2013-04-03 16:07:03
W mediach od dobrych dni huczy o możliwości rychłej konfrontacji nuklearnej na półwyspie koreańskim. Osobiście, zamiast zwracać uwagę na ograne sztuczki reżimu z Pjongjangu, a posiadając chyba za dużo wolnego czasu na urlopie zdrowotnym, wolę pooglądać filmy o wojnie jądrowej.
Prawie wszyscy widzieliśmy lub kojarzymy The Day After, Ostatni brzeg czy Doktor Strangelove. Są też pozycje mniej znane, a nie mniej godne polecenia.
Fail-Safe (USA, 1964)
Majstersztyk Sidneya Lumeta nie miał szczęścia, przyćmiony popularnością Dr Strangelove'a. Szkoda, gdyż oba filmy stanowią klasę samą w sobie, Strangelove jako czarna groteska, zaś Fail Safe jako wizja czarnej rzeczywistości.
To tu bodajże po raz pierwszy wprowadzono problem „niewinnego” błędu technicznego, który wywołuje lawinę nieszczęść. Po tym jak rzekomo niezawodny mechanizm, wyprodukowany przez najlepszą korporację, ulega awarii w wyniku której jedna z grup bombowców nie została zawrócona, obie strony nie ustają we wspólnym wysiłku, aby najpierw gapowiczów zawrócić, a potem zestrzelić, nim zdołają zrzucić ładunek jądrowy na Moskwę. Wszelkie próby kończą się niepowodzeniem i aby ocalić kraj przed radzieckim kontratakiem prezydent USA (znakomity Henry Fonda) dokonuje bolesnego wyboru. By dać radzieckiemu partnerowi punkt oparcia przeciw jego dyszącym żądzą krwi generałom, wydaje rozkaz zrzucenia bomby na Nowy Jork, gdzie, co nadaje jego tragedii wymiar osobisty, znajduje się akurat jego własna rodzina.
Mimo to Fail-Safe zawiera silne optymistyczne przesłanie, że mimo katastrofy i pokrzykiwań betonu po obu stronach Atlantyku, oba mocarstwa są w stanie wykazać się wystarczającą dobrą wolą aby uniknąć najgorszego. Po filmie, nakręconym ponownie w 2000, zostało też trwałe przesłanie: „maszyna popełniła błąd, ale to my jesteśmy odpowiedzialni za nasze maszyny.”
Cały film: http://www.1channel.ch/watch-19478-Fail-Safe (ang.)
Remake: http://www.youtube.com/watch?v=djqlAT-7be4 (ang.)
Threads (Wlk. Brytania, 1984)
Połączenie dokumentu z filmem fabularnym, toczącym się na dwóch płaszczyznach. Pierwszą są perypetie dwóch rodzin z Sheffield w północnej Anglii, złączonych planowanym małżeństwem dwojga nastolatków. W tym samym czasie, gdy przygotowują się do wesela, Związek Radziecki wkroczył do Iranu, co z kolei pociągnęło włączenie się NATO do konfliktu. Jednakże relacje z gwałtownie pogarszającej się sytuacji międzynarodowej są tylko dźwiękami w tle, ignorowanymi przez głównych bohaterów. Drugą osią fabuły są działania miejscowego sztabu kryzysowego.
Jak mało który film, Threads łączy naukowe objaśnienia z realistycznym przedstawieniem fabuły. I spośród wszystkich pozycji o wojnie nuklearnej najdalej wybiega w przyszłość. Dziesięć lat po katastrofie (proces starannie odmalowany), populacja Wielkiej Brytanii kurczy się do rozmiarów średniowiecza, a jej gospodarka niewiele różni się od ówczesnych katorżniczych prac na na roli. Ludzie, rzecz jasna, żyją odpowiednio krócej.
Threads należy do tej kategorii filmów, których nie zamierzam obejrzeć ponownie. Scena topiącego się w nuklearnej fali ciepła kota to, jak dla mnie, za dużo.
