2017-06-04 09:51:24
Dzień 4 czerwca jest w liberalnym mainstreamie wielkim świętem. Czci się upadek wrednej komuny, jako wielkie zwycięstwo polskiej demokracji. To mit założycielski elit po 1989 roku.
Ta data to doskonała okazja do bilansu polskiej transformacji. Tego jednak nie będzie, bowiem z jednej strony liberalny przekaz, który dominuje w mediach, jest głuchy na argumenty, z drugiej strony, konserwatywna partia rządząca podważa ówczesne reformy mając na uwadze jakiś wyimaginowany układ, choć sam Lech Kaczyński uważał, że nic takiego nie miało miejsca. A przecież można było inaczej. Bez takich kosztów, bez błędów, bez cięż, bez wyrugania ogromnej części społeczeństwa z tortu, jakim była ogromna prywatyzacja. To, co zbudowała komuna, sprzedano bardzo szybko. Owszem, nie wszystko było rentowne, ale dla liberałów niemal wszystko co publiczne, jest nierentowne. Prof. Tadeusz Kowalik należał wówczas do nielicznego grona intelektualistów, którzy przestrzegali przed pójściem w neoliberalny dogmat.
O ewentualnym sukcesie transformacji należy również patrzeć poprzez pryzmat społeczeństwa obywatelskiego. Pod tym względem jesteśmy w czarnej dupie. Na wybory chodzi garstka ludzi, rządzi więc nami mniejszość. I to praktycznie od samego początku. To jest praktyczny wymiar tej wolności. Obywatele nie mają zaufania do państwa i jego instytucji. Nie mówiąc już o ogromnej fali emigracji. Z Polski wyjechało więcej ludzi, niż podczas Stanu Wojennego, co się rzadko podkreśla. A to jest pewien symbol. Z polskiego „cudu gospodarczego” ludzie spieprzają tam, gdzie państwo nakłada na ludzi wyższe podatki. Bowiem to mit, że państwo ma być tanie. Tani, to może być barszcz. Państwo ma być efektywne. Kolejki po mięso zastąpiły kolejki po życie.
Ówczesne tuzy podkreślają dziś, przynajmniej ich znacząca część, że się pomylili. Marcin Król napisał bardzo ciekawą książkę pod znamiennym tytułem "Byliśmy głupi". Wydaje się, że jest dziś tylko jedna osoba w państwie, która nie wyciągnęła wniosków i jest ślepa na to, co dzieje się w świecie. To Leszek Balcerowicz, który trwa przy swoim.
Cztery lata po wyborach z 4 czerwca lewica wygrała wybory. Równie demokratyczne i wolne, które przerżnęła w 1989 roku. Taka była społeczna ocena reform Leszka Balcerowicza. To nie ruiny mury berlińskiego są symbolem wolności. To ruiny Stoczni Gdańskiej.
Ta data to doskonała okazja do bilansu polskiej transformacji. Tego jednak nie będzie, bowiem z jednej strony liberalny przekaz, który dominuje w mediach, jest głuchy na argumenty, z drugiej strony, konserwatywna partia rządząca podważa ówczesne reformy mając na uwadze jakiś wyimaginowany układ, choć sam Lech Kaczyński uważał, że nic takiego nie miało miejsca. A przecież można było inaczej. Bez takich kosztów, bez błędów, bez cięż, bez wyrugania ogromnej części społeczeństwa z tortu, jakim była ogromna prywatyzacja. To, co zbudowała komuna, sprzedano bardzo szybko. Owszem, nie wszystko było rentowne, ale dla liberałów niemal wszystko co publiczne, jest nierentowne. Prof. Tadeusz Kowalik należał wówczas do nielicznego grona intelektualistów, którzy przestrzegali przed pójściem w neoliberalny dogmat.
O ewentualnym sukcesie transformacji należy również patrzeć poprzez pryzmat społeczeństwa obywatelskiego. Pod tym względem jesteśmy w czarnej dupie. Na wybory chodzi garstka ludzi, rządzi więc nami mniejszość. I to praktycznie od samego początku. To jest praktyczny wymiar tej wolności. Obywatele nie mają zaufania do państwa i jego instytucji. Nie mówiąc już o ogromnej fali emigracji. Z Polski wyjechało więcej ludzi, niż podczas Stanu Wojennego, co się rzadko podkreśla. A to jest pewien symbol. Z polskiego „cudu gospodarczego” ludzie spieprzają tam, gdzie państwo nakłada na ludzi wyższe podatki. Bowiem to mit, że państwo ma być tanie. Tani, to może być barszcz. Państwo ma być efektywne. Kolejki po mięso zastąpiły kolejki po życie.
Ówczesne tuzy podkreślają dziś, przynajmniej ich znacząca część, że się pomylili. Marcin Król napisał bardzo ciekawą książkę pod znamiennym tytułem "Byliśmy głupi". Wydaje się, że jest dziś tylko jedna osoba w państwie, która nie wyciągnęła wniosków i jest ślepa na to, co dzieje się w świecie. To Leszek Balcerowicz, który trwa przy swoim.
Cztery lata po wyborach z 4 czerwca lewica wygrała wybory. Równie demokratyczne i wolne, które przerżnęła w 1989 roku. Taka była społeczna ocena reform Leszka Balcerowicza. To nie ruiny mury berlińskiego są symbolem wolności. To ruiny Stoczni Gdańskiej.