dzieje się zgodnie ze słowami Lenina – demokracja w kapitalizmie to demokracja bogatych i złudzenie biednych. To wolność dla tych, których stać na opłacanie polityków, aby realizowali ich interesy. Pozostałym pozostaje wiara w przypadek i los. Dobroduszna Ameryka nikogo nie pozostawi jednak samemu sobie. Ostatecznie najbiedniejsi zawsze mają dla siebie ciepłe kanały, Detroit itp., przestronne więzienia i wojny na których mogą zginąć przysługując się ojczyźnie. Pozorowane wybory realizują naczelny cel amerykańskiego systemu – gwarantują bezpieczną reprodukcję tych samych, kapitalistycznych elit.
Cała reszta to już wyłącznie mokra robota dla ośrodków panowania ideologicznego, które mają pełne ręce roboty, aby śpiewkami na temat różnorodnych skandali obyczajowych i kłótni w biznesowej rodzinie spacyfikować wszelki potencjalny kontekst klasowy i systemowy, który mógłby wypłynąć podczas wyborów.
Twoją prawdziwą amerykańską wolnością, twoim American Dream jest więc wybór pomiędzy jednym lub drugim milionerem. Twoją wolnością jest wybór pomiędzy lobbystą grup naftowych, a grup farmaceutycznych. Możesz też zagłosować za tym, czy Bliski Wschód należy dalej rozwalać konwencjonalnie, czy też jednak użyć broni atomowej… A jeśli masz konto w banku (choćby był na nim tylko jeden cent) to zadbaj przynajmniej o to, aby wygrał ten kandydat, którego obstawia twój bank… a nuż zyskasz dzięki temu 0,01% na rocznym oprocentowaniu?
2016-09-23 21:07:52
Przekazany do dalszych prac sejmowych projekt zaostrzający prawo aborcyjne umożliwia m.in. ściganie i osadzenie w więzieniu kobiet, które poronią. Zakłada on także, że przerwanie ciąży nie będzie możliwe nawet w sytuacji zagrożenia zdrowia lub życia matki, która zostanie tym samym zmuszona do rodzenia nawet za cenę własnego życia. Aborcja nie będzie też możliwa w przypadku gwałtu...
Antyaborcyjny dekret o którym mowa jest obecnie przepychany w polskim sejmie przez zjednoczoną czarną reakcję, czyli: polski kościół, Prawo i Sprawiedliwość oraz przez szerokie katolickie środowiska nacjonalistyczno-fundamentalistyczne. W skrócie są to więc wszystkie środowiska, których głównym celem od zawsze było przede wszystkim gwałcenie wszelkich praw kobiet i deptanie indywidualnych swobód na rzecz religianckiego zniewolenia i ciemnoty.
Ktoś obdarzony minimum zdrowego rozsądku mógłby nam zadać pytanie: po co? Po co klerowi i prawicy panowanie nad macicą? Czemu ma służyć ustawa, która będzie skazywała na podziemie aborcyjne? Czemu ma służyć projekt, który skaże na kalectwo i śmierć kobiety, których pozbawi się tym samym panowania nad własnym życiem wraz z elementarnym prawem pozwalającym sterować własną egzystencją z troską o własne zdrowie i życie?
Odpowiedź brzmi: panowanie nad macierzyństwem i rodzicielstwem to panowanie nad modelem reprodukcji, to panowanie ideologiczne, czyli panowanie nad umysłami i całym społeczeństwem: jego życiem i rozwojem.
Zastraszone, żyjące pod przymusem rodzenia, kobiety to kobiety posłuszne. To kobiety, które ze strachu przed karą będą rodziły wtedy, kiedy zechce tego system lub mężczyzna. Zastraszone kobiety to także kobiety bez edukacji seksualnej, to przedwcześnie młode matki, które nie będą miały czasu na edukację, na siebie. To kobiety dla których głównym autorytetem w kwestii reprodukcji i planowania macierzyństwa pozostanie lokalny ksiądz oraz mąż w roli patriarchy i autorytetu. Brak możliwości ratowania własnego zdrowia i życia w czasie ciąży to zaś wyraźny ideologiczny przekaz: twoje życie jest cokolwiek warte tylko jeżeli będziesz rodzić, i tylko jeśli pozostaniesz żywym inkubatorem: rezygnując przy tym ze swych praw, ze swej samodzielności i podmiotowości.
Prawicowa wizja kobiecej podmiotowości jest prosta: podmiotowa kobieta to kobieta podporządkowana bogu (a z racji jego nieobecności chodzi oczywiście o jego sukienkowych reprezentantów), rodzinie i procesowi wulgarnej reprodukcji. To rola, która nie wychodzi poza rolę Matki-Polki hodującej przyszłych Wyklętych, stadionowych kiboli i ksenofobów. Rzeczywistość rodem z PiS-owskiej mitomanii to świat macho-bohaterów walczących z komuną i ich posłusznie rodzących matek, których macice oddane są na służbę "Wielkiej Polsce". Polska, „postępowa” religijność to z kolei religijność upodlenia, regresu cywilizacyjnego i skazania na przypadek. Każda nowoczesna medycyna, wszystkie założenia dot. planowania rodziny, czy odpowiedzialne i świadome macierzyństwo są jej wrogami. Tak, jak każdy religijny ciemnogród karmi się niewiedzą – tak i rola kobiety w katofaszystowskiej cywilizacji śmierci (kobiety) nie wykracza poza rolę przedmiotu.