Cały film: http://www.youtube.com/watch?v=Ls2M7Xi-Y6A (z napisami)
When The Winds Blow (Wlk. Brytania, 1986)
Telewizyjna adaptacja głośnej powieści graficznej Raymonda Briggsa jest pod wieloma względami unikatową pozycją gatunku, nie tylko z powodu animacji, przywodzącej na myśl chociażby Wodnikowe Wzgórze. Choć może zabrzmieć to niewłaściwie, przez większą część filmu, trudno powstrzymać się od uśmiechu, co w gruncie rzeczy, bez zbędnego patosu, nadaje historii jeszcze tragiczniejszy wymiar.
Bohaterami filmu jest sympatyczna para podmiejskich emerytów, James i Hilda Bloggsowie, których drobnomieszczańska poczciwość została ukazana z typowym brytyjskim humorem. W odróżnieniu od postaci z Threads, państwo Bloggs bardzo biorą sobie do serca coraz bliższe zagrożenie atakiem jądrowym, co sprowadza się do sumiennego wypełniania zaleceń z ulotki, przyniesionej przez pana domu z miejscowej biblioteki. Rzeczywiście, dzięki temu udaje im się przetrwać eksplozję nuklearną. Tego, co następuje potem już jednak nie rozumieją. Z niezachwianą pogodą ducha uważają, że zrobili wszystko, co do nich należało („this is a proper way”) i mogą wrócić do normalnego życia. W końcu zrobili wszystko, co nakazywał biuletyn, a innych wskazówek nie ma.
Dla Bloggsów „przejściowe trudności” przypominają „poprzednią wojnę”, kiedy trzeba było zacisnąć pasa, dbać o swoje domostwo i cierpliwie czekać, aż nadejdzie pomoc a poczta po kilku dniach wznowi działalność, bo jakże by inaczej. Komedia przeradza się w tragikomedię, gdy zażywni staruszkowie spacerują po okolicach oglądając zniszczenia, a dziwny zapach „coś jakby palonego mięsa” biorą za aktywność kuchenną sąsiadów. Piją skażoną wodę, dla pewności przegotowaną (jakże obyć się bez tradycyjnej herbatki?) i cieszą się, że nie ma opadów radioaktywnych („opady radioaktywne to taki szary śnieg”). Tragikomedia się kończy i pod koniec trudno powstrzymać łzy, gdy do bohaterów dociera wreszcie świadomość nadchodzącej śmierci.
Cały film: http://www.youtube.com/watch?v=N9aHT-IlkHo (ang.)
By Dawn's Early Lights (USA, 1990)
Jeden z ostatnich filmów o, przechodzącej w gorącą, zimnej wojnie, wyprodukowany niedługo przed upadkiem ZSRR. Podobnie jak w przypadku Fail-Safe wszystko zaczyna się od tragicznego w skutkach nieporozumienia. Radziecki system wczesnego ostrzegania błędnie odczytuje eksplozję nuklearną nad Donieckiem (robota wojskowego betonu, przerażonego postępami w amerykańsko-sowieckich relacjach) jako atak wyrzutni NATO w Turcji. Następuje automatyczne przeciwuderzenie na cele wojskowe w USA. Dzięki komunikacji pomiędzy prezydentami obu supermocarstw wszystko się wyjaśnia i dochodzi po porozumienia. Happy end...
Oczywiście, że nie. Nieszczęścia mają to do siebie, że chodzą parami. Odpalona automatycznie radziecka rakieta zamiast uderzyć w bazę lotniczą Andrews, o czym Amerykanie zostali w porę ostrzeżeni, zbacza z toru i eksploduje nad północną dzielnicą miasta, zabijając większość rządu. Jakby tego było mało, Chiny, zgodnie z postanowieniami traktatu, atakują cele na granicy z ZSRR, na co Moskwa odpowiada, a amerykański system bierze za drugie uderzenie. Ma być jeszcze weselej? Helikopter z prezydentem zmierzający do bazy lotniczej w Dover rozbija się po drodze. Jedynym ocalałym członkiem administracji jest sekretarz ds. zasobów wewnętrznych, zajmujący się dotychczas rezerwatami w Luizjanie. Za radą pułkownika-sowietologa (samo połączenie brzmi nieco makabrycznie) a ku przerażeniu reszty sztabu, opętany swą historyczną misją i strachem przed „przegraną” (brzmi znajomo?) nowy prezydent decyduje się na pełne uderzenie.
