Przydałby się jeszcze np. postulat ustawowego ustanowienia corocznie waloryzowanej płacy minimalnej na poziomie niemniejszym niż 60 lub nawet 70 proc. przeciętnego krajowego wynagrodzenia (jak ostatnio w Grecji pod rządami konserwatystów - 70 proc., chociaż nie wiem czy tam to jest stała regulacja).
Ponadto to powinny być nie tylko przedwyborcze hasła dla ludu, ale WARUNKI wejścia do ew. koalicji rządzącej. Nie - stołki dla swoich, ale realne gwarancje dla społeczeństwa. A stołki ew. q drugiej kolejności. O tym się powinno negocjować przed ew. zawarciem koalicji, gdyby do takich negocjacji miało dojść... Bo nic jeszcze nie jest przesądzone, a łaska ludu na pstrym koniu jeździ.
Przydałoby się jeszcze, żeby polska tzw. lewica parlamentarna odeszła od postulatów promilitarystycznych oraz ukrainofilskich (związanych ze wspieraniem nacjonalizmu ukraińskiego, podbarwionego niejednokrotnie naleciałościami neobanderyzmu). Nie mają one już poparcia wśród znacznej części społeczeństwa i nawet partia rządząca to ostatnio raczyła zauważyć, wybudzając się na 10 minut przed wyborami ze swojego proukraińskiego snu. A rząd w Kijowie nie omieszkał pozwać Polski w związku z problemami dot. przewozu na jej terytorium towarów. Nie chodzi w żadnym wypadku o wspieranie reżimu Putina i jego działań napastniczych, ale zdrowy rozsądek oraz bilans własnych korzyści i strat w stosunkach międzynarodowych. Pytanie jednak co będzie 10 minut po wyborach..?
Jasne, że nie, ale co my tu mamy do powiedzenia, skoro takie potężne ekonomicznie Niemcy pękły pod wpływem umiejętnej perswazji i zamiast hełmów zaczęły wysyłać na Ukrainę ciężką broń.
Uwierzyli w zwycięstwo Zeleńskiego? - no, chyba tacy naiwni nie są.
Po prostu gazu im brakło a jedynym krajem, który może im go dostarczyć są Stany Zjednoczone.
Ten ukształtowany układ sił objął cały Zachód, więc oczywiście także nas, toteż żaden bilans zysków i strat nie przesądzi o niczym.
USA są jedynym dostępnym dla Niemiec eksporterem gazu ziemnego?
...od dawna był w bilansie europejskim a tego brakującego z Rosji nie ma czym innym zastąpić niż gazem łupkowym, którego Stany mają dużo ale też za wysoką cenę.
Może kiedyś w przyszłości uda się Europie znaleźć inne, równie wydajne źródła gazu, ale mocno w to wątpię, bo dla Stanów taka sytuacja jest bardzo na rękę ( a kto wie czy nie jednym z celów ).
https://wiadomosci.wp.pl/idziemy-na-zwarcie-z-unia-europejska-pelzajacy-polexit-6941093041658464a
https://wiadomosci.wp.pl/ukraincy-wola-niemcy-deficyt-istnieje-6941109316127328a
https://krytykapolityczna.pl/kraj/trzej-tenorzy-lewica-wybory-wynik-czarzasty/
"Przydałoby się jeszcze, żeby polska tzw. lewica parlamentarna odeszła od postulatów promilitarystycznych"
Pawle, a wiesz na jaką partię głosują emerytowani wojskowi w III RP w ilości znacznie większej (choć stopniowo malejącej) niż inne grupy społeczne ? Wcześniej na SLD, obecnie wciąż na Nową Lewicę. Łatwo się mówi, by szukać nowego elektoratu, ale wpierw nie wolno odrzucać starego elektoratu, żeby się jeszcze nie pogorszyło w sensie wyborczym, w sensie widoczności w sferze publicznej. Zresztą część elektoratu NL z Razem jest nominalnie pacyfistyczna na tle reszty zarówno sceny politycznej, jak i na tle reszty parlamentarnej lewicy.
"oraz ukrainofilskich (związanych ze wspieraniem nacjonalizmu ukraińskiego, podbarwionego niejednokrotnie naleciałościami neobanderyzmu)"
W kontekście tej wojny postawy ukrainofilskie są tak samo dopuszczalne w obliczu imperializmu rosyjskiego, jak postawy protybetańskie i proujgurskie w obliczu chińskiej polityki tłamszenia demografii i uczuć narodowych w Tybecie i Ujgurii (Sinciang), jak postawy propalestyńskie względem polityki Izreala, jak postawy wspierające podmiotowość Ameryki Łac. względem USA.
Chociaż obecnie uważam, że okazywanie postawy względem ludności pochodzenia ukraińskiego jest istotniejsze niż okazywanie miłości Zełenskiemu czy jego rządowi. Dalsze walki to wykrwawianie się po obu stronach. Myślę, że jest miejsce na spotkanie Zełeńskiego, szefa NATO i Bidena z Putinem na linii frontu po ogłoszeniu wstrzymania walk i dogadania się w sprawie referendów na temat przynależności państwowej poszczególnych gromad w danych obwodach lub ustalenia nowej granicy na froncie (chociaż osobiście wolałbym, żeby część Morza Azowskiego Ukraina utrzymała).
