Michał Siermiński: Nie ma "Solidarności" bez polskości

[2015-08-11 00:15:16]

Inna Rzeczpospolita jest możliwa [1], najnowsza książka Jana Sowy, stanowi próbę „lewicowego przejęcia” pierwszych szesnastu miesięcy „Solidarności” – najbardziej bodaj zmitologizowanego fragmentu współczesnej historii Polski, od dawna pozostającego na ideologicznym podorędziu prawicy. Sowa przekonuje, że zespół wartości i osiągnięć reprezentowanych przez solidarnościową opozycję z lat 1980–1981 powinien być cennym punktem odniesienia dla tych, którzy marzą o lewicowej reorganizacji współczesnej Polski. Jaka wizja Związku skłania go do postawienia tej tezy?

Podejście Sowy można określić jako substancjalno-obiektywne: autor próbuje odpowiedzieć na pytanie, „czym była »Solidarność«?”, tzn. zamknąć istotę masowego Związku w prostej formule [2]. „Na pierwszym etapie swojego istnienia, czyli w latach 1980–1981, »Solidarność« była […] wydarzeniem w swej istocie komunistycznym” [3], można wręcz powiedzieć, że „niosła w sobie prawdę komunizmu” [4]. Zdaniem Sowy wynika to z faktu, że Związek był zasadniczo ruchem walczącym o samorząd pracowniczy [5]: występował „nie tylko z defensywnym planem obrony pracowników, ale i z ofensywnym postulatem przejęcia przez nich kontroli nad środkami produkcji” [6] i ustanowienia demokracji w miejscu pracy. „Solidarność” była więc zasadniczo lewicowa (w jej ideologii silnie obecne były elementy marksistowskie i anarchosyndykalistyczne [7]), jednoznacznie postępowa („»Solidarność« była naprawdę momentem, w którym społeczeństwo [polskie – M.S.] wznosi się na prawdziwe wyżyny” [8]), a także uniwersalna [9]. Związek był zorganizowany w sposób radykalnie demokratyczny [10] i to dlatego można powiedzieć, że „przez kilkanaście miesięcy między sierpniem 1980 a grudniem 1981 roku Polska była najbardziej demokratycznym miejscem na świecie” [11]. Elementy natury katolickiej były oczywiście obecne w codziennym funkcjonowaniu ruchu, „jednak symbole i rytuały religijne wykorzystywano w sposób instrumentalny. […] Msze służyły przede wszystkim podniesieniu morale, […] [a – M.S.] w tych miejscach, gdzie ryzyko bezpośredniego zagrożenia życia było mniejsze i gdzie nie istniały żywe wspomnienia konfrontacji z uzbrojoną policją lub wojskiem, […] symbolika i ceremonie religijne były nieobecne” [12]. „Świat, o jaki walczyła »Solidarność« na początku lat osiemdziesiątych XX wieku, nie był [więc – M.S.] wcale zbudowany na zasadach państwa wyznaniowego” [13] – nie tylko robotnicy nie ulegali wpływom episkopatu i papieża, lecz także Kościół nie angażował się nadmiernie w związkowe życie [14]. Podobnie jak fundamentalizm religijny, również ten narodowy sytuował się w ruchu na absolutnym marginesie [15], „Solidarność” zaś nie czerpała z żadnej tradycji narodowej [16] i nie miała natury konserwatywnej [17]. W dalszej części wskażemy kilka tropów, które prowadzą do zdystansowania się wobec tej wyidealizowanej i „manichejskiej” ekspozycji pierwszych miesięcy istnienia „Solidarności”. Wydaje się, że ten Związek – taki, jakiego obraz wyłania się z książki Sowy – nigdy nie istniał.

Kluczowe dla wywodu Sowy twierdzenie, zgodnie z którym do istoty „Solidarności” należała walka na rzecz samorządów pracowniczych, wydaje się problematyczne. Wielu działaczy dopiero w drugiej połowie 1981 roku dostrzegło konieczność wykroczenia poza typową dla związków zawodowych działalność rewindykacyjną i opowiedziało się za poparciem ruchu na rzecz samorządów. Do tego czasu w łonie „Solidarności” – szczególnie u przedstawicieli starszego pokolenia robotników – dominował sceptycyzm wobec rad pracowniczych, które powszechnie kojarzyły się z partyjną instytucją Konferencji Samorządu Robotniczego, a nawet wobec samej idei samorządu [18]. Mylący jest punkt szósty „porozumień gdańskich”, w którym znajduje się wzmianka o „samorządzie robotniczym”. W rzeczywistości było to bowiem ustępstwo na rzecz władzy, a robotnicy przytomnie zdawali sobie sprawę, że branie odpowiedzialności za kondycję przedsiębiorstw w warunkach kryzysu może być bardzo niebezpieczne [19]. Początkowo zdecydowanie sceptyczny wobec samorządów pracowniczych był także lider Związku Lech Wałęsa, który pod koniec 1980 roku w wywiadzie udzielonym Polityce mówił: „Nie pchamy się do zarządzania. W tym kierunku mamy najmniej do powiedzenia. Od tego są fachowcy, prawnicy, a my nawet robimy błędy ortograficzne, jesteśmy przecież robotnikami” [20]. Zdystansowanie w stosunku do ruchu samorządowego cechowało niekiedy całe regiony – i tak wrocławski zarząd „Solidarności” zalecał daleko posuniętą ostrożność, a zarząd regionu bydgoskiego, z Janem Rulewskim na czele, odnosił się do walki o rady robotnicze jednoznacznie negatywnie.

Zorganizowany ruch samorządowy odrodził się w Polsce dopiero w marcu 1981 roku, kiedy powstały struktury organizacyjne tak zwanej Sieci. Co ważne, Sieć nie była częścią „Solidarności”, nie została powołana przez jej Krajową Radę i – jak zakładano – nie miała pełnić funkcji pomocniczych wobec Związku. Krajowa Komisja Porozumiewawcza została poinformowana o istnieniu i działalności zorganizowanego ruchu samorządowego dopiero pod koniec maja. Kierownictwo „Solidarności” przyjęło tę informację dosyć chłodno, gdyż Związek dalej nie miał wypracowanego jednoznacznego stanowiska wobec rad pracowniczych. Na zebraniu Sieci w maju 1981 roku w Stoczni Gdańskiej przedstawiciele „Solidarności” z zakładów Stomil w Olsztynie i Iskra w Kielcach, opierający się na opinii swoich załóg, sprzeciwiali się powoływaniu samorządów pracowniczych. Wielu innych delegatów zauważało, że rady zakładowe nabiorą sensu dopiero po gruntownej reformie gospodarczej kraju. Niecały miesiąc później, 3 czerwca, w trakcie posiedzenia KKP, Bogdan Lis oraz Andrzej Gwiazda przekonywali do daleko posuniętej ostrożności w kwestii samorządów. Ostrzegali, że rady pracownicze mogą zostać wykorzystane w walce ze Związkiem. Na początku lipca, w trakcie spotkania Sieci w Gdańsku, w którym uczestniczyli niektórzy przedstawiciele KKP, także Lech Wałęsa w swoim wystąpieniu nie wyraził żadnego entuzjazmu dla instytucji samorządu i położył akcent na rolę dyrektorów w zarządzaniu przedsiębiorstwami. Co więcej, wezwał załogi do współpracy z dyrekcją przy realizacji przedstawionych przez nią programów rozwoju przedsiębiorstw. Postawa przywódcy „Solidarności” została bardzo źle odebrana, a wzajemna nieufność między działaczami ruchu samorządowego i kierownictwem „Solidarności” znacznie się pogłębiła. Było to na rękę partii, która do połowy 1981 roku chciała wygrywać rodzący się ruch samorządowy przeciwko „Solidarności” [21].

