Uzupełnienie to nie wynika z jakowychś moich antyprawicowych fobii, które usiłuje mi uporczywie wmawiać paru internautów komentujących moje felietony na stronach www.polityka.com.pl. (Ta ostatnia kropka kończy zdanie, a nie adres e-mailowy). Nie wynika już choćby z tego powodu, że nie uważałem nigdy i nie uważam Ligi Polskich Rodzin za partię prawicową. I nie interesują mnie w tym względzie deklaracje jej liderów. W Rzeczypospolitej prawicowością i lewicowością najchętniej wycierają sobie bowiem gęby politycy nie mający z jedną ani drugą nic wspólnego. Osobiście uważam się, owszem, za człowieka lewicy. Spieszę więc wytłumaczyć, co przez to rozumiem. Tomasz Mann w „Mowie ku czci Lessinga” (1929) cytuje taką oto deklarację bohatera swojej laudacji: „Gdyby Bóg w swojej prawicy dzierżył wszelaką prawdę, a w lewicy nieustający popęd zdobywania prawdy, choćby nawet łączący się z koniecznością nieustannych i wiecznych pomyłek, i gdyby rzekł do mnie: wybieraj! wówczas z pokorą chwyciłbym jego lewicę mówiąc: Ojcze, daj! Czysta prawda jest wszak tylko dla Ciebie!”. Lessingowi o co innego chodziło, mimochodem daje jednak najpełniejszą bodaj definicję lewicowej i prawicowej postawy. Człowiek prawicy prawdę posiada. Pewien model struktury społecznej, podziału własności, systemu wartości jest dla niego dany. Słuszność tego ładu, tak mu się wydaje, można też racjonalnie uzasadnić w kategoriach zysku czy skuteczności. Najpełniejszymi wcieleniami tej rudymentarnej prawicowości są konserwatyzm i liberalizm. Pierwszy z nich opiera się na przekonaniu, „że – dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane”, lepiej więc trzymać się tego, co gorzej lub lepiej, ale sprawdziło się jakoś w rzeczywistości społecznej, stanowiło hierarchię spraw i pozwoliło na uporządkowanie świata. Drugi, choćby nie wiadomo jak naukowo go opisywać, sprowadza się w gruncie rzeczy do zdroworozsądkowego przekonania, że każdy najlepiej wie, czego mu w życiu potrzeba, więc potrafi się urządzić, byle mu tylko nie przeszkadzać. Stosunki międzyludzkie opierają się na gentlemen’s agreement, a aparat państwowy ma tylko egzekwować przestrzeganie reguł gry. Człowiek lewicy prawdy ciągle poszukuje. Nie zadowala go nigdy istniejący stan rzeczy, dopóki stabilność owego oparta jest na swoistej selekcji naturalnej, która eliminuje z wyścigu słabszych, niedostosowanych czy po prostu trochę innych. Skłonny jest więc wszystko ustawicznie poprawiać. Popada łatwo w niebezpieczny idealizm, ale wskazuje nie bez racji, że moralność też jest postulatem idealno-utopijnym. Zresztą moralności szuka częściowo w samej namiętności dociekań. Państwo ma dla niego wspierać przegrywających (woli słowo „uciśnionych”), czyli ingerować w rzekomo „naturalny” porządek. Jednostka nie może być pozostawiona samej sobie, gdyż nie żyje w izolacji, toteż jej wybory mają obiektywny wpływ na sytuację współczłonków społeczeństwa.
Historia, na którą i prawica, i lewica lubią się powoływać, dawno już i to wielokrotnie zaprzeczyła jednym i drugim, pełna jest bowiem najczarniejszych zbrodni dokonywanych zarówno w imię przekształcania społeczeństwa jak i obrony status quo. Prawicowcy musieli uznać, że świat obiektywnie się zmienia, na co wpływa już choćby postęp techniczny i poznawczy, więc nie da się utrzymać wciąż tych samych: struktury społecznej, podziału własności czy systemu wartości. Lewica musiała się przekonać, że świat obiektywnie się zmienia, więc lepiej poczekać, aż niektóre zmiany dokonają się stopniowo i niejako samorzutnie, niż płacić nieprzewidywalne skutki ich przyspieszania. Innymi słowy obie strony wyrzec się musiały większości onegdysiejszych paradygmatów, co w niektórych krajach doprowadziło nawet do częściowego, niezbyt szczęśliwego, zamazania podziałów.
Nowoczesna lewica odrzuciła tezę o walce klas, nie dąży do rewolucji, zaakceptowała gospodarkę wolnorynkową. Nadal uważa jednak, że ta ostatnia musi być poddana kontroli państwa, którego zadaniem jest opieka (tak właśnie i nie ma co się bać tego słowa) nad zostającymi w tyle czy z obiektywnych przyczyn nie mogącymi brać udziału w wyścigu. Uznaje także, że przyrost ekonomiczny nie jest imperatywem jedynym, państwo powinno więc stymulować, popierać i opłacać także rozwój kultury artystycznej, nauki i oświaty, które nie mogą podlegać we wszystkim prawom rynku, czyli popytu, doraźnej opłacalności, nieszczęsnej „oglądalności” itp., gdyż prowadzi to do zglajchszaltowania świata. Już z tego choćby jednego powodu nie może być człowiek lewicy zwolennikiem globalizacji. Lewica nie głosi już urawniłówki, nadal jednak żąda kategorycznie realnej praktyki równości wobec prawa, takiego samego wobec kobiet i mężczyzn, obywateli wszelkiego pochodzenia, wyznania, upodobania seksualnego, zawodu, powołania etc., i chce w tym kierunku zmieniać świat. Prawo gwarantuje obywatelską równość, bezpieczeństwo, nieuciążliwość wzajemną, ale również wolność. Nie wnika więc np. w kwestię indywidualnych postaw moralnych czy ideowych. Dlatego, owszem, kwestia aborcji jest dla lewicy swoistym papierkiem lakmusowym intencji programowych. Jej penalizacja nie ma bowiem za zadanie ochrony ładu społecznego, a tylko podporządkowanie jednostek jednej z wizji moralnych. Wszelako i z tym nowoczesna prawica może się zgodzić. Ma ona inny pogląd na granicę interwencji państwowej w życie gospodarcze, skłonna jest traktować w jego kategoriach również dziedziny pozaprodukcyjne, ma tendencję do faworyzowania grup większościowych, w dziedzinie obyczajowej skłania się do opcji zachowawczych, rozmywa często zasadę laicyzmu... Są to, szczególnie w przełożeniu na praktykę społeczną, różnice bardzo niekiedy istotne, ale pomimo wszystko ilościowe. Z tak pojętą prawicowością ma nacjonalistyczna, ksenofobiczna i wyznaniowa LPR tyle samo wspólnego co korporacyjna, antydemokratyczna i gardząca prawem Samoobrona z lewicowością. Obie nie mieszczą się w kategorii najważniejszej. Kategorii nadziei.
Ludwik Stomma
tekst ukazał się w numerze 48/2002 "Polityki", pochodzi on ze strony polityka.onet.pl