Podporządkowanie społeczeństwa prawicowej doktrynie rodzenia ku śmierci sięga dalej.
Macierzyństwo przypadkowe, nieplanowane i jak najbardziej masowe to prawicowy ideał. Kobieta, która bierze w nim udział to konserwatywna kura domowa, która zamiast swobodnie się rozwijać, doskonalić i być samodzielna powinna zadowalać się macierzyństwem i życiem w cieniu męża oraz przymusu rodzenia. Czy nie tym samym celom służy w istocie program 500+ - zakładający przekazywanie skąpej pomocy finansowej tylko tym, którzy posiadają potomstwo? Czym może być faworyzowanie /pod karą więzienia/ macierzyństwa w kraju, gdzie dominuje płaca minimalna, mieszkania to dobro dziedziczne, a żałośnie niski poziom życia wygania miliony na emigrację?
Reakcyjna ideologia rodzenia nie zakłada istnienia społeczeństwa dobrobytu, nie stawia na wykształcenie i świadome panowanie nad własną egzystencją, czy na emancypację jednostki i budowanie jej wolności. To ideologia ku śmierci, w stylu filozofii Powstania Warszawskiego. To ideologia kładąca kres osobistym swobodom i wszechstronnemu rozwojowi jednostki. To wizja rodzenia za pieniądze „dla boga i rodziny” – rodzenia jak najwięcej i jak najszybciej, nawet za cenę swojego życia… a może nawet: przede wszystkim za cenę rezygnacji ze swojego życia!
Przeciwko tej ideologii występują oczywiście nie tylko lewica, czy socjalizm. Przeciwko niej występuje każdy rozum, każdy przedstawiciel racjonalizmu, tradycji oświecenia oraz każdy zwolennik ludzkiej samodzielności i podmiotowości. Ustawa zaostrzająca prawo aborcyjne to cios cywilizacyjny, to powrót do czasów folwarcznych panów i sprawowania władzy z ambon. Tego nie można przemilczeć, nie można nie zauważyć… i nie jest to bynajmniej walka samych kobiet, lecz walka całego społeczeństwa.
I nie pomogą tu żadne happeningi, ładnie otagowane internetowe protesty, czy robienie sobie hipsterskich selfie i przekazywanie oburzenia w komciach i na ucho. Wcielona w aparat państwa prawicowa władza zna tylko język siły. To nie protest na facebooka i zmianę avatara. To protest na wyjście na ulice, to protest na strajk generalny i uliczne bitwy.
Każda ewentualna klęska oznaczać będzie oddanie praw reprodukcyjnych i praw człowieka na żer państwowego aparatu przemocy sterowanego przez katofaszystowskich doktrynerów o mentalności ludzi wierzących w zamach. To sytuacja wymagająca pełni zaangażowania ze strony całej postępowej części społeczeństwa. To prawdziwa kwestia życia i śmierci, i jeśli ją odpuścimy to będzie oznaczało to, że dalej pozwolimy im już na wszystko.
2016-07-15 21:54:50
Zdaniem wyklętej z rozumu polskiej prawicy atak w Nicei to "efekt politycznej poprawności", "rezultat multi-kulti" lub ogólny efekt rzekomej muzułmańskiej inwazji na Europę i jej niezwykle pokojowe wartości. Podobny dyskurs podtrzymują zresztą również politycy Zachodu, w tym Francois Hollande, czy inni zwolennicy „polityki tolerancji", których publiczne wystąpienia służą dziś głównie zaciemnianiu najprostszych faktów, które kryją się za kolejnymi zamachami.
Minimalną trzeźwość umysłu jako jedyny w gronie europejskich polityków zachował premier Bułgarii Bojko Borysow, który wprost skrytykował prezydenta Francji za jego zapowiedź kontynuacji francuskich bombardowań w Iraku i Syrii. Tego typu głosy są jednak odosobnione, europejski imperializm za wszelką cenę ukryć pragnie bowiem w pełni racjonalny i przewidywalny charakter kolejno następujących po sobie zamachów. Wedle powszechnego europejskiego PR-u oficjalnym wrogiem dobrego Zachodu mogą być bowiem tylko szaleńcy.
Jeszcze kilka miesięcy temu - przed atakami - w jednym z wypuszczonych przez siebie materiałów, które strasząc "bezrozumnym islamizmem" wyemitowała nawet polska Panorama, dość rozsądnie wyglądający przedstawiciel Państwa Islamskiego wprost i bardzo klarownie informował Francję, że "dopóki będą trwały wasze naloty, będziecie mieli do czynienia z naszymi zamachami". Przez cały ten okres /wbrew ostrzeżeniom/ trwały m.in francuskie naloty na pozycje tzw. Państwa Islamskiego, przy okazji których zginęły oczywiście (poza traktowanymi niczym nieludzie "terrorystami”) tysiące cywilów, o czym już w marcu informował m.in Independent w suchej notce podając, że liczba cywilnych ofiar "nalotów anty-ISIS" dobija już do pierwszego tysiąca...
