Południowcy są zresztą dobrzy w nicnierobieniu. Po co komu ta robota. Przecież prąd jak wiadomo bierze się z gniazdka, jedzenie z uber eats, a a kasa z mopsu albo od rodziców.
Można też nie pisać durnych komentarzy, sprowadzających wszystko do absurdu. Ale Ty nigdy nie zaprzepaściłeś żadnej okazji, żeby zrobić z siebie idiotę.
Szczerze mówiąc nie podoba mi się to.
Durny to jest kult pracy jako taki w południowych stanach usa czy w Australii. Zamiast dostosować się do klimatu i trochę spowolnić, to prowadzą życie w pogoni za kredytem i nadmiarem rzeczy, tak jakby był to klimat umiarkowano-zimny, który po prostu mobilizuje do wysiłku i alternatywej produkcji endorfin nie dostarczanych przez brak słońca, a relacje społeczne i zieleń przyrody zastępuje rzeczami. Pozytywne jest jednak to, że Tejanos i inni coraz częściej biorą sobie za żonyy latynosi. To jak myślę skończy kult zapierdolu w klimacie, który się do tego średnio nadaje (choć południowo Chińczycy udowadniają, że można pracować jeszcze więcej, ale wcale z tego powodu nie są szczęśliwsi).
A co do Australii, myślę, że jej zachodnia połowa powinna być rozparcelowana przez świat i przeznaczona do zamieszkania przez Nigeryjczyków, Hindusów czy Bengalczyków, którzy mają u siebie za ciasno. Woda z odsalania wód Oceanu Indyjskiego oczywiście
kiedyś może byłem innego zdania. a może i nie. może je tylko tutaj wyrażałem (owo zaś tutaj "może" czyli wątpliwość stąd iż w sumie nie wiem czy na ten temat mam się tutaj wypowiadane). tak. praca nadaje sens życiu. ja (sorry że o sobie) zawsze byłem pracowity. odpowiedzialny. sumienny. kiedyś lata temu potrafiłem ślęczeć nad pisaniem (czyli wonczas moją pracą w każdym razie zarobkiem) całe dnie i noce zwykle po czwartej czy piątej rano dalej parę trzy cztery no góra pięć godzin snu i dalej bo miałem świadomość np. terminów że wydawnictwo musi rzucić do księgarń w określonym czasie. Inny przykład. Godzina jakaś 14 czy 15. Jestem na mieście. W bibliotece (centralnej geograficznej na twardej w Warszawie). Tel z redakcji z którą wówczas współpracowałem. Potrzebny tekst. Na jutro rano. Bo reklamodawca. Nb. ważny tzn. płacący na cala kolumnę. Ale musi być tekst. Napiszesz? To oczywiste. Pedze do domu. Grubo ponad 100 km od Warszawy. Siadam do komputera. Ślęczę cała noc. Na rano mają w reakcji tekst wraz z dodatkowo zeskanowanymi zdjęciami. Opinia o mnie zawsze i wszędzie była taka. Na "motyla" zawsze można liczyć. Oczywiście nie wszystkim się to podobało. Nie wiem może czuli jakieś zagrożenie. Nieco wcześniej. Ostatni rok studiów. Wydawnictwo. Kolega zen mówi. Nie wiem jak ty to wszystko robisz, u nas parę projektów, w tym jeden duży, książka, autorska, a inne różne uzupełnienia itp., jednocześnie teksty do magazynu tematycznego, a jednocześnie absolutorium na uniwersytecie, ostatnie egzaminy kursowe no i pisanie tej całej pracy mgr. Nie wiem jak ty robisz. Jak? Normalnie. Bo ja jestem normalny. A nie leń. Leser. Próżniak. Białoruczka (zdaje się jakoś tak jest w wielkim rosyjskim języku).
Czyli życie setek milionów niepracujących, bezrobotnych, emerytów, rencistów, ale także uczniów i chyba większości studentów nie ma sensu? Toż to odwieczna tragedia na globalną skalę. Z drugiej strony, stosunkowo łatwo nadać swemu życiu sens. Wystarczy nawet najbardziej monotonna praca, choćby przy taśmie produkcyjnej nawet najbardziej antypatycznego kapitalisty. Rzuciła cię kobieta? Zdradził cię mąż? Umarła ci matka? Masz raka? Od lat regularnie popadasz w depresję? Nic prostszego! Idź pod bramę fabryki, przeszukaj anonse w gazecie, zajrzyj na Pracuj.pl. Tam odnajdziesz prawdziwy sens życia!