Równocześnie śledzimy losy załogi bombowca, zmierzającego ku celom w głębi ZSRR, stanowiące swoistą prezentację spektrum zachowań w chwili katastrofy jądrowej. Jeden z członków załogi załamuje się, miotając między histerycznym strachem a atakowaniem (dosłownie i w przenośni) kolegów za „tchórzostwo”. Dowódca jest rozdarty między pragnieniem wypełnienia misji a narastającymi wątpliwościami, podsycanymi przez współpilotkę (i kochankę), nakłaniającą do zignorowania rozkazu bez względu na koszt osobisty.
Gdy już wydaje się, że dla świata nie ma ratunku, pojawia się deux ex machina, element tak charakterystyczny i irytujący w amerykańskim kinie. Prezydent przeżył katastrofę śmigłowca aby w porę powstrzymać swego szalonego zastępcę, a ocaleli członkowie załogi bombowca (zakochana para, jakże by inaczej) wracają do kraju.
A mimo to film nie zamienił się w kolejny, sentymentalno-wojowniczy kicz. Możliwość kompletnego fiaska prób odwrócenia w porę tego, co najgorsze przez przypadek oraz zwykłą głupotę nawet dziś skłania do refleksji, może nawet tym bardziej, jako że żyjemy w jeszcze bardziej skomputeryzowanym świecie. Poza tym By Dawn's Early Light jest nie lada ucztą dla fanatyków militariów, nie zapominając rzecz jasna o doborowej obsadzie (Martin Landau, James Earl Jones, Darren McGavin, Rebecca De Mornay, Powers Boothe).
Cały film: http://www.youtube.com/watch?v=yf87gloRGb0 (ang.)
Prawie wszyscy widzieliśmy lub kojarzymy The Day After, Ostatni brzeg czy Doktor Strangelove. Są też pozycje mniej znane, a nie mniej godne polecenia.
Fail-Safe (USA, 1964)
Majstersztyk Sidneya Lumeta nie miał szczęścia, przyćmiony popularnością Dr Strangelove'a. Szkoda, gdyż oba filmy stanowią klasę samą w sobie, Strangelove jako czarna groteska, zaś Fail Safe jako wizja czarnej rzeczywistości.
To tu bodajże po raz pierwszy wprowadzono problem „niewinnego” błędu technicznego, który wywołuje lawinę nieszczęść. Po tym jak rzekomo niezawodny mechanizm, wyprodukowany przez najlepszą korporację, ulega awarii w wyniku której jedna z grup bombowców nie została zawrócona, obie strony nie ustają we wspólnym wysiłku, aby najpierw gapowiczów zawrócić, a potem zestrzelić, nim zdołają zrzucić ładunek jądrowy na Moskwę. Wszelkie próby kończą się niepowodzeniem i aby ocalić kraj przed radzieckim kontratakiem prezydent USA (znakomity Henry Fonda) dokonuje bolesnego wyboru. By dać radzieckiemu partnerowi punkt oparcia przeciw jego dyszącym żądzą krwi generałom, wydaje rozkaz zrzucenia bomby na Nowy Jork, gdzie, co nadaje jego tragedii wymiar osobisty, znajduje się akurat jego własna rodzina.
Mimo to Fail-Safe zawiera silne optymistyczne przesłanie, że mimo katastrofy i pokrzykiwań betonu po obu stronach Atlantyku, oba mocarstwa są w stanie wykazać się wystarczającą dobrą wolą aby uniknąć najgorszego. Po filmie, nakręconym ponownie w 2000, zostało też trwałe przesłanie: „maszyna popełniła błąd, ale to my jesteśmy odpowiedzialni za nasze maszyny.”