W tym samym czasie, kiedy to tysiące ginęły od zachodnich bomb w Strefie Cienia, jaką stał się Bliski Wschód, Europa jeszcze bardziej zaostrzała swą politykę nowego kolonializmu, we Francji rozszerzono wieczny już nieomalże kapitalistyczny stan wyjątkowy (dla którego poza terrorystami głównym wrogiem stali się robotnicy i związkowcy), a cała zachodnia polityka bliskowschodnia koncentrowała się na walce z uchodźcami i imigrantami, którzy do Europy płyną, ponieważ to Europa wraz z USA zniszczyła ich kraje i domy.
Terroryzm zawsze jest bronią słabszych, czy jednak zachodnie naloty nie są atakami terrorystycznymi i czy ich charakter pozostaje jakościowo odmienny od tego, co robią przedstawiciele Państwa Islamskiego i innych grup terrorystycznych? Jedyna wyraźna różnica tkwi w zachodniej przewadze technologicznej, która z zachodnich bombardowań czyni dziś bardziej przemysł o wyrafinowanym charakterze niż jednoosobowe incydenty i wypady o półamatorskim charakterze, jakimi są obserwowane przez nas zamachy. Konflikt pomiędzy państwami peryferyjnymi zepchniętymi do roli postapokaliptycznych poligonów zachodnich sił wojskowych a europejskim imperializmem schowanym za zasłoną "wojny kulturowej", którą z Europą prowadzą rzekomo "bezrozumni dzicy", nie posiada innego charakteru niż charakter czysto ekonomiczny. Stawką jest bowiem ocalenie imperialistycznego dobrobytu Zachodu i spacyfikowanie pierwszej od lat próby usamodzielnienia się Bliskiego Wschodu od polityki USA i Europy.
Próba ta - czyli ISIS - nie musi się nam oczywiście podobać, nie ma też i nie musi w niej być nic pociągającego z perspektywy zachodniej refleksji politycznej, czy społecznej. W realiach państw, gdzie miliony "wyparowały" od zachodnich bomb i gdzie prawem stały się interesy zachodnich koncernów trudno jednak o inną alternatywę i o inny politycznie, czy kulturowo wymiar buntu niż ten, który oferuje dziś Państwo Islamskie z jego przybudówkami. „Islamiści” nie walczą tu jednak z francuskimi autorami epoki oświecenia. Dla zachodniego kapitalizmu, od wieków stale ociekającego krwią, nie istnieje inny scenariusz niż ten, który zakłada siłowe przejęcie tego regionu i utopienie go we krwi do momentu przywrócenia w nim zachodniej hegemonii politycznej. To powtórka z każdej poprzedniej wojny wywołanej imperialistycznym interesem - począwszy od konfliktów XIX-wiecznych, po wojnę w Wietnamie i kolejne interwencje USA na kontynencie amerykańskim.
Terroryzm oraz imperializm to dwie strony tego samego medalu - współczesnego, pasożytniczego systemu kapitalistycznego. Ofiarami imperialistycznego terroryzmu są dziś zarówno ci, którzy giną w Europie, jak i ci, których imperialistyczne bomby dosięgają na Bliskim Wschodzie. Planu pokoju, planu współpracy, czy choćby planu wycofania się z dotychczasowo stosowanych przez Zachód praktyk nie ma i nie będzie - stawką jest bowiem bogactwo kapitalistycznych elit, bogactwo przemysłu i korporacji zbrojeniowych oraz dobrobyt zachodnich społeczeństw, które - tak jak ich elity - od zawsze szczególnie niechętnie myślą o tym, że ktoś mógłby dyktować im cenę za ropę i regulować zakres ich bogactwa, poprawiając przy tym swoje położenie i byt.
Wbrew ideologii nacjonalistycznej i polskim prawicowcom ograniczonym swą ciasnotą poznawczą do poziomu słabo rozgarniętych krzyżowców kolejne zamachy nie są więc rezultatem "tolerancji", "malowania kwiatków", czy efektem "ideologii multi-kulti". Dzisiejszy terroryzm został zamówiony, a zamawiającym był zachodni imperialista, którego "tolerancja" w stosunku do ludów kolonizowanych od wieków waha się pomiędzy kongijskim holocaustem z czasów Leopolda II a amerykańskim wykorzystaniem napalmu. Drobną zmianę przyniosła w tej materii wyłącznie sama technologia i postęp, który kolonizowanym pozwala dziś zbrojnie odpowiadać na zadawaną im przemoc.
Czy jest w ogóle wyjście z tej pułapki? Wysyp reakcji solidarnościowych zieje pustką i bezsilnością. Zachodni polityk, kapitalista, bankier i imperialista nie wzruszą się śmiercią na paryskich, czy nicejskich ulicach - ich współczucie jest udawane, a ich działanie w pełni wyrachowane i obliczone na zaognianie kryzysu międzynarodowego i wzajemnej, międzynarodowej nienawiści, która w przyszłości może wspomóc ich plany i chociażby - skłonić Europejczyków do maszerowania w kamaszach po bliskowschodnich pustyniach, lub chociaż zwiększyć ich poparcie dla tego typu działań.