"Tel z redakcji z którą wówczas współpracowałem. Potrzebny tekst. Na jutro rano. Bo reklamodawca. Nb. ważny tzn. płacący na cala kolumnę. Ale musi być tekst. Napiszesz? To oczywiste. Pedze do domu. Grubo ponad 100 km od Warszawy. Siadam do komputera. Ślęczę cała noc. Na rano mają w reakcji tekst wraz z dodatkowo zeskanowanymi zdjęciami."
Normalne w sektorze prywatnym, powszechne zwłaszcza w najmniejszych firmach, ale też w drodze bitwy o awans obecne w największych korporacjach. Rzeczywiście jednostki są w stanie tak funkcjonować jak motyl, różnie - niektórzy do emerytury, niektórzy do wypalenia lub karoshi. Problem pojawia się jednak, gdy takich jednostek jest dość dużo. Rynek pracy zawęża się wtedy do mniej licznych (skoro bardziej wytrwale pracują trzeba mniej pracowników), a jako odbicie wzrostu liczby "pracusiów", wzrasta również liczba bezrobotnych (którzy teraz wytrwale pracują szukając pracy) lub "leni, nierobów" tj. rzeczywistych leni lub nierzeczywistych, a tak postrzeganych ludzi ...
Dlaczego często inni pracownicy nie lubią takich bardzo aktywnych, pracowitych pracowników. Rzecz prosta, rosną normy i wymagania szefostwa i właścicieli, a niekoniecznie wzrasta z tego powodu stawka. No, ale tego na lewicowym portalu nie trzeba tłumaczyć. Ponadto rośnie psychologiczna przewaga szefa nad pracownikami, to warto na koniec dodać, a poziom maruderstwa w grupie wzrasta.
Mówią, że nadgorliwość gorsza od faszyzmu. Ja zaś dodam, że maruderstwo gorsze od lenistwa. Bo lenistwo (wyspowe, regeneracyjne) może jednak prowadzić do kreatywności i przedsiębiorczości (w tym do przestępczości, bo współczesne przestępstwa jednak są coraz bardziej innowacyjne, a ja nie postrzegam tego tylko jako zła). Tymczasem najgorszą cechą w naszym społeczeństwie jest właśnie maruderstwo prowadzące do zawiści.
Dlatego mamy narodowy "katolicyzm" zamiast katolicyzmu i jego odbicie: prostacki antyklerykalizm zamiast bardziej lotnego ateizmu czy wierzeń alternatywnych.
Ale dobrze, że przynajmniej naród mamy przedsiębiorczy (nie chodzi mi tu o jakąś pro-biznesowość, tylko o cechę psychologiczną). Przydałoby się, żeby lewica polska (ludzie, którzy tą lewicę tworzą) się tego również nauczyła, bo problem jest w skostnieniu akademicko-urzędniczym, nie tylko zresztą u nas ...
1. "Sektor prywatny". Nie wiem jak tam jest w takim czy innym sektorze ("sektorze"). Nie znam się na tym. I nie mam zamiaru poznawać. Choć oczywiście rozumiem, iż ty jako zdaje się socjolog czy politolog, czy tam jeszcze coś w tym stylu, może ekonomista, bo zdaje się i coś takie na twoim fc-profilu mam o ile się nie mylę widziane, patrzysz na świat przez pryzmat tych nauk (nb. w mym najgłębszym i niewzruszonym przekonaniu: "nauk"). Ja jestem indywidualistą. Indywidualnie patrzę na wszystko, na wszystkich i na każdego. Ta gazeta, z której dałem ten akurat przykład, a podobnych mogę dać setki, to był weekendowy dodatek tematyczny, dziennikarsko prowadzony przez jedną osobę (plus jakaś tam obsługa biurowa), mimo to, tzn. mimo że przez jedną osobę, był to dodatek na 16 kolumn, dużych typowo gazetowych płacht, cztery razy w miesiącu, wkładany do jednego z dużych i przede wszystkim liczących się ogólnopolskich dzienników. Drugi z przytoczonych przykładów. Wydawnictwo. Duże. Wtedy już największe w swej branży. A obecnie jedno z kilku największych na całym rynku książki. Czy tam wtedy ktoś z kimś bił się o "awans" nie wiem, bo wprawdzie byłem z nimi blisko, no, ale daleko nie tak jak np. z powyższym dodatkiem (prowadzonym przez osobę u której bywałem w domu), zresztą wydawnictwo nie w Warszawie, lecz w zupełnie innej części kraju, ode mnie ze 300 km, co nb. nie przeszkadzało mi tam bywać niekiedy co tydzień. Tam zdaje się też nikt z nikim o nic nie rywalizował. Wtedy. Bo potem wydawnictwo przejęte zostało przez jakąś grupę holding czy coś tak i stało się korporacją, czyli jedna z emanacji kolektywizmu. Jak tam jest teraz, osobiście nie wiem. Ze słyszenia jednak wiem że patologie typowe dla korporacji i tym samym dla kolektywizmu tam szaleją.
