2008-10-22 00:39:26
Zbliżające się szybkimi krokami kolejne kampanie wyborcze najpierw do Parlamentu Europejskiego, później kampania samorządowa i prezydencka a na końcu do Sejmu i Senatu RP zasadniczo się od siebie różnią. Wiedzą o tym dobrze ci, którzy w nich osobiście uczestniczyli, a także ci, którzy je organizowali.
Od dawna jednak zauważa się formułowanie opinii na temat wyborów, również wśród działaczy lewicy, bez specjalnej znajomości rzeczy. Tym bardziej, że lewica, jako podzielona całość, prezentuje w sprawie wyborów co najmniej dwojakie widzenie problemu.
Na jednym biegunie znajdują się ci, którzy uważają, że wystarczy mieć ideowe racje i głosić je, gdzie się da, to i tak ludzie je przyjmą i zaakceptują. Walka wyborcza ma w tym przypadku już drugorzędne znaczenie, jak i sprawowanie władzy, które raczej nie wchodzi w grę.
Na drugim biegunie są ci, którzy pragmatycznie walczą o elektorat, stosując populistyczne triki i obiecując ponad miarę. Celem jest miejsce w parlamencie, samorządzie, a nie zmiana zastanego porządku poprzez zmianę prawa.
Obydwie skrajności wykluczają się moim zdaniem. Ideałem jest „złoty środek” – ludzie ideowi na różnych szczeblach władzy wybieralnej, dla których miejsce i aktywność parlamentarna czy samorządowa jest środkiem do czynienia świata bardziej sprawiedliwym i przystępnym do życia, szczególnie dla ludzi pracy.
Ideały osiąga się jednak trudno, ale trzeba o nie walczyć.
Każde wybory to specjalna technologia, na którą składają się działania polityczne, medialne i organizacyjne, poprzedzone jednak dokładnym rozpoznaniem obszaru działania. Nie da się z ulicy wejść w kampanię wyborczą i ją wygrać. Nie znam w każdym razie nikogo takiego.
Wybory obwarowane są skomplikowaną materią prawną dokładnie określoną w ordynacji, przy czym zasady te różnią się w zależności od organu, który ma być obsadzany. Wybory to wreszcie środki finansowe, kapitalizm bowiem nie daje nic za darmo, miejsce parlamentarne w ramach naszej demokracji ma również swoją cenę.
Zbliżające się wybory do Parlamentu Europejskiego (czerwic 2009) będą już naszym drugim, polskim doświadczeniem w tej dziedzinie. Nie cieszą się one szczególną estymą elektoratu. Dziś w Polsce deklaruje chęć pójścia do urn nieco ponad 20 proc. osób. Wybory te mają wyłonić 50 polskich europarlamentarzystów, jest to więc nikły procent wybieranych w wyborach samorządowych czy parlamentarnych. W wyborach tych, jak wynika z doświadczeń startowały duże koalicje, złożone z co najmniej kilku ugrupowań, ugrupowania mniejsze, jeśli startowały, to uzyskały raczej znikomy procent głosów poparcia. Do Parlamentu Europejskiego weszli znani, szczególnie poprzez media wspierani politycy.
Na lewicy w roku 2004 mimo kilku startujących ugrupowań wygrało SLD w porozumieniu z Unią Pracy (9,35 proc.). oraz SDPL (5,33 proc.). Nie uzyskała powodzenia ani Polska Partia Pracy (0.54 proc.) ani koalicja PPS, KPEiR z PLD (0.9 proc.), z której sam startowałem. APP Racja uzyskała 0,3 proc., Ruch Obrony Bezrobotnych 0,61 proc., Demokratyczna Partia Lewicy 0,09 proc.
O tamtych wyborach z 2004 roku prawie wszyscy już zapomnieli, a powinny były one dać polskiej lewicy solidną porcję wiedzy i nauczyć roztropności. Nawiązywał do tych doświadczeń podczas II Walnego Zgromadzenia KPL europarlamentarzysta, prof. Adam Gierek, który dostał się do PE z rekomendacji Unii Pracy.