Cały film: http://www.1channel.ch/watch-19478-Fail-Safe (ang.)
Remake: http://www.youtube.com/watch?v=djqlAT-7be4 (ang.)
Threads (Wlk. Brytania, 1984)
Połączenie dokumentu z filmem fabularnym, toczącym się na dwóch płaszczyznach. Pierwszą są perypetie dwóch rodzin z Sheffield w północnej Anglii, złączonych planowanym małżeństwem dwojga nastolatków. W tym samym czasie, gdy przygotowują się do wesela, Związek Radziecki wkroczył do Iranu, co z kolei pociągnęło włączenie się NATO do konfliktu. Jednakże relacje z gwałtownie pogarszającej się sytuacji międzynarodowej są tylko dźwiękami w tle, ignorowanymi przez głównych bohaterów. Drugą osią fabuły są działania miejscowego sztabu kryzysowego.
Jak mało który film, Threads łączy naukowe objaśnienia z realistycznym przedstawieniem fabuły. I spośród wszystkich pozycji o wojnie nuklearnej najdalej wybiega w przyszłość. Dziesięć lat po katastrofie (proces starannie odmalowany), populacja Wielkiej Brytanii kurczy się do rozmiarów średniowiecza, a jej gospodarka niewiele różni się od ówczesnych katorżniczych prac na na roli. Ludzie, rzecz jasna, żyją odpowiednio krócej.
Threads należy do tej kategorii filmów, których nie zamierzam obejrzeć ponownie. Scena topiącego się w nuklearnej fali ciepła kota to, jak dla mnie, za dużo.
Cały film: http://www.youtube.com/watch?v=Ls2M7Xi-Y6A (z napisami)
When The Winds Blow (Wlk. Brytania, 1986)
Telewizyjna adaptacja głośnej powieści graficznej Raymonda Briggsa jest pod wieloma względami unikatową pozycją gatunku, nie tylko z powodu animacji, przywodzącej na myśl chociażby Wodnikowe Wzgórze. Choć może zabrzmieć to niewłaściwie, przez większą część filmu, trudno powstrzymać się od uśmiechu, co w gruncie rzeczy, bez zbędnego patosu, nadaje historii jeszcze tragiczniejszy wymiar.
Bohaterami filmu jest sympatyczna para podmiejskich emerytów, James i Hilda Bloggsowie, których drobnomieszczańska poczciwość została ukazana z typowym brytyjskim humorem. W odróżnieniu od postaci z Threads, państwo Bloggs bardzo biorą sobie do serca coraz bliższe zagrożenie atakiem jądrowym, co sprowadza się do sumiennego wypełniania zaleceń z ulotki, przyniesionej przez pana domu z miejscowej biblioteki. Rzeczywiście, dzięki temu udaje im się przetrwać eksplozję nuklearną. Tego, co następuje potem już jednak nie rozumieją. Z niezachwianą pogodą ducha uważają, że zrobili wszystko, co do nich należało („this is a proper way”) i mogą wrócić do normalnego życia. W końcu zrobili wszystko, co nakazywał biuletyn, a innych wskazówek nie ma.
Dla Bloggsów „przejściowe trudności” przypominają „poprzednią wojnę”, kiedy trzeba było zacisnąć pasa, dbać o swoje domostwo i cierpliwie czekać, aż nadejdzie pomoc a poczta po kilku dniach wznowi działalność, bo jakże by inaczej. Komedia przeradza się w tragikomedię, gdy zażywni staruszkowie spacerują po okolicach oglądając zniszczenia, a dziwny zapach „coś jakby palonego mięsa” biorą za aktywność kuchenną sąsiadów. Piją skażoną wodę, dla pewności przegotowaną (jakże obyć się bez tradycyjnej herbatki?) i cieszą się, że nie ma opadów radioaktywnych („opady radioaktywne to taki szary śnieg”). Tragikomedia się kończy i pod koniec trudno powstrzymać łzy, gdy do bohaterów dociera wreszcie świadomość nadchodzącej śmierci.
