Zdegenerowany to jest kapitalizm, a utopią wiara w jego trwanie.
j.w
Jak wydasz swoją pierwszą książkę obalająca tezy Baumana to na pewno lewica.pl zamieści z niej recenzje. A więc nie rzucaj pereł swoich komentarzy przed wieprze tylko siadaj i pisz.
Cud2, a to tu książki trzeba pisać. Jaki koń jest każdy widzi.
Recenzent przeczytał chyba inną książkę. Omówienie na poziomie "Frondy".
Należy też nadmienić, czego autor recenzji nie wie, dlatego pisze bzdury, że z tramwaju "krytyka i teoria postmodernizmu" Bauman już wysiadł jakieś dobre (co najmniej) dziesięć lat temu. Nawet już nie posługuje się tym słowem, a co dopiero pojęciem.
Bauman twierdzi zupełnie co innego, dodatkowo wydaje się chyba, że autor jest zwolennikiem Caratu, tak ładnie zdyskredytował ZSRR. No cóż, ja jestem wdzięczny rewolucjom począwszy od Francuskiej za zniesienie ustroju feudalnego, ale rozumiem że reakcyjność poglądów niektórych osób zaślepia im perspektywę romantycznym pojmowaniem rzeczywistości jako nieskalanej demokratycznej batalii w parlamencie, za którą kryją się kolonialne wojny i dyktatura kapitału czego już szanowny autor raczej nie dostrzeże...
Gwoli ścisłości, Bauman nigdy nie posługiwał się terminem "postmodernizm", ale "ponowoczesność" (to nawet po angielsku dwa różne słowa: postmodernism i postmodernity). Nigdy nie był myślicielem "postmodernistycznym" - nie zajmował się np. "dekonstrukcją" czy rozkminianiem mikro-narracyjek przynależnych jakimś nowokwitnącym "tożsamościom". Był zawsze krytycznym analitykiem nowoczesności (zwłaszcza biurokratycznej, państwowo-narodowej i kapitalistycznej), jak i tego, co ostatnio określa jako "płynną nowoczesność", czyli de facto neoliberalizm/postfordyzm. Niezależnie od konsekwentnego odczarowywania "wielkich projektów" nowoczesności (tej "solidnej" czy też "stałej"), nigdy nie porzucił perspektywy emancypacyjnej i nie wyrzekł się socjalizmu. Ale autor recenzji tego nie pojmuje, gdyż prawdopodobnie po prostu... nie przeczytał książki. Uraczył czytelników streszczeniem tytułów kolejnych rozdziałów.
Autor recenzji również mocno przesadza określając tę książkę Baumana mianem "klasycznej". Bzdura. Klasyczna to jest może "Nowoczesność i zagłada" albo "Ponowoczesność jako źródło cierpień", ewentualnie pochodząca jeszcze z polskiego okresu "Kultura i społeczeństwo", ale nie ta mocno zapomniana książka z połowy lat 70. - co zresztą ani nie było "niedługo" po wydarzeniach marcowych, ani nie wynikało z rozczarowania jako takim "realnym socjalizmem zainstalowanym w Europie wschodniej przez ZSRR w 1944 roku", ale z chęci ratowania prawomocności socjalistycznej utopii w obliczu (albo po prostu: wbrew) jej biurokratyczno-autorytarno-szowinistycznej degeneracji, jakiej na własnej skórze doświadczył docent Bauman w 1968 roku.
Przekłamań i uproszczeń w tej recenzji jest więcej. Np. taki fragment: "Ustrój ten, wbrew nadziejom kilku generacji lewicowych intelektualistów, nie przyniósł masom pracowniczym ani dobrobytu ani socjalistycznego humanizmu, za to ograniczył swobody obywatelskie i wolność słowa, rzeczywisty wyzysk kapitalizmu zastąpił wyzyskiem uprawianym przez partyjną biurokrację systemu, a w momentach społecznych buntów sięgał po broń, aby je spacyfikować. Ideologia lewicowa, która na Zachodzie stała się elementem społecznej kontestacji i kontrkultury, w krajach bloku radzieckiego, w tym w Polsce, zamieniła się w spetryfikowany rytuał uprawiany przez heroldów systemu przy użyciu m.in. tzw. nowomowy".