Europejskie partie lewicowe w innych krajach w sumie nie wypadły w tamtych wyborach źle, dziś jest w PE silna frakcja socjaldemokratyczna i nieliczna, ale głośna frakcja lewicy.
Z polskich doświadczeń warto odnotować tutaj jedno, najważniejsze – mieliśmy do czynienia w przypadku lewicy z rozdrobnieniem i syndromem pustych głosów (utrata 2,44 proc.).
Wybory europejskie rządzą się zupełnie innymi prawami, niż wybory krajowe. Tutaj szczególnie liczy się efekt końcowy. Podział Parlamentu Europejskiego na frakcje w dotychczasowym kształcie zapewne pozostanie, w związku z tym przedstawiciele polskiej lewicy ubiegać się będą mogli o miejsca we frakcji socjaldemokratycznej i frakcji lewicowej. Nie mają one w zasadzie sprzecznych intencji programowych, choć waży na ich postępowaniu rodowód i obecne stosunki pomiędzy ugrupowaniami lewicowymi głównie w Niemczech i we Francji.
Partie i ugrupowania polskiej lewicy powinny rozważyć kilka ważnych spraw w kontekście zbliżających się wyborów europejskich:
- czy bardziej opłacalny z punktu widzenia efektu końcowego wyborów dla lewicy jest start dwóch lub więcej komitetów wyborczych, czy tylko jednego, wspólnego.
- czy różnice programowe przekreślają współpracę wyborczą, czy też tworzą w sumie efekt dodany głosów wynikający z szerokiej palety programowej adresowanej do elektoratu
- czy oferta współpracy zgłoszona przez SLD z obowiązkiem przystąpienia wszystkich ewentualnie wybranych posłów do frakcji socjaldemokratycznej nie zawęża zasad współpracy
- czy niektóre ugrupowania występując już dziś z zamkniętymi ofertami tworzenia komitetów wyborczych nie zrobiły tego zbyt pospiesznie, czy nie powinny raz jeszcze przemyśleć swoich propozycji.
Odpowiedzi na te i inne rysujące się problemy mogą stworzyć w niedługim czasie dobre podstawy do rozsądnej rozmowy.
Od dawna jednak zauważa się formułowanie opinii na temat wyborów, również wśród działaczy lewicy, bez specjalnej znajomości rzeczy. Tym bardziej, że lewica, jako podzielona całość, prezentuje w sprawie wyborów co najmniej dwojakie widzenie problemu.
Na jednym biegunie znajdują się ci, którzy uważają, że wystarczy mieć ideowe racje i głosić je, gdzie się da, to i tak ludzie je przyjmą i zaakceptują. Walka wyborcza ma w tym przypadku już drugorzędne znaczenie, jak i sprawowanie władzy, które raczej nie wchodzi w grę.
Na drugim biegunie są ci, którzy pragmatycznie walczą o elektorat, stosując populistyczne triki i obiecując ponad miarę. Celem jest miejsce w parlamencie, samorządzie, a nie zmiana zastanego porządku poprzez zmianę prawa.
Obydwie skrajności wykluczają się moim zdaniem. Ideałem jest „złoty środek” – ludzie ideowi na różnych szczeblach władzy wybieralnej, dla których miejsce i aktywność parlamentarna czy samorządowa jest środkiem do czynienia świata bardziej sprawiedliwym i przystępnym do życia, szczególnie dla ludzi pracy.
Ideały osiąga się jednak trudno, ale trzeba o nie walczyć.
Każde wybory to specjalna technologia, na którą składają się działania polityczne, medialne i organizacyjne, poprzedzone jednak dokładnym rozpoznaniem obszaru działania. Nie da się z ulicy wejść w kampanię wyborczą i ją wygrać. Nie znam w każdym razie nikogo takiego.
Wybory obwarowane są skomplikowaną materią prawną dokładnie określoną w ordynacji, przy czym zasady te różnią się w zależności od organu, który ma być obsadzany. Wybory to wreszcie środki finansowe, kapitalizm bowiem nie daje nic za darmo, miejsce parlamentarne w ramach naszej demokracji ma również swoją cenę.
