2013-03-20 14:14:21
Dobrze, że pewne rzeczy się nie zmieniają. Na pewne osoby, na przykład radnych i radne PO zawsze można liczyć, szczególnie jeśli chodzi o stawanie w obronie neoliberalnego zen. Poprzednim razem odwiedzałem tych ancymonów w zeszłym roku, kiedy pod nóż szły szkoły i stołówki. Już wtedy rządzący dbali o to, żeby publiczność miała ubaw po pachy. Usuwanie ich pod pretekstem bezpieczeństwa pożarowego, wpuszczanie clownów, ciekawe prezentacje (w końcu technologicznie prujemy do przodu), grzebanie w porządku obrad. Ma to swoje dobre strony, od czasów Hitchcocka, który zawsze budował napięcie w tak beznadziejnie nudny sposób, możemy zaobserwować pewien postęp
Tym razem wybrałem się do naszych urwisków, bo uważam, że bardzo nieładnie obrażać ludzi za plecami, a kazanie specjalistom i specjalistkom w szkołach tyrać 5 godzin dłużej za taką samą gażę i odbieranie nauczycielom i nauczycielkom dodatków motywacyjnych (pozostających jednym z podstawowych składników ich pensji), kiedy wymienieni w godzinach rady siedzą jeszcze w szkołach, uważam za świństwo. Mniej więcej na takie pomysły wpadają panowie i panie zasiadające w Komisji Edukacji i Rodziny. Nie winię ich, dwudzieste piętro PKiN to może nie Mars, ale kiedy siedzi się tam za długo można mieć trudności w kontaktach z ziemią. Za czasów mojej młodości był taki film „yyyreek!!! kosmiczna nominacja”, gdzie bohater tytułowy został powołany na kosmicznego reproduktora. Może warto by było taki pomysł podrzucić radnym PO, bo myślę, że z kosmitami dogadaliby się prościej.
Najwięcej nawijał wice-prezydent Paszyński, którego zdążyliśmy poznać jako największego wielbiciela Goi wśród polskich polityków (na jednej z rad miasta swoją prezentacje zaczął od stwierdzenia „kiedy rozum śpi budzą się koszmary”). Paszyński jak to Paszyński, troszkę mu nawet współczuję, bo w przeciwieństwie do groźniaka Bartelskiego kompletnie nie nadaje się na wolnorynkowego mesjasza. Jego mimika w stylu Kubusia Puchatka i ciepłoklusiasty sposób bycia zdradza raczej podejście w stylu „mamo, dlaczego ciągle muszę odpowiadać na pytania tych głupich ludzi”, niż „mam was w garści roszczeniowe śmiecie”. Przez to wszystko trudno brać go na poważnie, kiedy mówi nam patetyczne komunały w stylu „trzeba nauczyć się podejmować trudne decyzje”, abo „przyjęło się, że Warszawa da dodatki motywacyjne dla świętego spokoju”. Naładowaną heroizmem bajkę o rosnących nakładach na edukację słyszeliśmy już przy okazji operacji na szkołach, teraz powtarzając w kółko kilka liczb jego słowa były tylko „martwym naskórkiem dawnych uniesień” (cyt. za nie wiem kim, ale ktoś tak mówił w „Amelii”). Twarde przekonanie, że władza usprawiedliwia bezkarność spada wprost proporcjonalnie do słupków poparcia. Mogę mieć tylko nadzieję, że nostalgiczna roszczeniowość radnych nie będzie trwała wiecznie.
Co tam jeszcze powiedział nam ten miły pan Włodzimierz? W sumie sam chciałbym wiedzieć. Na wszystkie pytania odpowiadał tylko porównaniami do innych miast w Polsce i liczbami oderwanymi od rzeczywistości i prawdy. PO po raz kolejny zestawia ze sobą na chybił trafił cyferki, które mają nam udowodnić, że ekonomia jest dziedziną oderwaną od rzeczywistości, a nie jest. Ekonomia to nie jest „2*2 ze wszystkimi konsekwencjami”, a coś bardziej skomplikowanego, coś działającego nie tylko na cyferki, ale też na ludzi. Kiedy słyszymy o decyzjach nie wywołujących skutków finansowych, które mają na celu zmniejszenie etatyzacji, chyba logicznym jest, że wywoła to skutki finansowe dla osób, które przy okazji następnego ruchu stracą pracę. Nie wiem, czy Włodzimierz Paszyński wie, że koszt życia w każdym większym mieście jest trochę inny. Dla mnie to oczywistość, ale może wice-prezydent sukcesywnie pracuje na miano potencjalnego kosmicznego reproduktora, żeby w końcu rzucić tą cholerną robotę, w której mieszkańcy przychodzą i ciągle czegoś chcą.
