2009-07-28 20:49:40
Sezon ogórkowy rządzi się własnymi prawami. To niepodważalny fakt. W czasie, gdy parlamentarzyści idą na (według głosu ludu w sondażach) niezasłużone wakacje, telewizja i prasa informują nas w najgorszym razie o różnych absurdalnych sprawach, jak podpalone kosze na śmieci i włamania do osiedlowych sklepów. Tym razem jest, o czym mówić. Począwszy od Michaela Jacksona i jego pieniędzy, a skończywszy na pogodzie, która nigdy nie wpasowuje się w ludzi oczekiwania.
Jest także, o czym mówić w polityce, bo mamy przecież takie gwiazdy ogórkowe, jak Paweł Piskorski. Kiedyś był prezydentem Warszawy i jedną z czołowych postaci Platformy Obywatelskiej, później postrzegany był głównie przez pryzmat tego, że aż za dobrze zna się na unijnym prawie, toteż został zesłany na polityczną tułaczkę. Ale po kilku latach banicji, wrócił. Działacze Stronnictwa Demokratycznego ściągnęli go do swej organizacji na stanowisko przewodniczącego. Kierowali się oni w swojej decyzji zapewne jego kontaktami, znajomościami, choć i też aż za dobra znajomość prawa nie pozostawała bez żadnej uwagi, a tym bardziej – wagi. Co najważniejsze jednak, jest znany. Bo który z przeciętnych, szarych wyborców słyszał wcześniej o byłych prezesach SD – o Janie Klimku, Andrzeju Arendarskim, czy też Krzysztofie Góralczyku?
Mimo iż szef Stronnictwa ściągnął Andrzeja Olechowskiego, innego politycznego banitę, do swojego środowiska, to i tak partia w sondażach jest na granicy błędu statystycznego. Czy przypadek SD jest odosobniony? Jeżeli nie - bo przecież mieliśmy wcześniej i Zielonych, i Partię Kobiet - to czemu tak się dzieje? No i najważniejsze pytanie dla zwolenników partii Piskorskiego – co może świadczyć o tym, że SD przełamię ten polityczny układ?
Parlament na razie jest zamknięty dla innych partii politycznych, niż PO, PiS, SLD i PSL. Co gorsza, nie tylko w dosłownym znaczeniu, ale także w tym przenośnym, ponieważ nawet w głowach wyborców nikt nowy nie zaskarbił sobie miejsca na bytowanie polityczne. Od czasu do czasu, aby podkręcić atmosferę w debacie publicznej, media znajdują kogoś z zewnątrz, kto może w przyszłości podważyć istniejące rozmieszczenie ugrupowań w Sejmie. Wcześniej była to PPP i Libertas, a teraz Stronnictwo Demokratyczne. Jednak przypadek tego ostatniego ugrupowania jest inny.
Czy Stronnictwo Piskorskiego może podważyć istniejący porządek? Czy jest to chociażby Partia Kobiet, która uderza w patriarchalny system? Czy jest to partia, która w ogóle w coś uderza? Zdecydowanie nie, podważyć zastany porządek chce zaś tylko w takim stopniu, który pozwoli im na wejście do parlamentu i w skład partii „trzymających władzę”.
Przypadek SD jest interesujący, ale paradoksalnie – mało ciekawy. Interesujący, gdyż odsłania to reguły gry politycznej. Mało ciekawy, ponieważ same reguły są proste. A nawet prostackie. Chodzi oczywiście o pieniądze. Aczkolwiek ci, co je posiadają, mówią, że „pieniądze to nie wszystko” i że „pieniądze szczęścia nie dają”. Tak właśnie może sobie powiedzieć Paweł Piskorski i jego nowy pojazd polityczny. Do tych pieniędzy - które są zastygłe w różnych nieruchomościach na razie - dochodzi jeszcze rozgłos medialny, relacje w telewizji z ich konferencji prasowych, zaproszenia do programów publicystycznych. Partia polityczna w takich momentach zazwyczaj się jednoczy, tworzy monolit. Dopiero poważne porażki, jak nie dostanie się do parlamentu, powoduje zgrzyty w machinie partyjnej.
