NO PASARAN!!!
2018-03-22 22:56:04

Za zmuszaniem do rodzenia w każdych warunkach kryją się proste, polityczne cele. Chodzi o terroryzowanie kobiet i likwidowanie ich potencjału emancypacyjnego, o uzależnienie ich ciał od ideologii religijnej i prawicowych praktyk opartych na męskiej dominacji, chodzi o pacyfikację kobiecej wolności i praw kobiet do samostanowienia. Stawką jest dalsze cementowanie patriarchalnego porządku ekonomicznego: kobieta traktowana przedmiotowo i jako ubezwłasnowolniony inkubator, którego zdanie nie ma znaczenia to kobieta przywiązana do rodziny, do domu i do – w porównaniu do niej wolnego – męża.

Plany dotyczące zaostrzenia prawa aborcyjnego nieprzypadkowo łączą się z planami dotyczącymi planowanych reform w kodeksie pracy, które ułatwić mają zwalnianie ciężarnych. Zdaniem prawicy i kościoła każda kobieta na pierwszym miejscu powinna służyć instytucji patriarchalnej rodziny, być nieodpłatną pomocą domową i niezadającą pytań wieczną matką-polką, której głównym celem powinno być rodzenie kolejnych pokoleń żołnierzy wyklętych, za 500 złotych sztuka.

Bezczelność obecnego systemu nie zna granic. I tak „świętość” życia poczętego miesza się z całkowitą pogardą dla życia już istniejącego. Polska to więc kraj głodowych rent dla osób niepełnosprawnych, skandalicznie niskich zasiłków pielęgnacyjnych i wadliwie działającej służby zdrowia, gdzie na rehabilitację z prawdziwego zdarzenia (także dla świeżo narodzonego dziecka) czeka się całymi miesiącami. To właśnie prawdziwe i rzeczywiste "serce" obecnej władzy. Tłem dla obecnych wydarzeń jest też wyjątkowo ostry konflikt klasowy: bogate i zamożne osoby bez trudu poradzą sobie nawet po zaostrzeniu obecnego prawa aborcyjnego – kilka tysięcy złotych w zupełności wystarczy na wyjazd do któregoś z naszych sąsiadów, gdzie prawo aborcyjne pozostaje liberalne. Projekt ustawy uderza więc w zasadzie wyłącznie w osoby niezamożne oraz tych potencjalnie pozbawionych edukacji i orientacji w świecie. Tym bardziej główną stawką jest więc panowanie nad tą częścią kobiet (i społeczeństwa), które w biedzie i swych małych ojczyznach (tam, gdzie świat kręci się wokół miejscowego kościoła) będą najbardziej narażone i skazane wręcz na hegemonię katolickiego fundamentalizmu.

Stawką jest też czysta polityka: ruch kobiecy udowodnił już w ostatnim czasie swą siłę i jeśli obecnej władzy ostatecznie uda się złamać jego opór to z dużą dozą prawdopodobieństwa nikt inny nie podejmie się już tak skutecznego protestu i strajku. Zdławienie żądań dotyczących praw kobiet to najważniejszy krok na drodze do odzyskania kato-konserwatywnej hegemonii w obszarze rodziny i reprodukcji. Tak, jak stopniowe odbieranie dostępu do „tabletki po”, tak samo zaostrzanie prawa aborcyjnego jest też środkiem służącym na rzecz pacyfikacji rewolucji seksualnej i ogólnego postępu obyczajowego.

Marzenie kleru jest bowiem proste: jedynym właściwym organem władzy w kwestiach dot. macierzyństwa, seksu i życia rodzinnego powinien być kościół, a kobieta ma pozostać jego wierną i posłuszną niewolnicą, która modli się o dziecko niezależnie od tego, kto i jak miałby zostać jego ojcem, czy jakie miałyby być warunki życia tego dziecka. Ta fałszywa troska o życie nigdy nie była troską o jego jakość, a wszelkie mapy ukazujące dostęp do aborcji na całym świecie mówią jasno: projekt „Stop Aborcji” cofnie nas do poziomu swobód rodem z Arabii Saudyjskiej. To prawo uczyni z nas czarną dziurę na mapach całej Europy.