Dopiero w końcu lipca na posiedzeniu Krajowej Komisji Porozumiewawczej, kiedy większość prezydium opowiedziała się za poparciem dla ruchu samorządowego, doszło do ujednolicenia strategii „Solidarności”. Jednak nawet wtedy Związek i ruch samorządowy nie zlały się w jedną całość. Choć samorządowe organizmy miały tę samą strukturę, co zarządy „Solidarności”, w wielu regionach (np. w gdańskim) niezwykle skrupulatnie przestrzegano autonomii samorządowców: organizowano spotkania informacyjno-szkoleniowe poza lokalami Związku. Wciąż również padały głosy przeciwko radom robotniczym, często z samej „góry”. Jan Rulewski niezmiennie przekonywał, że najważniejsze dla „Solidarności” jest odzyskanie suwerenności kraju, czego nie można uzyskać przy pomocy samorządów pracowniczych. Oskarżył zwolenników samorządu o godzenie w interesy Związku. Samorząd pracowniczy „uznał za wymysł »bolszewicki« z domieszką zachodniej demokracji, który został Związkowi podrzucony przez partyjną »Trybunę Ludu«. Stwierdził przy tym, że robotnicy wcale się do samorządu nie palą” [22].

Dalsza strategia Związku wobec samorządu stała się przedmiotem ożywionych dyskusji w trakcie dwóch tur Krajowego Zjazdu Delegatów, który rozpoczął się 5 września. W wyniku antydemokratycznej postawy kierownictwa „Solidarności” – które zignorowało fakt, że w trakcie pierwszej części Zjazdu wezwano wszystkich członków Związku do walki na rzecz autentycznego samorządu – pomiędzy turami KZD doszło do zawarcia kompromisu z władzą, zakładającego wiele ustępstw na rzecz reakcyjnego rządowego projektu „o przedsiębiorstwie państwowym”. W atmosferze skandalu i po prawdziwej awanturze w trakcie drugiej tury Zjazdu przyjęto Uchwałę Programową, w której znalazły się deklaracje chęci walki o autentyczny samorząd pracowniczy.

Zapisy z Uchwały Programowej nie pociągnęły za sobą wielu realnych skutków. Szymon Jakubowicz twierdzi wręcz, że obraz ruchu samorządowego w Polsce nie przedstawiał się pod koniec roku 1981 zbyt korzystnie. Jego zdaniem obserwowano wyraźny spadek zainteresowania załóg realizacją samorządowego projektu, nawet tam, gdzie rady pracownicze już zostały powołane. W samej „Solidarności” ponownie odzywały się głosy żądające wycofania się Związku z działalności samorządowej. Przekonywano, że to nie samorząd, lecz komisje zakładowe Związku są prawdziwymi reprezentantami interesów załóg. W październiku z inicjatywy tzw. grupy lubelskiej, skupiającej jednoznacznie prosamorządowych działaczy, powstała Krajowa Federacja Samorządów, mająca stanowić rodzaj ogólnokrajowych organizacyjnych ram, które ułatwiałyby radom pracowniczym autentyczne zarządzanie przedsiębiorstwami. Jednak kierownictwo Związku było wobec KFS bardzo nieufne. Komisja Krajowa odmówiła uznania jej za jedyne ogólnokrajowe przedstawicielstwo samorządów i odrzuciła możliwość nawiązania z nią współpracy.

Nawet jeśli pominiemy wszystkie omówione „niejednoznaczności” i zrównamy „Solidarność” z ruchem na rzecz samorządów, wciąż można dyskutować o jej „komunistycznym” charakterze. Wydaje się jasne, że egalitaryzm jest dla treści idei komunistycznej równie ważny, co walka o demokrację w miejscu pracy. Warto w tym kontekście zwrócić uwagę na fakt, że „Solidarność” – mimo krytycznego stosunku do przywilejów partyjnej nomenklatury – nigdy nie opowiedziała się za walką z przywilejami i nierównościami wewnątrz Związku. Etatowi działacze otrzymywali stosunkowo wysokie płace, które były zależne od stanowiska pełnionego w strukturze „Solidarności”. Jacek Kurczewski, jeden z badających Związek socjologów, pisał: „mogłem przekonać się, że zdecydowana większość, bo około 80% związkowców jest przeciwna postulatom egalitarnym, a wypowiada się natomiast za zróżnicowaniem dochodów i – ogólniej – warunków życia stosownie do wkładu pracy, kwalifikacji i jakości pracy. […] Postulat egalitaryzmu jest więc wprost formułowany tylko na zewnątrz w stosunku do władzy. […] Wewnątrz ruchu uznaje się jednocześnie np. prawomocność pewnych przywilejów własnej elity związkowej” [23].

Problematyczne wydaje się również twierdzenie Sowy o zasadniczo lewicowym charakterze ruchu. W związkowej prasie czy w trakcie rozmaitych debat działacze niekiedy oskarżali się wzajemnie o „lewicowość” i trudno nie odnieść wrażenia, że w niektórych środowiskach słowo to funkcjonowało jako najcięższa obelga. Szczególnie na Mazowszu, które stało się areną morderczego starcia w łonie związkowego zarządu: walczące strony obrzucały się nawzajem epitetami „prawdziwych Polaków” i „lewicy”. Słowa „lewicowość” i „komunizm” często pełniły też rolę straszaka i wykorzystywano je w kampaniach ideologicznych przeciwko PZPR, a zwłaszcza przeciwko Komitetowi Obrony Robotników. Co więcej, trudno także uznać „Solidarność” za ruch o charakterze marksistowskim, czy nawet – jak chce Sowa – „widzący samego siebie jako marksistowski” [24]. Warto przypomnieć, że na początku lat 80. w Związku niemal nie było marksistów, zaś nieliczni z nich – jak twierdzi Baczko – w powszechnym odczuciu trącili anachronizmem [25].

Wspomnieliśmy mimochodem, że samorządowy kompromis między turami Zjazdu został osiągnięty w tajemniczy sposób i bez wymaganej legitymizacji delegatów. Co ważne, nie był to pierwszy poważny wyskok, na jaki pozwolili sobie Wałęsa i jego najbliższe otoczenie (złożone głównie z różnego rodzaju „doradców” i „ekspertów”). Przewodniczący, zdający sobie sprawę ze swojej niepodważalnej pozycji, często zdradzał autorytarne lub wręcz dyktatorskie zapędy. W sytuacjach, gdy nie mógł pozwolić sobie na całkowicie samowolne działanie, wymuszał korzystne dla siebie decyzje uciekaniem się do różnego rodzaju szantaży i manipulacji. Już te całkiem dobrze znane fakty dają pewną podstawę do krytycznej oceny solidarnościowej demokracji. Jest jednak coś jeszcze.

