Kontemplacja i osamotnienie to część mitu otaczającego zamknięte przestrzenie produkcyjne średniowiecza. Jak na ówczesne czasy klasztory były superwydajnymi jednostkami gospodarczymi, które przebojem zdobyły kontynent. Owszem, regularne modlitwy, samotność i milczenie były egzekwowane z pełną surowością. Spełniały jednak dodatkowe funkcje poza, czy wręcz pomimo, deklarowanych.
W historii ruchu monastycznego obserwujemy cykle, które składają się z faz buntu i oddzielenia, okresów heroicznych ekspansji, następnie stabilizacji i bogactwa, które osądzane przez kolejne pokolenia mnichów jako degeneracja, prowadzą znów do buntów sygnowanych często jako „powrót do korzeni”, „prawdziwej wiary”, „tradycji”. Powstanie zakonu cystersów wiąże się właśnie z taką rosnącą falą niezadowolenia, lub jak wolą inni „odnowy”. Reguła benedyktyńska, z której się wywodził, miała wówczas z górą pół tysiąca lat i zakon zdążył obrosnąć w tłuszcz.
Mistyk, podżegacz i menadżer
W 1098 r. Robert z Szampanii z grupą zwolenników opuszcza macierzyste zgromadzenie benedyktyńskie, by utworzyć zakon nowego porządku w Cîteaux (z łac. Cistercium). Jednak prawdziwego impulsu rozwojowego wspólnota dostaje dopiero po dołączeniu do niej Bernarda de Fontaine, który przybywa paręnaście lat później, na czele trzydziestoosobowej grupy mężczyzn. Bernard pochodzi z rycerskiej rodziny. W młodości turniejował, bawił się w przepychu, lecz najwyraźniej wciąż nie wystarczało mu to by wyhulać młodzieńcze hormony. W pewnym momencie chłopak postanawia zbawić świat „poświęcając życie Bogu”. Wszak najskuteczniejsze działania można prowadzić w imieniu szefa szefów. Ma wtedy 22 lata. Już trzy lata później, w 1115 roku, jako opat, otrzymuje zadanie założenia filii zakonu w miejscu, które po zagospodarowaniu zostaje nazwane Clairvaux. Od tej nazwy Bernard otrzyma swój nowy przydomek. Ekspresowo zyskuje sławę niedoścignionego kaznodziei i staje się ważną postacią na politycznej szachownicy Zachodniej Europy. Zostaje doradcą papieża, debatuje z hierarchami, jak i napomina świeckich monarchów. Rozwija mistycyzm, podburza do wojny, organizuje wyprawę krzyżową. W przeciwieństwie do krucjaty, cysterski system zakonny odnosi ogromny sukces. W ciągu kilkudziesięciu lat ustanawiając setki nowych siedzib. W Polsce pierwsi cystersi pojawiają się już w latach 40. XII wieku.
W badaniach nad cystersami, szczególnie w Polsce, przeważają prace na temat ich wpływów symbolicznych. Tymczasem na klasztory można również spojrzeć jak na wczesne protokapitalistyczne manufaktury. Struktura przestrzenna pojedynczego założenia klasztornego była podporządkowana maksymalizacji produktywności. Podobnie ich rozmieszczenie na terenie kontynentu czy podział dnia roboczego.
Ideał samowystarczalności powodował, że cystersi zrazu odmawiali beneficjów i danin kościelnych. Aby się utrzymać musieli generować nadwyżki produkcji, a co za tym idzie budować kanały dystrybucji i realizacji wartości (sprzedaży) wytworzonych produktów. Efektem czego z kolei było otwieranie własnych „domów handlowych” w miastach oraz rozwój nowoczesnych technik administracji i gospodarki towarowej.
Tankuję tylko u swoich
Zgodnie z zasadą zakonu, nowa jednostka była tworzona przez grupę złożoną z 12 mnichów, którym przewodził opat. Zakładana miała być w górskich dolinach, miejscach oddalonych od siedzib ludzkich, pustkowiach, polanach. Jeśli wyobraźnia podsuwa nam obraz błąkających się po lesie mnichów poszukujących dogodnego miejsca na pustelnię w pobliżu strumienia – nic bardziej błędnego. Nowe klasztory były zakładane w ściśle ustalonych miejscach, najczęściej na darowanych gruntach, które były dokładnie sprawdzane pod względem przydatności dla rozwoju zakonu. Proces weryfikacji mógł trwać kilka lat, jak w przypadku opactwa w Jędrzejowie.