Czy jednak kwestia, która może przesądzić o życiu tysięcy kobiet oraz o męczarniach tysięcy chorych i umierających dzieci jest istotna na tyle by z jej powodu zatrzymano w Polsce choć jeden tramwaj? Z historii wiemy, że były tego warte podwyżki cen mięsa i wędlin. Tramwaj stanął w walce z systemem, którego prawodawstwo dotyczące aborcji jest dziś dla nas praktycznie nieosiągalnym ideałem. Od tamtej pory pod względem większości praw ruch feministyczny nie posunął się do przodu, a napór sił patriarchatu stale wzrasta.

Jeden z głównych problemów polega jednak na tym, że w metodologii ruchu feministycznego dalej niepodzielnie panują schematy rodem z warszawskich salonów. Strategia w stylu ‘kongresu kobiet’ zakłada, że maksimum protestu społecznego jest wtedy, kiedy napisany zostanie list do Papieża Franciszka, zaapeluje się do sumienia Prezydentowej, albo wyrazi gniew przez machanie parasolką.

Te pomysły kompletnie nie pasują do naszej sytuacji, czyli do realiów państwa o coraz bardziej barbarzyńsko-prawicowych ciągotach. Nie są to ani sprawdzone, robotnicze tradycje, ani środki, które byłyby odpowiednie lub skuteczne. Te strategie po prostu mają się nijak do grozy, którą obecnie wieje już w Polsce.

Wyciągnijmy więc szybko odpowiednie lekcje z ostatnich dwóch dekad pracowniczych protestów: skuteczne są tylko i wyłącznie radykalne strajki, palone opony, uporczywe i kompromitujące dla władzy okupacje, grożenie paraliżem stolicy i masowe demonstracje zbiorowej siły i powszechnego wkurwienia.

Nie ma sensu wierzyć w autonaprawcze właściwości państwa demokratycznego, którego główni przedstawiciele wyświęcają nacjonalizm, rasizm kulturowy i autorytarnie rozumiany przymus natury religijnej. W przypadku tej walki od dawna nie obowiązują już zasady demokracji – władza nie pyta się o zdanie społeczeństwa, a wolność jednostki zostaje zawieszona na rzecz interesów fundamentalistycznych instytucji. Ludzie pokroju Jacka Żalka, którzy uważają, że „kobiecie powinno być wszystko jedno, czy urodzi dziecko zdrowe czy umierające, bo w końcu wszyscy kiedyś umrzemy” nie zasługują na debatę ani na dyskusję. Jeśli ktoś nie czyni minimalnego wysiłku by postawić się na miejscu cierpiącej kobiety i nie jest w stanie wykazać elementarnej nawet empatii to nie jest partnerem w sporze, jest za to politycznym zagrożeniem i potencjalnym sprawcą dla tysięcy życiowych tragedii. Z prawdziwą krwią i życiowymi dramatami w tle.

Episkopat nie jest partnerem do rozmów. Rząd wspierający episkopat również. W realiach hegemonii fundamentalizmu religijno-konserwatywnego prawa kobiet nie mogą być przedmiotem „demokratycznego sporu” i debaty oksfordzkiej – tak samo jak nie można na drodze demokracji uchwalić faszystowskiej dyktatury. Jeśli Republika nie zostanie obroniona przy pomocy odpowiedniej, społecznej siły to w sposób płynny przeistoczy się w państwo wyznaniowe i prywatną własność nacjonalistycznej prawicy. Doskonale znamy historię wszystkich walk o wolność i potrafimy podać na to liczne przykłady.

W przeszłości walka o prawa kobiet w Polsce bardzo często znajdowała się w cieniu: była narzędziem raz jednych, raz drugich, była dodatkiem i częścią wielkiej polityki uprawianej przez zorientowane na mężczyzn partie i stronnictwa. Feminizm liberalny skończył się w chwili, kiedy partie i organizacje liberalne udowodniły, że nie są już w stanie obronić nawet chwiejnej pseudorównowagi, która panowała do tej pory. Lewica ma więc prawdziwy obowiązek by w razie tej ostateczności pchnąć walkę o wolność kobiet na nowe, radykalne tory – uczynić muszą to same kobiety, działaczki świadome swego położenia, swej historycznej roli i znaczenia. Obecne sprzeczności są bowiem sprzecznościami nie do pogodzenia, a każdy konsensus będzie tragedią i kolejną rzeźnią popełnioną w imię zmyślonych świętości, za którymi kryje się bardzo autentyczna i bardzo dobrze przemyślana przemoc.

No Pasaran!!!


poprzedninastępny komentarze