Przewodniczący – mimo autorytarnych ekscesów – nieustannie cieszył się poparciem większości związkowców, „Solidarność” zaś nie wykształciła żadnych mechanizmów, które mogłyby zabezpieczyć związkową demokrację przed niewydarzonym liderem. Co więcej, nawet nie mogła ich wykształcić, w wyobraźni wielu związkowców nie mieściła się bowiem alternatywa dla przywództwa Wałęsy, który – jak sam wielokrotnie podkreślał – był symbolem jedności Związku. Jak ujął to jeden z solidarnościowych dziennikarzy: „podgryzanie Wałęsy jest podgryzaniem sprawy” [26] i o ile „Solidarność” ma rosnąć w siłę, „władza musi być […] w rękach jednego człowieka” [27]. Tego rodzaju przekonania udzielały się również niektórym przedstawicielom związkowej „góry”. Jeden z kontrkandydatów Wałęsy do fotela lidera, Marian Jurczyk, twierdził otwarcie, że bierze udział w wyborach tylko po to, by „sprowadzić Lecha na ziemię”. Inna była postawa Andrzeja Gwiazdy, najbardziej zajadłego przeciwnika Wałęsy. Gwiazda głośno przedstawiał się jako alternatywa dla dyktatury przewodniczącego, mówił o konieczności wyeliminowania „kultu jednostki” czy „gabinetowych rozgrywek”.

Pewne wątpliwości budzi też „oficjalne” stanowisko „Solidarności” w sprawie demokracji zawarte w Uchwale Programowej: „Fundamentem życia Związku jest demokracja oparta na podporządkowaniu się woli większości przy zachowaniu szacunku dla poglądów mniejszościowych”. Ta sama myśl w innych miejscach formułowana była bardziej dobitnie: „zasadą demokracji jest bezwzględne podporządkowanie się mniejszości decyzjom większości, […] wola większości jest święta, nie wolno jej naruszać” [28]. Zauważmy, że nie chodzi tu o większość złożoną z szeregowych członków dziesięciomilionowego Związku, lecz o „większość” wyłanianą w małych gremiach, opartych na złożonym systemie reprezentacji. Dla przykładu na Krajowym Zjeździe Delegatów znalazł się tylko jeden na dziesięć tysięcy członków „Solidarności”. Nie powinno nas dziwić, że sytuacja sprzyjała bierności „dołów” i dążeniom „góry” do uzyskania większej autonomii. Na jednej z debat, zorganizowanej przez Tygodnik Solidarność, największą gazetę związkową, można było usłyszeć, że: „działacz nie jest workiem do biernego zbierania poglądów” [29], a do tego: „na luksus swobodnej demokracji w warunkach politycznych i społecznych, w jakich się znajdujemy, nie możemy sobie pozwolić [bo przyszło nam działać wśród ludzi, którzy – M.S.] zatruci przez dziesiątki lat propagandą […] błąkali się od nieprawdy do nieprawdy” [30]. Coraz większa „samowiedza” elit nie wróżyła nic dobrego.

Sowa maluje także uproszczony obraz relacji „Solidarności” i Kościoła katolickiego. Wbrew rozpowszechnionym opiniom sytuacja Kościoła w okresie PRL-u była pod wieloma względami komfortowa – po 1956 roku była to jedyna instytucja faktycznie niezależna od partii, co umożliwiło episkopatowi prowadzenie bardzo ofensywnej polityki ideologicznej. Kościół odważnie grał na nastrojach patriotycznych społeczeństwa i budował własną więź z narodem dzięki występowaniu w roli moralnej opozycji wobec „sowieckiej” władzy. W tych okolicznościach katolicyzm w coraz większym stopniu utożsamiano z kryterium polskości, a stare sformułowanie „Polak katolik” stawało się niemal pleonastyczne. Jednym słowem, odwieczny sen Kościoła o potędze spełniał się we wszystkich trzech wymiarach: organizacyjnym, materialnym, a przede wszystkim ideologicznym [31].

Pragnienie utrzymania tego stanu rzeczy w burzliwych początkach lat 80. stanowi dobry klucz interpretacyjny, który pozwala zrozumieć wiele pozornych niejednoznaczności w działaniach polskiego episkopatu. Z jednej strony, Kościół chciał kontynuować swoją nacjonalistyczną politykę, a w „Solidarności” widział przede wszystkim ruch na rzecz wyzwolenia narodowego. To dlatego hierarchowie aktywnie uczestniczyli w życiu Związku: zajmowali właściwe sobie pozycje „obrońców polskości” czy stróżów moralności, a nawet doradzali w kwestiach reformy gospodarczej. Episkopat nieustannie zabierał głos w sprawach bieżących wydarzeń związkowych, a stojący na czele polskiego Kościoła prymas Glemp nie tylko celebrował mszę otwierającą Krajowy Zjazd Delegatów, lecz także posłał na niego wielu „specjalnych wysłanników”, którzy aktywnie uczestniczyli w obradach. To jedna strona medalu. Z drugiej strony, „Solidarność” budziła obawy polskiego episkopatu, a gwałtownie postępująca demokratyzacja polskiego społeczeństwa zmuszała do stawiania pytań o przyszły „rząd dusz”. Kościół bał się wszelkich radykalnych zmian – niezależnie od tego, czy myślimy tu o rewolucji politycznej i położeniu kresu hegemonii partii, czy o interwencji ZSRR połączonej z zaognieniem relacji episkopatu z polską władzą. Wydaje się zatem zrozumiałe, że Kościół – gdy tylko wyczuł zagrożenie – z premedytacją starał się tłumić rewolucyjny potencjał robotników poprzez wzywanie do przerywania strajków czy różne ustępstwa na rzecz władzy.