"Po drugie,
skąd wziąć wysoko kwalifikowanych pracowników do obsługi coraz bardziej wymagających maszyn."
szkolenia zawodowe w miejscu pracy lub urzędach pracy, szkoły zawodowe itp. - tak jak obecnie
"Szczególnie cenne maszyny są wykorzystywane na ogól w systemie pełnodobowym. Pracodawca musiałby zapewnić podwójną obsadę stanowiska pracy co jest zadaniem tylko teoretycznie możliwym."
Pracodawca miałby do wyboru co najmniej dwie proste opcje: sześć osób w ciągu sześciu zmian w ciągu doby, troje osoby na zachowane trzy zmianę, ale połowa ich czasu pracy jako nadgodziny + wszelkie opcje pomiędzy
"Braki kadrowe wpłyną na obniżenie efektywności tegoż stanowiska pracy, na koszt pracodawcy. Naturalnie gdy dana maszyna wymaga obsługi dwuosobowej to problem z obsadą wygląda jeszcze gorzej."
Efektywność w biznesie polega na pokonywaniu problemów wynikających ze zmian. Biznesmen efektywny długookresowo nie może być konserwatystą gospodarczym, którym w polemice być łatwo, zresztą pełnisz tutaj taką rolę. Myślę, że sektor publiczny byłby tu prekursorem w związku z bliskością w stosunku do ustawodawcy, a kapitał prywatny musiałby się od niego nauczyć, albo być samemu kreatywnym.
"wielce niewyraźna wygląda tutaj sprawa wynagrodzeń. Pracownik który zamiast 8 godz. pracuje 4 będzie zarabiał tyle samo czy ma się przebrać i zap. samochodem do drugiej fabryki w innym mieście, albo na czarno ?"
Nie będę tu demagogiem. Połowa płacy, względnie 55-60% w sektorze publicznym, gdzie łatwo takie zmiany wprowadzić. Sektor prywatny niech płaci równe pół (50%). Skoro już zmiana przestawienia trybu produkcji na 4-godzinowy jest dla niego taka ciężka, to niech koszty pracy pozostaną takie same. A mądry pracownik otrzyma 1000-1500 zł z pracy i 1000-1200 zł z dochodu podstawowego. Inny, głupszy lub obiektywnie czymś obciążony np. długami czy alimentami będzie pewnie zapieprzał na drugi kraniec miasta. Cóż, nie ma systemu w 100% dobrego dla każdego, ale dochód podstawowy zredukuje konieczność zapierdolu, będzie dla dużej grupy ludzi przeszłością.
"Po czwarte,
kto pokryje dodatkowe koszty, pracodawca czy państwo ?"
Dodatkowe koszty czego ? Koszty zmiany organizacji pracy pokryje pracodawca.
"Po piąte
Jestem dosyć pewny tego, że w innym lepszym systemie finansowym zniknie całkowicie problem bezrobocia, więc zniknie także potrzeba stwarzania sztucznie niepełnowartościowych miejsc pracy."