Pan Włodzimierz nie był jednak wisienką na torcie. Takie miano bez wątpienia należy się radnej Szreder, która wpadła na pomysł, żeby wysokość dodatków motywacyjnych uzależnić od miejsca danej szkoły w rankingu - im wyższa pozycja, tym wyższe dodatki motywacyjne. W końcu dzieci z Pragi mają identyczne warunki do nauki co dzieci z miasteczka Wilanów, w każdej dzielnicy jest podobny stopień biedy, podobna ilość szkół, taka sama ilość nauczycieli i nauczycielek przypadających na dziecko. Niezła heca, prawda? Podobną prawdę wysmażyła kiedyś jedna z radnych ze Śródmieścia, która powiedziała, iż w jej dzielnicy nie ma dzieci niedożywionych. Nie wiem skąd u radykalnych liberałów przekonanie o nieomylności własnych sądów dotyczących cudzych żołądków. Przez długi czas interesowali się tylko swoimi portfelami (ciągle uszczuplanymi przez podatki i koszty pracy) i osądzaniem kogo na co stać.
Warto czasem przypominać się dobrym znajomym, nawet jeśli oni mówią jedno, a na każde zadane pytanie odpowiadają to samo co mówili już wcześniej. Rozmowa ze ścianą jest bardziej produktywna (poza tym, ścianę zawsze można przemalować na czerwony kolor, a za przemalowanie na czerwono radnych PO mógłby mi grozić sąd). W ogóle w tych dusznych salkach, gdzie ledwo co mieszczą się wszyscy goście panuje dosyć luźna atmosfera. Jedna strona opowiada dowcipy, druga się trochę gniewa. Przy odrobinie szczęścia można napić się kawy, herbaty, wody „Kuracjusz Lubelski” (czy ktoś do cholery widział w jakimś sklepie „Kuracjusza Lubelskiego”?) i chapnąć sobie solonego paluszka. Biorąc pod uwagę, że zawsze jest Włodzimierz, trudno nie znaleźć pewnej analogii do świetnego odcinka słuchowiska radiowego „Rodzina Poszepszyńskich” pt. „Urodziny Pana Włodka”. W owym odcinku dziadek Jacek przychodzi na urodziny, na których ma zamiar „upić się, jak świnia i narozrabiać trochę”. Tylko, że tam znalazł się przezorny Maurycy, który zanim dziadek znalazł zmywacz do paznokci dopełniający autodestrukcji dziadzia, zawiadomił milicję, pogotowie i straż pożarną. My niestety Maurycego nie mamy, mamy za to pana Włodka, któremu życzę, żeby przy okazji następnej kadencji kosmici nominowali go na „kosmicznego reproduktora”. Wolałbym go w takiej roli, niż „reproduktora kosmickości” w miejscu gdzie ludzie za dobrze wiedzą którędy do ziemi.
Tym razem wybrałem się do naszych urwisków, bo uważam, że bardzo nieładnie obrażać ludzi za plecami, a kazanie specjalistom i specjalistkom w szkołach tyrać 5 godzin dłużej za taką samą gażę i odbieranie nauczycielom i nauczycielkom dodatków motywacyjnych (pozostających jednym z podstawowych składników ich pensji), kiedy wymienieni w godzinach rady siedzą jeszcze w szkołach, uważam za świństwo. Mniej więcej na takie pomysły wpadają panowie i panie zasiadające w Komisji Edukacji i Rodziny. Nie winię ich, dwudzieste piętro PKiN to może nie Mars, ale kiedy siedzi się tam za długo można mieć trudności w kontaktach z ziemią. Za czasów mojej młodości był taki film „yyyreek!!! kosmiczna nominacja”, gdzie bohater tytułowy został powołany na kosmicznego reproduktora. Może warto by było taki pomysł podrzucić radnym PO, bo myślę, że z kosmitami dogadaliby się prościej.
Najwięcej nawijał wice-prezydent Paszyński, którego zdążyliśmy poznać jako największego wielbiciela Goi wśród polskich polityków (na jednej z rad miasta swoją prezentacje zaczął od stwierdzenia „kiedy rozum śpi budzą się koszmary”). Paszyński jak to Paszyński, troszkę mu nawet współczuję, bo w przeciwieństwie do groźniaka Bartelskiego kompletnie nie nadaje się na wolnorynkowego mesjasza. Jego mimika w stylu Kubusia Puchatka i ciepłoklusiasty sposób bycia zdradza raczej podejście w stylu „mamo, dlaczego ciągle muszę odpowiadać na pytania tych głupich ludzi”, niż „mam was w garści roszczeniowe śmiecie”. Przez to wszystko trudno brać go na poważnie, kiedy mówi nam patetyczne komunały w stylu „trzeba nauczyć się podejmować trudne decyzje”, abo „przyjęło się, że Warszawa da dodatki motywacyjne dla świętego spokoju”. Naładowaną heroizmem bajkę o rosnących nakładach na edukację słyszeliśmy już przy okazji operacji na szkołach, teraz powtarzając w kółko kilka liczb jego słowa były tylko „martwym naskórkiem dawnych uniesień” (cyt. za nie wiem kim, ale ktoś tak mówił w „Amelii”). Twarde przekonanie, że władza usprawiedliwia bezkarność spada wprost proporcjonalnie do słupków poparcia. Mogę mieć tylko nadzieję, że nostalgiczna roszczeniowość radnych nie będzie trwała wiecznie.