W Stronnictwie Demokratycznym znowu jest inaczej, chociaż w samym Stronnictwie Piskorskiego wszystko gra. Zawsze jednak znajdzie się jakiś wewnętrzny emigrant, który będzie wykonywał krecią robotę. Tym razem są to ideowcy liberalni, którzy nie chcą tworzenia PO-bis, czyli partii ludzi „od Sasa do Lasa”. Niby nie jest to jakaś poważna krytyka, ale w okresie romantycznym w polityce, kiedy wszyscy jeszcze wierzą w sukces, stwierdzenie, że Paweł Piskorski źle konstruuje nowe środowisko SD, marginalizując ludzi z partii, będących w niej na długo przed przyjściem tego „liberalnego mesjasza”. Ściągnął on do swego ugrupowania ludzi kojarzonych z lewicą albo Partią Demokratyczną. Dla lewicy jest to dobre na długim dystansie, bo prawdopodobnie pokaże to, kto był związany z nią, a kto był tylko koniunkturalistą. Dla tych drugich oznacza to koniec żywota.
Ta krytyka członków SD znowuż pokazuje, że Paweł Piskorski dobrze zna reguły gry współczesnej polskiej polityki. Stosuje sprawdzone metody, a jednocześnie w obrębie pewnego modelu wprowadza innowacje. Tworzy kolejną partię postpolityczną, w której nieważny jest program, a wizerunek. Przykładem dobrym powinna być retoryka Piskorskiego na konferencjach, która kładzie nacisk na to, że Andrzej Olechowski pisze program. Drugorzędne znaczenie ma to, co jest w nim zawarte.
W takim razie dochodzimy do kolejnego punktu, który świadczy o tworzeniu Platformy Obywatelskiej 2.0. Ulepszonej wersji Platformy Obywatelskiej.
Marketing polityczny był w czasie wyborów używany na każdym kroku przez ugrupowanie Donalda Tuska. Jednak był to wciąż marketing, a więc stanowiło to proces sprzedawania jakiegoś produktu, w tym przypadku politycznego. Można spierać się o jego jakość i świeżość, lecz Tusk miał nam, obywatelom, jeszcze coś do zaoferowania. Paweł Piskorski natomiast stosuje najnowszą z technik, w której uprawia marketing, a nic nam nie sprzedaje konkretnego. Jest to metoda rodem z Francji i Hiszpanii. Metoda ta nie jest tworzona już przez spin doktorów, a przez story spinnersów, czyli osoby, które wymyślają różne historie - i czasami też kompletne bzdury - by coś zareklamować. To już nie jest marketing, a tworzenie mitów.
Stronnictwo Demokratyczne zna reguły gry i jeżeli mądrze to rozegra, to dwa procenty wkrótce zaczną się mnożyć. Partia jednak bardziej stanowi zagrożenie dla partii w parlamencie, niż realną alternatywę. Ale, co najważniejsze, zagrożone są także szanse na obalenie myślenia postpolitycznego, bo ewentualny sukces Piskorskiego może przypieczętować ten skartelizowany postpolityczny system. Na rewolucję partyjną nie ma tutaj miejsca.
Jest także, o czym mówić w polityce, bo mamy przecież takie gwiazdy ogórkowe, jak Paweł Piskorski. Kiedyś był prezydentem Warszawy i jedną z czołowych postaci Platformy Obywatelskiej, później postrzegany był głównie przez pryzmat tego, że aż za dobrze zna się na unijnym prawie, toteż został zesłany na polityczną tułaczkę. Ale po kilku latach banicji, wrócił. Działacze Stronnictwa Demokratycznego ściągnęli go do swej organizacji na stanowisko przewodniczącego. Kierowali się oni w swojej decyzji zapewne jego kontaktami, znajomościami, choć i też aż za dobra znajomość prawa nie pozostawała bez żadnej uwagi, a tym bardziej – wagi. Co najważniejsze jednak, jest znany. Bo który z przeciętnych, szarych wyborców słyszał wcześniej o byłych prezesach SD – o Janie Klimku, Andrzeju Arendarskim, czy też Krzysztofie Góralczyku?
Mimo iż szef Stronnictwa ściągnął Andrzeja Olechowskiego, innego politycznego banitę, do swojego środowiska, to i tak partia w sondażach jest na granicy błędu statystycznego. Czy przypadek SD jest odosobniony? Jeżeli nie - bo przecież mieliśmy wcześniej i Zielonych, i Partię Kobiet - to czemu tak się dzieje? No i najważniejsze pytanie dla zwolenników partii Piskorskiego – co może świadczyć o tym, że SD przełamię ten polityczny układ?
Parlament na razie jest zamknięty dla innych partii politycznych, niż PO, PiS, SLD i PSL. Co gorsza, nie tylko w dosłownym znaczeniu, ale także w tym przenośnym, ponieważ nawet w głowach wyborców nikt nowy nie zaskarbił sobie miejsca na bytowanie polityczne. Od czasu do czasu, aby podkręcić atmosferę w debacie publicznej, media znajdują kogoś z zewnątrz, kto może w przyszłości podważyć istniejące rozmieszczenie ugrupowań w Sejmie. Wcześniej była to PPP i Libertas, a teraz Stronnictwo Demokratyczne. Jednak przypadek tego ostatniego ugrupowania jest inny.