Oczywiście wiemy, że Ukraina w NATO to czysty miraż i to musiałoby upaść jako projekt, bo, bez zmiany w Rosji w kierunku słabego demokratycznego rządu, nie jest to możliwe. Prigożyn był jako tako szansą Zełeńskiego, gdyby w Rosji zasiać zamęt, ale jego przerwane powstanie upadło, zanim się zaczęło. Z drugiej strony, Unia Europejska powinna wyrzucić przepisy o "stabilności granic" i przyjąć Ukrainę do siebie. Wyjątkowe przepisy okresu przejściowego można zastosować do rolnictwa centralnej i południowej Ukrainy, by uzgodnić interesy grup rolniczych w UE i w Ukrainie. Unia nie ma jednak interesu by ukraińskie rolnictwo zdołować, bo część biznesowych grup rolniczych dzierżawi już tam duże połacie ziemi ornej ...
A łączenie tezy o ukrainofilstwie wyrosłym z nacjonalizmu ukraińskiego słabe. To dowód przenikania polskiego szowinizmu i kremlowskiej manipulacji, który Rusinom (ukraińskim i białym) kazał i każe stawać w drugim szeregu. Obóz demokratyczno-liberalno-postępowy, nawiązując również do myśli PPSu nigdy, jest bliższy oświeconemu dialogowi i słusznie, niż eskalowaniu konfliktów międzyetnicznych jak to robią polscy nacjonaliści, endokomuna czy Kreml
Emerytowani wojskowi nie potrzebują już nowych zbrojeń, a elektorat pacyfistyczny został w Polsce pozostawiony sam sobie lub co gorsza np. Konfederacji. Ludność ukraińska wykazuje się często postawą ciągnięcia tam, gdzie są aktualnie lepsze warunki materialno-bytowe, socjalne i płacowe, czyli głównie do Niemiec. I nie ma co się im dziwić, to cecha także części ludności polskiej i w ogóle wielu racjonalnie rozumujących pracowników. Tam ojczyzna, gdzie chleb, a byt w dużej mierze określa świadomość (choć świadomość także wpływa na byt). Trzeba skończyć ze wszelkimi ideologiami nacjonalistycznymi i postrzeganiem ludzi przede wszystkim przez pryzmat nacji, wg którego miałyby istnieć "lepsze" czy "gorsze" nacje. Nacja czy rasa wiąże się wprawdzie z pewnym - przekazywanym przez pokolenia - bagażem kulturowym i poniekąd genetycznym, jednak nie jest podstawową cechą człowieka. Ludzie w gruncie rzeczy są wszędzie podobni, a ich zachowania kształtują także w dużej mierze warunki socjoekonomiczne. Nacjonalizm ukraiński jest nurtem wciąż żywym, szkodliwym i faszyzującym (Doncow, Bandera i inni), i należy go absolutnie odrzucić. Także chodzenie na pasku rządu w Kijowie nie leży w interesie Polski, ale to już nasi rządzący zaczęli chyba wreszcie powoli dostrzegać...
A państwo powinno dbać przede wszystkim o interesy swoich obywateli. Przybyszów z obcych państw także może - na miarę swoich możliwości - gościć, ale nie tylko z Ukrainy i nie tylko za łapówki, jak to ostatnio miało podobno miejsce w przypadku pewnych grup imigrantów z Azji i Afryki (winę za to ponoszą oczywiście szefowie skorumpowanych instytucji).
Co do bezsensowności przyłączania Ukrainy do NATO - oczywiście zgoda.
A co do ew. przyjęcia Ukrainy do UE, to obecnie też mrzonki. Nie spełniają warunków i tylko spotęgowałoby to konflikt z Rosją.
" Myślę, że jest miejsce na spotkanie Zełeńskiego, szefa NATO i Bidena z Putinem na linii frontu po ogłoszeniu wstrzymania walk i dogadania się w sprawie referendów na temat przynależności państwowej poszczególnych gromad w danych obwodach lub ustalenia nowej granicy na froncie (chociaż osobiście wolałbym, żeby część Morza Azowskiego Ukraina utrzymała)."
*
Myli się pan Rysz, że wszystkim stronom konfliktu w równym stopniu odpowiadałoby zawieszenie broni choć naturalnie byłoby to z wszech miar pożądane.
Dla Ukrainy musiałoby to wiązać się z upadkiem rządu Zeleńskiego i pożegnaniem z banderowską ideą Wielkiej Ukrainy, bo w najlepszym dla niej wypadku podział Ukrainy przebiegałby wzdłuż Dniepru.
Tego neobanderowcy w żadnym wypadku nie zaakceptują, bo wyszłoby na jaw, że przelana przez nich krew całego młodszego pokolenia współbraci poszła na marne.
Skończyłoby się to dla nich sądami narodowymi przed własnymi trybunałami lub ucieczką do Stanów lub Kanady.
Więc oni wypadają z takiego porozumienia.
Dla Rosjan też takie porozumienie, to tylko taktyczna przerwa dla uzupełnienia zapasów wojennych na wypadek gdyby uzyskane porozumienie nie uwzględniało odsunięcia neobanderowców od władzy.
Bo byłby to dla nich warunek podstawowy od którego nie mogą odstąpić bo prowadzą przecież wojnę pod takim wezwaniem.
Dla Europy byłoby to bardzo korzystne , bo zażegnałoby powolny upadek ekonomiczny spowodowany brakiem rosyjskiego rynku ale tu pojawia się wątpliwość czy zakończenie uzależnienia Europy od Stanów, do którego ostatnio doszło, byłoby dla Ameryki możliwe do przyjęcia.