System bez bezrobocia jest dobry, ale po co mamy trzymać się przestarzałego 8-godzinnego dnia pracy. System krótszego dnia pracy właśnie stworzy popyt przedsiębiorstw na nowych pracowników. Łatwiej będzie ich do tego zachęcić proponując krótszy dzień pracy, także samotnym emerytom, którzy chcą czuć się potrzebni. Kto chce więcej pracować, może pójść na nadgodziny. Powinny być one oczywiście korzystniej opłacane niż 4-godzinny czas pracy. Można zrobić taki system, w którym pierwsza godzina nadgodzin będzie stosunkowo najmniej opłacalna, ale już czwarta znacznie, np. tak jak dzisiaj ...
"Czas pracy powinni ustalić naukowcy na podstawie badań psychologiczno neurologicznych pod kątem optymalnego wykorzystania możliwości z zachowaniem bezpieczeństwa i higieny pracy."
Czemu nie, jasne że mogą wziąć w tym udział. Nie ma przeciwwskazań, aby tak nie było. Jedynie istnieje ryzyko tego, że część naukowców może zostać łatwo opłacona pieniędzmi przedsiębiorców i z tego powodu przyjąć ich punkt widzenia. Cóż, ale wydaje mi się, że zejście do 4 h można zrealizować całkiem szybko, powiedzmy w ciągu 15 lat. Pamiętajmy, że Keynes zakładał, że już dzisiaj powinniśmy mieć taki czas pracy, zgodnie z rosnącym tempem wydajności pracy na świecie. Niestety, stało się inaczej, model radziecki nie wypełnił założeń socjalizmu Marksa (każdy będzie po trochę tym, tym i tym, i będzie miał w dodatku sporo czasu), a model kapitalistyczny w latach 70. i 80. porzucił Keynesa, choć gdy nadchodzi recesja to od 14 lat Keynes znów jest w modzie, choć głównie tylko w latach recesji, gdy państwo musi ratować gospodarkę przed kryzysami finansowymi czy epidemiami
*Jeśli 2000 osób pracuje 8 godzin, to dziennie wypracowują 16 000 godzin. Jeśli 4000 osób będzie musiało wypracować tyle samo godzin, to starczy im 4 godziny pracy. To matematyka, *
Jezeli 1 robotnik wybuduje dom w ciagu 1,000 godz. to zgodnie z powyzsza matematyczna formula 1,000 robotnikow wybuduje dom w ciagu 1 dnia
TOTALNA BZDURA !
Cale te "produkcyjne" produkcyjne pomysly teoretykow sprowadzic mazna do starego dylematu:
Nos dla tabakiery czy tabakiera dla nosa
a dokladnie
Fabryki zeby dac zatrudnienie, czy fabryki zeby produkowac dobra
Jezeli 1 robotnik wybuduje dom w ciagu 1,000 godz. to zgodnie z powyzsza matematyczna formula 1,000 robotnikow wybuduje dom w ciagu 1 godz
>>Czas pracy powinni ustalić naukowcy na podstawie badań psychologiczno neurologicznych pod kątem optymalnego wykorzystania możliwości z zachowaniem bezpieczeństwa i higieny pracy.
>Czemu nie, jasne że mogą wziąć w tym udział. Nie ma przeciwwskazań, aby tak nie było. Jedynie istnieje ryzyko tego, że część naukowców może zostać łatwo opłacona pieniędzmi przedsiębiorców i z tego powodu przyjąć ich punkt widzenia.<
No nie tak łatwo, Trzeba będzie przedstawić wyniki badań i logiczne argumenty, te będzie można porównać z innymi. Rada dialogu społecznego, część związkowa może podważyć nierzetelne badania. Myślę także, że pracodawcy będą przeciwni, ale kto wie czy nawet związki zawodowe nie zaproponują innych rozwiązań. Czy jesteś pewny, że ZZ będą w ogóle aktywne po stronie takiego skrócenia czasy pracy ?
Wprawdzie pracownik chętnie będzie pracował 4 dni zamiast 5 za te same pieniądze, ale czy zakład da radę wykonać w cztery to co wykonywał w 5 wątpię. Dzisiaj wydajność pracy jest już dosyć *wyśrubowana* w zakładach. Czy uda się ją jeszcze bardziej podkręcić, nie wiem, pewnie tak, ale jakim kosztem tego na razie nie wie nikt, stąd te próby.
Jestem dość sceptyczny do tezy, że pracujący jeden dzień mniej pracownik przyjdzie do pracy bardziej wypoczęty i będzie wydajniej pracował.