Nie postawa episkopatu jest tu jednak najbardziej interesująca. Jak zauważa Timothy Garton Ash, niezależnie od tego, czy polski Kościół stał akurat po stronie robotników, czy też działał przeciwko nim, większość związkowców miała „zdumiewającą zdolność słyszenia od zwierzchników swego kościoła tego, co właśnie chcą usłyszeć i niezwracania uwagi na cokolwiek więcej” [32]. Nie tylko przymykano oczy na niekiedy wrogą postawę episkopatu, lecz także usprawiedliwiano Kościół, niejako okazując mu wdzięczność w zamian za upokorzenie. Ciekawy wydaje się tu odbiór słów prymasa Wyszyńskiego, który 26 sierpnia 1980 roku wezwał strajkujących robotników do powrotu do pracy. Antyrobotnicza treść kazania prymasa nie przeszkadzała tak charakteryzować Wyszyńskiego w solidarnościowej prasie: „Uczył nas niepodległości w czasach, gdy nie chciano o niej wspominać, i nikt lepiej nie rozumiał niebezpieczeństw i nadziei, stojących przed Polską. Był nieustępliwy w walce, gdy pozbawiono nas wiary, praw ludzkich, tradycji – i uczył jak wielką wartością jest całość narodu, którego byt jest stale zagrożony. Przez dziesięciolecia przygotował odrodzenie, które teraz przeżywamy” [33]. Respondenci ogólnopolskiego badania ankietowego przeprowadzonego przez pracowników Polskiej Akademii Nauk w grudniu 1980 roku w 79,3% opowiedzieli się za „zwiększeniem udziału Kościoła w życiu publicznym narodu” [34]. Nie mogło być inaczej, skoro w oczach wielu związkowców „Solidarność” powstała głównie dzięki niezłomności polskiego episkopatu: „Komu zawdzięczamy te 21 postulatów, dojrzałych, odpowiedzialnych, realnych i podchwyconych przez cały kraj? Dzięki komu cały świat patrzy z podziwem, uznaniem i szacunkiem na Polskę, której autorytet od czasu wyboru Jana Pawła II nieustannie rośnie? Wydaje mi się, że w ogromnej mierze zawdzięczamy to Kościołowi. […] Samo piękne słowo – solidarność – które zostało później przyjęte jako nazwa Związku Zawodowego, jest terminem wziętym wprost z doktryny społecznej Kościoła. […] Kościół samotnie przez wiele lat dźwigał na sobie wielką odpowiedzialność za losy narodu” [35].

Nie wydaje się dziwne, że symbolika i ceremonie religijne odgrywały w „Solidarności” bardzo ważną rolę. Henryk Słabek zauważa, że na uroczystości inicjowane przez „Solidarność” składały się: „nabożeństwa i modlitwy strajkowe; msze święte dziękczynne po zakończonych strajkach; uroczystości organizowane dla przekazania Kościołowi przedmiotów wotywnych; msze święte sprawowane w intencji NSZZ »Solidarność«, podczas których święciło się sztandary i krzyże, obrazy i wizerunki świętych oraz składało się przyrzeczenia uczciwej pracy; uroczystości święcenia krzyży i wizerunków świętych intronizowanych w miejscach pracy związkowców […]; pielgrzymki grup związkowych z »Solidarności« do sanktuariów na Jasnej Górze i w Licheniu; religijno-patriotyczne uroczystości związane z rocznicami wydarzeń historycznych; […] msze święte rozpoczynające i kończące zjazdy, zloty, kongresy i obrady różnych gremiów (na przykład I Krajowy Zjazd Delegatów NSZZ „Solidarność”); uroczystości święcenia budynków, lokali związkowych, zakładów pracy, warsztatów pracy […]; święcenie pomników upamiętniające wydarzenia w historii najnowszej; msze święte w intencji Ojczyzny” [36]. Nie będzie dużą przesadą powiedzenie, że katolicki krucyfiks zawładnął związkową symboliką – pojawiał się w zakładach fabrycznych, salach, gdzie prowadzono obrady, na pomnikach czy specjalnych odznakach, do kolportowania których w trakcie KZD utworzono specjalny jarmark. Co ciekawe, w „Solidarności” bywali związkowcy publicznie dystansujący się od treści religijnych. Jednak ateistów traktowano raczej podejrzliwie. Jeden z przewodniczących regionu był krytykowany przez oponentów za to, że „niestety [jest] ateistą, zatem nie czuje się z pewnością związany chrześcijańską zasadą stałej moralności” [37].

Oddzielenie katolicyzmu od narodu polskiego i walki o jego byt wydawało się absurdalne. W tym kontekście w jednym z pism związkowych cytowano Romana Dmowskiego: „usiłowanie oddzielenia u nas katolicyzmu od polskości, oderwania narodu od religii i od Kościoła, jest niszczeniem samej istoty narodu” [38]. W Wiadomościach dnia jeden z solidarnościowych działaczy podobną treść ubrał w inne słowa: „Nie można […] oddzielić historii Polski od historii Kościoła Katolickiego. Obie są ze sobą tak ściśle związane, dlatego też biskupi polscy tak żywo od wieków reagują na wszystkie problemy naszego narodu” [39].

Symbolika narodowa, podobnie jak religijna, była wszechobecna w codziennym życiu Związku. Podajmy tylko kilka przykładów. Już pierwszy krzyk nowo narodzonej „Solidarności” miał iście narodowy charakter. Gdańscy robotnicy, gdy tylko 14 sierpnia 1980 roku znaleźli się pod bramą numer dwa stoczni im. Lenina, odśpiewali hymn polski. W późniejszym okresie Mazurek Dąbrowskiego oraz inne pieśni o charakterze patriotyczno-religijnym (szczególnie Rota) stały się nieodłącznym elementem związkowych uroczystości. Rzeczą godną uwagi jest, że – w ramach symbolicznego oporu wobec znienawidzonej władzy – nigdy nie zaśpiewano Międzynarodówki. Silnie nasycona treściami narodowymi jest również pieśń Żeby Polska była Polską, która przez wielu uważana była za nieoficjalny hymn Związku. Porozumienia gdańskie – jedno z największych osiągnięć „Solidarności” – zostały podpisane olbrzymim biało-czerwonym długopisem, pamiątką Wałęsy po pierwszej pielgrzymce Jana Pawła II do Polski. Nawet najbardziej rozpoznawalny i najważniejszy symbol Związku – jego nazwa zapisana czerwoną czcionką na białym tle i ozdobiona narodową flagą – manifestuje przywiązanie robotników do kwestii narodowej. Bardzo ciekawe okazują się także ładunki symboliczne zawarte w niezliczonych pomnikach czy tablicach pamiątkowych wznoszonych z inicjatywy „Solidarności”. Niemal na każdym związkowym monumencie – jak w przypadku najsłynniejszego „pomnika stoczniowców”, składającego się z trzech gigantycznych krzyży i kotwic – obserwujemy ciasny splot odniesień narodowo-katolickich. Odniesienia takie pojawiają się również w najważniejszym dokumencie uchwalonym przez Związek [40].

Prostym probierzem pozwalającym stwierdzić obecność ideologii nacjonalistycznej jest zjawisko transformacji rzeczywistej krzywdy konkretnych jednostek w abstrakcyjne cierpienie narodu. Tak właśnie działo się niekiedy w „Solidarności”, gdy przekaz narodowy spychał na drugi plan rewindykacje mające charakter robotniczy czy socjalistyczny. Niektórzy związkowcy pisali o tym wprost: „Obecnie uwaga społeczeństwa skupiona jest na sprawach związanych z zakupem mięsa, proszków do prania, papierosów itp. […] Są to sprawy ważne, ale nie najistotniejsze. Naszym zdaniem sprawą najistotniejszą jest przyszłość państwa i narodu polskiego. Nie jest ważne, czy będziemy kupować tytoń zamiast papierosów, czy przez kilka lat będziemy jedli mięso tylko w niedzielę. Jeśli zajdzie potrzeba, będziemy pracować we wszystkie soboty, ale chcemy mieć Polskę w pełni niepodległą, suwerenną i demokratyczną. Polskę, która w stosunkach z innymi państwami będzie traktowana jako równorzędny partner” [41]. Nieco dalej autorzy tekstu dodają: „W tym właśnie duchu podjęliśmy uchwałę sprzeczną pozornie z interesami przedsiębiorstwa, ale zgodną z interesem społecznym. Uchwała dotyczyła nieprzyjmowania importowanych [z ZSRR] pojazdów m-ki Kamaz, Kraz i Ził” [42].