Osobiście uważam, że nie, i dlatego do takiego porozumienia nie dojdzie, choć naturalnie jakieś dyplomatyczne gesty mogą mieć miejsce.
Poza tym, panie Rysz, stale myli się Panu słówko " demokracja" z "proamerykanizmem".
To nie to samo, bo demokracja w Stanach od dawna ma charakter fasadowy a w rzeczywisty ich ustrój to plutokracja, w którym władzę sprawuje niepodzielnie oligarchia.
"A państwo powinno dbać przede wszystkim o interesy swoich obywateli. Przybyszów z obcych państw także może - na miarę swoich możliwości - gościć, ale nie tylko z Ukrainy i nie tylko za łapówki, jak to ostatnio miało podobno miejsce w przypadku pewnych grup imigrantów z Azji i Afryki (winę za to ponoszą oczywiście szefowie skorumpowanych instytucji)."
Państwa z taką postawą antyimigrancką, o ile mają ujemny przyrost naturalny (ubytek) przegrywają. Po to są młodsi imigranci, aby państwo nie było poddane osłabieniu, by przynajmniej zapewnić stabilność funkcjonowania nie tylko biznesów, ale systemów emerytalnych czy nawet zwykłej witalności społecznej. W gruncie rzeczy należy zapobiegać długoletnim spadkom liczby ludności, a jeśli chodzi o migrantów - zabiegać o równoważny udział płci męskiej i żeńskiej - to niweluje część negatywnych zjawisk np z krajów muzułmańskich, bo imigranci stamtąd to często albo samotni mężczyźni albo ojcowie rodzin na obczyźnie. W ciągu ostatnich 10 lat Niemcom i Francji przybyło 2 mln ludzi. Uciekają nam. Myśmy sobie zbudowali model gospodarczy oparty na proeksportowych montowniach w kraju i wysyłaniu ludzi na zewnątrz. Działa to krótkoterminowo, natomiast w długim terminie jest szkodliwe. Oczywiście każdy imigrant np po 5 czy 10 latach powinien być zachęcany do przejścia testu językowego i ubiegania się o obywatelstwo. Imigranci to też szansa dla lewicy. Obywatele (w dużej mierze robotnicy fizyczni) z krajów Maghrebu to oprócz studentów, nauczycieli itp. główny elektorat partii France Insoumise.
"Poza tym, panie Rysz, stale myli się Panu słówko " demokracja" z "proamerykanizmem".
To nie to samo, bo demokracja w Stanach od dawna ma charakter fasadowy a w rzeczywisty ich ustrój to plutokracja, w którym władzę sprawuje niepodzielnie oligarchia."
To i ja wiem, ale niezbyt długo pisałem o demokracji w swoim tekście, więc nie rozumiem, dlaczego właśnie na to zwraca Pan uwagę ?
A to o demokracji to taki przypisek.
Popełnia Pan, bezwiednie jak rozumiem, ten błąd i stąd moja uwaga.
Mam na myśli postawę proimigrancką, ale zrównoważoną i nieselektywną wg kryterium nacji (np. Ukraińców wpuszczamy, a innych nie).
Swego czasu także na poziomie UE proponowano kwotowe przyjmowanie uchodźców, w zależności od możliwości danego kraju. Zawsze trzeba wcześniej policzyć ile osób jest się w stanie przyjąć i tyle przyjmować.
Moim zdaniem, należy przyjmować taką kwotę imigrantów, jaka wynika z różnicy między zgonami a urodzeniami, ewentualnie powiększyć ją o liczbę emigrujących jeśli nie ma w danym czasie recesji.
Co do zróżnicowanego pochodzenia imigrantów, to pełna zgoda. Lepiej mieć drobne grupy imigrantów z 50 krajów, które łatwo zintegrować niż skupiać się na 2 krajach czy jednym kręgu kulturowym (jak we Francji). Błędne jest także przyjmowanie niemal wyłącznie imigrantów o wysokich kompetencjach, jak robią to Kanada i Australia. Wtedy wysokie kompetencje "tutejszych" marnują się, a poza edukacją i techniką, obywatele pochodzenia wschodnioazjatyckiego niewiele dają Kanadzie demograficznie (mają np jeszcze mniej dzieci niż ludność o korzeniach europejskich). Kanada i Australia to taka więc imigracyjna odwrotność Francji, imigranci napędzają zyski biznesowi nowych technologii, są mało podatni na przestępczość, ale nie są rozwiązaniem dla optymalnego rozwoju tych krajów (kilka metropolii i olbrzymie bezludzia), który nastąpiłby przy 100 mln ludzi w każdym z nich.
Być może. Nie mam tutaj gotowego wzoru. Jeśli przybyszów z innych krajów/części świata przyjmie się - względem posiadanych możliwości/zasobów - zbyt dużo, to i im nie będzie tutaj dobrze. Choć wielu z nich chce się dostać do Polski głównie tymczasowo i po to, aby później wyjechać do krajów zamożniejszych, Niemiec i innych...
