Tadeusz Różewicz słabo nadaje się do szkół IV Rzeczypospolitej. Był autorem sztuki potępionej przez beatyfikowanego świeżo kard. Stefana Wyszyńskiego, żołnierzem Armii Krajowej, któremu kombatanci z AK zarzucili zdradę ideałów i zohydzanie pamięci bohaterów, katolikiem (przez chrzest święty i bierzmowanie, jak sam pisał w testamencie), który przez całe życie spierał się z Bogiem. Nawet pochować się kazał na cmentarzu ewangelickim.
Owszem, na liście lektur uzupełniających w liceach wciąż jest „Kartoteka” z 1960 r., którą można interpretować jako ocierającą się o groteskę satyrę na rzeczywistość PRL. Z „Kartoteką rozrzuconą”, z początku lat 90., niebezpiecznie aktualną także dzisiaj, byłoby dużo gorzej.
Wszyscy mu coś zawdzięczamy?
Po II wojnie światowej Różewicz za Theodorem Adornem uznał, że poezja po Oświęcimiu przestała być możliwa. Jeśli nadal pisał, to po to, by wystawić swoim czasom świadectwo: gorzkie, ironiczne, złośliwe, czasem okrutne. Atakowano jego wiersze i dramaty za nihilizm, pisano o „poezji rozpaczy”. Poematy nazywano reportażami, sprawozdaniami, notatkami, poezja pojawiała się na końcu. I nagle okazało się, że forma, której używa – surowa, chłodna, pozornie pozbawiona poetyckiego ducha – najlepiej przystaje do nowych czasów. Młodsi poeci zaczęli pisać „jak Różewicz”, a cały świat podziwiał i przekładał to, co stworzył. Jego wiersze przetłumaczono na 50 języków, w tym na celtycki, albański, estoński, chiński, arabski, hinduski, hebrajski i jidysz. Najwięcej na języki skandynawskie i niemiecki, gdzie był ceniony najbardziej, choć powodzenie w Niemczech wcale nie musi być dziś zaletą. W helsińskim parku miejskim stanął pomnik poezji Różewicza. Pochodzący z Polski rzeźbiarz Radosław Gryta na 12 głazach z czarnego granitu utrwalił „Opowiadanie o starych kobietach”. W Lejdzie w Holandii na ścianie kamienicy umieszczono, po polsku, wiersz „Pisałem”. A w szwedzkim piśmie dla lekarzy ukazał się poemat „Rodzina nadpobudliwych”, który uznano za bardzo precyzyjny opis symptomów choroby.
Niechętni poecie twierdzili, że to, co pisze Różewicz, to zaledwie podzielona na wersy proza, a badacze uwielbiający buchalterię nawet w poezji, obliczyli, że jest twórcą IV systemu wersyfikacyjnego. Studenci filologii Uniwersytetu Wrocławskiego dostawali podczas seminarium wiersze Różewicza zapisane jak prozę, bez podziału na wersy. Mieli je podzielić tak, by powtórzyć rytm, w którym słowa układały się pod piórem poety. Rzadko się udawało.
Wisława Szymborska napisała: „Nie mogę sobie nawet wyobrazić, jak wyglądałaby powojenna poezja polska bez wierszy Tadeusza Różewicza. Wszyscy mu coś zawdzięczamy, choć nie każdy z nas potrafi się do tego przyznać”. Są jednak tacy, dla których opinia Szymborskiej nie jest żadną rekomendacją.