W większym stopniu niż z bojkotem rosyjskich produktów, tendencje nacjonalistyczne w „Solidarności” łączyły się z demonizacją „obcej” partyjnej władzy. „Ta władza nigdy nie jest uczciwa. Obca jej jest europejska kultura. To jest stara, bizantyjska, azjatycka szkoła myślenia.” [43] „Sowiecka” władza od dawna zainteresowana miała być zniszczeniem tkanki polskości: „W powojennej Polsce nowa władza umacniała się poprzez rozbijanie jedności narodu: dzielono naród na klasy, dzielono go według poglądów politycznych, starano się oddzielić od narodu proletariat, oddzielić od narodu Kościół” [44]. W tej sytuacji wydaje się zrozumiałe, że żądanie restytucji zanikającego narodu nie znikało z planów sztabowych polskich nacjonalistów.

Przejawy nacjonalizmu nasilały się jako odpowiedź na piętrzące się przed „Solidarnością” problemy i stawały coraz bardziej powszechne wraz z rozwojem ruchu. Tę opinię potwierdza Alain Touraine, który twierdzi, że w miarę „jak przybliżały się zagrożenia i narastały trudności, wzmagały się odruchy nacjonalistyczne bardziej agresywne, określone w większym stopniu przez niechęć do wroga niż przez afirmację własnej tożsamości” [45]. Francuski socjolog zauważa również, że przełomowym momentem było lato 1981 roku: „w połowie 1981 roku […] utworzył się w ruchu związkowym prąd bardziej narodowy i populistyczny, czasem nawet antysemicki” [46]. Podobną opinię wyraził w jednym z wywiadów udzielonych Gazecie Wyborczej Andrzej Celiński: „od jesieni 81 roku »Solidarność« stawała się narodowa, nacjonalistyczna, ksenofobiczna, zaściankowo katolicka” [47]. Jego słowa potwierdzają wybuchy nacjonalizmu i ksenofobii w trakcie jesiennych obrad Krajowego Zjazdu Delegatów. Sergiusz Kowalski, który uczestniczył w zjeździe jako obserwator, wspominał: „Siedziałem na galerii dla gości i wstydziłem się. […] Atmosfera narastającej narodowo-katolickiej euforii była nie do wytrzymania” [48].

Ksenofobia przybierała niekiedy formy antysemickie, zwłaszcza że po Sierpniu 80’ zagrożona władza kolejny raz sięgnęła po sprawdzony sposób „pacyfikowania” polskiego społeczeństwa: wzbudzenie antyżydowskiej nagonki. Jak zauważa Alina Cała, „po powstaniu »Solidarności«, a zwłaszcza w 1981 r., nastąpił wysyp sponsorowanych przez państwo wydawnictw antysemickich, ulotek, broszur i książek” [49]. Adam Michnik, który ze względu na żydowskie pochodzenie sam miewał w „Solidarności” problemy, w rozmowie z Cohn-Benditem przyznał kiedyś: „bałem się, że w łonie »Solidarności« władzę obejmą tak zwani »prawdziwi Polacy«. To była taka frakcja, której główną filozofią było zwalczanie KOR-u. Zwalczano nas przy pomocy argumentów wziętych z wokabularza hitlerowskiego: jesteśmy Żydzi, trockiści, syjoniści itd. Tego bałem się również dlatego, że Wałęsa nigdy tej frakcji nie potępił. Miałem mu to za złe” [50]. Michnik nie bez powodu łączył nagonkę na „lewicowy” KOR z wrogością wobec Żydów. Nienawiść wobec Komitetu bywała podszyta antysemityzmem, o czym świadczy część wywiadów zebranych w trakcie badań Alaina Touraine'a. Jeden ze związkowców warszawskich „sugerował [dla przykładu – M.S.], że główni działacze KOR-u są synami stalinowców wywodzących się z żydowskiej burżuazji. […] Podobnie w Gdańsku dwóch członków zespołu […] krytykowało KOR, twierdząc, że jest zdominowany przez Żydów” [51]. Również Krajowy Zjazd Delegatów – na którym dyskutowano o podziękowaniach dla Komitetu – nie był wolny od antysemickich podtekstów. W jednej z zachowanych relacji czytamy: „ulotki antykorowskie i antyżydowskie towarzyszą Zjazdowi od początku. Przenikają do Sali obrad. To się nasila w drugiej turze Zjazdu. Wzdłuż kolejki elektrycznej, na murach i parkanach pojawiają się złowrogie napisy: »KOR i Żydzi precz z Solidarności«, »KOR i Żydzi na pal«” [52].

Wspomniany motyw „obcości” władzy stawał się również żyzną glebą dla reprodukcji mitu o „żydokomunie”. Sztuczna judaizacja znienawidzonych członków partii była najprostszym sposobem unikania konfliktu z nadrzędną dla polskiego nacjonalizmu zasadą, w myśl której „Polak takich rzeczy nie mógłby robić”. Na jednym z wieców związkowych Marian Jurczyk, jeden z przywódców „Solidarności”, zarzucał członkom Komitetu Centralnego ukrywanie swoich prawdziwych (żydowskich) nazwisk i, odnosząc się do lepszej sytuacji w innych krajach bloku wschodniego, przekonywał: „Bo tam nie ma głupców, proszę państwa, jak u nas we władzach najwyższych, […] tam są ludzie, którzy myślą o własnym narodzie. A nasi panowie nie myślą, bo tam jest trzy czwarte Żydów, zdrajców, jak powiedziałem, naszej Ojczyzny” [53]. Publicznie wyrażany antysemityzm nie był jednak związkową codziennością, a wystąpienie Jurczyka spotkało się nawet z pewną krytyką. Przywódcy „Solidarności” byli świadomi, że sukces Związku w dużym stopniu zależy od jego odbioru poza granicami Polski, dlatego nie dopuszczali do antysemickich ekscesów.

Wyładowywanie ksenofobicznej agresji na Żydach nie było zresztą łatwą sprawą. Z prostego powodu: w Polsce było ich bardzo niewielu. Związkowi nacjonaliści wyszukiwali więc „ofiary zastępcze”, jak np. białoruską mniejszość (w zdecydowanej większości prawosławną) występującą w obrębie działania białostockiej „Solidarności”. Miejscowe władze Związku nie zgodziły się, by w sali związkowej pozostawić prawosławny krzyż (który wisiał obok krzyża katolickiego). Nie wyrażono również zgody na wydawanie pod patronatem „Solidarności” pisma adresowanego do mniejszości białoruskiej; odrzucono nawet pomysł wydawania specjalnego dodatku do miejscowego biuletynu. Zwraca uwagę nie tyle zachowanie białostockich związkowców, ile sposób, w jaki uzasadniali swoją postawę. Twierdzono mianowicie, że pismo i krzyż mogłyby drażnić Polaków, ze względu na skojarzenia ze Związkiem Radzieckim [54](sic!).

