2009-10-17 20:25:39
W tym tygodniu „Gazeta Wyborcza” doniosła o problemach Grzegorza Napieralskiego w Sojuszu Lewicy Demokratycznej, nad którym zbierają się czarne chmury. Krytykę, na razie anonimową, zrodziła w partii jego decyzja o połączeniu sił z Prawem i Sprawiedliwością w przejmowaniu telewizji publicznej. Bo przecież jak to możliwe, że obrońcy III RP współpracują z twórcami IV RP? Robią to jeszcze na dodatek przy poklasku ze strony byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, mówiącego o „historycznym porozumieniu”, co najmniej jakby miało ono oznaczać heglowski koniec historii.
Nikt inny się chyba nie łudzi, że chodzi w tym wszystkim nie o jakiś wspólny cel oczyszczenia mediów publicznych. Nie chodzi też o dłuższą współpracę, do której napisania scenariusza nie powstydziłby się Andrzej Sapkowski i która miałaby na celu stworzenie jakiegoś projektu Polski, jakiejś V RP. Chodzi, jak zwykle, o podział stołków, o władzę. O dużo większą władzę, niż fotele premiera i prezydenta. Władza w mediach , to władza poniekąd w ludzkich głowach. To ludzie mediów są istotnym podmiotem w procesie kształtowania opinii na świat, społeczeństwo, gospodarkę i politykę.
A SLD zaliczyło już swój okres świetności. Mieli już fotel prezydenta, fotel premiera oraz szefa Telewizji Polskiej. Okres nie byłby okresem, gdyby w którymś momencie się nie skończył. Sojusz spadł jak porcelanowa figurka, która rozbiła się na kawałki. Większość z nich udało się poskładać, choć już nigdy nie wyglądali tak, jak przedtem. Reszta gdzieś się zawieruszyła, czasem to tu, to tam można je spotkać. Czasem wbiją się komuś w stopę, ale to też nieznacznie jest zauważane. Tyle po nich.
Ostatnio w Internecie przebojem są strony na których można wyliczyć datę swojej śmierci. Jak większość różnych przebojów, tak i ten jest idiotyczny. Czemu więc poruszam ten temat właśnie przy sprawie Napieralskiego i SLD? Ano dlatego, że warto by było, żeby działacze Sojuszu spróbowali policzyć, ile ich formacja może wyżyć w tych niesprzyjających warunkach i po tym, co ją spotkało.
Na jakie choroby zapadła formacja Napieralskiego? Podstawowa to chyba uzależnienie od władzy. Trudno żyć długo, zdrowo i szczęśliwie, jeśli jest się na ciągłym głodzie. Są jeszcze choroby niekonsekwencji w obieraniu drogi politycznej i przywiązania do neoliberalnego myślenia o gospodarce. Jest jeszcze wada genetyczna w postaci okrojonej wersji lewicowości. Lewicowości opartej na bronieniu pamięci Polski Rzeczpospolitej Ludowej i mało wiarygodnej, często nie merytorycznej walce z Kościołem o wolność w sferze publicznej. Mimo wszystko Sojusz ostatnimi czasy walczy o parytety, jego działacze wytrwale zbierają podpisy pod obywatelskim projektem ustawy – to trzeba docenić.
Jak widać wynik tego wyliczenia nie jest satysfakcjonujący. To znaczy dla niektórych na pewno jest, ale to zależy oczywiście od miejsca siedzenia. Nie owijając w bawełnę, zbliża się śmierć Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Spójrzmy na to, jak rozkładają się i jak przepływają głosy wyborców. Kiedy u władzy był PiS i tracił – zyskiwała Platforma. Jak u władzy jest PO – zyskuje PiS. Sojusz błąka się w tym czasie od kilku do kilkunastu procent w sondażach. Brak spójnego lewicowego programu i brak wyrazistości w reklamowaniu go wyborcom są chyba skutkiem braku wiary w większy sukces.
Dlatego w tym punkcie warto wyróżnić dwie hipotezy dotyczące postępowania Sojuszu i podejmowania sojuszu z partią Jarosława Kaczyńskiego. Pierwsza jest taka, że szef SLD wie o rychłym końcu swojej formacji i chce odmienić jego życie na samym końcu, decydując się na kilka zwariowanych posunięć, niczym w paru hollywoodzkich komediowych produkcjach o ludziach, którzy dowiadują się, że zostało im kilka miesięcy żywota. Przypieczętowałby ostatecznie wtedy legitymizację systemu politycznego, w którym podział przebiega między liberałami a populistami, stając po stronie tych drugich.
Druga hipoteza jest taka, że Grzegorz Napieralski postawił wszystko na jedną kartę. Wszystko, czyli los SLD i jego własnej osoby w tej partii. Wygra i przekaże poprzez TVP lepszy obraz swej formacji oraz przedstawi elementy jej programu, podbudowując jej pozycję, bądź przegra, kończąc ostatecznie z mrzonkami na temat powrotu Sojuszu Lewicy Demokratycznej do pierwszej ligi w parlamencie. Każdy z finałów tej drugiej hipotezy powinien być lepszy dla polskiej polityki, niż tej pierwszej, niestety bardziej prawdopodobnej.
