2010-03-06 17:25:11
Janusz Palikot najadł się strachu ostatnimi dniami. W jego partii było powszechne przyzwolenie na dywagacje o alkoholizmie Lecha Kaczyńskiego i homoseksualizmie jego brata Jarosława. Ale tak jak była zgoda na zrównywanie odmiennej orientacji i choroby (jako czynników mających wykluczyć z polityki i zdyskredytować), tak nie ma zgody na krytykę jednego z dwóch działaczy walczących w partyjnych prawyborach. Poseł z Biłgoraja stwierdził na swoim blogu, który dotychczas był czymś w rodzaju internetowej wyrzutni anty-pisowskich rakiet, że Radosław Sikorski nie jest kandydatem Platformy, a PO-PiS-u bądź tylko samego PiS-u!
Nie, to nie będzie tekst oburzenia w stylu tego, jakie przeżył Zbigniew Romaszewski. Choć z drugiej strony można powiedzieć, że wielu autokratów i dyktatorów na pewno ucieszyłoby się, że model partii, jaki sami wprowadzali w życie, przyjął się także w demokracji liberalnej.
Palikot swoją blogonotką przerwał pewne tabu partyjne. Bo przecież każdy wiedział, że Sikorski był ministrem w rządzie u głównego wroga III RP i trybuna ciemnego ludu – Jarosława Kaczyńskiego. Jednakże po spektakularnej zmianie swojego logo z dumnego orzełka na uśmiechnięte kontury Polski, mało kto zwracał uwagę na jego przeszłość. Ważne, że był uśmiechnięty, jak Donald Tusk i całe PO. Teraz - kiedy poseł skandalista, przypomniał, że nie chodzi tylko o ładny uśmiech, ale też jakieś poglądy - skłonił do zadawania pytań.
Czy Janusz Palikot ma rację, sądząc, że Sikorski jest w istocie kandydatem Prawa i Sprawiedliwości? Poniekąd tak i czyni go to lepszym pretendentem do startu w wyborach, niż platformerskiego i bardzo lojalnego Bronisława Komorowskiego. Wcale nie chodzi tutaj o nadmierne wychwalanie partii braci Kaczyńskich, jak robią to niektórzy lewicowcy (jeszcze inni piszą epitafia dla Samoobrony). Chodzi o to, że PiS jest ruchem z prawdziwego zdarzenia, czyli był i jest polityczny w swym działaniu, Platforma zaś z polityczności jest wyprana. To PiS pozostał przy hasłach konserwatywnych, przekonując do nich (w mniej lub bardziej „wyrafinowanym” stylu, ale jednak) obywateli.
W tym samym czasie Platforma Obywatelska pod wodzą Donalda Tuska poszła w zupełnie innym kierunku. Stała się ugrupowaniem, w którym nie ma między działaczami żadnego spójnika w postaci idei, oprócz oczywiście idei dzierżenia władzy w państwie. Stąd tak trudno dla jakiejkolwiek innej partii, organizacji bądź jakiegokolwiek innego środowiska stanowić alternatywę wobec niej, bo nie wiadomo nawet w którym momencie będziesz walczył po jednej stronie z Niesiołowskim, Gowinem i Radziszewską.
Radosław Sikorski w przeciwieństwie do swojego szefa w rządzie posiada własny zestaw postaw i wartości. Na dodatek przyznaje się do tego. W wywiadzie-rzece „Strefa Zdekomunizowana” jest jeden rozdział poświęcony kształtowaniu jego konserwatywnych poglądów, znaczenia tychże poglądów oraz odwołaniem do konserwatywnej myśli i jej ideologów. W tym samym mniej więcej czasie Donald Tusk w prasowej rozmowie szczycił się tym, że nie jest człowiekiem żadnej ze stron politycznego konfliktu (w sensie prawica/lewica), jest on człowiekiem doświadczenia, cokolwiek miałoby to znaczyć (choć w gruncie rzeczy pewnie chodziło nie o znaczenie, a o dobre brzmienie – to się udało).
Wystawiając na kandydata Sikorskiego, jest bardzo poważna szansa, że w polskiej debacie publicznej odżyje duch polityczności. Co więcej – jeśli PO będzie miała takiego kandydata, to wytrąci jedyny punkt zaczepienia Lechowi Kaczyńskiemu, który ze swych wartości politycznych czynił główny walor w kampanii 2005 roku.