Reakcyjne postawy pewnej grupy związkowców miały też dotkliwe konsekwencje dla Polek, którym wyznaczano jasne miejsce w społecznej hierarchii. Wiązało się to z wizją tradycyjnej rodziny, uważanej za medium łączące jednostkę z narodem. Wątek ten, jak twierdzi Kowalski [55], stanowił przedmiot szczególnego zainteresowania związkowców i powracał w ogromnej liczbie ich wypowiedzi. W jednym z biuletynów związkowych w przededniu świąt Bożego Narodzenia pisano: „Stale potrzeba nam ciepła, miłości, potrzeba czyjegoś oczekiwania na nas i naszego czekania na kogoś, potrzeba troski. Potrzeba rodziny. […] Dziś zaczynamy się przebudzać, zaczynamy tworzyć wielką, solidarną wspólnotę – wielką polską rodzinę. Nie będzie jej bez jak najgłębiej pojętych małych polskich rodzin” [56]. Rola kobiet w tak dowartościowanej rodzinie była jasno określona: ich domenę miały stanowić macierzyństwo i praca domowa. Solidarnościowa prasa krytykowała więc żłobki jako partyjne instytucje odciągające kobiety od ich „właściwych” zadań. „Nikt we władzach nie jest w stanie zrobić nawet prostego rachunku ekonomicznego, że każdy miesiąc w żłobku kosztuje państwo ponad 3 tysiące złotych, więc gdyby tak te pieniądze dać kobiecie, to bez wątpienia większość z nich zamiast absurdalnego przekładania papierów w biurze zajęłaby się macierzyństwem i dzieci przestałyby tyle chorować” [57]. W oczach niektórych związkowców żłobki i przedszkola miały też inne poważne wady – były kluczowymi elementami antynatalistycznej polityki władzy, mającej na celu odbieranie dzieci matkom i wyniszczanie narodu polskiego. Inny ważny element owej polityki polegał – ich zdaniem – na walce z rozrodczością Polek i „siłą biologiczną” narodu. Tłumaczy to, dlaczego w solidarnościowej prasie bez trudu znaleźć można krytykę aborcyjnej polityki rządu [58]. Krytykowano jednak nie tylko prawo do przerywania ciąży! Jeden ze związkowych publicystów wykpiwał w Tygodniku Solidarność niemal wszystkie aspekty powojennej emancypacji Polek: „Z rodziną zrobiono tak. Najpierw dużo opowiadano kobietom o równouprawnieniu. O ich prawie do posiadania i nieposiadania dzieci. O prawie do przerywania ciąży. O prawie do własnego rozwoju. O prawie do pracy. O prawie do wolności, wypoczynku i rozrywki. Wyśmiewano kury domowe, gary, pieluchy. Religię ogłoszono przeżytkiem, symbolem ciemnoty i zacofania. Potem wychwalano instytucje. Żłobek, przedszkole, szkołę, świetlicę, internat, ognisko. Nawet dom dziecka” [59]. Zdaniem autora nie skończyło się to dobrze; w konkluzji czytamy, że: „dziś przeżywamy głęboki kryzys społeczny i gospodarczy” [60].

W pewnym fragmencie swojej książki Jan Sowa przywołuje jeden z transparentów wywieszonych w Stoczni Gdańskiej, na którym robotnicy napisali: „Proletariusze wszystkich zakładów, łączcie się” [61]. Warto wspomnieć, że na murach tej samej stoczni związkowcy napisali też: „Kobiety, idźcie do domu, kiedy my tu walczymy o Polskę” [62]. W tym krótkim zdaniu zawierała się pewna niezaprzeczalna prawda o Związku: kobiety były właściwie nieobecne we władzach „Solidarności”. Każdy, kto chce się przekonać o skali ich wykluczenia z solidarnościowych procesów decyzyjnych, może obejrzeć dostępny na portalu youtube.com film z fragmentami Krajowego Zjazdu Delegatów [63]. Będzie tylko niewielką przesadą powiedzieć, że jedyna kobieta obecna na obradach to Matka Boska, jak zwykle przypięta do piersi Wałęsy. Gdyby w gdańskiej hali Olivi było więcej kobiet, możliwe, że w Uchwale Programowej nie znalazłby się postulat ratyfikowania konwencji zakazującej ich nocnej pracy w przemyśle [64].

Wiele z tego, co dotychczas powiedziano, stawia również pod znakiem zapytania twierdzenie o zasadniczo niekonserwatywnym charakterze „Solidarności”. W tym kontekście wspomnijmy jeszcze o dwóch przemilczanych dotychczas kwestiach. Wielu związkowcom walka o „narodową pamięć” oraz „zachowanie kultury i tradycji polskiej” wydawała się naczelnym zadaniem Związku.

Wiązało się to w pierwszej kolejności z „odkłamywaniem partyjnej wersji historii Polski”. Alain Touraine zauważa, że „jednym z pierwszych zadań podjętych przez »Solidarność« było utworzenie grupy roboczej powołanej do rewizji szkolnych podręczników historii” [65]. Wątek walki o „przekazywanie dziedzictwa historii” [66], a także restytucję polskiej kultury, jest jednym z najczęściej powracających w Uchwale Programowej Związku: „Szczególnie dotkliwe straty ponieśliśmy wskutek zakłamania i przemilczeń w nauce historii i literatury. Obowiązkiem Związku jest wspieranie wszelkich działań na rzecz uczenia prawdy o naszych dziejach i kulturze. [...] Jednym z dostępnych nam środków szerzenia prawdy o nas samych jest oświata i wydawnictwa związkowe; za ich pośrednictwem będziemy krzewić wiedzę oraz upowszechniać znajomość treści pomijanych lub fałszowanych w nauczaniu państwowym. […] Związek będzie wspierał niezależne inicjatywy kombatanckie w dążeniu do odkłamania historii narodowej oraz uznania rzeczywistych zasług ludzi, którzy poświęcali swoje zdrowie i życie w walce o niepodległość i suwerenność Polski” [67]. W Uchwale zawarto również cytat z Jana Pawła II, który podkreśla nierozerwalny związek między tradycją, kulturą i narodowym trwaniem: „Historia naszego narodu dowiodła, że skazywany wielokrotnie na śmierć przetrwał, zachował swoją tożsamość nie dzięki siłom fizycznym, ale wyłącznie w oparciu o swoją kulturę" [68]. Tymi, którzy dzielnie strzegą narodowego dziedzictwa, prawdziwymi depozytariuszami polskości, są intelektualne elity, a szczególnie polska diaspora [69].