W kwestii zasobów - we współczesnej Polsce np. brakuje przede wszystkim systemowego budownictwa mieszkaniowego i tanich/dostępnych mieszkań, częściowo w odróżnieniu od okresu PRL. Wtedy dużo budowano, do dziś około 50 proc. bloków mieszkaniowych pochodzi z okresu PRL. I choć wtedy także występowały oczywiście problemy z dostępnością mieszkań - otrzymywały je głównie rodziny z dziećmi, trzeba było czekać na nie nieraz po parę lat, nie zawsze teb dostęp był równy i sprawiedliwy, to jednak problemy te były mniejsze niż obecnie. M.in. Solidarność postulowała skorygowanie ówczesnych niedociągnięć w zakresie dostępu do mieszkań. A później wyszło jeszcze gorzej. Aktualnie państwo (obecny rząd) wprowadziło na tym polu jedynie dopłaty do kosztów kredytów, wspomagając w ten sposób także prywatny system bankowy. A publiczna służba zdrowia w Polsce, zwłaszcza ta specjalistyczna, to już jest w ogóle katastrofa... Obecna opozycja też tutaj nie proponuje niczego szczególnego. Być może część Lewicy - tak (?), ale oni na ogół po wyborach szybko zapominają o swoich obietnicach przedwyborczych, co już pokazały rządy SLD-UP itd.
Tymczasem w Niemczech mówi się o możliwości powołania nowej lewicującej partii przez Sahrę Wagenknecht (dawniej z Die Linke) - https://www.rp.pl/polityka/art39113011-radykalna-lewica-grozna-dla-afd-czerwona-sahra-zatrzyma-skrajna-prawice .
"- Według pomiaru parytetu siły nabywczej przeciętny dochód Polaka jest obecnie na poziomie ok. 60 proc. przeciętnego dochodu Niemca. To oznacza, że za naszą pensję kupimy w Polsce znacznie mniej produktów. Ta różnica jednak się zmniejszyła, jeszcze 30 lat temu byliśmy na poziomie 30 proc. Niemiec. Czyli udało się pokonać połowę dystansu - tłumaczy prof. Orłowski."
https://www.money.pl/gospodarka/kaczynski-zapowiada-ze-polska-szybko-dogoni-niemcy-ma-kiepskich-doradcow-6941473625713280a.html
* I te obecne dopłaty do kosztów kredytów mieszkaniowych też właściwie bardzo ograniczone i selektywne.
W Polsce polityka gospodarcza była bardziej modyfikowana, jak w większości krajów, zmianami w światowej praktyce gospodarczej, niż wynikała z programu gospodarczego
W latach 1989-2005 mieliśmy bardzo czysty neoliberalizm, kontrolowany zarówno zadłużeniem gierkowskim, MFW i negocjacjami z UE, w nieco lżejszej postaci za czasów ministra Kołodki.
Dopiero bitwa o nasowy elektorat duopolu PO-PiS spowodowała, że te partie stopniowo ograniczyły neoliberalizm i wprowadziły więcej miejsca na interwencję, co motywowane było kryzysem finansowym na świecie, ale wciąż to był neoliberalizm przemieszany z polityką pod sondaże.
W 2015 roku PiS przypadkowo zyskał większość w Sejmie i by ją zachować wprowadził wiele programów socjalnych wprowadzanych głównie w okresie predwyborczym. W miarę nasilania się walki wyborczej, znaczenie polityki socjalnej i interwencjonizmu wzrosło, chociaż w niektórych aspektach życia gospodarczego (jak np 85% bezrobotnych bez prawa do zasiłku czy ciągłe obietnice obniżania podatków czy głodzenie sfery budżetowej) wciąż dominują tendencje neoliberalne
W Polsce co najmniej od 1989 r. dominowały tendencje neoliberalne i neopańszczyźniane. PO także nie prowadziła szeroko rozumianej polityki socjalnej, a za ich rządów dominowało skąpstwo (w tym w sferze budżetowej), niskie płace (w tym minimalna) oraz doszło do drastycznego podniesienia wieku emerytalnego do 67 lat. Dopiero PiS u władzy częściowo ograniczył sferę biedy, mimo wad i niedociągnięć niektórych wprowadzanych przez nich rozwiązań. Jednak już się częściowo zużył i zoligarchizował jako partia rządząca, co pokazują ostatnie afery korupcyjne itp. Ale wciąż +/- 35 proc. społeczeństwa to "kupuje", w zamian za elementy polityki socjalnej. Nawet pomimo inflacji itd.
Są oczywiście cykle i trendy społeczno-gospodarcze zewnętrzne, ale są i odśrodkowe.
Rządy SLD-UP w latach 2001-2005 wiązały się z okresem sporego bezrobocia, emigracji, cięć socjalnych, a także tym bardziej irytującego - bo firmowanego przez formację rzekomo lewicową - klerykalizmu. Jedyną istotną zasługą tamtych rządów była akcesja Polski do Unii Europejskiej. Od tamtego czasu lewica parlamentarna w Polsce straciła większość wcześniejszego - budowanego w latach 90. ub. wieku - poparcia, które przeszło częściowo na PiS (elektorat socjalny), a częściowo na PO (bardziej liberalny światopoglądowo).
Przy czym polska "koncesjonowana" lewica - sięgając nieco głębiej do historii - wybrała drogę neoliberalno-klerykalną, a więc de facto prawicową, już tak mniej więcej od drugiej połowy lat 80. ub. wieku (rządy Jaruzelskiego, Messnera i Rakowskiego pod flagą PZPR-u itd., ustawy Wilczka z 1988 r., o stosunku państwa do Kościoła z 1989 r., już wtedy kładzione podwaliny pod cięcia socjalne i prywatyzacje - następnie kontynuowane przez rządzące partie także prawicowe po zmianie ustroju 1989/1990 r.)