Cały film: http://www.youtube.com/watch?v=N9aHT-IlkHo (ang.)
By Dawn's Early Lights (USA, 1990)
Jeden z ostatnich filmów o, przechodzącej w gorącą, zimnej wojnie, wyprodukowany niedługo przed upadkiem ZSRR. Podobnie jak w przypadku Fail-Safe wszystko zaczyna się od tragicznego w skutkach nieporozumienia. Radziecki system wczesnego ostrzegania błędnie odczytuje eksplozję nuklearną nad Donieckiem (robota wojskowego betonu, przerażonego postępami w amerykańsko-sowieckich relacjach) jako atak wyrzutni NATO w Turcji. Następuje automatyczne przeciwuderzenie na cele wojskowe w USA. Dzięki komunikacji pomiędzy prezydentami obu supermocarstw wszystko się wyjaśnia i dochodzi po porozumienia. Happy end...
Oczywiście, że nie. Nieszczęścia mają to do siebie, że chodzą parami. Odpalona automatycznie radziecka rakieta zamiast uderzyć w bazę lotniczą Andrews, o czym Amerykanie zostali w porę ostrzeżeni, zbacza z toru i eksploduje nad północną dzielnicą miasta, zabijając większość rządu. Jakby tego było mało, Chiny, zgodnie z postanowieniami traktatu, atakują cele na granicy z ZSRR, na co Moskwa odpowiada, a amerykański system bierze za drugie uderzenie. Ma być jeszcze weselej? Helikopter z prezydentem zmierzający do bazy lotniczej w Dover rozbija się po drodze. Jedynym ocalałym członkiem administracji jest sekretarz ds. zasobów wewnętrznych, zajmujący się dotychczas rezerwatami w Luizjanie. Za radą pułkownika-sowietologa (samo połączenie brzmi nieco makabrycznie) a ku przerażeniu reszty sztabu, opętany swą historyczną misją i strachem przed „przegraną” (brzmi znajomo?) nowy prezydent decyduje się na pełne uderzenie.
Równocześnie śledzimy losy załogi bombowca, zmierzającego ku celom w głębi ZSRR, stanowiące swoistą prezentację spektrum zachowań w chwili katastrofy jądrowej. Jeden z członków załogi załamuje się, miotając między histerycznym strachem a atakowaniem (dosłownie i w przenośni) kolegów za „tchórzostwo”. Dowódca jest rozdarty między pragnieniem wypełnienia misji a narastającymi wątpliwościami, podsycanymi przez współpilotkę (i kochankę), nakłaniającą do zignorowania rozkazu bez względu na koszt osobisty.
Gdy już wydaje się, że dla świata nie ma ratunku, pojawia się deux ex machina, element tak charakterystyczny i irytujący w amerykańskim kinie. Prezydent przeżył katastrofę śmigłowca aby w porę powstrzymać swego szalonego zastępcę, a ocaleli członkowie załogi bombowca (zakochana para, jakże by inaczej) wracają do kraju.
A mimo to film nie zamienił się w kolejny, sentymentalno-wojowniczy kicz. Możliwość kompletnego fiaska prób odwrócenia w porę tego, co najgorsze przez przypadek oraz zwykłą głupotę nawet dziś skłania do refleksji, może nawet tym bardziej, jako że żyjemy w jeszcze bardziej skomputeryzowanym świecie. Poza tym By Dawn's Early Light jest nie lada ucztą dla fanatyków militariów, nie zapominając rzecz jasna o doborowej obsadzie (Martin Landau, James Earl Jones, Darren McGavin, Rebecca De Mornay, Powers Boothe).
Cały film: http://www.youtube.com/watch?v=yf87gloRGb0 (ang.)