Reguła zakazywała zakładania klasztoru w odległości mniejszej niż 10 mil galijskich (ok. 50 km) od już istniejącego. Klasztorne folwarki tzw. grangie, na których gospodarkę prowadzili świeccy bracia zakonni, zakładane były natomiast w ten sposób, by odległość między nimi nie była większa niż 2 mile galijskie (ok. 10 km). Było to elementem ściśle planowej gospodarki zakonu, gwarantującej uregulowaną intensywność produkcji i chroniącej przed konfliktami interesów między jednostkami klasztornymi. Sprzyjało to również budowie przemyślanej sieć podróżnej. Od wybrzeża Atlantyku w Portugalii do gdańskiej Oliwy czy krakowskiej Mogiły można było podróżować trasami wyznaczonymi przez siedziby cysterskie, na zasadzie „tankuję tylko u swoich”. Podróże były częste, regularne i związane z harmonizacją pracy produkcyjnej całego organizmu zakonnego. Poza bieżącymi sprawami, we wrześniu, miesiącu najbardziej sprzyjającym wyprawom, odbywało się doroczne spotkanie Kapituły Generalnej w Citeaux, na którym zajmowano się m.in. planowaniem kwestii gospodarczych. Co rok odbywały się również wizyty kontrolne, superwizje w poszczególnych kongregacjach.
W świetle współczesnych badań upada mit fundowania klasztorów „wśród dzikiej przyrody”. Ich działalność to bardziej średniowieczny landgrabbing. Po pierwsze nierzadko wykorzystywały pozostałości starych zabudowań, zarówno religijnych jak i świeckich (jak w przypadku klasztoru w niemieckim Bebenhausen). W wydanej dwa lata temu zbiorowej pracy poświęconej klasztorom średniowiecznym w kontekście wykorzystywanych przez nie zasobów czytamy „Wykorzystywanie wcześniej zamieszkałych miejsc i łatwo dostępnych materiałów jest często celowo zatajane w źródłach pisanych – szczególnie przez cystersów – aby móc podkreślić rzekomy wysiłek w poszukiwaniu samotności uzasadnionej ideałem zakonu.” Po drugie, klasztory umiejscawiano na obrzeżach ówcześnie zagospodarowanych terenów, tak by otwierać nowe obszary na potrzeby poszerzonej eksploatacji i przywłaszczenia zasobów kolejnych obszarów. Niby oddalone, ale jednak ściśle powiązane. Po trzecie zasada osiedlania się „w dziczy” ma wydźwięk zdecydowanie kolonizacyjny. Była rozumiana mniej więcej tak, jak północnoamerykańscy pionierzy rozumieli „Dziki Zachód”. Wzmacniała dyskryminację miejscowej ludności, która albo w ogóle nie była brana pod uwagę albo była postrzegana właśnie jako „dzika”. Cechą charakterystyczną polskich opactw cystersów była ich zagraniczna obsada, która w Małopolsce rekrutowała się z Francuzów i Włochów, w Wielkopolsce z Niemców, a Pomorze było domeną Duńczyków. Cystersi nie przekroczyli linii wyznaczonej przez bieg Wisły i Dunajca, a ich „polonizacja” nastąpiła w XVI wieku, co zapewne było wynikiem osłabienia zakonu m.in. wskutek wojen chłopskich i Reformacji.
