2020-09-19 21:13:28
Likwidacja rzezi zwierząt na futra to skromne ustępstwo lobby mięsnego, które w kapitalizmie jest wyjątkowo potężne. Masowy chów i to zwłaszcza ten najgorszy, klatkowy jest pokłosiem narzuconych klasie pracującej i chłopstwu szlacheckich tradycji kulinarnych. To pański kult spożywania olbrzymich ilości mięsa, którego jeszcze 100 lat temu nie doświadczał żaden chłop i robotnik. W wyniku konserwatywnego zwrotu językiem pseudoemancypacji klasy pracującej stały się jednak postulaty dojścia do szlacheckiego i postfeudalnego jeszcze życia stylu życia.
Konsumpcja mięsa to wstydliwa, kulturowa scheda po okresie zniewolenia, kiedy niewolnicy, chłopi pańszczyźniani, a potem i zdeklasowani proletariusze musieli patrzeć na zastawione mięsiwem pańskie stoły… I zazdrościć. Bo bez rewolucji nic innego im nie pozostawało. Współczesna wieś stała się zaś zakładnikiem produkcji mięsa, w której hegemoniczną funkcję pełnią ogromne przedsiębiorstwa, którym bliżej jest do ogromnych korporacji niż jakichkolwiek dawniejszych gospodarstw rolnych. Mniejsi rolnicy również są jednak powiązani z krwawym biznesem. Głównie ze względu na wspólne-rolne interesy polityczne oraz bliższe feudalizmowi kody kulturowe.
Realnie obecna wieś jest też sztucznie utrzymywana w bezruchu przez dopłaty z Unii Europejskiej oraz uprzywilejowany względem pracowników najemnych system podatkowy. Dopłaty z UE i KRUS to zdobycze, które zamrażają wieś w nierynkowej i głęboko odrębnej klasowo sytuacji. Klasa pracująca (miejska i wiejska) w postaci pracowników najemnych jest tych przywilejów pozbawiona. Gorsze warunki podatkowe i brak dopłat z UE dla proletariatu to efekt polityki Unii Europejskiej i jej wyrazistej klasowej orientacji politycznej.
Realnie obecna Unia Europejska to rządy konserwatywnego, sowicie finansowego z budżetu chłopstwa/obszarników oraz grupy beneficjentów neoliberalnego systemu kapitalistycznego. Partie o takim klasowym charakterze od lat dominują też w europarlamencie.
Dlatego PSL i inne partie chłopskie (lecz wcale nie chłoporobotnicze, czy wspierające np. bezrobotnych zostawionych na przysłowiowym bruku po zlikwidowanych PGR-ach) w Europie to najczęściej partie prawicowe, mniej lub bardziej reakcyjne i odwołujące się często do polityk neoliberalnych oraz dobrze dogadujące się z neoliberalnymi establishmentami. Nawet język rolniczego protestu to najczęściej język jakiegoś antypaństwowego neoliberalizmu i kulturowego konserwatyzmu. Rolnikom wydaje się przy tym, że są uciskani przez państwo, choć to właśnie publiczne budżety i wsparcie ratują ich obecnie przed likwidacją i porażką w rywalizacji z tańszymi producentami rolnymi z bardziej konkurencyjnych dla kapitału krajów świata. Nie ma też przypadku w tym, że wegetarianizm, weganizm i inne praktyki odnoszące się do kultury bezmięsnej najlepiej rozwijają się w miastach, a nie na wsiach, które znacznie silniej przywiązały się do postszlacheckich praktyk kulturowych. To duży problem.
O mięso i zachowanie jego konsumpcji na możliwie najwyższym poziomie walczą więc przede wszystkim: reprezentanci wielkiego przemysłu hodowlanego, drobniejsi producenci rolni przywiązani do swych kodów kulturowych i utrzymujący się na powierzchni dzięki budżetowym dopłatom z Unii Europejskiej oraz ogół społeczeństwa przystosowanego i przysposobionego do masowej mięsnej konsumpcji za pomocą ideologicznych aparatów państwa. Ujmując rzecz bazowo najbliżej porzucenia i ograniczenia mięsa są przedstawiciele klasy pracującej, dla których mięso nie jest jednocześnie koniecznym stylem kulturowej (re)produkcji, a jedynie stylem pewnego typu konsumpcji (jednego z możliwych). Przy pojawianiu się kolejnych bezmięsnych alternatyw pracownicy najemni mają też coraz mniejszy interes w tym by nadal jeść mięso. Ten interes wciąż będą mieli jednak wszyscy producenci rolni, których archaiczne metody produkcji automatycznie wykluczą z produkowania mięsa syntetycznego, czy różnych bardziej zaawansowanych form roślinnych substytutów.
