O co walczyłem i jak rozbiłem łeb
2011-07-05 19:03:09

Jest to mój ostatni wpis na blogu. Więcej nie mam nic do powiedzenia. Jeśli idzie o działalność polityczną, to zrobiłem tyle na ile byłem w stanie. Więcej zwyczajnie nie dam rady, nie mam kompetencji i siły. Życzliwym komentatorom dziękuję, nieżyczliwym też, bo ubawiliście mnie setnie - swego czasu dysponowałem sporym zapasem autoironii. Pracownikom resortu, robiącym w dywersji na portalu życzę awansów i POWIEŚCIE SIĘ.
Muszę przyznać, że zostałem znokdaunowany przez system społeczno ekonomiczny. Niestety harówka na trzy zmiany, plus soboty i niedziele robią z człowieka warzywo. Działalność polityczna i społeczna wymaga czasu i energii, a tę wysysa ze mnie Matrix. Żadna to przenośnia, ten film to pieprzony dokument fabularyzowany, bezlitosny real. Może za ambitne miałem zamiary, w czasach kiedy tylko jednostki próbują się buntować. Pewnie, że 100 lat temu robotnicy mieli gorzej, ale byli klasą walczącą, dziś jest tylko nieświadoma masa ludzka, w która jednostki zbuntowane tłamsi, w obawie przed gniewem Pana, żeby Pan nie ukarał wszystkich za brak porządku w stadzie. W obecnej sytuacji mogę się dalej szarpać, aż do utraty pracy i popadnięcia w skrajną nędzę, albo rzucić to wszystko i udać się na wewnętrzną emigrację. Poddać się działaniu ratującego przed szaleństwem mechanizmu psychicznego wyparcia, nieprzyjmowania do wiadomości bolesnej prawdy. W skrajnych przypadkach mechanizm ten przeradza się w konwersję i tak np. stwierdzono przypadki ślepnięcia ludzi, którzy nie chcieli widzieć jakichś okropności. Mam zbyt słabe nerwy, żeby bez reakcji znosić skurwysyństwo kapitalizmu. Wolę pozostać głuchy i ślepy, to akurat w przenośni.
Społeczne otoczenie Lubelszczyzny ma specyficzny charakter. Jest tu bardzo popularne i szeroko stosowane, znienawidzone przeze mnie porzekadło: „Jeśli wlazłeś między wrony, musisz krakać jak i one”. Przyznam, że zbyt wiele wysiłku kosztuje poruszanie się w tym nieprzyjaznym stadzie. W sytuacjach trudnych jakich miałem ostatnio wiele, tzw. znajomi, których prawdopodobnie nie będę miał przyjemności poznawać na ulicy, jak i szeroko rozumiana „rodzina”, oni wszyscy odwrócili się dupą i poszli w swoją stronę. O cwaniactwie „kolegów” z pracy nie wspomnę, bardzo namawiali mnie, żebym założył związek zawodowy. Kiedy próbowałem zebrać grupę inicjatywną i zarejestrować ten fakt, żeby mieć podkładkę do sądu, w razie zwolnienia, to chętnych zabrakło. Zaproponowano mi, żebym rzucił ulotki i dał namiar na KSS i tam organizował związek. To już lepiej, żeby mi od razu poszukali innej roboty albo sznura, jakby się robota nie znalazła, bo od razu dyrekcja będzie wiedziała kogo należy zneutralizować. Niestety „zła” sława KSS już dotarła na Bogdankę. I choć jestem raczej zwierzęciem stadnym, w samotności też nieźle sobie radzę.
Przez ostanie pół roku miałem same trudności, rozpadła mi się rodzina, popadłem w finansowe tarapaty, zacząłem chorować. Teraz jest szansa, żebym stanął na nogi, poukładał sobie życie rodzinne i mam zamiar to zrobić. Nie jestem cierpiętnikiem poświęcającym się dla ludzkości. Nie na tym rewolucja polega.