Zbliżające się wybory do Parlamentu Europejskiego (czerwic 2009) będą już naszym drugim, polskim doświadczeniem w tej dziedzinie. Nie cieszą się one szczególną estymą elektoratu. Dziś w Polsce deklaruje chęć pójścia do urn nieco ponad 20 proc. osób. Wybory te mają wyłonić 50 polskich europarlamentarzystów, jest to więc nikły procent wybieranych w wyborach samorządowych czy parlamentarnych. W wyborach tych, jak wynika z doświadczeń startowały duże koalicje, złożone z co najmniej kilku ugrupowań, ugrupowania mniejsze, jeśli startowały, to uzyskały raczej znikomy procent głosów poparcia. Do Parlamentu Europejskiego weszli znani, szczególnie poprzez media wspierani politycy.
Na lewicy w roku 2004 mimo kilku startujących ugrupowań wygrało SLD w porozumieniu z Unią Pracy (9,35 proc.). oraz SDPL (5,33 proc.). Nie uzyskała powodzenia ani Polska Partia Pracy (0.54 proc.) ani koalicja PPS, KPEiR z PLD (0.9 proc.), z której sam startowałem. APP Racja uzyskała 0,3 proc., Ruch Obrony Bezrobotnych 0,61 proc., Demokratyczna Partia Lewicy 0,09 proc.
O tamtych wyborach z 2004 roku prawie wszyscy już zapomnieli, a powinny były one dać polskiej lewicy solidną porcję wiedzy i nauczyć roztropności. Nawiązywał do tych doświadczeń podczas II Walnego Zgromadzenia KPL europarlamentarzysta, prof. Adam Gierek, który dostał się do PE z rekomendacji Unii Pracy.
Europejskie partie lewicowe w innych krajach w sumie nie wypadły w tamtych wyborach źle, dziś jest w PE silna frakcja socjaldemokratyczna i nieliczna, ale głośna frakcja lewicy.
Z polskich doświadczeń warto odnotować tutaj jedno, najważniejsze – mieliśmy do czynienia w przypadku lewicy z rozdrobnieniem i syndromem pustych głosów (utrata 2,44 proc.).
Wybory europejskie rządzą się zupełnie innymi prawami, niż wybory krajowe. Tutaj szczególnie liczy się efekt końcowy. Podział Parlamentu Europejskiego na frakcje w dotychczasowym kształcie zapewne pozostanie, w związku z tym przedstawiciele polskiej lewicy ubiegać się będą mogli o miejsca we frakcji socjaldemokratycznej i frakcji lewicowej. Nie mają one w zasadzie sprzecznych intencji programowych, choć waży na ich postępowaniu rodowód i obecne stosunki pomiędzy ugrupowaniami lewicowymi głównie w Niemczech i we Francji.
Partie i ugrupowania polskiej lewicy powinny rozważyć kilka ważnych spraw w kontekście zbliżających się wyborów europejskich:
- czy bardziej opłacalny z punktu widzenia efektu końcowego wyborów dla lewicy jest start dwóch lub więcej komitetów wyborczych, czy tylko jednego, wspólnego.
- czy różnice programowe przekreślają współpracę wyborczą, czy też tworzą w sumie efekt dodany głosów wynikający z szerokiej palety programowej adresowanej do elektoratu
- czy oferta współpracy zgłoszona przez SLD z obowiązkiem przystąpienia wszystkich ewentualnie wybranych posłów do frakcji socjaldemokratycznej nie zawęża zasad współpracy
- czy niektóre ugrupowania występując już dziś z zamkniętymi ofertami tworzenia komitetów wyborczych nie zrobiły tego zbyt pospiesznie, czy nie powinny raz jeszcze przemyśleć swoich propozycji.
Odpowiedzi na te i inne rysujące się problemy mogą stworzyć w niedługim czasie dobre podstawy do rozsądnej rozmowy.