Nacjonalizm w rytmie pop
2014-03-10 23:14:01
Widzieliście już film Kamienie na szaniec? Albo przynajmniej jego zwiastun czy reklamę (plakat, billboard)? Albo chociaż rozmowę z aktorami grającymi główne role? Jeśli nie, to z pewnością wkrótce na jakiś ślad tego filmu traficie. A trudno będzie nie trafić, skoro od kilku tygodni trwa prężna kampania promocyjna – najpierw negatywna (pod znakiem nawoływania do bojkotu filmu przez prawicę), a obecnie entuzjastyczna (pod hasłem „młode, piękne i zdolne – nowe pokolenie wkracza na polską scenę filmową”).

Nie o promocji Kamieni na szaniec chcę jednak pisać, choć sposób jej prowadzenia niewątpliwie składa się na interesujące mnie zjawisko. Otóż to, co mnie uderza, gdy oglądam polskie patriotyczne produkcje ostatnich lat, takie jak Kamienie na szaniec czy prawdziwy hit telewizyjny – serial Czas honoru (którego siódmy sezon właśnie powstaje) – to zauważalna zmiana w sposobie pobudzania u odbiorcy (szczególnie młodego) uczuć patriotycznych, rozbudzania jego/jej fascynacji narodową historią, jak też manifestowania tych uczuć i fascynacji w codziennym życiu. Nie ma się co oszukiwać: walczący o widza nacjonalistyczny przekaz nie wygrywa dziś za sprawą snucia smętnych opowieści o męczeństwie narodu, ubeckich katowniach, torturach, podłości władzy (choć to wszystko i tak się w tym przekazie znajdzie), ale dzięki konsekwentnemu eksponowaniu niezłomności bohaterów narodowych, ich dzielności i sprytu w kiwaniu władzy, aż do ostatecznego jej wykiwania. Dynamiczna akcja, szybkie ujęcia i mocny muzyczny akord mają wyrobić lub wzmocnić w wychowanych na komputerowych grach widzach przekonanie, że wojna to przygoda – ekscytujące przeżycie złożone ze spiskowania, krycia się po kanałach, biegania po lasach, strzelania do przeciwnika (z założeniem, że to on zostanie trafiony), w otoczeniu wiernych druhów, z nagrodą w postaci zachwyconych kobiecych spojrzeń. Jest to też zawsze wojna zwycięska: jednak nie za lat pięćdziesiąt, ale tu i teraz, i nie w kategoriach moralnych, ale realnych, namacalnych faktów, przeliczalnych na ofiary po stronie wroga i zwieńczone sukcesem operacje odbicia/przejęcia/porwania/przechwycenia/ucieczek „naszych” i przez „naszych”. W dobie Internetu i telefonów komórkowych, szybkich transakcji i przesyłu danych opowieść o zwycięstwie, które przyjdzie za kilka lat, nikogo nie porywa, wręcz nudzi, usypia – jak w korporacji rezultatów oczekuje się tu na wczoraj.

Historia oglądana na ekranach kin czy telewizorów to jednak nie wyłącznie sekwencja zdarzeń – obrazków bardziej niż dialogów, co akurat w dobie Instagramu zapewne nikogo specjalnie nie dziwi. Historia to dziś przede wszystkim bohaterowie: młodzi, piękni, zdolni chłopcy i dziewczęta, z dobrych (inteligenckich, patriotycznych) domów, modnie ubrani i perfekcyjnie uczesani. To ostatnie wydaje się szczególnie ważne w czasach, gdy sposób, w jaki się nosisz, czeszesz i zdobisz, decyduje o tym, kim jesteś.



O bohaterach i bohaterkach Czasu honoru czy Kamieni na szaniec z całą pewnością możemy powiedzieć, że są trendy & hot: ich włosy są falowane dokładnie tam, gdzie powinny, i wygolone dokładnie tak, jak powinny; ich ubrania są zawsze czyste i schludne, utrzymane w modnym retro-stylu (trendy mody męskiej wyznaczają niezmiennie skórzane kurtki, oficerki i solidne paski do spodni, za którymi nonszalancko zatknięte pozostają zawsze sprawne pistolety; kanon mody damskiej określają zaś zwiewne sukienki w kwiatki, plisowane spódniczki i bufiaste bluzeczki, sweterki zapinane na guziczki i pantofelki na – choćby niewysokim, ale jednak! – obcasie). Prasa kobieca i lifestylowa już kilka razy publikowała sesje zdjęciowe nowych bohaterów polskiej masowej wyobraźni i za każdym razem modne stylizacje oraz pozy aktorów-modeli wzmacniały jeszcze filmowy przekaz: oto wojna jest szykowna, podniecająca, sexy. Jest zaś taka, bo jak żadne inne wydarzenie eksponuje różnicę płci, umacnia tradycyjne wyobrażenia o naturalnych, niezmiennych, niemal zakonserwowanych przez wieki rolach płciowych i relacjach między płciami – wbrew feministkom, genderystom i lewakom, którzy tak zdefiniowany porządek usiłują zakwestionować.