Rozpisałem się o cierpieniach starego Niemca, a tymczasem chcę zwrócić uwagę na to o co walczyłem i na czym poległem. Zawsze uważałem, że media po 89 roku zupełnie przestały dopuszczać do głosu świat pracy. To wymagało i wymaga zdecydowanych działań, ze strony lewicy, czego również nie zauważyłem, zauważyłem natomiast zamykanie się środowisk lewicy w enklawach intelektualnych. Nie mówię nawet o SLD i jego organach, bo to oczywiste. Mam na myśli takie środowiska jak wcześniej KiP, a obecnie Krytyka Polityczna, nawet elitaryzmem straszy prawdopodobnie Lewica.pl, bo jakoś „zwykli ludzie”, którym reklamuję ten portal do czytania, niespecjalnie tu zaglądają, mam wrażenie, że czują, że ktoś do nich mówi ex cathedra. Najgorsze jest to, że kilkakrotnie spotkałem się z pogardliwymi opiniami o potencjalnej funkcji politycznej robotników i „lumpenproletariatu”, jak to określano. Usłyszałem takie opinie, że budowanie partii z takich ludzi jest ryzykowne, żebyśmy nie musieli się potem za nich wstydzić – uważały osoby, mające się za bardziej gramotne. A dziś jest przecież taki ważne, żeby odzyskać przestrzeń medialną (ileż konferencji środowisk lewicowych temu poświęcono) i publiczną (też parę konferencji zrobiono). Co z tego wynika? Że drepczemy w miejscu, bo ci co mogą i mają środki nie chcą wejść w środek konfliktu społecznego i stanąć po określonej stronie, a ci którzy próbują walczyć są pozbawieni dostępu do opinii publicznej. Kreowanie obiektywnego dziennikarstwa przez lewicowe media jest skrajną kapitulacją. TVN i inne liberalne gadzinówki przynajmniej nie udają. Nie udaje też Rydzyk i Radio Maryja, za „chwalenie” których otrzymałem napomnienie od redakcji. Wprawdzie czytanie ze zrozumieniem wyklucza takie wnioski, że to była pochwała, ale niech tam.
Jak nie ma dojścia do opinii publicznej, jak nie poszerzy się trochę ram demokracji i wolności osobistej to jest klapa i budowanie ruchu rewolucyjnego od razu nie może się udać. Stąd te „reformistyczne” postulaty, które artykułowałem. Pisałem i o konieczności walki o minimalny dochód gwarantowany – czyli wyrwanie części siły roboczej z mechanizmu rynkowego, który nie czyni wolnym, bynajmniej. O konieczności zakazu komercyjnych kampanii wyborczych – wtedy poznalibyśmy prawdziwą siłę partii politycznych, którym po odebraniu jedynego środka prowadzenia kampanii pozostałoby tak niewiele do powiedzenia. A dodać należy taki postulat jak finansowanie partii w stosunku do jej liczebności, a nie objętych mandatów – wyszłyby ciekawe rzeczy. Postulaty o wolnej przestrzeni medialnej dla mediów społecznych to już oczywistość demokratyczna. Bo jak ktoś mówi, że trzeba zacząć rewolucję i opanować telewizję, to ja się pierwszy zgłaszam, ale nie spodziewam się wielkiej ilości ochotników.
Oczywiście krytykowano KSS, w tym mnie za charytatywę. Ale zapominano często, że charytatywa wynika z litości. Moja działalność w KSS wynikała z identyfikacji. Ślepy los rzucił mnie na do roboty na kopalnię, a nie na śmietnik, czy PUP na wiecznego poszukiwacza pracy. Miałem szczęście. Ale jestem towarzyszem zarówno pracujących jak i rezerwowej armii pracy. Tych, których nędza tworzy tanią siłę roboczą i tym samym oni biernie uczestniczą w stosunkach pracy i kreują rynek pracy. Trzeba się zastanowić z jakiej perspektywy patrzą krytykanci. Czy przypadkiem nie jest to perspektywa, z której trzeba się pochylać? To z tej perspektywy powstaje litość, której żadna z osób, w których imieniu występowała KSS, na pewno sobie nie życzy.
I na koniec posumuję o co rozbiłem łeb. Rozbiłem o to, że nie starczyło sił i kompetencji, system pracy i działalność powodowały, że zabrakło czasu na naukę i dokształcanie, że o kasie nie wspomnę a więc brak mi już inwencji i pomysłów. A otoczenie. Spróbujcie kiedyś się wychylić. Tonąc usłyszycie jak się śmieje.


poprzedninastępny komentarze