Jeżeli przepowiednie z piątkowej „Gazety Wyborczej” miałyby się spełnić, jeżeli Grzegorz Napieralski miałby przestać być przewodniczącym już niebawem, to polecam mu, jako wytłumaczenie swoich decyzji, tę drugą hipotezę. Warto przynajmniej na odchodnym pokazać się, jako inteligentny i zdecydowany gracz.
Nikt inny się chyba nie łudzi, że chodzi w tym wszystkim nie o jakiś wspólny cel oczyszczenia mediów publicznych. Nie chodzi też o dłuższą współpracę, do której napisania scenariusza nie powstydziłby się Andrzej Sapkowski i która miałaby na celu stworzenie jakiegoś projektu Polski, jakiejś V RP. Chodzi, jak zwykle, o podział stołków, o władzę. O dużo większą władzę, niż fotele premiera i prezydenta. Władza w mediach , to władza poniekąd w ludzkich głowach. To ludzie mediów są istotnym podmiotem w procesie kształtowania opinii na świat, społeczeństwo, gospodarkę i politykę.
A SLD zaliczyło już swój okres świetności. Mieli już fotel prezydenta, fotel premiera oraz szefa Telewizji Polskiej. Okres nie byłby okresem, gdyby w którymś momencie się nie skończył. Sojusz spadł jak porcelanowa figurka, która rozbiła się na kawałki. Większość z nich udało się poskładać, choć już nigdy nie wyglądali tak, jak przedtem. Reszta gdzieś się zawieruszyła, czasem to tu, to tam można je spotkać. Czasem wbiją się komuś w stopę, ale to też nieznacznie jest zauważane. Tyle po nich.
Ostatnio w Internecie przebojem są strony na których można wyliczyć datę swojej śmierci. Jak większość różnych przebojów, tak i ten jest idiotyczny. Czemu więc poruszam ten temat właśnie przy sprawie Napieralskiego i SLD? Ano dlatego, że warto by było, żeby działacze Sojuszu spróbowali policzyć, ile ich formacja może wyżyć w tych niesprzyjających warunkach i po tym, co ją spotkało.
Na jakie choroby zapadła formacja Napieralskiego? Podstawowa to chyba uzależnienie od władzy. Trudno żyć długo, zdrowo i szczęśliwie, jeśli jest się na ciągłym głodzie. Są jeszcze choroby niekonsekwencji w obieraniu drogi politycznej i przywiązania do neoliberalnego myślenia o gospodarce. Jest jeszcze wada genetyczna w postaci okrojonej wersji lewicowości. Lewicowości opartej na bronieniu pamięci Polski Rzeczpospolitej Ludowej i mało wiarygodnej, często nie merytorycznej walce z Kościołem o wolność w sferze publicznej. Mimo wszystko Sojusz ostatnimi czasy walczy o parytety, jego działacze wytrwale zbierają podpisy pod obywatelskim projektem ustawy – to trzeba docenić.
Jak widać wynik tego wyliczenia nie jest satysfakcjonujący. To znaczy dla niektórych na pewno jest, ale to zależy oczywiście od miejsca siedzenia. Nie owijając w bawełnę, zbliża się śmierć Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Spójrzmy na to, jak rozkładają się i jak przepływają głosy wyborców. Kiedy u władzy był PiS i tracił – zyskiwała Platforma. Jak u władzy jest PO – zyskuje PiS. Sojusz błąka się w tym czasie od kilku do kilkunastu procent w sondażach. Brak spójnego lewicowego programu i brak wyrazistości w reklamowaniu go wyborcom są chyba skutkiem braku wiary w większy sukces.
Dlatego w tym punkcie warto wyróżnić dwie hipotezy dotyczące postępowania Sojuszu i podejmowania sojuszu z partią Jarosława Kaczyńskiego. Pierwsza jest taka, że szef SLD wie o rychłym końcu swojej formacji i chce odmienić jego życie na samym końcu, decydując się na kilka zwariowanych posunięć, niczym w paru hollywoodzkich komediowych produkcjach o ludziach, którzy dowiadują się, że zostało im kilka miesięcy żywota. Przypieczętowałby ostatecznie wtedy legitymizację systemu politycznego, w którym podział przebiega między liberałami a populistami, stając po stronie tych drugich.
Druga hipoteza jest taka, że Grzegorz Napieralski postawił wszystko na jedną kartę. Wszystko, czyli los SLD i jego własnej osoby w tej partii. Wygra i przekaże poprzez TVP lepszy obraz swej formacji oraz przedstawi elementy jej programu, podbudowując jej pozycję, bądź przegra, kończąc ostatecznie z mrzonkami na temat powrotu Sojuszu Lewicy Demokratycznej do pierwszej ligi w parlamencie. Każdy z finałów tej drugiej hipotezy powinien być lepszy dla polskiej polityki, niż tej pierwszej, niestety bardziej prawdopodobnej.
Jeżeli przepowiednie z piątkowej „Gazety Wyborczej” miałyby się spełnić, jeżeli Grzegorz Napieralski miałby przestać być przewodniczącym już niebawem, to polecam mu, jako wytłumaczenie swoich decyzji, tę drugą hipotezę. Warto przynajmniej na odchodnym pokazać się, jako inteligentny i zdecydowany gracz.