Dogmatowi wojny, która jest zróżnicowaną płciowo przygodą – zróżnicowaną ilościowo i jakościowo – twórcy współczesnego pop-nacjonalistycznego przekazu pozostają ostentacyjnie wierni. Wystarczy spojrzeć na filmowe czy serialowe czołówki, billboardy i plakaty, a przede wszystkim przyjrzeć się scenom w polskich produkcjach patriotycznych, by dostrzec, że mężczyźni dominują w nich, przeważają liczebnie nad kobietami, ale też pokazywani są w sposób mogący uchodzić za bardziej atrakcyjny. Uwagę widzów przyciągają więc cechy tradycyjne postrzegane jako męskie: odwaga, aktywność, niepokorność [sic!], unikanie kompromisów, orientacja na sukces – tak cenione w kulturze indywidualizmu i rywalizacji, w równym stopniu historycznej, na polu bitwy, jak też tej współczesnej, w korporacji. Charakterystyczną dla mężczyzn waleczność i konkurencyjność dopełniają takie cechy i postawy, jak braterstwo, lojalność wobec towarzyszy broni, wierność wspólnym ideałom – niezwykle przydatne tam, gdzie idzie o budowanie i wzmacnianie (narodowej) wspólnoty, którą nie wstrząśnie żadna zmiana, której nie zagrozi żadna siła. To męskie relacje homospołeczne definiują dziś (i zawsze) polską wspólnotę narodową: jest ona zbudowana na „męskich wartościach”, a wzajemne uczucia mężczyzn do mężczyzn, ich emocje i pragnienia wyrażane są w jej obrębie w jeden tylko dopuszczalny sposób – ten zapośredniczony przez miłość do ojczyzny. Mężczyźni mogą się zatem pocieszać, obejmować, poklepywać, przytulać, ale w sposób demonstracyjnie nieerotyczny: erotyka i seks zarezerwowane są dla kobiet, które całuje się i z którymi leży się w łóżku, by nie pozostawiać wątpliwości co do „prawdziwie męskiej” orientacji seksualnej.



Nie wiem, czy do reżysera Kamieni na szaniec dotarły echa politycznej awantury, rozpętanej za sprawą interpretacji powieści Aleksandra Kamińskiego przez Elżbietę Janicką: oto badaczka wskazała, że przyjacielska relacja „Rudego” i „Zośki” nosi znamiona miłosnego związku, w którym lojalność i wierność łączą się z ciepłem, czułością i głęboką intymnością (ogłoszenie tego odkrycia doprowadziło prawicowe środowiska do takiej furii, że zaczęły się one domagać usunięcia Janickiej z Polskiej Akademii Nauk). Niezależnie jednak, czy Robert Gliński słyszał o całej sprawie, czy nie, zrobił wiele, by nikt już nie miał wątpliwości co do heteroseksualnej orientacji głównych bohaterów: seksualna sprawność „Rudego” i „Zośki”, tak ochoczo demonstrowana wobec ich partnerek, zaniepokoiła wręcz niektórych odbiorców z prawicowych kręgów, którzy tym razem żarliwie zaprotestowali przeciwko ostentacyjnej seksualizacji harcerzy – wzoru czystości, a jeśli namiętności, to tylko wobec ojczyzny.

Spór o Kamienie na szaniec – książkę i film – odsłania silną prawicową fiksację, niemal obsesję na punkcie męskiej tożsamości seksualnej: ma być ona demonstracyjnie heteroseksualna, bez cienia podejrzeń o homoseksualne ciągoty, a zarazem nieostentacyjna, czysta, wyprana z seksualnych gestów wobec kobiet, w całości przekierowana na uczucie do ojczyzny-matki.



W tym samym czasie seksualność kobiet pozostaje niewidoczna, przezroczysta, nie mieści się w kręgu zainteresowań twórców polskiego przekazu pop-nacjonalistycznego. Rola kobiet tradycyjnie już zresztą ogranicza się w tym przekazie do roli żony, matki bądź narzeczonej, która wspiera swojego mężczyznę, dodaje mu ducha, czeka na niego, ewentualnie opłakuje jego uwięzienie czy śmierć. Bywa też jednak, jak w serialu Czas honoru, że kobieta stanowi najsłabsze ogniwo patriotycznej opowieści: element niepewny, bo podatny na skaptowanie przez wroga – w sposób dobrowolny, gdy sama oddaje swe ciało w zamian za coś (jedzenie, informację, wolność, dostatek), bądź pod przymusem, gdy zostaje zniewolona, zgwałcona – lub też z „prymitywnych”, pragmatycznych pobudek (np. pragnienia stabilizacji, pokoju, pracy, domu) sabotujący „wyższe”, szlachetne działania mężczyzn (takie jak kontynuowanie walki zbrojnej po oficjalnym zakończeniu wojny). Koniec końców staje się jasne, że „wojna to męska sprawa”, w której kobiety powinny stać z boku i nie przeszkadzać, jeśli nie potrafią pomóc.