Nie zmarnować ani minuty
Dzień rozpoczynano o czwartej rano pierwszą zbiorową modlitwą. W ciągu dnia spotykano się w tym celu siedem razy. Modlitwa była towarem zmerkantylizowanym. Modlono się za zbawienie dusz donatorów i dobroczyńców zakonu. Patrząc ze strony zleceniodawców, płacili oni dobrami materialnymi, np. nadziałami gruntów, za wyreklamowanie siebie z mąk czyśćcowych lub piekielnych. Im bardziej niegodziwy możnowładca tym więcej potrzebował jednostek modlitewnych do wykopania go spod zwału grzechu. Tym samym czas poświęcany przez zakonników na czynność modlitewną możemy traktować jako bardzo specyficzny rodzaj pracy produkcyjnej. Działalność wymagająca wysiłku mięśni i umysłu przeplatała się z momentami medytacyjnego odprężenia, co mogło korzystnie wpływać na wydajność, gdy tymczasem oba rodzaje czynności przysparzały wymiernych materialnych korzyści całej organizacji. Cystersi konstruują społeczność, w której, parafrazując Davida Harvey’a, atomy czasu są pierwiastkami zysku.
Modlitwa i praca były obowiązkowe do podeszłego wieku. Dopiero zniedołężniały, nieproduktywny mnich miał prawo do zamknięcia się w celi i dozgonnej medytacji. Zakonnicy trudnili się wytwarzaniem zaawansownych, rzadkich dóbr. Jednym z flagowych produktów były iluminowane księgi. Scriptoria, pomieszczenia, gdzie je przepisywano i ilustrowano, służyły więc fabrykacji dóbr luksusowych. A jednocześnie reprodukcji wzorców kulturowych, a więc sprawowaniu kontroli, za pomocą interpretacji świata zawartej w słowie pisanym. Skrybowie, wykształceni w niedostępnej ówczesnym przeciętnym zjadaczom chleba dziedzinie, podobnie jak późniejsi zecerzy oraz drukarze, a dziś programiści, należeli do ścisłej elity świata pracy. Aby utrzymać ich maksymalną produktywność, która wymagała skupienia na wybranym zadaniu, potrzebny był udział niewykwalifikowanej siły roboczej. Zapewniali ją mnisi świeccy, czyli tzw. konwersi, bracia zakonni drugiej kategorii. Wbrew równościowym ideałom, hierarchia była podkreślana różnymi rodzajami habitów, a także przestrzennym podziałem klasztoru. Obie grupy pędziły zakonny żywot w oddzielnych częściach kompleksu klasztornego. To nie oznaczało, że świeccy byli mniej ważną częścią kongregacji. Często powodzenie i dobrobyt wspólnoty zależały właśnie od ich zdolności i zapobiegliwości. Liczebnie przewyższali chór mnichów. Przykładowo w Rievaulx w Anglii w 1165 r. przebywało 140 mnichów chórowych i 500 konwersów. W Clairvaux w połowie XII w. to 200 mnichów i 300 konwersów.
Wiemy, że w Polsce hierarchia była dodatkowo rozbudowana, ponieważ konwersi nie stanowili podstawowej siły roboczej. Praca na roli była tu wykonywana rękoma czeladzi najemnej, ludności poddańczej, a z czasem również przez czynszowników. Konwersi pełnili rolę oficjalistów folwarcznych i rzemieślników, a więc przede wszystkim szewców, krawców czy tkaczy, wreszcie techników. Ci ostatni byli u nas zresztą rzadkością. Klasztorom zlokalizowanym w Polsce scentralizowana władza zakonna podsyłała z Zachodu wykwalifikowanych specjalistów potrzebnych przy stawianiu zabudowań klasztornych czy melioracji. Jerzy Manteuffel wysnuwa stąd wniosek, że przepływ know-how był znikomy, „a rola cystersów jako sui generis nowatorów w gospodarce polskiej w odniesieniu przynajmniej do wieku XII opiera się na legendzie”.
Między koszarami a panoptikonem
Jeśli przyjrzymy się planom zabudowań klasztornych, zobaczymy produkcyjny falanster. Reguły dotyczące konstrukcji budynków klasztornych podkreślały fabryczną funkcjonalność i wydajność. Vita communis, zasada życia wspólnotowego, nakazywała m.in. nocny spoczynek odbywać w jednej sali. Dormitoria były salami bez przepierzeń, w których na prostych siennikach, zaciągnąwszy kaptury na głowy, spała skoszarowana siła robocza. Dopiero w miarę rozwoju zakonu pojawia się podział na cele. Tymczasem poduszka z kołdrą niezmiennie przysługuje jedynie ciężko chorym.
