2013-04-22 21:41:06
Ogłoszenie o możliwości praktyk w zawodzie sprzedawcy w Tesco to najbardziej bulwersujący hiper-marketowy hiper-idiotyzm od czasów pamiętnych czerwonych kropek w lubelskim Carrefourze, które miały pomóc przełożonym kasjerów nie wypuszczać swoich podwładnych do toalety. Większość osób nie potrzebuje „dowiadywać się jak wygląda praca w sieci nowoczesnej sieci handlowej” (cytuję za stroną, naprawdę mówimy tutaj nie tylko o zwykłej sieci, ale aż o sieci sieci) i „sprawdzać możliwości rozwoju w międzynarodowej firmie”, żeby wiedzieć jak wygląda praca za kasą. O unikatowości i luksusach takiej pracy można się dowiedzieć od kolegów, albo na przykład z portalu hiperwyzysk.pl. Po obejrzeniu uśmiechniętej kasjerki z Tesco ciśnienie podskoczyło mi tylko na chwilę. Parę miesięcy temu obca mi osoba złożyła C.V. w kawiarni, w której wówczas pracowałem z pytaniem o możliwość odbycia stażu (czyli w domyśle, pracy za darmo) w celu zdobycia doświadczenia. Staże w redakcjach, studiach nagraniowych, agencjach reklamowych i PR'owych miałem za smutną normę. Niektórzy z moich znajomych mieli wystarczająco dużo szczęścia, żeby po takich stażach nawet zarabiać na tym czego się nauczyli. „Przecież nikt ich do stażu nie zmusza!” - oburzyłby się jakiś młody wojujący libertarianin zapominając o tym, żeby w czynnikach, które mogą do czegokolwiek zmusić uwzględnić rzeczywistość. Rzeczywistość, czyli na przykład takie nieważne rzeczy, jak perspektywa kupienia sobie jedzenia, zapłacenia za mieszkanie i inne upierdliwości. Jeśli hiper-pracodawcy nie chcą już płacić za naukę podstawowych czynności związanych z obsługą kasy, to na czym się skończy? Szukaniu stażysty do pracy w sklepie warzywnym, stażysty do układania cegieł, stażysty od odgarniania śniegu, stażysty-ochroniarza? Może powinniśmy na trzy-czte-ry całować wszystkie „umowy śmieciowe”, na których pracowaliśmy, bo w niedalekiej przyszłości i one będą czymś tak egzotycznym jak dziś „umowy o pracę”.
W dzisiejszym programie na TVN24 wypowie się Jeremi Mordasewicz i anonimowy przedstawiciel ruchu pro-śmieciowego.
- Dzień dobry Panowie. Co powiecie o nowych praktykach zatrudnienia? Tylko na staże w każdej branży? - zada pytanie prezenterka.
- To wiatr pozytywnych zmian, które wreszcie uwolnią pracodawców od płacenia za pracę, którą w końcu dają. Umowy śmieciowe, na co to komu potrzebne? - zbulwersuje się podstarzały Jeremek.
- Potrzebne, bo za coś żyć trzeba. - zasępi się anonimowy pro-śmieciarz.
- Żyć trzeba? Dlaczego do czorta nie założysz sobie firmy jakiej, a nie tak roszczeniowo sprawę traktujesz- obije piłeczkę Jeremek.
- Ano, panie Jeremiaszu, nie mam za co? W dodatku muszę się wypowiadać anonimowo, bo zabiorą mi nawet staż.
- No, widzicie moi drodzy, jaki roszczeniowy stażysta, pracy by chciał, a nie daje pracy. Widział kto takiego ancymona? - mocno zmasakruje młodego stażystę Mordasewicz.
Serio? Chcemy czegoś takiego? Myślę, że nie. Nawet jestem tego pewien. Raz będąc podchmielonym młodzieńcem w towarzystwie znanych mi podchmielonych młodzieńców siedzących na Sadach Żoliborskich natknęliśmy się na innych podchmielonych młodzieńców, z których jeden miło poprosił o papierosa. Na tę prośbę mój kolega o innej od mojej politycznej orientacji zapytał „PiS czy PO”. Proszący o papierosa powiedział, że „PiS, bo mniej p******”. Zaczęło się. Byłem świadkiem najbardziej przewidywalnej kłótni świata, która skończyła się krótką wymianą ciosów (z dużą przewagą wielbiciela PiS'u). Kilka miesięcy później ci sami bohaterowie zdarzeń spotkali „pracując tymczasowo” przy inwentaryzacji. Po ciężkiej harówie udali się na Sady w celach rekreacyjnych i zadziałało magiczne „deja vu” pt. „hej, stary, mam wrażenie, że skądś Cię znam”. Oczywiście, dwóch dorosłych gości, którzy wcześniej w pijanym widzie chcieli wypruwać sobie flaki za Polskę, Europę, wolność, niewolę, prawa gejów i prawa uciskanych narodowców, spotkali się na tej samej ławce jako osoby tak samo pokrzywdzone. I jeśli mogę użyć w jakimkolwiek swoim tekście pompatycznego określenia „pokoleniowe przeżycie” to to jest ten moment, bo beznadzieja i niepewność związana z byciem zatrudnionym raz na jakiś czas, albo w sposób, który uniemożliwia człowiekowi jakąkolwiek obronę jest uczuciem, które łączy prawie wszystkich młodych, nawet jeśli sami zainteresowani tego nie wiedzą, mocniej niż idea bicia się o białą Polskę, albo Smoleńsk, w związku z którym toczyła się ostatnio na lewicy tak bezproduktywna dyskusja.