Niech autor recenzji - po kabotyńsku zachłyśnięty lewicową kontrkulturą zachodnią - w twarz powie dzieciom przedwojennych robotników i chłopów, że PRL nic im nie dał. Dostanie salwę śmiechu w twarz. Niech sięgnie po książki Baumana z początku lat 60., np. "Kariera" albo "Społeczeństwo, w którym żyjemy" - to dość krytyczne, jak na ówczesne czasy, teksty analizujące realny socjalizm początków "małej stabilizacji". Daleki od emancypacyjnego ideału (i raczej nie "bezklasowy"), system ów uruchomił jednak procesy, których nawet restauracja kapitalizmu i dążenie do odtworzenia ostrych podziałów klasowych nie odwróci - to dzięki ówczesnej polityce dzieci czy wnuki robotników i chłopów mają dziś wyższe wykształcenie i aspiracje sięgające dalej niż przydomowa zagródka czy podwórko. Jasne, neoliberalna transformacja przetrąciła wielu ludziom kręgosłupy, ale jeśli Polska (w sensie społeczeństwa ogółem, nie elit) nie jest dnem świata, to jest tak w dużej mierze dzięki PRL-owi i pomimo (tak, pomimo!) III RP. Ciekawe czy przebudzenie robotniczej godności, jakim była pierwsza "Solidarność", byłoby możliwe bez wcześniejszej ruchliwości społecznej i awansu dwóch pokoleń ludzi, którzy w II RP nie mieliby nawet namiastki tego, co dał im PRL. Miejmy nadzieję, że niezależnie od wszelkich uzasadnionych krytycznych ocen systemu opartego na dyktaturze partyjno-państwowej nomenklatury, niezależnie od słusznego gniewu i potępienia wobec PRL-owskich zbrodniarzy w szatach "komunistów", pamięci o socjalistycznej obietnicy i pragnienia zrealizowania jej do końca - ależ by to było! fuzja ruchliwości lat powojennych z postulatami samorządnej rzeczpospolitej! - nie uda się PO-wskim neoliberałom, SLD-owskim cynikom i PiS-owskim zoologicznym antykomunistom całkowicie wykorzenić ze społecznej świadomości.
Oczywiście pełna zgoda. Natomiast nie jest tak, że Bauman nie używał pojęcia "postmodernizm" - posługiwał się nim, choć nigdy jako pojęciem analitycznym. Często w wywiadach - tych po polsku - sam przyznaje się do tego, że był okres gdy poważnie podchodził do "postmodernizmu" (także dekonstrukcji), ale była to jedynie chwilowa fascynacja. I to wszystko. Podtrzymuję to, co napisałem: recenzja jest skandalicznie nie na temat. Książka jest warta uwagi!
niedawno w "Polityce" - http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/artykuly/1511368,1,rozmowa-z-zygmuntem-baumanem-socjologiem.read
Ogólnie nie podzielam "pesymizmu krytycznego" pana Baumana. Może dlatego, że wierzę w wyższość działania planowego nad "wolną amerykanką".
tu o jakowychś zasługach peereli dla robotników i chłopów.
Zacznijmy od tego, że II RP była na podobnym poziomie rozwoju, co Hiszpania. Istniały w niej partie, związki zawodowe i stowarzyszenia o profilu ludowym i socjalistycznym, które mogły sporo dla warstw plebejskich wywalczyć.
Tymczasem peerelę wyprzedziła w rozwoju o wiele etapów cywilizacyjnych nie tylko Hiszpania, ale nawet Korea Południowa. Byli ludzie, którzy z peereli emigrowali nawet do Bangladeszu.
Nic więc robotnikom nie dawało nawet to, że od czasu do czasu wygrali strajk. Za puste pieniądze, które w ramach taktycznych ustępstw drukował reżim, niczego nie mogli kupić.
Awansu społecznego w peereli było znacznie mniej niż w kapitalizmie po II wojnie światowej, a nawet wcześniejszym. Młodzieży wiejskiej studiowało wtedy procentowo mniej niż kiedykolwiek w udokumentowanej pod tym względem historii Polski.
PRL wciąż czeka na napisanie swojej historii, póki co czytanie na jej temat to jak nabieranie wiedzy o Żydach z książek wydawanych w III Rzeszy.
Niekoniecznie, polecam książki Henryka Słabka