Wyjścia z pułapki imperialistycznej przemocy nie zaoferuje dziś żadna forma prawicowej refleksji na temat świata. Jest ona bowiem wyłącznym rezultatem panowania imperialistycznych praktyk gospodarczych i jej politycznym rozwinięciem... Wszelki rozsądek, umiar, działanie na rzecz pokoju i prawdziwego "bezpieczeństwa" może być jedynie domeną tych, którzy nie czyhają na bogactwa "tropików" i których umysłów nie skaziła ideologii legii cudzoziemskiej, wypraw krzyżowych, zderzenia cywilizacji, czy kibolstwa przemieszanego z podwórkową ksenofobią i rasizmami skłaniającymi do ataków na okoliczne bary z kebabem.
2016-05-20 23:19:15
Wojna wywiadów wojskowych, bitwa na donosicielstwo, łapanki i przeszukania... działanie w stylu państwa policyjnego to znak rozpoznawczy każdej skrajnej prawicy, która przeciwko swoim politycznym wrogom zawsze stosowała argumenty siły i państwowej przemocy, i to aż do ofiar w ludziach włącznie. W tym kontekście wyraźnie widać, jaka przepaść dzieli dziś systemową, oficjalną propagandę o "demokracji" i "pluralizmie" od brutalnej rzeczywistości.
Polska władza doskonale wie, że instalowanie partii i ugrupowań /tudzież związków zawodowych/ w danym kraju to pierwszy krok do różnych "kolorowych" rewolucji, które potem "spontanicznie" wybuchają i obalają zastany porządek. Siły prowaszyngtońskie w ten właśnie sposób rozsadzały już inne kraje, budując w nich wewnętrzną opozycję i opór wobec miejscowej władzy, z reguły za środki finansowe hojnie przekazywane z zewnątrz. Tak właśnie postępowano w Ameryce Łacińskiej, podobnie postępowano również i w Europie.
Stąd też nie powinno nas dziwić tak ostre działanie sił rządowych w stosunku do partii Zmiana, formacji skądinąd wyrażającej bardzo proputinowskie i prawicowe poglądy, które częstokroć ocierały się o delegaturę polityczną Moskwy, co było aż nazbyt mocno widoczne. Nie każdy antyNATOizm jest mądry, a wspieranie Rosji z góry wyklucza też wszelki antykapitalizm, czy lewicowość. Czy politycy Zmiany nie powinni mieć jednak swobodnego prawa do wyrażania swoich poglądów na politykę zagraniczną Polski? Czy ewentualnego procesu /jeśli przeciwko Mateuszowi Piskorskiemu faktycznie istnieją uzasadnione i poparte dowodami zarzuty/ nie dało przeprowadzić się w atmosferze państwa prawa, bez łapanek i przeszukiwania biur partyjnych metodami przypominającymi działania gestapo?
To, że bycie zwolennikiem Putina jest działaniem w pełni legalnym (bo niby czemu nie można być jawnym zwolennikiem Putina, skoro można wprost czcić Żołnierzy Wyklętych i prawicowych morderców, albo popierać USA i składać hołdy poddańcze amerykańskiej, imperialistycznej armii, która przyczyniła się do milionów zabitych na całym świecie) mało kogo w Polsce obchodzi, ponieważ inny jest interes prawicowego państwa, a wszelkie swobody polityczne kończą się tam, gdzie zaczynają się interesy dominującego nad Polską Imperium.
W celu zniesienia swobody wyrażania poglądów politycznych zaostrzeniu uległy ostatnio również także ataki na działaczy ugrupowań komunistycznych. Polski wymiar sprawiedliwości ulega stopniowemu przekształceniu w wymiar politycznej cenzury. Sam prawny zapis o "totalitaryzmie" /na który powołują się współcześni cenzorzy/ to zaś czysta forma ideologicznej represji, pseudonaukowa bzdura i ściema służąca do likwidacji wszystkiego, co nie spodoba się miłośnikom linii politycznej rodem z zimnowojennej narracji Ronalda Reagana i jemu podobnych.
Określając coś mianem "totalitarnego" (czyli - dążącego do panowania nad wszystkimi aspektami społeczeństwa... i niech ktoś zgodnie z tą definicją udowodni, że kapitalizm nie jest totalitaryzmem) skazuje się to na polityczny/prawny niebyt oraz na kary więzienia, bez żadnej debaty, czy uwzględnienia odmiennych opinii. Jest to de facto faszystowski wytrych skonstruowany do pacyfikowania wszystkiego, co sprzeciwia się 'konsensusowi' waszyngtońskiemu, który już jakiś czas temu utożsamiono w Polsce z jedną, jedyną "racją stanu". Dokładnie tak jakby "racją stanu" mogło być robienie z siebie amerykańskiej bazy wojskowej i zapraszanie do Polski jakichkolwiek obcych sił wojskowych.