Grzechy wybaczone i nie
W Polsce, jak to w Polsce, przez lata wypominano mu grzechy zawinione i niezawinione. Przede wszystkim te z okresu stalinizmu, choć były raczej nieszkodliwe i mało ważne. Nie pisał wiernopoddańczych adresów do Stalina ani elegii o Towarzyszach z Bezpieczeństwa. Był poemat o gen. Świerczewskim, zatytułowany „Gwiazda proletariatu”. I sztuka poświęcona komunistycznemu działaczowi Marianowi Buczkowi, który z 21 lat II Rzeczypospolitej 16 spędził w więzieniach, a zginął od niemieckich kul 9 września 1939 r. Były jakieś reportaże wspierające Trzyletni Plan Odbudowy Polski. Było trochę socrealistycznych wierszy – z czasów, gdy dużo więcej tekstów mu odrzucano za hołdowanie mieszczańskim miazmatom – w rodzaju „Troskliwość robotnicza o wspólne” (z tomu „Czas który idzie”, 1951) czy „Rzeka światła”: „Powiedziała partia / Tu stanie zapora / Z wiosną / przyszli młodzi / rozkopali ziemię / przenieśli góry / zaskoczyli bystrą wodę” („Wiersze i obrazy”, 1952). Ale nawet gdy próbował zapłonąć, ogień wychodził z tego słaby. Nie takie grzechy zostały w IV RP wybaczone tym, którzy opowiedzieli się po stronie władzy, mającej moc odpuszczania.
W 1964 r. był wśród 600 z górą pisarzy, znanych i nieznanych, których podpisy znalazły się pod tekstem będącym reakcją partii na List 34 pisarzy i uczonych do premiera Cyrankiewicza, domagających się ograniczenia cenzury i zwiększenia nakładów książek i czasopism. Były tam także podpisy Szymborskiej, Jana Brzechwy, Juliana Przybosia i Kazimiery Iłłakowiczówny. Trudno jednak uznać to za grzech śmiertelny, skoro po latach okazało się, że partia nie wszystkich nawet zapytała, czy chcą list podpisać, a treść podpisanego już tekstu samowolnie zmieniła.
Po latach, podczas wykładu na University of Warwick, Różewicz powie, że jest przedstawicielem „generacji oszukanej przez rządy, przez ideologie i wiary, i przez samą siebie”.
Sztuka niemoralna i obrzydliwa
Dużo większe emocje niż socrealistyczne wypociny wywołały późniejsze utwory Różewicza. Po premierze „Białego małżeństwa” w 1975 r. pisano o erotyzmie dramatu, budzącej się seksualności bohaterek, dziewictwie wydanym na pastwę męskich żądz i erotycznych fantazji – Artur Sandauer dorzucił nawet coś o nadmiernym rozpasaniu inscenizacji – ale ani aktorki topless, ani erotyka nie były już wtedy w polskim teatrze czymś szczególnie nadzwyczajnym. Jednak to był dopiero wstęp. 9 maja 1976 r. prymas Polski Stefan Wyszyński w homilii wygłoszonej w kościele na Skałce w Krakowie potępił Jerzego Grotowskiego i Tadeusza Różewicza. Pierwszego za „Apocalypsis cum figuris”, drugiego właśnie za „Białe małżeństwo”. Prymas mówił o „obrzydliwej sztuce teatralnej”, wierni wtórowali, że świństwo i pornografia, nie zatrzymało to jednak kolejnych inscenizacji. Peerelowska władza była równie drobnomieszczańska jak Kościół, ale za Gierka gołe biusty już jej nie przeszkadzały.
Od tamtej pory „Białe małżeństwo” było grane na scenach całej Polski kilkadziesiąt razy, niekiedy świetnie, innym razem nudno, ale przy okazji można było kilka aktorek rozebrać, co świetnie wpływało na frekwencję. W 1992 r. powstał nawet na podstawie sztuki film Magdaleny Łazarkiewicz. A kiedy krytycy zaczęli pisać, że przemiany obyczajowe dawno „Białe małżeństwo” wyprzedziły, karierę zaczęło robić pojęcie gender, podnoszono kwestie tożsamości płci i transseksualności, okazało się, że Różewicz wszędzie tam już był.
Uchwałą Senatu RP Tadeusz Różewicz razem z kard. Wyszyńskim (a także Norwidem, Stanisławem Lemem i Krzysztofem Kamilem Baczyńskim) zostali patronami roku 2021. Na szczęście uchwały Senatu w sprawie patronów nie podlegają zatwierdzeniu przez Sejm. Bo mogłoby być różnie.