W latach 90. sukcesorzy PZPR - SdRP, a później trochę też SLD - miewali niekiedy pewne "przebłyski", ale w okresie 2001-05 r. lewicę pogrążyły znów nieudolne rządy Millera i Belki. Także aż do dziś trudno jej odbudować poparcie i wiarygodność. Tym bardziej brak aktualnej, wyrazistej i długofalowej wizji lewicy parlamentarnej (na potrzeby dłuższe niż kampanijne) temu nie sprzyja.
Za Rakowskiego i Wilczka społeczeństwo nie chciało już "realnego socjalizmu" i dlatego w wyborach( z pewnością nie sfałszowanych) PZPR doznała klęski i dlatego rządy Millera nie mogły być stricte lewicowe -społeczeństwo zapragnęło kapitalizmu.
No i nie zapominajmy o geopolityce.
Teraz gdy ludzie zrozumieli w końcu na czym polega kapitalizm, to wolą szukać nadziei w ugrupowaniach katolicko-narod9wych.
Tak zwana klasa robotnicza nie potrafi wyciągnąć właściwych wniosków i dlatego tak marnie popiera Nową Lewicę.
Więc nawet gdyby udało się odsunąć od władzy PiS, to rząd będzie koalicyjny i zapowiedzi lewicy będą realizowane jedynie cząstkowo.
Pisząc o "klerykalizmie" miałem na myśli ukłony czy wręcz "leżenie krzyżem" rządów SLD-UP Millera i Belki względem Episkopatu, rozliczne nadania ziemskie na rzecz Kościoła, blokowanie na poziomie Sejmowej zamrażarki projektów ustaw o związkach partnerskich czy liberalizacji przepisów antyaboryjnych itd., bo tak wtedy faktycznie było... To słynne Millerowskie - "Unia była warta mszy". Przy czym taka klerykalna/konserwatywna polityka była kontynuowana także po referendum akcesyjnym w 2003 r., przez ostatnie dwa lata tantych rządów. Nie mam tutaj na myśli prymitywno-jarmarcznego antyklerykalizmu, wg którego "każdy ksiądz/biskup jest zły", ale o chodzenie rządzących na pasku polskiego, w większości ultrakonserwatywnego Episkopatu, co w dawnych latach "weszło w krew" przywódców polskiej lewicy parlamentarnej... Ja wiem, że ludzie w kierownictwie tych ugrupowań się w ostatnich latach zmieniali (niektórzy zresztą wylądowali w PO/KO), ale na ile...?
Np. obecny papież Bergoglio vel Franciszek, pochodzący z Argentyny, sam niekiedy - pewnie poniekąd populistycznie - określa się jako "antyklerykał", opowiada za świeckim modelem państwa i, choć jako zwierzchnik Krk jest konserwatystą, to jednak prezentuje wizję łagodnego i współczującego (ewangelicznego), nie zaś neośredniowiecznego, konserwatyzmu. I dialogu prowadzonego także z sekularystami. A więc można i tak...
Ciekawie politykę okołokościelną polskiej lewicy spod znaku PZPR, a później SdRP i SLD, w podsumowującym zarysie historycznym, opisano np. tutaj: http://lewica.pl/index.php?id=24225
Natomiast atmosferę rządów SLD-UP lat 2001-2004/5 oddaje - choć i tak dość delikatnie - tekst Adriana Zandberga z 2004 r., pt. "Czas już iść": http://lewica.pl/index.php?id=9633 (chociaż po 2001 r. wzmiankowana w tekście Unia Pracy nie wzbudzała mojego uznania, być może w latach 90. była jeszcze lewicowa/lewicująca...). Sam dość dobrze pamiętam tamte czasy, bo mniej więcej od ok. 2001-2003 r. obserwowałem polską scenę polityczną.
"Błędów i wypaczeń" polskiej lewicy było więc naprawdę dużo i ciągną się one niestety do dziś... Choć osobiście - odkąd mam prawa wyborcze - prawie zawsze głosowałem na ugrupowania tak się określające, pomimo nawet głębokiego krytycyzmu wobec nich (PPP - UL, kiedy startowali samodzielnie, ostatni lub "środkowi" kandydaci na listach SLD/Lewicy, raz na ich kandydatkę SLD do europarlamentu, raz mi się też zdarzyło oddać głos nieważny)... I nie chodzi mi o to, że wierzę w jakąś (już urzeczywistnioną lub dopiero oczekiwaną) lewicową "utopię" czy w nieprzebrane pokłady ludzkiego dobra - bo wręcz przeciwnie, absolutnie nie wierzę! Ale może o jakąś (nieco naiwną?) nadzieję na częściowe przynajmniej ucywilizowanie/złagodzenie darwinowskiej społecznej walki o byt, którą - jak sądzę - zaostrza nieograniczony neoliberalizm/neokapitalizm, a trochę także neokonserwatyzm i związana z nim hipokryzja...
Choć owa darwinowska walka o byt będzie się oczywiście toczyć zawsze, ale może potencjalnie przybierać różne formy.
...A tocząca się także ciągle walka klas jest także jednym z wyrazów walki o byt...