Zduszony obecnie w Polsce przemysł futrzarski to jedynie wierzchołek góry lodowej. Z perspektywy stu lat – oczywiście o ile po drodze nie zabije nas sponsorowana przez kapitał zagłada klimatyczna – przyszli ludzie oceniali będą konsumpcję zwierząt, jako praktykę barbarzyńską i nieludzką. Jest to też praktyka wybitnie antyekologiczna i zwyczajnie irracjonalna: trzoda pochłania absurdalnie ogromne ilości ziemi, wody, a bydło emituje też do atmosfery ogromne ilości metanu. Na mapie walki klas jedzenie mięsa jest niczym luksusowy wampiryzm bez troski o ziemię, zwierzęta, czy zwyczajną gospodarczą wydajność.
Problem w tym, że podobnym wampiryzmem jest cały kapitalizm. Jak pisał Marks – kosztem kapitalistycznego rozwoju cierpią zawsze robotnicy oraz ziemia. Obecnie mimo ogromnych możliwości produkcyjnych wciąż blisko miliard ludzi cierpi z głodu i niedożywienia. Jednocześnie trwa niszczycielska dla klimatu i kompletnie niewydajna produkcja czerwonego mięsa, które staje się synonimem przynależności do klasy uprzywilejowanej. Dość powiedzieć, że czerwone mięso jest dziesięciokrotnie bardziej energochłonne od drobiu. A odchodząc od produkcji mięsa w krótkiej perspektywie czasowej możliwym stałoby się produkowanie przynajmniej 10-krotnie większej ilości wartościowego, roślinnego pożywienia.
Otumaniony proletariat również gra w tę grę i chce dorwać burgera nawet kosztem rujnowania ziemskiego ekosystemu. Tą drogą idą również obecnie kraje gospodarek wschodzących, gdzie mięso staje się wyśnioną zdobyczą dla ”nowobogackiego” proletariatu. Ludzie pracy z Chin, czy Indii chcą po prostu żyć stylem życia uprzywilejowanego, zachodniego pracownika, który wciąż konsumuje rekordową ilość czerwonego mięsa (jak obywatele Stanów Zjednoczonych, czy Izraela). Najbliżej zysków z mięsa stoją jednak interesy samych jego producentów oraz tych, którzy nie wyobrażają sobie własnych praktyk produkcyjnych bez jego wytwarzania.
To problem globalny. Z uwagi na zachodnią konsumpcję czerwonego mięsa cierpią równocześnie liczne afrykańskie narody. Zwierzęta hodowlane, które później trafiają na europejskie talerze są karmione proszkiem z ryby, który produkuje się na afrykańskich wybrzeżach. Europejskie świnie karmione są afrykańskimi sproszkowanymi rybami (tzw. mączką rybną) łowionymi w krajach, gdzie panuje głód i do których potem eksportuje się droższy oraz fatalnej jakości (nafaszerowany antybiotykami) drób. W taki sposób łowiska w zmagającej się z głodem Gambii są obecnie rujnowane, bo tak intensywna produkcja powoduje migracje ryb i przełowienie. I dzieje się to w imię schabowego na talerzu Europejczyka.
Mięso to żaden postęp. W obecnej sytuacji postępowi ludzie pracy muszą walczyć zarówno o głęboką rewolucję w kulturze konsumpcji, jak i wyraźnie przeciwstawiać się mięsnym lobbystom oraz rolnym obszarnikom. Zamrożona w bezruchu i żyjąca z dopłat wieś musi też zostać poddana koniecznym przekształceniom: należy odchodzić od wspierania tych, którzy dorabiają się na mięsie i prowadzić starania, by tworzyć państwowe (i spółdzielcze), duże zakłady rolne, które byłyby zarówno znacznie wydajniejsze, nowocześniejsze jak i zapewniły przeciwwagę dla drobno-prywatnego oraz głęboko konserwatywnego charakteru obecnej wsi. Kluczowe wyzwanie, które stoi przed nami to także stworzenie lokalnych ekosystemów produkcji żywności i zerwanie z globalnym pasożytnictwem na krajach wyzyskiwanych.
A samo mięso? Produkcja rolna oparta na produkcji mięsa to taki sam relikt epoki przemysłowej, jak spalanie węgla i przymuszanie dzieci do pracy. Nie ma zasadności dla oskórowania i mordowania zwierząt. A wzrost wydajności branży spożywczej po odejściu od produkcji mięsa może też pozwolić skuteczniej zlikwidować głód. Bo na pewno pomoże ocalić klimat naszej planety.