2013-06-04 18:05:26
4 czerwca od kilku lat jesteśmy nakłaniani do świętowania pierwszych częściowo wolnych wyborów i uzyskanej wolności. Rządzący politycy i sprzyjające im media zachęcają do cieszenia się efektami transformacji ustrojowej. Dziś, gdy w Turcji trwają protesty przeciw rządowi, z różnych stron słychać wezwania do solidarności motywowanej właśnie polskim doświadczeniem walki z autorytarnymi rządami.
Niektórzy apelują nawet do rządzących o "wsparcie demokratycznych przemian" w Turcji - w tym samym czasie gdy marszałek Sejmu Ewa Kopacz odwiedza Chiny, nieobchodzące dzisiaj rocznicy zdławienia protestu na placu Tiananmen. Możemy przypuszczać, że stosunek rządzącej partii do praw człowieka w Turcji i w Chinach jest podobny - to rozwijające się szybko gospodarki, więc najważniejsze są interesy.
Wróćmy jednak do rzekomej analogii między 4 czerwca 1989 a 4 czerwca i kilkoma poprzednimi dniami 2013 roku. Tureccy protestujący nie walczą przeciw władzy niedemokratycznie wybranej - partia premiera Erdoğana wygrała wybory, i to z ogromną przewagą. Walczą natomiast z nadużywaniem raz zdobytej władzy, z obojętnością na potrzeby i żądania obywateli. Protesty spotkały się z brutalną odpowiedzią, rzeczywiście godną autorytarnego reżimu. Ale czy inaczej było w przypadku hiszpańskich Oburzonych, do których policja bardzo chętnie strzelała gumowymi kulami? Czy inaczej, choć oczywiście na inną skalę, reaguje się w Polsce na blokady nielegalnych eksmisji? Represje spotykały też protestujących 1 czerwca w całej Europie przeciw polityce oszczędności narzucanej przez Komisję Europejską i Europejski Bank Centralny (swoją drogą - to przykłady wybitnie antydemokratycznych instytucji). Pacyfikowanie protestów społecznych nie jest dla "europejskich demokracji" czymś wyjątkowym - wręcz przeciwnie, w jakimś stopniu ma miejsce praktycznie w każdym kraju.
Nieprzypadkowo rządząca Turcją Partia Sprawiedliwości i Rozwoju współpracuje z Europejską Partią Ludową, do której należą partie rządzące większością krajów Unii - a w Polsce PO i PSL, a gdyby nie rozbuchany do ogromnych rozmiarów konflikt o sprawy drugorzędne mógłby należeć i PiS. Antyspołeczna polityka prowadzona jest tak w Turcji Erdoğana, jak w Hiszpanii Rajoya i Polsce Tuska.
Protestującym Turkom nie wystarcza to, czego osiągnięcie każe się świętować Polakom właśnie dzisiaj. Demokratyczne instytucje połączone z arogancją władzy i zbywaniem społecznych protestów słowami "wybraliście nas, teraz my rządzimy". Dlatego solidarność Donalda Tuska jest im zbędna - potrzebna jest raczej solidarność polskich, tureckich, europejskich obywateli i obywatelek w walce o prawdziwą, nie tylko fasadową demokrację.
Niektórzy apelują nawet do rządzących o "wsparcie demokratycznych przemian" w Turcji - w tym samym czasie gdy marszałek Sejmu Ewa Kopacz odwiedza Chiny, nieobchodzące dzisiaj rocznicy zdławienia protestu na placu Tiananmen. Możemy przypuszczać, że stosunek rządzącej partii do praw człowieka w Turcji i w Chinach jest podobny - to rozwijające się szybko gospodarki, więc najważniejsze są interesy.
Wróćmy jednak do rzekomej analogii między 4 czerwca 1989 a 4 czerwca i kilkoma poprzednimi dniami 2013 roku. Tureccy protestujący nie walczą przeciw władzy niedemokratycznie wybranej - partia premiera Erdoğana wygrała wybory, i to z ogromną przewagą. Walczą natomiast z nadużywaniem raz zdobytej władzy, z obojętnością na potrzeby i żądania obywateli. Protesty spotkały się z brutalną odpowiedzią, rzeczywiście godną autorytarnego reżimu. Ale czy inaczej było w przypadku hiszpańskich Oburzonych, do których policja bardzo chętnie strzelała gumowymi kulami? Czy inaczej, choć oczywiście na inną skalę, reaguje się w Polsce na blokady nielegalnych eksmisji? Represje spotykały też protestujących 1 czerwca w całej Europie przeciw polityce oszczędności narzucanej przez Komisję Europejską i Europejski Bank Centralny (swoją drogą - to przykłady wybitnie antydemokratycznych instytucji). Pacyfikowanie protestów społecznych nie jest dla "europejskich demokracji" czymś wyjątkowym - wręcz przeciwnie, w jakimś stopniu ma miejsce praktycznie w każdym kraju.
Nieprzypadkowo rządząca Turcją Partia Sprawiedliwości i Rozwoju współpracuje z Europejską Partią Ludową, do której należą partie rządzące większością krajów Unii - a w Polsce PO i PSL, a gdyby nie rozbuchany do ogromnych rozmiarów konflikt o sprawy drugorzędne mógłby należeć i PiS. Antyspołeczna polityka prowadzona jest tak w Turcji Erdoğana, jak w Hiszpanii Rajoya i Polsce Tuska.
Protestującym Turkom nie wystarcza to, czego osiągnięcie każe się świętować Polakom właśnie dzisiaj. Demokratyczne instytucje połączone z arogancją władzy i zbywaniem społecznych protestów słowami "wybraliście nas, teraz my rządzimy". Dlatego solidarność Donalda Tuska jest im zbędna - potrzebna jest raczej solidarność polskich, tureckich, europejskich obywateli i obywatelek w walce o prawdziwą, nie tylko fasadową demokrację.