Społeczeństwo społeczeństwem, ale Solidarność przynajmniej w I połowie lat 80., kiedy była jeszcze ruchem masowym (zapisywali się do niej także niektórzy członkowie PZPR, nie wykluczano podwójnej przynależności) - nie domagała się drapieżnego kapitalizmu, lecz poprawionego socjalizmu. Vide - słynne 21 postulatów. Wprowadzenie stanu wojennego w 1981 r. osłabiło ruch Solidarności, choć być może było jednak w tamtych warunkach geopolitycznych rozwiązaniem uzasadnionym i rozsądnym... Ale reformy neokapitalistyczne - rozpoczęte już w drugiej połowie lat 80. ub.w., w PRL - wynikały w dużej mierze z zapatrzenia się władz, także tych późno-PZPR-owsoich, w USA - zwłaszcza wtedy, gdy i od Wschodu zaczął nagle wiać wiatr gorbaczowowskich zmian (czyt.: "róbta towarzysze, co chceta"). Ustawy Wilczka może same w sobie nie były czymś najgorszym, co mogło się wydarzyć, ale towarzyszyło im także ogólne przyzwolenie na demontaż państwa i jego sfery socjalnej. Jednocześnie był to czas wysokiej inflacji, samokompromitacji - być może nawet częściowo zamierzonej - tamtego ustroju i jego władz. Wiązało się to także z procesem uwłaszczenia się tzw. nomenklatury, trwającym także później. Oczywiście, bezideowy w większości beton schyłkowej PZPR zapłacił za to porażką w wyborach 1989 r. W latach 90. SdrRP i SLD odbudowywały poparcie, do czego przyczyniła się także kompromitacja rządów Buzka - AWS-UW. Ale SLD utracił je, w większości, ponownie po swoich rządach lat 2001-2005, także za sprawą odejścia od wcześniej zadeklarowanego programu socjaldemokratycznego (cywilizowania kapitalizmu). Mimo zabiegów ze zmianą kierownictwa, Olejniczakiem, Napieralskim, Nowacką, a ostatnio Czarzastym itd. I dziś oscyluje ok. +/- 10 proc. (?) prognozowanego poparcia, podobnie zresztą jak to było w 1989 r.
To się radykalnie zmieniło pod wpływem sankcji wprowadzonych przez Zachód w odpowiedzi na stan wojenny. Pojawiła się bardzo wysoka inflacja a świat pracy uznał, że jest to skutek nieudolności socjalistycznego państwa. Nie bez znaczenia była tu proamerykańska agitacja , przekonująca obywateli że socjalizm nie jest zdolny do zarządzania państwem.
Mało kto rozumiał związek sankcji Zachodu z upadającą stopą życiową. I dlatego wyborcy porzucili PZPR.
Co do Millera - ten rozumiał co się w Polsce stało po wyborach i starał się zapewnić Ojczyźnie fizyczne bezpieczeństwo i stąd te wszystkie kompromisy.
A mogło być jak dziś na Ukrainie.
Czyli, że wg Pana po +/- 2001 r. groziła polsce rosyjska inwazja...?
*Polsce
I w czyim interesie jest ta wojna.
...katolicko-narodowe, że Ziemia Nowogródzka zamieszkała przez dużą polską mniejszość narodową powinna być przy państwie polskim i próbowali byśmy metodą Hallera zrealizować tę koncepcję.
Że mało prawdopodobne? no a pomysł zawładnięcia Nową Rosją był prawdopodobny? ale stało się i trwa wojna, po której Ukraina nie podźwignie się przez dziesiątki lat.
Bo nie o Polskę by chodziło ale o osłabienie Rosji.
...o kraje bałtyckie i Polskę panie włóczykijas.
Jak na to zareaguje Rosja pewne nie było.
Czy ten "parasol atomowy" już wtedy gwarantował nam bezpieczeństwo nie było do końca pewne, podobnie jak obecnie.
Obawy rosyjskie były uzasadnione jeśli wziąć pod uwagę rolę jaką odgrywamy w wojnie przeciwko niej na Ukrainie.
Ale mnie chodziło raczej o bezpieczeństwo gospodarcze, równie ważne i te starania zaowocowały przystąpieniem do UE właśnie za Millera a żeby do tego mogło dojść trzeba było zrezygnować z wielu rozwiązań socjalnych wyniesionych z PRLu i dogadać się z Kościołem.
Czyli zawsze winny jest ktoś na zewnątrz? ;)
Ale dla Lewicy wówczas do pokonania pojawiły się również trudne
do pokonania czynniki wewnętrzne odziedziczone po poprzednim
rządzie AWS , znane ogólnie pod nazwą "dziura Bauca".
Trzeba o tym pamiętać oceniając ówczesną politykę Millera i jego rządu
No tak, rząd Millera nie mógł sam niczego zrobić, bo Rosja i AWS/"dziura Bauca" (swoją drogą, ciekawe o jakiej "dziurze" usłyszymy po ew. zmianie rządów po wyborach w październiku br. ...). Wcześniejsze rządy jeszcze pod flagą/sztandarem PZPR-u - u schyłku lat 80. - także były całkowicie ubezwłasnowolnione z powodu działań (sankcji) USA. Co za biedni ludzie... ;( :'
A tak to opisywał kiedyś Adrian Zandberg:
"Apogeum prawicowej ewolucji SLD to oczywiście rządy Leszka Millera. Nigdy dosyć przypominania o wprowadzonych wtedy antypracowniczych zmianach w kodeksie pracy, obniżkach podatków dla biznesu, podlizywaniu się hierarchii kościelnej, utrzymywaniu fałszywego "kompromisu" w sprawie aborcji, wreszcie wysłaniu wojsk polskich na awanturę iracką. Konserwatywno-liberalnemu Millerowi nie można było jednak odmówić wyrazistości. (...)
