2011-04-03 16:26:54
W Polsce króluje moda na śmieć-umowy, które nie uprawniają do niczego macierzyńskiego – ani urlopu, ani zasiłku, bo po macoszemu obchodzą się z ideą ubezpieczeń społecznych. Pomijając wysokie bezrobocie, tzw. „młodzi” i „młode”, wchodząc na rynek pracy tułają się między darmowymi stażami w parzeniu kawy i wolontariatami, które „na pewno będą świetnie wyglądać w CV”. Przez pierwszych kilka lat koniec z końcem z trudem da się związać, czasem zasuwa się dla kilku szefów jednocześnie, ale za to zawsze „w młodym dynamicznym zespole”. Zdarza się, że bezprawnie pracodawcy na wstępie depczą prywatność pytając o plany prokreacyjne, oczekując tylko jednej -wiadomej- odpowiedzi. Jeśli komuś natomiast wpada do głowy „inwestować” w swój jakże ostatnio modny „kapitał społeczny” i kształcić się dalej, musi się przygotować się na dość nieprzyjemne czasy doktoranctwa: dydaktyczny wolontariat w zamian za satysfakcję niesienia krzyża oświaty.
Kryzys opieki instytucjonalnej nad dziećmi rozwiązuje się komercjalizacją, demontując najlepsze strony opiekuńczości państwa i piejąc peany o powszechnej potrzebie przedsiębiorczości, a w sytuacji jej braku - proponując, by inni członkowie rodziny zrezygnowali z pracy płatnej na rzecz nieodpłatnej, szykując sobie biedną starość. Kobiety zagonić najlepiej, bo obsługa pralki czy miotły jest przecież dla nich bardziej „naturalna”, cokolwiek to pojęcie miałoby oznaczać, od wysokiej statystycznej częstotliwości po wolę nadprzyrodzonej istoty, której głos słyszą nieliczni, ale zawsze przemawia on w ich interesie. Ulga na dzieci opłaca się tylko zamożniejszym, bo jeśli odliczą ją sobie mniej zamożni staną się za bogaci by korzystać z innych form wsparcia. O kwestii mieszkaniowej w Polsce i obietnicach budowy milionów mieszkań by upowszechnić ten luksus głowa boli myśleć, tymczasem coraz powszechniejsze stają się prywatyzacyjne praktyki wobec komunalnych zasobów mieszkaniowych polskich miast. Wydawałoby się, że mieszkania są do mieszkania, a nie zarabiania. Bez własnego kąta trudno myśleć o dziecku. Z własnym kątem, który pochłania pół pensji też. Wszystkie powyższe przesłanki prowadzą do tezy, że do rodzenia dzieci w Polsce są raczej średnie warunki. Buduje się stadiony a nie „pozytywny klimat” wokół rodziny. Ale zawsze na deser wypowie się jakaś mądra głowa, ekspert od rodziny, kobiet oraz moralności i stwierdzi z całą przenikliwością, że dzieci się nie rodzą, bo Polki to egoistki. Egoistki - bo nie chcą wychowywać dzieci w ubóstwie??
Owocem sejmowej uchwały z 2004 roku było powołanie Komitetu. Narodowym Dniem Życia zajmuje się teraz fundacja, której celem jest jego promowanie. Nazwa nieprzypadkowo zgrzyta pod czaszką, albowiem przywodzi słuszne skojarzenia z ruchem pro-life. Nie jest to wprawdzie dzień ratowania ludzkich płodów i pamięci o ofiarach in vitro, ale rzeczoną fundację współtworzy pewien muzyk, który bardzo lubi rozmawiać, natomiast sponsoruje ją czasopismo dla entuzjastów niedzielnych odwiedzin. Patronuje honorowo przewodniczący Episkopatu. „Rodzina”, którą chcą chronić i promować członkowie Komitetu to kariera 3K. Podwójne obciążenie miedzy kuchnią a salonem i namaszczona rola inkubatora. Z drugiej, strony niedawno zaatakował think-tank liderów polskiej transformacji, którzy za remedium uważają zrobienie z matki-Polki dodatkowo kołchoźnicy, popularyzując śmieć-umowy, obcinając urlopy macierzyńskie i wychowawcze oraz likwidując „przywileje emerytalne” kobiet.
Chciałabym jednocześnie chcąc mieć trójkę dzieci mieć warunki do ich wychowania. Chciałabym mieć prawdziwy wybór i móc zostać z dzieckiem domu, bez obaw o ekonomiczne uzależnienie od partnera i wyrugowanie z systemu społecznych ubezpieczeń, przegraną w wyścigu na rynku pracy. Chciałabym mieć prawdziwy wybór i móc wrócić do zawodu, nie angażując połowy rodziny lub połowy dochodu w codzienną opiekę nad dzieckiem. Chciałabym też nie bać się, że jeśli coś pójdzie źle nie będę wytykana palcem jako „pazerna alimenciara”.
Śledząc nieporadne ruchy kolejnych rządów oraz bezkierunkowy dryf kolejnych ministrów wydaje mi się, że jedyną zamierzoną i z pełną determinacją realizowaną pronatalistyczną strategią w Polsce jest programowa anty-edukacja seksualna skierowana do młodzieży. Niestety, mam wątpliwości czy na pewno o to ma chodzić w „promowaniu pozytywnego klimatu wokół rodziny”.