W świadomości wielu związkowców kwitło przekonanie, że kontynuują oni dzieło dawnych powstańców polskich, przede wszystkim bojowników i ofiar powstania warszawskiego z 1944 roku [70]. Tradycje walk narodowych przeplatały się bardzo często z odniesieniami do robotniczych protestów Czerwca 56’ lub Grudnia 70’, co widoczne jest np. w wypowiedzi Pawła Niezgodzkiego w trakcie KZD: „Nasz Związek wywodzi się z całej narodowej tradycji walki z przemocą i niesprawiedliwością, walki o niepodległy byt narodu, o godność i sprawiedliwość, o chleb codzienny i demokrację. W zmaganiach tych Kościół zawsze był z narodem. Czerpiemy swe siły zarówno z tradycji ruchów oporu, jak i z kolejnych zrywów robotniczych od Poznania 1956 r. do Gdańska w Sierpniu 1980 r. Wielkie znaczenie dla naszej sprawy miały obchody Millenium Chrztu Polski, jak również obecność Jana Pawła II w naszej Ojczyźnie. Poprzez »Solidarność« nawiązujemy do wielowiekowej tradycji demokratycznej [sic! – M.S.] w naszej państwowości, do charakteryzującej ją zasady tolerancji i wolności obywatelskiej, jak i do tradycji walk o społeczne wyzwolenie, które w swym autentycznie polskim nurcie łączyły się zawsze z walką o niepodległość narodową” [71].

Pierwszy okres legalnego istnienia „Solidarności” to, jak widać, „gorący okres w pamięci zbiorowej Polaków” [72]. W 1982 roku Bronisław Baczko orzekł, że „spisanie […] historii wszystkich przejawów pamięci zbiorowej podczas szesnastu miesięcy od sierpnia 1980 do grudnia 1981, a więc w okresie, kiedy nastąpił prawdziwy wybuch tej pamięci, jest na razie zadaniem niewykonalnym. […] Była to istna lawina manifestacji, komemoracji, uroczystości i symbolów; niezliczone artykuły poświęcone historii, publikowanie w prasie legalnej i nielegalnej; zmiany nazw ulic, fabryk itp.” [73].

Wszystko, co zostało powyżej powiedziane, nie stanowi, jak sądzę, dobrej podstawy do spisania „czarnej księgi” „Solidarności” z lat 1980–1981. Związek jako całość nie był ruchem co do swej istoty antykomunistycznym czy zarządzanym w sposób autorytarny. Związkowcy nie byli z pewnością w swej większości religijnymi lub narodowymi fundamentalistami, którzy walczyli o zastąpienie PRL-u państwem wyznaniowym. Nie każdy członek „Solidarności” odwoływał się do tradycji endeckich lub był antysemitą. Można powiedzieć więcej – cytowane wypowiedzi w większym stopniu niż z robotniczej „świadomości potocznej” zdają sprawę ze sposobów myślenia i ich artykulacji w wykonaniu solidarnościowych elit. Opisane tendencje najprawdopodobniej nie wystarczają również – choć niewątpliwie otwierają w tym kierunku wiele możliwości – do potwierdzenia prostej genealogicznej tezy, zgodnie z którą wszystko, co w Związku najgorsze, zmaterializowało się po 1989 roku [74]. Dają jednak dobre podstawy – i to bez rozstrzygania kwestii ich reprezentowalności – by nie myśleć o wydarzeniach z początku lat 80. w „manichejskich” kategoriach i zdystansować się od każdej wyidealizowanej wizji „Solidarności”. Związek był niezwykle złożonym ruchem masowym i próba zamknięcia go w kilku prostych formułach z konieczności kończy się wieloma wypaczeniami.