Tymczasem polska formacja postkomunistyczna, wywodząca się z biurokracji partyjnej, wychowana została w głębokiej nieufności do wszelkiej samoorganizacji. Ilekroć w PRL dochodziło do takowej – tyle razy przed starszymi kolegami Olejniczaka i Napieralskiego stawała wszak groźba wysadzenia z siodła. Jedyny łącznik pomiędzy Rozbrat a środowiskami pracowniczymi, słabnący OPZZ, od niepamiętnych czasów był traktowany przez Sojusz instrumentalnie, ba – zmuszany wręcz do przyklepywania antypracowniczej polityki eseldowskich rządów. Partia Olejniczaka odziedziczyła po swojej rządzącej w PRL poprzedniczce cały wachlarz przywar partii władzy: od hierarchicznej, feudalnej struktury, przez traktowanie działalności politycznej jako elementu kariery zawodowej, po wyniosłą pogardę dla niezależnej działalności społecznej. Efekty widać dobrze na przykładzie młodych ludzi, którzy mieli nieszczęście wejść na lewicę przez bramę z napisem "SdRP/SLD/LiD". Młodzi socjaldemokraci zaskakująco szybko uczyli się koniunkturalizmu, taniego cynizmu, ochoczego przełykania z uśmiechem takich gorzkich pigułek jak Millerowa propozycja wprowadzenia podatku liniowego czy koalicja z fanami Leszka Balcerowicza z PD. Tu tkwi być może najgorsza z konsekwencji zawłaszczenia przez SLD miejsca lewicy: zmarnowany potencjał ludzi, którzy przychodzili walczyć o sprawiedliwość społeczną i prawa człowieka, by wkrótce albo zniechęcić się do wszelkiej działalności politycznej, albo skończyć, nosząc teczkę za lokalnym baronem i nasiąkając przekonaniem, że "nie ma alternatywy". Wielu tkwi jeszcze zapewne w strukturach LiD-owskich młodzieżówek, licząc na mityczny "lewicowy zwrot", który nigdy nie nastąpił i zapewne nigdy nie nastąpi...
Niezależnie od tego, czy w kolejnych sondażach LiD znowu znajdzie się poniżej progu wyborczego, czy też przekroczy go o procent lub dwa, coś w historii formacji zajmującej w Polsce miejsce lewicy, skończyło się nieodwołalnie. Przez lata wszelkie próby budowy lewicowej alternatywy – od dawnej Unii Pracy po podjętą przez Piotra Ikonowicza próbę uniezależnienia PPS – środowiska eseldowskie niszczyły z pozycji siły. Zaklęcia i wezwania, by "nie marnować głosów na rozbijaczy", długo okazywały się skuteczne. Katastrofa rządów Millera zamknęła jednak tę epokę. Dziś to, co z SLD pozostało, samo boryka się z odpływem wyborców: po latach neoliberalnej polityki znikł elektorat socjalny z pierwszych lat transformacji, a wyuczeni mantry "nie marnować głosu" antykaczyści wybrali w ostatnich wyborach PO. Nie oznacza to oczywiście, że śmiertelne zejście formacji postkomunistycznej jest nieuniknione, ani też, że pozycje opuszczone przez przesuwający się ku centrum, liberalno-demokratyczny LiD z miejsca zajmą demokratyczni socjaliści. Przyszła lewica wykluwa się dopiero spośród ludzi, którzy dziś angażują się w pomoc represjonowanym pracownikom, organizują ruchy lokatorskie, chodzą na feministyczne Manify, zakładają spółdzielnie socjalne i centra społeczne, działają w niezależnych organizacjach studenckich, starają się zaszczepić krytykę społeczną w kulturze, jeżdżą na alterglobalistyczne protesty... Dziś środowiska te są ciągle jeszcze mało widoczne, rzadko piszą o nich media. Nieco wody upłynie jeszcze, nim będą w stanie efektywnie dać w Polsce odpór prawicy. Jedno jest pewne – eseldowski klin, zajmujący całą przestrzeń na lewo od centrum, w znacznym stopniu zmurszał. LiD, nawet jeśli przetrwa, nie będzie w stanie podjąć walki z neoliberalną hegemonią, której główne dogmaty – świadomie bądź, co gorsza, nieświadomie – sam podziela. Tym, którym nie podoba się Polska zdominowana przez dwie w istocie mało różniące się między sobą partie prawicowe, pozostaje żmudna praca nad odbudową niezależnej lewicy."
http://lewica.pl/index.php?id=15934
Nadzieje na ową "niezależną lewicę" jednak prysły...
I zapomniany dziś Doc. Wsiewołod Wołczew z Katowic, z którym pewnie nie do końca i nie we wszystkim bym się zgodził. Jednak był swego rodzaju "ideowcem" na gruncie komunistycznym i miewał trafne (przynajmniej częściowo) obserwacje...
"W Polsce uprzywilejowana warstwa zarządzająca podporządkowała sobie PZPR, związki zawodowe i wszystkie inne organizacje systemu politycznego, tolerowała istnienie opozycji antysocjalistycznej i wielokrotnie korzystała z poparcia Kościoła katolickiego. W rezultacie mieliśmy do czynienia z dwoma ośrodkami antysocjalistycznej kontrrewolucji. Jeden – skupiony był wokół tzw. oficjalnej opozycji antysocjalistycznej, a drugi – usadowiony był w oficjalnych strukturach władzy politycznej. Do formalnego porozumienia obu tych ośrodków antysocjalistycznych doszło przy ,,okrągłym stole”, choć faktycznie współpracowano wcześniej od wielu lat. Uprzywilejowana warstwa zarządzająca, najpełniej reprezentowana przez ekipę Jaruzelskiego, przekazała jawnej kontrrewolucji władzę polityczną w 1989 roku, a obecnie doradza i sekunduje ekipom solidarnościowym w rozkradaniu majątku narodowego i ograbianiu ludzi pracy z socjalno-ekonomicznych i politycznych zdobyczy.