Czy Stronnictwo Piskorskiego może podważyć istniejący porządek? Czy jest to chociażby Partia Kobiet, która uderza w patriarchalny system? Czy jest to partia, która w ogóle w coś uderza? Zdecydowanie nie, podważyć zastany porządek chce zaś tylko w takim stopniu, który pozwoli im na wejście do parlamentu i w skład partii „trzymających władzę”.
Przypadek SD jest interesujący, ale paradoksalnie – mało ciekawy. Interesujący, gdyż odsłania to reguły gry politycznej. Mało ciekawy, ponieważ same reguły są proste. A nawet prostackie. Chodzi oczywiście o pieniądze. Aczkolwiek ci, co je posiadają, mówią, że „pieniądze to nie wszystko” i że „pieniądze szczęścia nie dają”. Tak właśnie może sobie powiedzieć Paweł Piskorski i jego nowy pojazd polityczny. Do tych pieniędzy - które są zastygłe w różnych nieruchomościach na razie - dochodzi jeszcze rozgłos medialny, relacje w telewizji z ich konferencji prasowych, zaproszenia do programów publicystycznych. Partia polityczna w takich momentach zazwyczaj się jednoczy, tworzy monolit. Dopiero poważne porażki, jak nie dostanie się do parlamentu, powoduje zgrzyty w machinie partyjnej.
W Stronnictwie Demokratycznym znowu jest inaczej, chociaż w samym Stronnictwie Piskorskiego wszystko gra. Zawsze jednak znajdzie się jakiś wewnętrzny emigrant, który będzie wykonywał krecią robotę. Tym razem są to ideowcy liberalni, którzy nie chcą tworzenia PO-bis, czyli partii ludzi „od Sasa do Lasa”. Niby nie jest to jakaś poważna krytyka, ale w okresie romantycznym w polityce, kiedy wszyscy jeszcze wierzą w sukces, stwierdzenie, że Paweł Piskorski źle konstruuje nowe środowisko SD, marginalizując ludzi z partii, będących w niej na długo przed przyjściem tego „liberalnego mesjasza”. Ściągnął on do swego ugrupowania ludzi kojarzonych z lewicą albo Partią Demokratyczną. Dla lewicy jest to dobre na długim dystansie, bo prawdopodobnie pokaże to, kto był związany z nią, a kto był tylko koniunkturalistą. Dla tych drugich oznacza to koniec żywota.
Ta krytyka członków SD znowuż pokazuje, że Paweł Piskorski dobrze zna reguły gry współczesnej polskiej polityki. Stosuje sprawdzone metody, a jednocześnie w obrębie pewnego modelu wprowadza innowacje. Tworzy kolejną partię postpolityczną, w której nieważny jest program, a wizerunek. Przykładem dobrym powinna być retoryka Piskorskiego na konferencjach, która kładzie nacisk na to, że Andrzej Olechowski pisze program. Drugorzędne znaczenie ma to, co jest w nim zawarte.
W takim razie dochodzimy do kolejnego punktu, który świadczy o tworzeniu Platformy Obywatelskiej 2.0. Ulepszonej wersji Platformy Obywatelskiej.
Marketing polityczny był w czasie wyborów używany na każdym kroku przez ugrupowanie Donalda Tuska. Jednak był to wciąż marketing, a więc stanowiło to proces sprzedawania jakiegoś produktu, w tym przypadku politycznego. Można spierać się o jego jakość i świeżość, lecz Tusk miał nam, obywatelom, jeszcze coś do zaoferowania. Paweł Piskorski natomiast stosuje najnowszą z technik, w której uprawia marketing, a nic nam nie sprzedaje konkretnego. Jest to metoda rodem z Francji i Hiszpanii. Metoda ta nie jest tworzona już przez spin doktorów, a przez story spinnersów, czyli osoby, które wymyślają różne historie - i czasami też kompletne bzdury - by coś zareklamować. To już nie jest marketing, a tworzenie mitów.
Stronnictwo Demokratyczne zna reguły gry i jeżeli mądrze to rozegra, to dwa procenty wkrótce zaczną się mnożyć. Partia jednak bardziej stanowi zagrożenie dla partii w parlamencie, niż realną alternatywę. Ale, co najważniejsze, zagrożone są także szanse na obalenie myślenia postpolitycznego, bo ewentualny sukces Piskorskiego może przypieczętować ten skartelizowany postpolityczny system. Na rewolucję partyjną nie ma tutaj miejsca.