Jednak jest to przede wszystkim szansa na zaistnienie sporu, antagonizmu z prawdziwego zdarzenia. Przy głównym kandydacie na prezydenta, który przyznaje się otwarcie do bycia neokonserwatystą, a nie żadną wydmuszką polityczną, szybko będzie musiała powstać równie ideowa opozycja. Ba! Będzie naturalne, że takowa wtedy powstanie. Trudno było się wykłócać z człowiekiem, który mówił, żebyśmy się wszyscy kochali, ale łatwiej się kłócić z człowiekiem, który popiera wojnę w Afganistanie bądź podatek liniowy. Taka jest istota polityki. Czas w końcu to zrozumieć.
Radek na prezydenta!
Nie, to nie będzie tekst oburzenia w stylu tego, jakie przeżył Zbigniew Romaszewski. Choć z drugiej strony można powiedzieć, że wielu autokratów i dyktatorów na pewno ucieszyłoby się, że model partii, jaki sami wprowadzali w życie, przyjął się także w demokracji liberalnej.
Palikot swoją blogonotką przerwał pewne tabu partyjne. Bo przecież każdy wiedział, że Sikorski był ministrem w rządzie u głównego wroga III RP i trybuna ciemnego ludu – Jarosława Kaczyńskiego. Jednakże po spektakularnej zmianie swojego logo z dumnego orzełka na uśmiechnięte kontury Polski, mało kto zwracał uwagę na jego przeszłość. Ważne, że był uśmiechnięty, jak Donald Tusk i całe PO. Teraz - kiedy poseł skandalista, przypomniał, że nie chodzi tylko o ładny uśmiech, ale też jakieś poglądy - skłonił do zadawania pytań.
Czy Janusz Palikot ma rację, sądząc, że Sikorski jest w istocie kandydatem Prawa i Sprawiedliwości? Poniekąd tak i czyni go to lepszym pretendentem do startu w wyborach, niż platformerskiego i bardzo lojalnego Bronisława Komorowskiego. Wcale nie chodzi tutaj o nadmierne wychwalanie partii braci Kaczyńskich, jak robią to niektórzy lewicowcy (jeszcze inni piszą epitafia dla Samoobrony). Chodzi o to, że PiS jest ruchem z prawdziwego zdarzenia, czyli był i jest polityczny w swym działaniu, Platforma zaś z polityczności jest wyprana. To PiS pozostał przy hasłach konserwatywnych, przekonując do nich (w mniej lub bardziej „wyrafinowanym” stylu, ale jednak) obywateli.
W tym samym czasie Platforma Obywatelska pod wodzą Donalda Tuska poszła w zupełnie innym kierunku. Stała się ugrupowaniem, w którym nie ma między działaczami żadnego spójnika w postaci idei, oprócz oczywiście idei dzierżenia władzy w państwie. Stąd tak trudno dla jakiejkolwiek innej partii, organizacji bądź jakiegokolwiek innego środowiska stanowić alternatywę wobec niej, bo nie wiadomo nawet w którym momencie będziesz walczył po jednej stronie z Niesiołowskim, Gowinem i Radziszewską.
Radosław Sikorski w przeciwieństwie do swojego szefa w rządzie posiada własny zestaw postaw i wartości. Na dodatek przyznaje się do tego. W wywiadzie-rzece „Strefa Zdekomunizowana” jest jeden rozdział poświęcony kształtowaniu jego konserwatywnych poglądów, znaczenia tychże poglądów oraz odwołaniem do konserwatywnej myśli i jej ideologów. W tym samym mniej więcej czasie Donald Tusk w prasowej rozmowie szczycił się tym, że nie jest człowiekiem żadnej ze stron politycznego konfliktu (w sensie prawica/lewica), jest on człowiekiem doświadczenia, cokolwiek miałoby to znaczyć (choć w gruncie rzeczy pewnie chodziło nie o znaczenie, a o dobre brzmienie – to się udało).
Wystawiając na kandydata Sikorskiego, jest bardzo poważna szansa, że w polskiej debacie publicznej odżyje duch polityczności. Co więcej – jeśli PO będzie miała takiego kandydata, to wytrąci jedyny punkt zaczepienia Lechowi Kaczyńskiemu, który ze swych wartości politycznych czynił główny walor w kampanii 2005 roku.
Jednak jest to przede wszystkim szansa na zaistnienie sporu, antagonizmu z prawdziwego zdarzenia. Przy głównym kandydacie na prezydenta, który przyznaje się otwarcie do bycia neokonserwatystą, a nie żadną wydmuszką polityczną, szybko będzie musiała powstać równie ideowa opozycja. Ba! Będzie naturalne, że takowa wtedy powstanie. Trudno było się wykłócać z człowiekiem, który mówił, żebyśmy się wszyscy kochali, ale łatwiej się kłócić z człowiekiem, który popiera wojnę w Afganistanie bądź podatek liniowy. Taka jest istota polityki. Czas w końcu to zrozumieć.
Radek na prezydenta!