Szeregowy Waluś z AK
Dużo bardziej kontrowersyjna niż „Białe małżeństwo” okazała się sztuka „Do piachu”, która w tym samym czasie próbowała przedrzeć się na scenę. Bez skutku.
Różewicz pisał ją długo, aż 17 lat. Kiedy skończył, przez siedem lat nie pozwalała dramatu opublikować cenzura, a gdy wreszcie w 1979 r. doczekał się prapremiery (na scenie Teatru na Woli, którego dyrektorem i reżyserem spektaklu był członek KC PZPR i rektor szkoły teatralnej Tadeusz Łomnicki), wybuchł skandal.
Obraz żołnierzy Armii Krajowej w „Do piachu” w niczym nie przypominał obrazu ukształtowanego przez „Kamienie na szaniec” Aleksandra Kamińskiego i „Kolumbów” Romana Bratnego. A przecież Różewicz sam był partyzantem, kilka lat wcześniej dostał londyński Krzyż Armii Krajowej. Akowcy w jego sztuce są brudni, wulgarni i bezwzględni. Zdarza im się rabować, raz nawet plebanię, i gwałcić. Głupawy szeregowiec Waluś, który nie rozumie różnicy między walką o wolność ojczyzny a zwykłą bandyterką, zostaje skazany przez dowódców na śmierć, choć do końca nie rozumie dlaczego. Spektakl zdjęto z afisza po kilku przedstawieniach, bo zgodnie zaprotestowali kombatanci, narodowi komuniści z frakcji Mieczysława Moczara i Kościół. Niedługo potem zamknięty został Teatr na Woli.
Drugi raz sięgnął po „Do piachu” Kazimierz Kutz, już w nowej Polsce wystawiając sztukę w Teatrze Telewizji w roku 1990. Zrobił spektakl wybitny i spotkał się dokładnie z tymi samymi zarzutami co Łomnicki 11 lat wcześniej, tylko artykułowanymi jeszcze głośniej. Organizacje kombatanckie słały protesty do premiera, Sejmu i Senatu. Zarzucając spektaklowi wulgarność i plugawienie świętości. Przy okazji autor sztuki i reżyser uznani zostali przez „prawdziwych patriotów” za Żydów. Ataki były tak brutalne, że przez kolejne lata Różewicz odmawiał zgody na inscenizacje, trzeci i ostatni jak dotąd raz odważyła się sztukę wystawić dopiero lubelska Kompania Teatr/Provisorium w 2003 r.
„Do piachu” w reżyserii Kutza trafiło do Złotej Setki spektakli Teatru Telewizji TVP, ale nie jest pokazywane. W dobie kultu „żołnierzy wyklętych” po raz czwarty mógłby dramat wystawić tylko straceniec.
Nobel bez Różewicza
Różewicz nigdy niczego nie chciał zawdzięczać władzy, a władza – zresztą każda władza! – lubi, kiedy twórcy muszą być jej wdzięczni. Kiedy dowiedział się, że ma dostać Order Orła Białego, zadzwonił do ministra kultury (wtedy Bogdana Zdrojewskiego), mówiąc, że nie chce. Bo więcej z tego kłopotów niż pożytku. Ledwo udało mu się wcisnąć medal Gloria Artis, wspominał Zdrojewski, i to wyłącznie pod warunkiem, że wręczenie odbędzie się bez mediów i w jego mieszkaniu. Nie wierzył w sławę. W poemacie pod takim tytułem kpił z popularności: „dzwoni student »po piwie« / w sprawie Kartoteki że rozrzucona… / dzwoni uczeń / z podstawowej szkoły / »czy to pan Różewicz / ten sam co parę wierszów napisał?« / tak to ja / »bo ja chcę pana Różewicza spytać / co jest podmiotem / we wierszu plemnik w spodniach?«”.