Na mojej uczelni odbywa się wiele spotkań z biznesowymi ludźmi sukcesu, a plakaty reklamujące te idiotyzmy każą mi „brać za siebie odpowiedzialność”, „uzależniać się od ryzyka” i „pokochać strach i zacząć działać”. Tylko większość wielbicieli Buisness Centre Club kocha strach i uzależnienie od ryzyka z pewnością mniej od większości obywateli i obywatelek. Prawdziwym ryzykiem byłoby dla nich płacenie podatków w Polsce, albo zatrudnienie nie na umowę śmiecio... sorry, staż. Jeśli tak bardzo wierzą w kult jednostki i swoją siłę dlaczego nie potrafią sobie poradzić z wysokimi kosztami pracy? Przecież to całkiem niebanalne wyzwanie. Czerstwe metafory (Właśnie, dlaczego na przykład taki Jeremi Mordasewicz nie został poetą, albo tekściarzem? Myślę, że z powodzeniem mógłby zastąpić takiego Jacka Cygana na przykład) nie zmienią faktu, że większość z nich o ryzyku wie tyle co ja o japońskiej scenie awangardowej (a wiem tyle, że jest japońska, istnieje i to nadal muzyka). Jeśli ktoś dziś wie coś o ryzyku to wściekli stażyści i śmieciowi, a nie człowiek-sukcesu z firmą, z której może zwolnić go tylko on sam.
W dzisiejszym programie na TVN24 wypowie się Jeremi Mordasewicz i anonimowy przedstawiciel ruchu pro-śmieciowego.
- Dzień dobry Panowie. Co powiecie o nowych praktykach zatrudnienia? Tylko na staże w każdej branży? - zada pytanie prezenterka.
- To wiatr pozytywnych zmian, które wreszcie uwolnią pracodawców od płacenia za pracę, którą w końcu dają. Umowy śmieciowe, na co to komu potrzebne? - zbulwersuje się podstarzały Jeremek.
- Potrzebne, bo za coś żyć trzeba. - zasępi się anonimowy pro-śmieciarz.
- Żyć trzeba? Dlaczego do czorta nie założysz sobie firmy jakiej, a nie tak roszczeniowo sprawę traktujesz- obije piłeczkę Jeremek.
- Ano, panie Jeremiaszu, nie mam za co? W dodatku muszę się wypowiadać anonimowo, bo zabiorą mi nawet staż.
- No, widzicie moi drodzy, jaki roszczeniowy stażysta, pracy by chciał, a nie daje pracy. Widział kto takiego ancymona? - mocno zmasakruje młodego stażystę Mordasewicz.
Serio? Chcemy czegoś takiego? Myślę, że nie. Nawet jestem tego pewien. Raz będąc podchmielonym młodzieńcem w towarzystwie znanych mi podchmielonych młodzieńców siedzących na Sadach Żoliborskich natknęliśmy się na innych podchmielonych młodzieńców, z których jeden miło poprosił o papierosa. Na tę prośbę mój kolega o innej od mojej politycznej orientacji zapytał „PiS czy PO”. Proszący o papierosa powiedział, że „PiS, bo mniej p******”. Zaczęło się. Byłem świadkiem najbardziej przewidywalnej kłótni świata, która skończyła się krótką wymianą ciosów (z dużą przewagą wielbiciela PiS'u). Kilka miesięcy później ci sami bohaterowie zdarzeń spotkali „pracując tymczasowo” przy inwentaryzacji. Po ciężkiej harówie udali się na Sady w celach rekreacyjnych i zadziałało magiczne „deja vu” pt. „hej, stary, mam wrażenie, że skądś Cię znam”. Oczywiście, dwóch dorosłych gości, którzy wcześniej w pijanym widzie chcieli wypruwać sobie flaki za Polskę, Europę, wolność, niewolę, prawa gejów i prawa uciskanych narodowców, spotkali się na tej samej ławce jako osoby tak samo pokrzywdzone. I jeśli mogę użyć w jakimkolwiek swoim tekście pompatycznego określenia „pokoleniowe przeżycie” to to jest ten moment, bo beznadzieja i niepewność związana z byciem zatrudnionym raz na jakiś czas, albo w sposób, który uniemożliwia człowiekowi jakąkolwiek obronę jest uczuciem, które łączy prawie wszystkich młodych, nawet jeśli sami zainteresowani tego nie wiedzą, mocniej niż idea bicia się o białą Polskę, albo Smoleńsk, w związku z którym toczyła się ostatnio na lewicy tak bezproduktywna dyskusja.
Na mojej uczelni odbywa się wiele spotkań z biznesowymi ludźmi sukcesu, a plakaty reklamujące te idiotyzmy każą mi „brać za siebie odpowiedzialność”, „uzależniać się od ryzyka” i „pokochać strach i zacząć działać”. Tylko większość wielbicieli Buisness Centre Club kocha strach i uzależnienie od ryzyka z pewnością mniej od większości obywateli i obywatelek. Prawdziwym ryzykiem byłoby dla nich płacenie podatków w Polsce, albo zatrudnienie nie na umowę śmiecio... sorry, staż. Jeśli tak bardzo wierzą w kult jednostki i swoją siłę dlaczego nie potrafią sobie poradzić z wysokimi kosztami pracy? Przecież to całkiem niebanalne wyzwanie. Czerstwe metafory (Właśnie, dlaczego na przykład taki Jeremi Mordasewicz nie został poetą, albo tekściarzem? Myślę, że z powodzeniem mógłby zastąpić takiego Jacka Cygana na przykład) nie zmienią faktu, że większość z nich o ryzyku wie tyle co ja o japońskiej scenie awangardowej (a wiem tyle, że jest japońska, istnieje i to nadal muzyka). Jeśli ktoś dziś wie coś o ryzyku to wściekli stażyści i śmieciowi, a nie człowiek-sukcesu z firmą, z której może zwolnić go tylko on sam.