2013-06-24 21:47:57
Czy odwoływanie Hanny Gronkiewicz-Waltz z funkcji prezydenta Warszawy ma w ogóle sens? Nieraz słyszałem już takie pytanie z ust osób bynajmniej w Platformie czy innej opcji prawicowej nie zakochanych. Należy wziąć pod uwagę ten sceptycyzm. Gdyby referendum się powiodło, do ratusza wkroczy mianowany przez rząd komisarz, a więc na pewno kolega partyjny pani prezydent. Potem nastąpią przedterminowe wybory, ale kondycja partii lewicowych czy potencjalnych sensownych pozapartyjnych inicjatyw wyborczych w stolicy nie napawa optymizmem. Można więc śmiało założyć, iż następnym prezydentem będzie członek PO lub PiS-u. A zatem i tak źle, i tak niedobrze.
Jednak mimo słabych widoków na odebranie prawicy ratusza, uważam, iż odwołanie Gronkiewicz-Waltz nie tylko ma sens, ale wręcz należy to zrobić. Niedawno uświadomiłem sobie, z pewnym przerażeniem, iż Lech Kaczyński był lepszym niż ona gospodarzem stolicy. A że Kaczyńskiemu daleko było do choćby „dobrego” prezydenta, to bardzo wiele mówi o jakości obecnych władz Warszawy. Prezydentura Kaczyńskiego na dobrą sprawę sprowadzała się do jednego projektu: budowy muzeum Powstania Warszawskiego. Projektu, przyznać trzeba, udanego, muzeum stanowi wartościową pozycję na mapie stolicy, jednakże nawet przy niewyczerpanych pokładach dobrej woli trudno uznać jedno osiągnięcie za udane rządy. Gronkiewicz natomiast robi dużo i to jest właśnie przerażające.
Ze świecą by szukać wartościowych projektów obecnej administracji. Tam, gdzie Kaczyński nic nie tworzył, ale też nie, przez nieaktywność, burzył, jego następczyni wciela się w istnego demona destrukcji. Długość listy obiektów zburzonych, lub wyprzedanych za grosze, jest porażająca. Jeżeli w Warszawie powstaje cokolwiek wartościowego, dzieje się tak albo za sprawą inicjatywy społecznej, albo działań administracji centralnej, bo budowy kolejnych osiedli zamkniętych, na zamieszkaniu w których zwykłego mieszkańca nie stać, trudno uznać za wartościowe z punktu widzenia rozwoju miasta. Administracja nie jest nawet w stanie wywiązać się z najprostszych funkcji, co doskonale ilustruje ostatnia „afera śmieciowa”.
Prezydentura Gronkiewicz jest najjaskrawszym przykładem czystego, bezmyślnego neoliberalizmu, żywcem przeniesionego ze „złotych lat dziewięćdziesiątych”. Jeżeli trafia się okazja, by dać temu stylowi rządów czerwoną kartkę przy urnie wyborczej, to należy to zrobić. Może i będzie to gest, który nie zmieni politycznego status quo nad Wisłą, ale gesty też się liczą. Wszystkie procesy polityczne zaczynały się właśnie od gestu.
Jednak mimo słabych widoków na odebranie prawicy ratusza, uważam, iż odwołanie Gronkiewicz-Waltz nie tylko ma sens, ale wręcz należy to zrobić. Niedawno uświadomiłem sobie, z pewnym przerażeniem, iż Lech Kaczyński był lepszym niż ona gospodarzem stolicy. A że Kaczyńskiemu daleko było do choćby „dobrego” prezydenta, to bardzo wiele mówi o jakości obecnych władz Warszawy. Prezydentura Kaczyńskiego na dobrą sprawę sprowadzała się do jednego projektu: budowy muzeum Powstania Warszawskiego. Projektu, przyznać trzeba, udanego, muzeum stanowi wartościową pozycję na mapie stolicy, jednakże nawet przy niewyczerpanych pokładach dobrej woli trudno uznać jedno osiągnięcie za udane rządy. Gronkiewicz natomiast robi dużo i to jest właśnie przerażające.
Ze świecą by szukać wartościowych projektów obecnej administracji. Tam, gdzie Kaczyński nic nie tworzył, ale też nie, przez nieaktywność, burzył, jego następczyni wciela się w istnego demona destrukcji. Długość listy obiektów zburzonych, lub wyprzedanych za grosze, jest porażająca. Jeżeli w Warszawie powstaje cokolwiek wartościowego, dzieje się tak albo za sprawą inicjatywy społecznej, albo działań administracji centralnej, bo budowy kolejnych osiedli zamkniętych, na zamieszkaniu w których zwykłego mieszkańca nie stać, trudno uznać za wartościowe z punktu widzenia rozwoju miasta. Administracja nie jest nawet w stanie wywiązać się z najprostszych funkcji, co doskonale ilustruje ostatnia „afera śmieciowa”.
Prezydentura Gronkiewicz jest najjaskrawszym przykładem czystego, bezmyślnego neoliberalizmu, żywcem przeniesionego ze „złotych lat dziewięćdziesiątych”. Jeżeli trafia się okazja, by dać temu stylowi rządów czerwoną kartkę przy urnie wyborczej, to należy to zrobić. Może i będzie to gest, który nie zmieni politycznego status quo nad Wisłą, ale gesty też się liczą. Wszystkie procesy polityczne zaczynały się właśnie od gestu.