Prawicowa władza kapitalistycznej Polski uznaje jednak tylko jedno hasło: "Totalitaryzmem" jest to, co nam się nie podoba, a "Wolność to My"!
To czyste prawo pięści i filozofia silniejszego. W tym coraz większym i coraz bardziej widocznym bezprawiu polski prawicowy zamordyzm ujawnia też swą wyraźną słabość. Radykalizm ostatnich działań wynika także z nieporadności i lęków. To bezpośredni efekt strachu rządzących przed ewentualnym oporem wobec baz NATO i obecnością amerykańskich wojsk stacjonujących w Polsce. To efekt lęku przed tym, że polskie społeczeństwo nie zechce stać się poligonem doświadczalnym dla NATOwskich korpusów. To strach Macierewicza i jemu podobnych, którzy boją się, że Polacy nie zechcą mieć głowic atomowych w swoim sąsiedztwie i nie zechcą stać się też stałym celem dla takich samych głowic znajdujących się za rosyjską granicą.
Bez antyimperialistycznej lewicy, która stojąc wyłącznie po stronie polskiego pracownika przeciwstawi się militaryzmowi sił prawicowej reakcji staniemy się jednak zupełnie bezradni. Nic nie poradzi tu wydmuszkowa pseudolewicowość SLD i innych ugrupowań „lewicy”, które same marzą o bazach USA w Polsce, a za zło numer jeden na świecie uważają Koreę Północną albo Białoruś. Opór wobec dyktatury polskiego nacjonalizmu mogą dziś stawić wyłącznie Socjaliści, czyli Ci, którzy doskonale wiedzą, że każdy imperializm oznacza militaryzm, a każdy militaryzm prowadzi do ograniczenia swobód politycznych i /jak kapitalizm/ opiera się na dyktaturze silniejszych i bogatszych.
2016-03-22 23:16:28
Budynki przyozdabiane belgijską flagą, łzy Federici Mogherini na wizji, liczne, świeczkowe wiece solidarności z ofiarami... Terroryzm stał się nowym europejskim przemysłem rozrywkowym dla głodnych wrażeń mas, które coraz mniej rozumieją z tego świata… i nie są już w stanie dostrzec prawdy za zasłoną medialnego spektaklu i show, którego głównym zadaniem jest zresztą właśnie - odwracanie uwagi.
Bo terroryzm się opłaca. I to wcale nie samym terrorystom – i ich nieskutecznie działającym grupkom, których praktyki i akcje nie mają większego znaczenia dla sprawy, o jaką ludzie ci deklaratywnie walczą. Terroryzm to dobre usprawiedliwienie, to dla Zachodu świetne - wręcz idealne - wyjaśnienie rzeczywistości. Terroryzmem można więc bez trudu wyjaśnić wszelkie bombardowania, wywłaszczenia, ataki dronów, bezprawne interwencje wojskowe, czy niezgodne z prawem międzynarodowym zamykanie granic i odsyłanie z nich uchodźców uciekających przed wojną… którą samemu się wcześniej wywołało.
Propagandowy klucz o nazwie "wojna z terroryzmem" od dawna działa już w USA - teraz pora na ten sam spektakl w Europie.
Dla prawicowego i faszyzującego elektoratu każda wojna świętego, zachodniego chrześcijaństwa z islamem na Bliskim Wschodzie jest - z samej swej natury - usprawiedliwiona. Elektorat umiarkowany mógłby mieć jednak problem z akceptacją kolejnych interwencji, bombardowań, wojen i eskalacją konfliktu na Bliskim Wschodzie. A teraz? Teraz sam pała żądzą zemsty, a kilka ataków terrorystycznych zostało obróconych i zamienionych w praktyczne usprawiedliwienie dla każdej dosłownie zbrodniczej działalności, na jaką USA, czy państwa Europy mogłyby się zdecydować.
Z perspektywy panującego nad nami kapitalistycznego imperializmu gdyby nie było ataków terrorystycznych ISIS na terytorium Europy... to należałoby je sfingować i zorganizować samodzielnie - nic bowiem nie kupi spontanicznego wsparcia ludowego lepiej niż intensywne poczucie strachu przed obcym-zamachowcem, które tym bardziej skłania mieszkańców Zachodu do "uciekania się" pod obronę własnych, imperialistycznych rządów, tak bardzo zatroskanych przecież o respektowanie praw człowieka na świecie i szerzenie oświeconej, liberalnej demokracji w wolnorynkowym wydaniu.
A przecież nie trzeba żadnej większej inteligencji, aby dobrze wiedzieć skąd wzięło się i Państwo Islamskie, i terroryzm, i cała "wojna z terroryzmem", której obecnie jesteśmy świadkami. Szczytem głupoty było raczej naiwne zaufanie amerykańskiej polityce wojennej, której sama już inauguracja (atak na Irak, pomimo, że Irak nie miał nic wspólnego z zamachem na WTC) wyraźnie wskazywała, jak dalece cynicznie fałszywa jest linia zachodnich "obrońców demokracji". Szczytem głupoty było sądzić, że napadanie na całe regiony, mordowanie setek tysięcy ludzi, kradzież surowców, czy instalowanie sztucznych rządów marionetek nie przyniesie w przyszłości swych negatywnych konsekwencji [także dla nas!]. Szczytem głupoty jest sądzić, że w epoce internetu, samolotów i społeczeństwa masowego da się uniknąć wszystkich ataków terrorystycznych - podyktowanych przez masowe pragnienie zemsty, tak silne w tych, którzy zostali przez Zachód pognębieni.
