Państwo nie zapewnia wsparcia 300 zł raz do roku, tylko 500 zł co miesiąc. Czyli 6000 rocznie. Plus 300. Jeżeli ktoś nie ogarnia tego że są wydatki sezonowe, to może powinno mu się odebrać dzieci, zanim nie umrą na jesieni z głodu i zimna?
Lewica niech lepiej powalczy o wyższą płacę minimalną, uregulowaną na stałym poziomie ustawowym co najmniej 60 proc.przeciętnego corocznego (np.prognozowanego) wynagrodzenia krajowego i niezależnego wyłącznie od "łaski pańskiej" rządzących oraz i tak na ogół zaniżanych przez rząd wskaźników prognozowanej, ale też faktycznej inflacji. Kiedy ludzie będą mieli więcej pieniędzy - zakup podręczników czy innych artykułów nie będzie tak problematyczny.
Takie dopłaty do podręczników też byłby ok, ale to nie jest teraz priorytet. Poza tym warto by też rozważyć jakąś regulację cen i sprzedaży podręczników. Tak żeby nie było na ich rynku "wolnoamerykanki" - dobierania podręczników wg atrakcyjności "zachęt" kierowanych przez agentów wydawców do nauczycieli itp. Działalność takich agentów powinna zostać ograniczona.
Znaczy przy takiej ew.regulacji płacy minimalnej prognozowane przeciętne wynagrodzenie też pewnie byłoby (i przypuszczalnie już jest) zaniżane przez instytucje rządowe i okołorządowe/państwowe. To jest już problem niezależności i rzetelności w ogóle instytucji państwowych, która występuje np.w Szwecji (vide - w miarę rozsądne i niepolityczne zarządzanie pandemią przez naczelnego szwedzkiego epidemiologa Tagnella, przynajmniej dopóki nie uległ propagandzie proszczepionkowej), ale nie wszędzie.