2011-11-13 01:31:05
Wydarzenia 11 listopada wzbudziły burzę reakcji ze strony mediów i polityków. Nie mogłem uczestniczyć w blokadzie Marszu Niepodległości, ale miałem możliwość śledzenia informacji napływających z Warszawy na bieżąco, tak w mediach jak i w wiadomościach od uczestników. Zdecydowanie wolałbym uczestniczyć w blokadzie niż śledzić to jak była opisywana – bo skala absurdu w relacjach sprawiała, że nie wiadomo było czy to jeszcze zabawne, czy już tragiczne.
Już przed 11 listopada miała miejsce debata na temat tego kto, jak, z kim i gdzie powinien świętować rocznicę odzyskania niepodległości. I już w jej trakcie pojawiły się pierwsze sformułowania, które, choć efektowne, raczej zaciemniały obraz niż go rozjaśniały. W liście intelektualistów “przeciw marszom i blokadom” przeciwstawiono ONR “młodzieży z Leninem w jednej ręce i kamieniem z drugiej”. Pięknie, można się odciąć, potępić i zapomnieć. Tyle tylko, że o ile jedna strona porównania była prawdziwa – ONR był oficjalnym organizatorem Marszu Niepodległości – to druga jest tworem wyobraźni autorów. Bo na pewno nie obrazem uczestników Kolorowej Niepodległej i całego Porozumienia 11 Listopada.
Głównym absurdem medialnych relacji z Kolorowej Niepodległej i Marszu Niepodległości było uparte stawianie znaku równości między “zadymiarzami” z obu stron konfliktu, na co zwrócił uwagę Artur Domosławski. Warszawa była opanowana właśnie przez zadymiarzy, miało miejsce starcie radykałów. Na głównych polskich portalach informacyjnych jedyną informacją na temat tego kto wzniecał zamieszki było wspomnienie o “anarchistach” w kontekście porannych wydarzeń z Nowego Świata. Przemoc uczestników Marszu Niepodległości próbujących sforsować kordon policji przy Placu Konstytucji aby dostać się do Kolorowej Niepodległej, jak również ataki ich grup na blokadę ze strony ulicy Wilczej nie były przypisane żadnej ze stron ani żadnej ideologii, która by ją motywowała. To była po prostu przemoc. Oczywiście pozostawiało to pole do najprostszej interpretacji: starły się dwie siebie warte bojówki, psując narodowe święto. Tyle tylko, że nie ma to nic wspólnego z prawdą.
Absurdem drugim jest demonizowanie udziału w blokadzie niemal legendarnej już “niemieckiej antify”. Grę na antyniemieckich urazach prawicowe media rozkręcały już na kilka dni przed 11listopada. Jak wielka musiała być ich radość gdy pojawiły się informacje o zadymie z udziałem niemieckich antyfaszystów na Nowym Świecie? Tak wielka, że redaktor naczelny Rzeczpospolitej pokusił się aż o obwieszczenie narodzin “militarystycznej lewicy” w Polsce. Tymczasem okazuje się, że zatrzymani antyfaszyści dokonali rzeczywiście ogromnego aktu przemocy – jeden z nich splunął na historyczny mundur członka grupy rekonstrukcyjnej, po czym wywiązała się szarpanina. Czyn mało chwalebny – ale stawianie znaku równości między tym zdarzeniem, a regularną bitwą z policją jaką stoczyli uczestnicy Marszu Niepodległości, to kolejny – ogromny! - absurd.
Od bitwy z policją łatwo przejść do kolejnego absurdu. Zdecydowane odcięcie się od zadymiarzy ze strony organizatorów Marszu Niepodległości. Żale przewodniczącego Młodzieży Wszechpolskiej że “kibole przejęli marsz”. Wreszcie sugestie że winni wszelkiej przemocy są “prowokatorzy”. Marsz Niepodległości od początku opierał się na kibolach. To oni organizowali wyjazdy z różnych miast, to oni wywieszali na meczach transparenty zachęcające do udziału w Marszu. Jeśli ich obecność – i “aktywność” - była dla organizatorów Marszu niespodzianką, to trzeba bardzo nisko ocenić ich zdolności kojarzenia i analizowania faktów. A taka ocena chyba nie byłaby sprawiedliwa, biorąc pod uwagę jak sprawna była ich propaganda mająca na celu “odbruntanić” Marsz Niepodległości.
To niestety każe zastanowić się nad smutnym obliczem 11 listopada 2011. Okazuje się, że obecność ONR i Młodzieży Wszechpolskiej nie przeszkadza tysiącom ludzi którzy wzięli udział w Marszu. Ugrupowania, których nazwy powinny budzić zdecydowaną niechęć – o czym wiedzą, bo inaczej nie ukrywałyby się pod szyldem nieistniejącego stowarzyszenia – tej niechęci już nie budzą. Ich propaganda okazała się w dużej mierze skuteczna. Prawej stronie udało się ukryć swoje prawdziwe oblicze, a nam przypisać wizerunek zupełnie nie mający potwierdzenia w rzeczywistości. Choć to absurdalne, może nieść ze sobą wcale naprawdę poważne konsekwencje.