Potencjalne zło kryjące się za atakiem na Irak przewidział nawet wielki zwolennik Pinocheta i uprawiania seksu bez zabezpieczenia w czasie epidemii HIV w Afryce – nasz rodak, Jan Paweł II, kiedy jasno wypowiadał się przeciwko zbrojnej interwencji w Iraku. A potem? Afganistan, Libia, Syria, Mali... układanka interwencji bezpośrednich, interwencji pośrednich, czy "spontanicznych" "arabskich" "rewolucji" przy asyście Johna Kerry'ego/Johna McCaina nie ma swojego końca. To prawdziwe brudne wojny prowadzone przez światowy imperializm w iście hollywoodzkim stylu – z krwawym rozmachem.
Zbrodnicze praktyki Zachodu nie zakończą się same. Same z siebie nie znikną też ataki terrorystyczne, które są po prostu pokłosiem zachodniej wojny wypowiedzianej Bliskiemu Wschodowi już przeszło kilkanaście lat temu. Masy pracujące Europy są dziś wielkim zakładnikiem politycznego i wojennego imperializmu swych rządów. Kryzys uchodźczy i napływ mieszkańców Bliskiego Wschodu do Europy tworzy jednak odpowiedni klimat do tego, aby z przyczyn indywidualistycznych i egoistycznych sprzeciwiać się i napływowi uchodźców, i pokojowej polityce bliskowschodniej. Zamachy w Brukseli do szczucia przeciwko uchodźcom jako pierwszy na wizji wykorzystał dziś zresztą (symbolicznie) sam król kapfaszyzmu - Donald Trump.
Dlaczego? Wynika to z samego położenia Zachodu i tego, jak duże korzyści odnosi on z tego, że Bliski Wschód znajduje się w proszku. Tania ropa, tanie surowce, ruch w interesie spekulacyjnym i zbrojeniowym... to wszystko efekty tego, co wspólnymi, imperialistycznymi siłami dokonano na Bliskim Wschodzie. A pomaganie uchodźcom? Niezbyt dochodowe zajęcie! Z perspektywy europejskiego pracownika najemnego pojawia się jeszcze jeden komponent - lęk o własne miejsce pracy. Łopatologicznie prosty strach przed tym, że "uchodźca zabierze mi pracę" to dziś główny motywator dla postaw rasistowskich i ksenofobicznych, czy nawet islamofobicznych.
Kapitalistyczny, zachodni wyścig szczurów od zawsze karmił się rynkowym egoizmem i życiową filozofią "zwycięzca bierze wszystko!". Zgodnie z tą filozofią każdy dodatkowy człowiek na rynku pracy to człowiek (?), który jest dla nas zagrożeniem. Im biedniejszy kapitalizm i im większa niepewność robotników – tym większy lęk przed obcymi. Lęk przed bezrobociem, biedą, wyrzuceniem na margines społeczny, bezdomnością itd... To wszystko przemienia się we wrogość wobec tych, którzy mogą stanowić dla mnie dodatkową konkurencję.
W efekcie tych procesów tylko najbardziej świadomi politycznie, lewicowi i zorganizowani (w znaczeniu "klasy dla siebie") Europejczycy potrafią przeciwstawić się tego rodzaju propagandzie i formie świadomości. Najniebezpieczniejsza jest bowiem często nie sama ideologia burżuazyjna i imperialistyczna, ale jej głębokie przyswojenie sobie przez szeroki lud pracujący, który tak, jak w Polsce: często przez całe życie woli widzieć siebie jako chwilowo zdeklasowanego sarmatę-pana-milionera /wiecznie okradanego przez państwo/ niż pracownika jakiegokolwiek typu (o poczuciu międzynarodowej solidarności klasowej nie wspominając).
Bo czyż znajdzie się w Europie ktoś, kto podświetli Wieżę Eiffla, Bramę Brandenburską, czy Pałac Kultury w kolorach barw narodowych Syrii, czy Iraku?
To przecież byłoby słabe show, a w naszych kinach od zawsze słabo sprzedają się bilety na bliskowschodnie dramaty...
2016-03-01 19:53:20
Dzisiejsze obchody Dnia Żołnierzy Wyklętych to piękne podsumowanie polityki nowej władzy. Rządzą nami prawdziwi pogrobowcy 'żołnierzy wyklętych' - historyczni faszyści szczerze hołdujący piłsudczykowskiej, pełnej wyzysku i skrajnej nędzy II RP, ludzie gotowi do wywołania świętej wojny światowej z Rosją w imię własnej wizji krwawego patriotyzmu.