Co tam jeszcze powiedział nam ten miły pan Włodzimierz? W sumie sam chciałbym wiedzieć. Na wszystkie pytania odpowiadał tylko porównaniami do innych miast w Polsce i liczbami oderwanymi od rzeczywistości i prawdy. PO po raz kolejny zestawia ze sobą na chybił trafił cyferki, które mają nam udowodnić, że ekonomia jest dziedziną oderwaną od rzeczywistości, a nie jest. Ekonomia to nie jest „2*2 ze wszystkimi konsekwencjami”, a coś bardziej skomplikowanego, coś działającego nie tylko na cyferki, ale też na ludzi. Kiedy słyszymy o decyzjach nie wywołujących skutków finansowych, które mają na celu zmniejszenie etatyzacji, chyba logicznym jest, że wywoła to skutki finansowe dla osób, które przy okazji następnego ruchu stracą pracę. Nie wiem, czy Włodzimierz Paszyński wie, że koszt życia w każdym większym mieście jest trochę inny. Dla mnie to oczywistość, ale może wice-prezydent sukcesywnie pracuje na miano potencjalnego kosmicznego reproduktora, żeby w końcu rzucić tą cholerną robotę, w której mieszkańcy przychodzą i ciągle czegoś chcą.
Pan Włodzimierz nie był jednak wisienką na torcie. Takie miano bez wątpienia należy się radnej Szreder, która wpadła na pomysł, żeby wysokość dodatków motywacyjnych uzależnić od miejsca danej szkoły w rankingu - im wyższa pozycja, tym wyższe dodatki motywacyjne. W końcu dzieci z Pragi mają identyczne warunki do nauki co dzieci z miasteczka Wilanów, w każdej dzielnicy jest podobny stopień biedy, podobna ilość szkół, taka sama ilość nauczycieli i nauczycielek przypadających na dziecko. Niezła heca, prawda? Podobną prawdę wysmażyła kiedyś jedna z radnych ze Śródmieścia, która powiedziała, iż w jej dzielnicy nie ma dzieci niedożywionych. Nie wiem skąd u radykalnych liberałów przekonanie o nieomylności własnych sądów dotyczących cudzych żołądków. Przez długi czas interesowali się tylko swoimi portfelami (ciągle uszczuplanymi przez podatki i koszty pracy) i osądzaniem kogo na co stać.
Warto czasem przypominać się dobrym znajomym, nawet jeśli oni mówią jedno, a na każde zadane pytanie odpowiadają to samo co mówili już wcześniej. Rozmowa ze ścianą jest bardziej produktywna (poza tym, ścianę zawsze można przemalować na czerwony kolor, a za przemalowanie na czerwono radnych PO mógłby mi grozić sąd). W ogóle w tych dusznych salkach, gdzie ledwo co mieszczą się wszyscy goście panuje dosyć luźna atmosfera. Jedna strona opowiada dowcipy, druga się trochę gniewa. Przy odrobinie szczęścia można napić się kawy, herbaty, wody „Kuracjusz Lubelski” (czy ktoś do cholery widział w jakimś sklepie „Kuracjusza Lubelskiego”?) i chapnąć sobie solonego paluszka. Biorąc pod uwagę, że zawsze jest Włodzimierz, trudno nie znaleźć pewnej analogii do świetnego odcinka słuchowiska radiowego „Rodzina Poszepszyńskich” pt. „Urodziny Pana Włodka”. W owym odcinku dziadek Jacek przychodzi na urodziny, na których ma zamiar „upić się, jak świnia i narozrabiać trochę”. Tylko, że tam znalazł się przezorny Maurycy, który zanim dziadek znalazł zmywacz do paznokci dopełniający autodestrukcji dziadzia, zawiadomił milicję, pogotowie i straż pożarną. My niestety Maurycego nie mamy, mamy za to pana Włodka, któremu życzę, żeby przy okazji następnej kadencji kosmici nominowali go na „kosmicznego reproduktora”. Wolałbym go w takiej roli, niż „reproduktora kosmickości” w miejscu gdzie ludzie za dobrze wiedzą którędy do ziemi.