Wołczew bezlitośnie demaskował obłudę i wskazywał na burżuazyjną istotę hasła reformy i odnowy socjalizmu, tzw. destalinizacji i walki z dogmatyzmem, nowego myślenia i pierestrojki. Przeciwstawiał się zarówno fałszowaniu historii PRL przez apologetów kapitalizmu, jak i bałwochwalczej obronie wszystkiego, co było związane z historią PRL i PZPR, a było zdecydowanie obce istocie i treści socjalistycznych przeobrażeń.
W okresie euforii sił międzynarodowego kapitału spowodowanej upadkiem tzw. realnego socjalizmu, wskazywał na nowy etap powszechnego kryzysu kapitalizmu i bankructwo przywracania kapitalizmu w krajach postkomunistycznych. Uważał, że wraz z upadkiem „realnego socjalizmu” otworzyła się nowa era wojen imperialistycznych i ekspansji kolonialnej, że, niezależnie od obecnych pokojowych deklaracji, Polska znalazła się oko w oko z szowinizmem wielkoruskim, litewskim, ukraińskim i niemieckim. Walka z tym ogromnym zagrożeniem jest możliwa pod warunkiem mobilizacji ogółu ludzi pracy w skali międzynarodowej."
https://smp.edu.pl/archiwum/towarzysz-zycie-i-poglady-doc-dra-hab-wsiewoloda-wolczewa/
A wracając do dyskusji, oczywiście czynników sprawczych mogło być sporo, ale moim zdaniem nie można wszystkiego przerzucać na "zagranicę". Nawet pomimo trendów zewnętrznych, są możliwe pewne korekty na poziomie polityki krajowej, a te mogą przybierać różne kierunki..
Polskie elity PZPR, a później SdRP i SLD, wiedziały po prostu jak się dobrze urządzić i "przeobrazić" w okresie przemian, nawet kosztem większości społeczeństwa... W odróżnieniu np. od Honeckera (postawionego przed sądem, a później zbiegłego do Moskwy i Chile), Ceausescu (rozstrzelanego wraz z żoną po pseudosądzie, prawdopodobnie na zlecenie partyjnych przeciwników) czy wreszcie komunistów czeskich, pozostających na scenie politycznej - po zmianie ustroju - przez wiele lat w opozycji do rządów krajowych (którzy jednak, także w odbiorze społecznym, sk****** się nie tak dawno wchodząc w konszachty i czerpiąc profity z rządów miliardera Babisza...). Oczywiście nikogo z ww. tu nie wychwalam, tylko podaję jako przykłady.
Prowadzenie prosocjalnej polityki w krajach postkomunistycznych rzeczywiście jest trudne, co nie znaczy, że się w ogóle nie da. Vide rządy chadecko-narodowego, a skądinąd także deklaratywnie antykomunistycznego, PiS-u w Polsce... Tutaj także ich nie wychwalam, bo rządy te przybierają nieraz karykaturalną postać. Jednak wprowadziły pewne, niedoskonałe wprawdzie, zmiany socjalne. I nie powoływały się stale na "zagranicę" (np. MFW, Bank Światowy, KE itd.), która życzyłaby sobie oczywiście większej "dyscypliny budżetowej" itp. A więc można i tak.
A ja czytając pełne żółci wynurzenia Pana włóczykijasa myślę o nim : co za biedny człowiek, chce zwrócić na siebie uwagę tymi głupawymi cytatami a jest zbyt leniwy żeby zajrzeć do Wikipedii by sprawdzć kiedy ujawniła się "dziura Bauca" i czego dotyczyła. Powiem Panu - chodziło zobowiązania budżetu państwa znacznie przekraczające wpływy.
Gdyby zrealizować zobowiązania rządu AWS, to państwo byłoby bankrutem. Podobno Jezus nakarmił tłumy jednym bochenkiem chleba, no ale to był cud.
Czy pan włóczykijas oczekiwał cudu od Lewicy?
Hehe, cóż za życzliwe podsumowanie ;). Taka się dyskusja wywiązała.
Pamiętam to zagranie z "dziurą Bauca", ogłoszoną w 2001 r., w atmosferze pełnej grozy w mediach. A także wcześniejsze, przedwyborcze, "gruszki na wierzbie" Pana Millera. Choć miałem wtedy niespełna 12 lat ;). Ale to już oczywiście historia. Oby bezpowrotnie miniona, lecz przecież wiemy, że lubi się - w różnych wariantach - powtarzać...
I tak zbyt wielu osób uwagi tu nie przyciągnę, biorąc pod uwagę aktualną "popularność" tego portalu. Pamięć dobra, ale na żółć napiję się może jakiejś ziołowej herbatki ;).
Szkoda tylko, że dziurę tę załatano zabierając głównie ubogim i średniakom, a dając bogatym (np. liniowy CIT). Swego rodzaju cud rozmnożenia chleba więc był, ale był to chleb nie - jak za Jezusa - dla biedaków, lecz raczej dla bogaczy. No cóż, takie czasy...
Jednak w zbliżających się wyborach nie reprezentuję żadnej opcji, a życie to podobno tak właściwie tylko chwila, a więc już się w tym wątku nie odzywam (i tak już sporo napisałem) i idę zaparzyć ziółka. ;)