Kiedyś bezsensownym powstaniem skazano na śmierć 200 tysięcy ludzi - teraz kwitnie nowy militaryzm, hoduje się nienawiść do mniejszości, uchodźców, praw kobiet i wszystkich postępowych idei. Za drobny socjal, którego przedtem poskąpiła panująca neoliberalna oligarchia, masy zostaną kupione przez politykę nacjonalizmu, średniowiecznego konserwatyzmu i wyklętej z rozumu wojennej polityki zagranicznej.
Nowym ideałem Polaka stał się kibol - zwarty i gotowy, aby w każdej chwili wpierdolić uchodźcy, lewakowi lub kolorowemu. Dlatego, za zachowanie pamięci o "Wyklętych" (i ich ducha), kibicom dziękował dziś sam Prezydent.
Z perspektywy historycznej "Wyklęci" pozostają bez większego znaczenia. Ich polityczna użyteczność ma dziś jednak wielkie znaczenie. To antysocjalizm prawicowej ideologii wraz z jej symbolami jest tym, co najskuteczniej ogłupia polską klasę robotniczą i skazuje ją na bezrefleksyjne, ksenofobiczne postawy i reakcje. PiS-owskie, dopłaty do kościoła i Rydzyka, tropienie agentów, teczek, układów, zdrajców... skuteczne budowanie ideologii narodowej o zabarwieniu nacjonalistycznym i katofaszystowskim to jedyna szansa PiSu na długie autorytarne rządy i na trwałe urobienie polskiej świadomości społecznej.
Kontynuacją świętej wojny, którą kiedyś przerwali "Wyklęci" współcześnie będą: bazy NATO na terytorium Polski, tarcze antyrakietowe, wzrost wydatków na zbrojenia i agresywnie nacjonalistyczna polityka, której głównym celem będzie zainstalowanie w Polsce trwałej, nacjonalistycznej hegemonii kulturowej. Drobny socjal, który PiS rzuci jako okup za powyższe zmiany w ręce biednych i harujących na śmieciówkach pracowników może natomiast całkowicie ostudzić robotnicze niepokoje i w zupełności zadowolić - od zawsze niewolniczo uległą - polską klasę robotniczą.
Prawdziwą stawką trwale toczącej się w Polsce politycznej walki klas jest dziś w miarę znośne życie wraz z jego elementarnymi swobodami i wolnościami jednostki.
Sprzecznością, która rodzić będzie jakiekolwiek niezadowolenie i gniew społeczny może być więc sprzeczność pomiędzy rządowym konserwatyzmem, a społecznym liberalizmem obyczajowym. Polityczna konfrontacja, którą stoczyć z rządem będzie musiała każda opozycja będzie też konfrontacją o zachowanie resztek oświecenia i dotychczasowego postępowego wpływu Europy na całokształt polskich stosunków społecznych. W takich warunkach i takich realiach jedyną lewicą, która ma realny sens i szansę na sukces jest lewica antykapitalistyczna i socjalistyczna, z jednoczesnym odważnym liberalizmem obyczajowym i otwartym antyklerykalizmem.
PiS-owski socjal ma przekonać polskiego pracownika, że to wyłącznie reakcyjna konserwa, a nie siły lewicy, mogą zadowolić propaństwowe i socjalne tendencje, dalej drzemiące w masach pracujących. Zadaniem socjalistów jest przekonać polskich pracowników, że zbyteczna jest ofiara z rozumu i godności, składana dziś za drobniaki ku uciesze panujących sił skrajnej prawicy.
2016-01-20 00:41:09
Kiedy masz jeszcze nadzieję, że Unia Europejska w jakiś rozumny sposób skrytykuje PiS-owski rząd z jego macierewiczowskimi metodami rządzenia to nagle okazuje się, że cała UE jest tak samo nieudolna, niezorientowana w sytuacji i tępa, jak szkodliwy dla całej Polski jest rząd Szydło z unoszącym się na nieboskłonie widmem Kaczyńskiego.
Unia Europejska wpadła we własne sidła: nie jest w stanie poddać skutecznej krytyce poszczególne państwa, ponieważ sama żyje w fałszywej świadomości, a podział na suwerenne państwa narodowe odbiera jej możliwość stosowania poważniejszych instrumentów nacisku politycznego. Unia Europejska kapitałów i rynków to Unia Europejska, której jedyną wartością pozostaje krótkoterminowy interes akcjonariuszy. W takiej sytuacji wszelkie alternatywne dla panowania kapitału projekty polityczne schodzą na drugi plan.
Rezygnacja z programu wyrównywania życia, europejskiej płacy minimalnej na wysokim poziomie, pogłębiający się podział na kraje wyzyskujące i wyzyskiwane, napływ uchodźców związany z imperialistycznym zaangażowaniem niektórych państw Europy... - wszystkie te czynniki polaryzacji ekonomicznej i politycznej skutecznie zabiły ducha europejskiej wspólnoty, a projekt Unii zamieniły w projekt europejskiej eksploatacji i imperializmu finansowego stosowanego przez najbogatszych na najsłabszych. Na salony wkroczyła też dodatkowo prawicowo-rasistowsko-neoliberalna wizja historii, wszechobecne są więc infantylne mrzonki o polskim "sukcesie gospodarczym", polskiej heroicznej walce z "totalitaryzmami", czy ideologiczne zaklęcia straszące nas wszystkich demonicznym i całkowicie irracjonalnym "terroryzmem". Do tego jeszcze prawie wszyscy w Europarlamencie mają też komiczną wręcz skłonność do ciągłego przepraszania za to, że w ogóle żyją i cokolwiek usiłują... UE się zwija.