Z tego samego powodu – bo więcej z tym problemów niż korzyści – robił wszystko, by uniknąć Nobla. Wszyscy wiedzieli, że jest kandydatem, ale nie pojechał do Szwecji na promocję żadnego z tomów swoich wierszy. W liście do Kornela Filipowicza z początku lat 60. pisał: „Idę właśnie do ambasady amerykańskiej odmówić to półroczne stypendium”. A po Noblu dla Wisławy Szymborskiej nie pozwolił się ustawić w roli tego, któremu nagroda należała się bardziej, co nie udało się Zbigniewowi Herbertowi. A wcześniej Jerzemu Andrzejewskiemu, który po Noblu dla Czesława Miłosza stwierdził, że połowa należy się jemu. Bo żył w PRL, więc było mu trudniej.
Pisarza, który nie dostał Nagrody Nobla, pomijać dużo łatwiej niż noblistów, zwłaszcza gdy nie są faworytami nowej władzy… Krytykom pozostały tylko debaty zatytułowane „Czy Nobel zasłużył na Różewicza?”.
Co Bóg myśli o poecie?
Zaczynał przed wojną od niemal równoczesnego debiutu w miesięczniku Sodalicji Mariańskiej Młodzieży Szkół Średnich „Pod Znakiem Marii” i w „Czerwonych Tarczach”, piśmie młodzieży piłsudczykowskiej o lewicowych zapatrywaniach. Trudno było jeszcze wtedy przewidzieć, co wykluje się z chłopca zapatrzonego w starszego brata Janusza, też piszącego wiersze. W 1945 r., już po doświadczeniu okupacji i śmierci uwielbianego brata, w tomie „Niepokój”, w którym zawarł słynne słowa „Mam dwadzieścia cztery lata / ocalałem / prowadzony na rzeź” („Ocalony”), w innym wierszu rozgoryczony dodał: „Nie wierzę w przemianę wody w wino / nie wierzę w grzechów odpuszczenie / nie wierzę w ciała zmartwychwstanie…” („Lament”).
Więcej pisać nie musiał, na kolejne dekady został ateistą (w wersji najłagodniejszej) i nihilistą oraz osobistym wrogiem Pana Boga (w wersji ostrej), nawet jeśli w jego słowach nie było wiele więcej niż w poezji buntujących się przeciw Bogu romantyków. W wierszu „Bez” z 1989 r. napisał: „największym wydarzeniem / w życiu człowieka / są narodziny i śmierć Boga”. Kończył wiersz słowami: „życie bez boga jest możliwe / życie bez boga jest niemożliwe”.
Ale tym, którzy wciąż rozliczali go ze słów z 1945 r., odpowiedział w wierszu „Jest taki pomnik” o wrocławskim pomniku papieża Jana XXIII: „(…) ciągle mnie pytają / co pan myśli o Bogu / a ja im odpowiadam / nieważne co ja myślę o Bogu / ale co Bóg myśli o mnie”. W tym spokoju poety zdającego się na ocenę Boga jest dużo więcej chrześcijańskiej pokory niż w czynach ludzi mających dziś usta pełne katolicyzmu.
Marzenie o braterstwie
W jednym z nielicznych wywiadów – powtarzał, że po to pisze, żeby nie musieć mówić – powiedział: „Wierzę, że narody cementuje albo miłość, albo nienawiść. Wiek XX wybrał nienawiść, wiek XXI wybierze albo miłość, albo nic, piekło”.
Zostawił bardzo precyzyjne dyspozycje dotyczące miejsca swojego pochówku. Chciał, by urna z jego prochami została pogrzebana na cmentarzu ewangelicko-augsburskim przy drewnianym kościele Wang w Karpaczu, do 1945 r. należącym do Niemiec. Poprosił jednak, żeby do modlitw nad grobem protestancki pastor zaprosił katolickiego księdza. „Może przyczyni się to do dobrego współżycia tych dwóch – rozdzielonych wyznań i zbliży do siebie kultury i narody, które żyły i żyją na tych ziemiach. Może spełni się marzenie poety, który przepowiadał, że »Wszyscy ludzie będą braćmi«”.
W czasach gdy władza raczej zionie miłosierdziem, niż miłuje bliźniego, nawet takie marzenie może się okazać niemożliwe do spełnienia.
Tekst pochodzi ze strony internetowej Tygodnika Przegląd
fot. Michał Kobyliński, gilling.info - Poetyckie Foto Niusy