Już przed 11 listopada miała miejsce debata na temat tego kto, jak, z kim i gdzie powinien świętować rocznicę odzyskania niepodległości. I już w jej trakcie pojawiły się pierwsze sformułowania, które, choć efektowne, raczej zaciemniały obraz niż go rozjaśniały. W liście intelektualistów “przeciw marszom i blokadom” przeciwstawiono ONR “młodzieży z Leninem w jednej ręce i kamieniem z drugiej”. Pięknie, można się odciąć, potępić i zapomnieć. Tyle tylko, że o ile jedna strona porównania była prawdziwa – ONR był oficjalnym organizatorem Marszu Niepodległości – to druga jest tworem wyobraźni autorów. Bo na pewno nie obrazem uczestników Kolorowej Niepodległej i całego Porozumienia 11 Listopada.
Głównym absurdem medialnych relacji z Kolorowej Niepodległej i Marszu Niepodległości było uparte stawianie znaku równości między “zadymiarzami” z obu stron konfliktu, na co zwrócił uwagę Artur Domosławski. Warszawa była opanowana właśnie przez zadymiarzy, miało miejsce starcie radykałów. Na głównych polskich portalach informacyjnych jedyną informacją na temat tego kto wzniecał zamieszki było wspomnienie o “anarchistach” w kontekście porannych wydarzeń z Nowego Świata. Przemoc uczestników Marszu Niepodległości próbujących sforsować kordon policji przy Placu Konstytucji aby dostać się do Kolorowej Niepodległej, jak również ataki ich grup na blokadę ze strony ulicy Wilczej nie były przypisane żadnej ze stron ani żadnej ideologii, która by ją motywowała. To była po prostu przemoc. Oczywiście pozostawiało to pole do najprostszej interpretacji: starły się dwie siebie warte bojówki, psując narodowe święto. Tyle tylko, że nie ma to nic wspólnego z prawdą.
Absurdem drugim jest demonizowanie udziału w blokadzie niemal legendarnej już “niemieckiej antify”. Grę na antyniemieckich urazach prawicowe media rozkręcały już na kilka dni przed 11listopada. Jak wielka musiała być ich radość gdy pojawiły się informacje o zadymie z udziałem niemieckich antyfaszystów na Nowym Świecie? Tak wielka, że redaktor naczelny Rzeczpospolitej pokusił się aż o obwieszczenie narodzin “militarystycznej lewicy” w Polsce. Tymczasem okazuje się, że zatrzymani antyfaszyści dokonali rzeczywiście ogromnego aktu przemocy – jeden z nich splunął na historyczny mundur członka grupy rekonstrukcyjnej, po czym wywiązała się szarpanina. Czyn mało chwalebny – ale stawianie znaku równości między tym zdarzeniem, a regularną bitwą z policją jaką stoczyli uczestnicy Marszu Niepodległości, to kolejny – ogromny! - absurd.
Od bitwy z policją łatwo przejść do kolejnego absurdu. Zdecydowane odcięcie się od zadymiarzy ze strony organizatorów Marszu Niepodległości. Żale przewodniczącego Młodzieży Wszechpolskiej że “kibole przejęli marsz”. Wreszcie sugestie że winni wszelkiej przemocy są “prowokatorzy”. Marsz Niepodległości od początku opierał się na kibolach. To oni organizowali wyjazdy z różnych miast, to oni wywieszali na meczach transparenty zachęcające do udziału w Marszu. Jeśli ich obecność – i “aktywność” - była dla organizatorów Marszu niespodzianką, to trzeba bardzo nisko ocenić ich zdolności kojarzenia i analizowania faktów. A taka ocena chyba nie byłaby sprawiedliwa, biorąc pod uwagę jak sprawna była ich propaganda mająca na celu “odbruntanić” Marsz Niepodległości.
To niestety każe zastanowić się nad smutnym obliczem 11 listopada 2011. Okazuje się, że obecność ONR i Młodzieży Wszechpolskiej nie przeszkadza tysiącom ludzi którzy wzięli udział w Marszu. Ugrupowania, których nazwy powinny budzić zdecydowaną niechęć – o czym wiedzą, bo inaczej nie ukrywałyby się pod szyldem nieistniejącego stowarzyszenia – tej niechęci już nie budzą. Ich propaganda okazała się w dużej mierze skuteczna. Prawej stronie udało się ukryć swoje prawdziwe oblicze, a nam przypisać wizerunek zupełnie nie mający potwierdzenia w rzeczywistości. Choć to absurdalne, może nieść ze sobą wcale naprawdę poważne konsekwencje.