2009-10-10 12:25:11
Osobiście zawsze lubię porównywać spory i utarczki dwóch gigantów na scenie politycznej do walki bokserskiej na ringu. Bo tak samo, jak nie rozumiem idei tego sportu, tak nie widzę nic konkretnie politycznego w sporze między dwiema prawicowymi partiami. I tu, i tam, walka odbywa się dla samego show. Szczególnej wizji, która za tym ma stać, jakoś nie widać, choć wszyscy próbują nam wmówić, że widać. Jak włączysz telewizję, jakiś program publicystyczny - zobaczysz człowieka z PiS-u i Platformy. W ich sporze nie będzie nic z idei politycznych, choć idei nie będzie to pozbawionej. Mianowicie takiej, że ich spór jest naturalny i uprawomocniony.
Z Donaldem Tuskiem to było tak, że lubił opowiadać nam o miłości w czasie kampanii wyborczej. Ostatnimi czasy okazało się jednak, że miłość była tylko przelotnym romansem ze swoim elektoratem, a głębszym uczuciem darzy jedynie tę jej bardziej uprzywilejowaną część. Symptomy widzieliśmy już wcześniej. Chęć prywatyzacji sfer zdrowia, edukacji i kultury, czyli najważniejszych dla człowieka, który chce żyć długo i godnie, rozumiejąc jednocześnie współczesny świat. Chęci nie zostały na razie zmaterializowane, ale za to mamy do czynienia ze skutkiem pobocznym. Takim, że udało się sprywatyzować kilku członków Platformy Obywatelskiej, w tym paru ministrów.
No i wybuchła afera, czyli najłatwiejszy moment do ataku dla opozycji. Tylko patrząc na naszą opozycję, ma się małe nadzieje na to, że podejście do tej sprawy będzie umiejętne. Jest partia Jarosława Kaczyńskiego, która na partyzantce w Rywinlandzie została wyniesiona do władzy, z której spadła i nie może się podnieść. Spadła m.in. też z powodu paru afer. Mamy także SLD, które stanowi dziś negatywny przykład rozgrywania spraw związanych z zarzutami korupcyjnymi. Niby to partia lewicowa, a lewicowej krytyki tej sytuacji nie ma. Jest za to stanowisko Ryszarda Kalisza, pretendującego do bycia nowym politykiem od miłości, który „wierzy Tuskowi”, przesądzając całą sprawę na korzyść jednej ze stron. I bardzo mnie dziwi to, że trzeba podkreślić, iż obie ze stron są konkurentami politycznymi Sojuszu.
Pal licho z SLD. Skoro sami nie potrafią wypracować i narzucić tematów, które nie byłyby przyjemne dla prawicy, a gdy już dostają takowy na tacy i nie korzystają z tego, to znaczy pewnie, że rola drugiego PSL-u im odpowiada.
Zajmijmy się skutkami, a raczej powszechnym postrzeganiem przez komentatorów tzw. afery hazardowej, czyli porzuceniem przez Donalda Tuska polityki pojednania i wytoczenia dział w stronę głównego konkurenta - Prawa i Sprawiedliwości. Ktoś mógłby powiedzieć, że powraca polityka i tematy, które będą ważne dla polskiego społeczeństwa. Nic z tych rzeczy. Okres postpolityczny się nie kończy. Zaczyna się po prostu jego bardziej nikczemny etap. Taki, w którym spór będzie ostrzejszy, ale wciąż równie pozorny, bo i tak programy, wizje Polski obu stronnictw pozostaną podobne.
Jeżeli zostawać mam przy terminologii sportowej, to zaczęła się kolejna runda. Po pierwszej z lat rządów PiS-u i drugiej z lat 2007-2009, zaczęła się trzecia. Sam mecz się nie skończył. Trudno nawet przewidzieć, kiedy się skończy i w jaki sposób. Pewnie aż któryś z zawodników padnie na łopatki lub być może też jeden zostanie zdyskwalifikowany za śmiertelne pobicie drugiego.
Z Donaldem Tuskiem to było tak, że lubił opowiadać nam o miłości w czasie kampanii wyborczej. Ostatnimi czasy okazało się jednak, że miłość była tylko przelotnym romansem ze swoim elektoratem, a głębszym uczuciem darzy jedynie tę jej bardziej uprzywilejowaną część. Symptomy widzieliśmy już wcześniej. Chęć prywatyzacji sfer zdrowia, edukacji i kultury, czyli najważniejszych dla człowieka, który chce żyć długo i godnie, rozumiejąc jednocześnie współczesny świat. Chęci nie zostały na razie zmaterializowane, ale za to mamy do czynienia ze skutkiem pobocznym. Takim, że udało się sprywatyzować kilku członków Platformy Obywatelskiej, w tym paru ministrów.
No i wybuchła afera, czyli najłatwiejszy moment do ataku dla opozycji. Tylko patrząc na naszą opozycję, ma się małe nadzieje na to, że podejście do tej sprawy będzie umiejętne. Jest partia Jarosława Kaczyńskiego, która na partyzantce w Rywinlandzie została wyniesiona do władzy, z której spadła i nie może się podnieść. Spadła m.in. też z powodu paru afer. Mamy także SLD, które stanowi dziś negatywny przykład rozgrywania spraw związanych z zarzutami korupcyjnymi. Niby to partia lewicowa, a lewicowej krytyki tej sytuacji nie ma. Jest za to stanowisko Ryszarda Kalisza, pretendującego do bycia nowym politykiem od miłości, który „wierzy Tuskowi”, przesądzając całą sprawę na korzyść jednej ze stron. I bardzo mnie dziwi to, że trzeba podkreślić, iż obie ze stron są konkurentami politycznymi Sojuszu.
Pal licho z SLD. Skoro sami nie potrafią wypracować i narzucić tematów, które nie byłyby przyjemne dla prawicy, a gdy już dostają takowy na tacy i nie korzystają z tego, to znaczy pewnie, że rola drugiego PSL-u im odpowiada.
Zajmijmy się skutkami, a raczej powszechnym postrzeganiem przez komentatorów tzw. afery hazardowej, czyli porzuceniem przez Donalda Tuska polityki pojednania i wytoczenia dział w stronę głównego konkurenta - Prawa i Sprawiedliwości. Ktoś mógłby powiedzieć, że powraca polityka i tematy, które będą ważne dla polskiego społeczeństwa. Nic z tych rzeczy. Okres postpolityczny się nie kończy. Zaczyna się po prostu jego bardziej nikczemny etap. Taki, w którym spór będzie ostrzejszy, ale wciąż równie pozorny, bo i tak programy, wizje Polski obu stronnictw pozostaną podobne.
Jeżeli zostawać mam przy terminologii sportowej, to zaczęła się kolejna runda. Po pierwszej z lat rządów PiS-u i drugiej z lat 2007-2009, zaczęła się trzecia. Sam mecz się nie skończył. Trudno nawet przewidzieć, kiedy się skończy i w jaki sposób. Pewnie aż któryś z zawodników padnie na łopatki lub być może też jeden zostanie zdyskwalifikowany za śmiertelne pobicie drugiego.