Warto wszakże zauważyć, że pewne odpryski dyskursu emancypacyjnego – spod znaku kobiecej siły, a nie tylko ofiary – przenikają dziś także do pop-nacjonalistycznych produkcji: oto pojawiają się w nich kobiety walczące z bronią w ręku, towarzyszące mężczyznom w niezłomnej, wytrwałej walce z wrogiem, dotrzymujące im kroku w kanałach i w lasach, znoszące niewygody, tortury, równe im w cierpieniu i śmierci. Taką dzielną kobietą, żołnierką wyklętą, jest na przykład „Ruda” (bohaterka Czasu honoru) czy „Inka” – patronka płyty Panny wyklęte Dariusza Malejonka, wydanej przez Fundację Niepodległości w ramach obchodów Roku [sic!] Żołnierzy Wyklętych. Symptomatyczne jest jednak to, że w przedstawieniach tych „kobiet niezłomnych” dominuje nie tyle rys dzielności w walce, sprytnego rozgrywania wroga, zręczności, zimnej krwi, chłodnego planowania wojskowych operacji (tak charakterystyczny dla przedstawień męskich bojowników o wolność), ile męczeństwa, krwi. Starannie, precyzyjnie, by nie powiedzieć z przyjemnością, erotyczną wprost fascynacją, filmowane są sceny przesłuchań (w tym tortur) „żołnierek wyklętych”. Natrętny, penetrujący najazd kamery na podbite oczy, potargane włosy, bladą skórę, popękane usta, poszarpane ubranie – jest coś perwersyjnego w tych przedstawieniach przemocy wobec kobiet w pop-nacjonalistycznych przekazach. Opisała to już kiedyś Maria Janion: najpiękniejsza, najbardziej podniecająca jest Polka/Polonia sponiewierana, zdeptana, cierpiąca, umęczona – tylko taka jest w stanie obudzić z odrętwienia naród złożony z mężczyzn-synów, poderwać go do walki, rzucić na ratunek kobiecie-matce, bez ryzyka kastracji, bez groźby utraty męskości.



Budzenie narodu do patriotycznego czynu odbywa się dziś na wiele sposobów, a szeroko pojęta kultura popularna odgrywa w tym procesie niebagatelną rolę. Koncerty, historyczne rekonstrukcje, muzea z kącikami gier i zabaw dla dorosłych i dzieci (wybija się na tym polu Muzeum Powstania Warszawskiego, choć i inne, dzięki dotacjom państwowym, na wyścigi troszczą się o uatrakcyjnienie swej oferty) – współczesny przekaz nacjonalistyczny jest nastawiony na różne grupy docelowe, spersonalizowany, ale przede wszystkim mocno interaktywny: apeluje do odbiorcy o włączanie się w patriotyczną narrację, zaprasza do utożsamiania się z narodowymi bohaterami, wzywa do pamiętania. W jednym ze zwiastunów Kamieni na szaniec któryś z bohaterów przemawia w imieniu „pokolenia Kolumbów” do widza, którego czyni bezpośrednim spadkobiercą polskiej tradycji walki. Teledysk do piosenki Jedna chwila z płyty Panny wyklęte zaświadcza, że śmierć „Inki” nie poszła na marne: oto współczesne Polki – w różnym wieku i stanie cywilnym, wykonujące różne zawody – spotykają się, by oddać hołd swej przodkini i przekazać pamięć o niej kolejnym pokoleniom Polek (w tym momencie kamera zatrzymuje się na ciążowym brzuchu jednej z kobiet). Z kolei do promocji tegorocznego warszawskiego „Biegu Ludzi Honoru Wilczym Tropem” z okazji Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych wykorzystano zapowiedź udziału w imprezie aktorów z serialu Czas honoru – dosłownie wskrzeszających z martwych postaci „wyklętych bohaterów”.

Szczególnie ten ostatni przykład pokazuje, jak za sprawą popkultury historia ożywa dziś, jak natrętnie wzywa nas do czynu (choćby skromnego uczestnictwa w imprezie sportowej), jak wdrukowuje nam obowiązek pamiętania, podtrzymania ciągłości. Zacierają się granice między fikcją a faktami, między kreacją artystyczną a rzeczywistością. Narodowi bohaterowie osaczają nas, zaczepiają, domagają się uwagi.

A gdyby tak odmówić im – i sobie – tej przyjemności?

poprzedninastępny komentarze