Klasztory zaopatrzone były w refektorium, dziś powiedzielibyśmy: stołówkę pracowniczą. A właściwie dwie. Okazalszą, znajdującą się w przestronnym doświetlonym wysokimi otworami okiennymi budynku dla zakonników i niską, ciemniejszą i skromną dla braci świeckich. Żywność była ściśle racjonowana w obu grupach, w ilościach nieproporcjonalnych do wytwarzanych dóbr.
Krużganki pełniły rolę ciągów komunikacyjnych dających schronienie przed zmiennymi warunkami atmosferycznymi, jednak nie przed okiem innych braci i opata. Klasztor był panoptykonem. Dozór, którym klasztor otaczał swoich członków, obfitował w wyrafinowane metody, a zasady wywiedzione z teologii, dawały mu metafizyczną, boską legitymizację. Kontrolę sprawowano przez minimalizację kontaktów. Zarówno zewnętrznych – zakazywano wchodzenia do okolicznych wsi i gospód, nocowania z ludnością lokalną – jak i wewnętrznych. Bezwzględna zasada całkowitego milczenia charakteryzująca cystersów, w drastyczny sposób uniemożliwiała porozumienie siły roboczej. Wyjątek stanowiło parlatorium, pomieszczenie przeznaczone na rozmowę, które nakazywano jednak opuszczać „natychmiast po załatwieniu sprawy”. Restrykcje przestrzenne i behawioralne sprowadzają się do udaremniania komunikacji, która mogła być przedsionkiem buntu. Biowładza zakonu obejmowała również kontrolę seksualności. To nie tylko celibat, ale i zakaz widoku nagości innego zakonnika np. podczas przebierania szat i ablucji.
Powstaje pytanie: kto w ogóle chciałby wybrać taki obozowy tryb życia, pełen znoju i niewygód. Zakon dawał ochronę przed niepokojami, niepewnością, nędzą i wojnami świata zewnętrznego. Tworzył możliwość stosunkowo bezpiecznego życia. Mnisi np. nie głodowali w przeciwieństwie do warstw chłopskich, byli wyłączeni z obowiązku służby wojskowej, otaczał ich prestiż związany z noszeniem habitu.
Rozkwit i zmierzch
Jak mityczni kapitaliści odmawiający sobie życia w luksusie, cystersi początkowo stawiają na prostotę, standaryzację i funkcjonalizm. Rezygnują np. z dźwięków dzwonów. Są jaroszami, więc wszędzie, gdzie się pojawiają, dokonują melioracji i budują stawy. Woda przy okazji napędza młyny oraz inne urządzenia produkcyjne. Jednocześnie do wytwarzania ksiąg potrzebują duże ilości pergaminu, wyrabianego ze skór zwierząt. Ponieważ żywią się warzywami i rybami, mięso idzie na sprzedaż. Innowacyjność również służy akumulacji, a nie konsumpcji. Rozwinięta własna sieć komunikacji między klasztorami umożliwia przeprowadzanie standaryzacji oraz regionalnej specjalizacji. Na przykład na Wyspach Brytyjskich to właśnie cystersi zakładają wielkoobszarowe owcze farmy, które później zostaną przywłaszczone przez nową klasę właścicieli ziemskich. Usprawnienia technologiczne są powielane i rozprowadzane po Europie. Dotyczy to nie tylko maszyn czy procesów, takich jak prowadzenie ksiąg rachunkowych.
Zmierzch potęgi cystersów wiąże się z kolejnym cyklem rebelii. W zakon uderzają bunty antyfeudalne oraz reformacja. Zakon traci na znaczeniu, ale ślady jego działalności pozostają obecne nie tylko w układzie geograficznym ośrodków miejskich wyrosłych wokół klasztorów, lecz również w funkcjonowaniu późniejszych kapitalistycznych przedsięwzięć: manufaktur, kolonialnych faktorii czy współczesnych korporacji.
Tekst pochodzi ze 164. numeru dwumiesięcznika "Le Monde diplomatique - edycja polska"
fot. Wikimedia Commons