W tak głębokim kryzysie liberałów i lewicy jedynymi podmiotami, które pozostają agresywne i aktywne (oraz skupione na celu) są podmioty konserwatywne, nacjonalistyczne i antyunijne (!). W Parlamencie Europejskim najbardziej przekonujące i energiczne głosy padały dziś za tym, żeby Unię Europejską rozwiązać... i to najwięcej mówi nam o obecnej kondycji tej "Wspólnoty".
A co robi Prawo i Sprawiedliwość? Oczywiście wciąż powtarza te same kłamstwa o konieczności rozwiązywania "spraw Polaków" w Polsce, o tym, że reprezentuje wszystkich Polaków, o tym, że chce rozmawiać i prowadzić "dialog", o tym, że realizuje wolę całego "narodu", o tym, że odpolitycznia media (instalując w nich "apolitycznego" Kurskiego i Gursztyna), o tym, że opozycja i cały naród powinny wspierać jego program... a na końcu wszyscy - jako Polacy - oczywiście powinniśmy odśpiewać hymn narodowy… podczas otwierania w Polsce nowiutkich baz wojskowych NATO (najlepiej) z głowicami atomowymi.
Skuteczna polityka to przede wszystkim sztuka faktów dokonanych. Dzięki zwycięstwu wyborczemu Prawo i Sprawiedliwość instaluje dziś więc nową wersję ”Polaka” w społeczeństwie, tworzy jego obraz na własne prawicowe podobieństwo - a wszystkich sprzeciwiających się wizji Polaka-Biedaka-Katolika-Reakcjonisty określać będzie mianem agenta obcych wpływów i marksistowskiego neoputinisty-bolszewika-rowerzysty. Jeśli się zagnieździ - to taka mentalność w połączeniu z ideologią faworyzującą polski biedakapitalizm i wyzysk w imię dobrobytu polskiego sarmaty-właściciela-wyzyskiwacza to pułapka, która dla polskiej klasy pracującej jest nawet gorsza od pułapki centroprawicowego neoliberalizmu o twarzy Leszka Balcerowicza.
Polityka Jarosława Kaczyńskiego dojrzała. Dawniej PiS mówiło wprost co chce zrobić i robiło to - z opłakanymi dla siebie skutkami. Stąd też polityczny fanatyzm tej partii widoczny był jak na dłoni i skutecznie odstraszał potencjalnych wyborców, a także: budował poparcie polityczne dla opozycji. Obecnie PiS przemawia językiem postmodernistycznej, liberalnej, miękkiej i postępowej prawicy, która w swej narracji przypomina zachodnią, brukselską nowomowę urzędników. W praktyce i za tą zasłoną PiS postępuje dokładnie tak samo, jak czyniło to wcześniej. W ten sposób - kryjąc się za "eksperckim" i umiarkowanym wizerunkiem Andrzeja Dudy i Beaty Szydło - Prawo i Sprawiedliwość wygrywało zresztą ostatnie wybory. Teraz ta sama sztuczka wizerunkowo-marketingowa pozwoli tej partii skutecznie wymknąć się spod ostrza krytyki europejskiej liberalnej prawicy.
"Drobny" szczegół polega na tym, że PiSowski dialog to dialog na zasadach nocnych rajdów, ksenofobii, rasizmu, religijnego fanatyzmu, oszołomskiego antykomunizmu, czy groźnego dla bezpieczeństwa państwowego NATO-militaryzmu.
Dokonuje się właśnie powolna ewolucja Polski w stronę autorytarnego, nacjonalistycznego państewka uzbrojonego po zęby, gdzie panować będzie skrajnie prawicowa, katolicka ideologia narodowa. Pełniąc taką rolę Polska rządzona przez PiS jest też w stanie stanąć na czele nowych, europejskich przemian. PiS to nowa prawda, nowy i aktualny duch Unii Europejskiej, to także wręcz idealny partner dla Frontu Narodowego i nacjonalistycznych, antyimigranckich sił konserwatywnej reakcji europejskiej.
Przemiany, które są dziś na horyzoncie doprowadzą Unię Europejską na skraj przepaści, a Europę z powrotem wprost ku erze państw narodowych, państw jeszcze większych nacjonalizmów, rasizmów i lokalnych imperializmów, które ciągle grozić będą konfliktami zbrojnymi. Kolejny raz klęska lewicy okazuje się być też klęską i kryzysem sił centrum. To gniew klasy pracującej - po spacyfikowaniu sił socjalistycznych i komunistycznych - napędza dziś eurosceptyzm i narodową reakcję. Bezkarna konserwatywna prawica i tkwiący w stałym kryzysie kapitalizm zapewnią natomiast europejskiej i światowej klasie robotniczej pełnię przyjemności związanych z realizacją postulatów prawicowej polityki narodowej...