Potrzebne są bardziej elastyczne formy wykorzystania czasu pracy. Jedni pracownicy chcą mieć nadgodziny, żeby sobię wypracować więcej urlopu (jeżdżą nawet trzy razy w roku na urlop)
inni wolą więcej pieniędzy, jeszcze inni więcej luzu na co dzień. Te różnice już dzisiaj można (i tak już się dzieje) uwzględniać w zakładach ku zadowoleniu pracowników.
W Hiszpanii, jak się zdaje, lewica z pobudek politycznych próbuje coś zmienić, przestawić wajchę bardziej na lewo, może wkrótce będą mieli wybory.
>Cóż, ale wydaje mi się, że zejście do 4 h można zrealizować całkiem szybko, powiedzmy w ciągu 15 lat. Pamiętajmy, że Keynes zakładał, że już dzisiaj powinniśmy mieć taki czas pracy, zgodnie z rosnącym tempem wydajności pracy na świecie.< (itd. dop. mój)
Widać już od dawna i dość wyraźnie, że wydajność pracy ciągle rośnie. Dopóki gospodarka rosła wraz z potrzebami rosły także wynagrodzenia pracownicze. W Niemczech gdzie powiązano kiedyś wzrost wydajności pracy ze wzrostem wynagrodzeń te ostatnie osiągały tempo wzrostu nawet 10%. Po zaspokojeniu najważniejszych powojennych potrzeb tempo wzrostu gospodarczego zaczęło spadać chociaż Niemcy ratowali się eksportem przed stagnacją.
Po pojawieniu się neoliberalnego czadu w Europie nasilił się problem bezrobocia. Świat nie poszedł drogą skracania czasu pracy pracowników tylko drogą redukcji zatrudnienia. Dodatkowo pojawiła się na rynkach chińska taniocha wypierając produkty gospodarki narodowej z rynku i producentów do krajów nisko rozwiniętych.
Kapitalizm z wyraźnym neoliberalnym rysem nie poradził sobie z problemem bezrobocia chociaż rządy wszelkiej proweniencji dokonywały przeróżnych statystycznych i organizacyjnych łamańców żeby liczby nie wyglądały alarmująco. Jednym z kruczków jest wzrost stanowisk urzędniczych wraz ze wzrostem liczby przepisów, wymagań, itp.
Można także zaobserwować zjawisko spadku zainteresowania młodzieży trudnymi zawodami z dziedziny przemysłu, nauki, medycyny, a preferowanie łatwiejszych zajęć urzędniczych, socjalnych i innych tego typu. A z drugiej strony widać niską zdolność wykonawczą przedsiębiorstw budowlanych, drogowych, na autostradach czy mostach i innych budowlach.
Wygląda na to, że dopiero w dobie pandemii z całą wyrazistością ukazał się cała mizera systemu ekstensywnego kapitalizmu z jego neoliberalnym hamulcem i ekonomią opartą na kanonach zysku kapitałowego, restrykcyjnej polityki pieniężnej, powszechnej prywatyzacji itp.
Dlatego warto dzisiaj rozmawiać o powszechnym dochodzie podstawowym, skróceniu czasu pracy, poprawie warunków pracy w racjonalnym systemie zatrudnienia, równomiernym wzroście dobrobytu.
Pogadam z ludźmi, może będę mógł coś więcej dodać do dyskusji na ten temat.
"Wprawdzie pracownik chętnie będzie pracował 4 dni zamiast 5 za te same pieniądze, ale czy zakład da radę wykonać w cztery to co wykonywał w 5 wątpię. Dzisiaj wydajność pracy jest już dosyć *wyśrubowana* w zakładach. Czy uda się ją jeszcze bardziej podkręcić, nie wiem, pewnie tak, ale jakim kosztem tego na razie nie wie nikt, stąd te próby."
Pracownik może zwiększać powoli swoją wydajność, otrzymując z czasem lepsze urządzenia, natomiast część pracy, której nie wyrobi w piątek, to będzie mógł to zrobić jego nowozatrudniony kolega, który nie miałby tego stanowiska, gdyby nie wolny piątek.
Notabene, ja jednak wolałbym system 5 dni jak obecnie, tylko z mniejszą ilością godzin. Względnie, możność pracowania więcej między poniedziałkiem i czwartkiem w zamian za wolny piątek, jak to w Hiszpanii proponują.
Co do reszty, zgoda