Przypisy:
[1] J. Sowa, Inna Rzeczpospolita jest możliwa, WAB, Warszawa 2015
[2] Przy przedstawianiu tej formuły celowo pomijam kategorię „dobra wspólnego”, która służy Sowie do prezentacji przesłania „Solidarności” z wykorzystaniem modnej obecnie kategorii filozoficznej. Kiedy autor mówi o „dobru wspólnym” jako naczelnej wartości związku, ma na myśli zaangażowanie „Solidarności” w walkę na rzecz samorządności i pracowniczej kontroli nad środkami produkcji (patrz: J. Sowa, Inna…, str. 206).
[3] J. Sowa, Inna…, str. 36.
[4] Tamże, str. 269.
[5] Tamże, str. 173.
[6] Tamże, str. 138.
[7] Tamże, str. 149–150.
[8] J. Sowa, M.Pospiszyl, „Odbezpieczyć historię. Dyskusja wokół książki Inna Rzeczpospolita jest możliwa”, tekst dostępny na stronie: http://www.praktykateoretyczna.pl/jan-sowa-michal-pospiszyl-odbezpieczyc-historie-dyskusja-wokol-ksiazki-inna-rzeczpospolita-jest-mozliwa/ [data dostępu: 27.04.2015].
[9] Przytoczmy konkretny cytat: „[»Solidarność« – M.S.] uważała się raczej za przedstawicielkę całego narodu, a nie rzeczniczkę jakiejś grupy obywateli” (J. Sowa, Inna …, str. 139).
[10] Sowa dodaje: „[»Solidarność« – M.S.] była nie tylko ruchem na rzecz demokratycznej samorządności, ale również wcielała we własnej praktyce idee, o które walczyła” (J. Sowa, Inna …, str. 141).
[11] Tamże.
[12] Tamże, str. 146–147.
[13] Tamże, str. 148.
[14] Tamże, str. 149.
[15] Tamże, str. 148.
[16] J. Sowa, M. Pospiszyl, „Odbezpieczyć historię…”
[17] J. Sowa, Inna …, str. 206.
[18] Patrz np.: S. Jakubowicz, Bitwa o samorząd 1980–1981, ANEKS, Londyn 1988, str. 46.
[19] Patrz np.: T. Kowalik, Problematyka ekonomiczna w porozumieniach z lata 1980, Maszynopis, 1984, informacja za: S. Jakubowicz, Bitwa…
[20] Polityka, nr 44 (01.11.1980), cytat za: S. Jakubowicz, Bitwa…
[21] Patrz np.: S. Jakubowicz, Bitwa…, str. 88. Gwałtowna kampania propagandowa atakująca Sieć za „odchylenia anarchosyndykalistyczne” została rozpoczęta dopiero latem, gdy ruch samorządowy okazał się równie „groźny”, co „Solidarność”.
[22] Tamże, str. 113.
[23] Biuletyn informacyjny w Instytucie Badań Jądrowych, cytat za: S. Kowalski, Krytyka solidarnościowego rozumu, Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2009, str. 56.
[24] J. Sowa, Inna …, str. 163. Sowa pisze dokładnie tak: »Solidarność« widziała samą siebie jako ruch uniwersalny w sensie Marksowskim, czyli dążący do całościowego przekształcenia stosunków społecznych, również na poziomie materialnym”.
[25] B. Baczko, Wyobrażenia społeczne, tłum. M. Kowalska, PWN, Warszawa 1994, str. 242.
[26] AS: Biuletyn Pism Związkowych i Zakładowych, cytat za: S. Kowalski, Krytyka…, str.182.
[27] Tamże, str. 183.
[28] Tygodnik Solidarność, cytat za: S. Kowalski, Krytyka…, str. 129.
[29] Tamże, str. 178.
[30] Tamże.
[31] W ciągu trzydziestu lat po II wojnie światowej liczba księży w Polsce powiększyła się o ponad 100%! W latach 80. blisko co dziesiąty ksiądz europejski pracował w Polsce. W latach 1945–1952, a więc najtrudniejszym okresie dla polskiego Kościoła, odbudowano 252 świątynie, a 98 zbudowano od podstaw. W okresie PRL-u liczba świątyń (kościołów i kaplic) zwiększyła się w Polsce dwukrotnie. W niektórych miastach, jak np. w Lublinie, po 1945 roku zbudowano więcej świątyń niż w okresie 966–1945!
[32] T.G. Ash, Polska rewolucja. Solidarność 1980–1981, tłum. M. Dziewulska, M. Król, Res Publica, Warszawa 1990, str. 34.
[33] Wiadomości dnia, cytat za: S. Kowalski, Krytyka…, str. 91.
[34] Wyniki badań ankietowych „Polacy 80”, PAN, Instytut Filozofii i Socjologii, Patrz: S. Jakubowicz, Bitwa….
[35] Solidarność Ziemi Łódzkiej, cytat za: S. Kowalski, Krytyka…, str. 59.
[36] H. Słabek, O społecznej historii Polski 1945–1989, str. 595.
[37] Wiadomości Katowickie, cytat za: S. Kowalski, Krytyka…, str. 155.
[38] Solidarność Ziemi Łódzkiej, cytat za: S. Kowalski, Krytyka…, str. 154.
[39] Wiadomości dnia, cytat za: S. Kowalski, Krytyka…, str. 90.
[40] Program NSZZ „Solidarność” uchwalony przez I Krajowy Zjazd Delegatów, Tygodnik Solidarność, nr 29, 16.10.1981.
[41] Solidarność ziemi puławskiej, cytat za: S. Kowalski, Krytyka…, str. 47.
[42] Tamże, str. 47-48.
[43] AS: Biuletyn Pism Związkowych i Zakładowych, cytat za: S. Kowalski, Krytyka…, str. 57.
[44] Wprost, cytat za: S. Kowalski, Krytyka…, str. 75.
[45] A. Touraine, „Solidarność”. Analiza ruchu społecznego 1980–1981, tłum. A. Krasiński, ECS, Gdańsk 2010, str. 93.
[46] Tamże, str. 23.
[47] „Psy musiały się wyhasać”, Gazeta Wyborcza 16/14.12.2001, cytat za: http://perlyprzedwieprze.salon24.pl/41532,czy-lewica-laicka-cieszyla-sie-ze-stanu-wojennego [data dostępu: 24.04.2014].
[48] Res Publica Nowa, sierpień 2000, cytat za: http://perlyprzedwieprze.salon24.pl/41532,czy-lewica-laicka-cieszyla-sie-ze-stanu-wojennego [data dostępu: 24.04.2014].
[49] Alina Cała, Żyd – wróg odwieczny. Antysemityzm w Polsce i jego źródła, Warszawa 2012, str. 513.
[50] Adam Michnik, „Diabeł naszego czasu”, cytat za: http://perlyprzedwieprze.salon24.pl/41532,czy-lewica-laicka-cieszyla-sie-ze-stanu-wojennego [data dostępu: 24.04.2014].
[51] A. Touraine, Solidarność…, str. 252.
[52] H. Dobosz, „Notatki na marginesie nadziei”, Samorządność, nr 1 (177), 30 XI 1981, s. 8–9, tekst dostępny na stronie: archsol.pl/pliki/II_tura_KSS_KOR.doc [data dostępu: 26.04.2015].
[53] Tamże.
[54] S. Kowalski, Krytyka…, str. 135.
[55] S. Kowalski, Krytyka…, str. 80.
[56] Solidarność Ziemi Łódzkiej, cytat za: S. Kowalski, Krytyka…, str. 79.
[57] Jedność, cytat za: S. Kowalski, Krytyka…, str. 80.
[58] S. Kowalski, Krytyka…, str. 80–81.
[59] Tygodnik Solidarność, cytat za: S. Kowalski, Krytyka…, str. 81
[60] Tamże.
[61] J. Sowa, Inna…, str. 147.
[62] D. Wodecka, „Imperium kontratakuje”, Gazeta Wyborcza, tekst dostępny na stronie: http://wyborcza.pl/magazyn/1,129862,13051219,Imperium_kontratakuje.html [data dostępu: 04.29.2015].
[63] Film dostępny pod adresem: https://www.youtube.com/watch?v=XfR9gpmAeUw [data dostępu: 04.29.2015].
[64] Program NSZZ „Solidarność”, Tygodnik Solidarność, nr 29, 16.10.1981.
[65] A. Touraine, Solidarność…, str. 89.
[66] Program NSZZ „Solidarność”, Tygodnik Solidarność, nr 29, 16.10.1981.
[67] Tamże.
[68] Tamże.
[69] AS: Biuletyn Pism Związkowych i Zakładowych, cytat za: S. Kowalski, Krytyka…, str. 114.
[70] A. Touraine, Solidarność…, str. 284.
[71] AS: Biuletyn Pism Związkowych i Zakładowych, cytat za: S. Kowalski, Krytyka…, str. 114.
[72] B. Baczko, Wyobrażenia…, str. 201.
[73] Tamże.
[74] Choć sam początek książki Sowy skłania do stawiania genealogicznych pytań. Inna Rzeczpospolita jest możliwa rozpoczyna się od słów: „Trudno nie odnieść wrażenia, że Polska to dziwny kraj”. Istotnie, trudno. Można zapytać, w jakim stopniu to z jaja niektórych solidarnościowych tendencji wykluł się ten kato-nacjonalistyczny skansen, w którym polskiej lewicy tak trudno obecnie rozwinąć skrzydła? Czy nie był to okres decydujący dla kształtowania się hegemonii Kościoła katolickiego, podległości kobiet czy natarczywej ksenofobii? Czy okres ten nie był kluczowy dla wykształcenia się całej specyfiki narodowego imaginarium Polaków? Czy to nie wtedy ukształtował się pewien nacjonalistyczny horyzont, poza który w Polsce tak niewiele osób jest dziś w stanie wyjrzeć? To również są okruchy solidarnościowej rewolucji, na które nie powinniśmy przymykać oczu.

Recenzja pochodzi z kwartalnika "Bez Dogmatu" 2015, nr 104.

Michał Siermiński


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
DEMONSTRACJA: ZATRZYMAĆ IZRAELSKĄ MACHINĘ ŚMIERCI
Warszawa, Plac Zamkowy
5 października (sobota), godz.13.00
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek

Więcej ogłoszeń...


1 listopada:

1928 - Początek XXI Kongresu PPS w Dąbrowie Górniczej i Sosnowcu; większość delegatów przeciwko współpracy z PPS dawną Frakcją Rewolucyjną i resztą lewego skrzydła obozu władzy.

1935 - W Jerozolimie urodził się Edward Said, amerykański krytyk i teoretyk literatury. Autor m.in. "Orientalizmu".

1942 - Powstał Patriotyczny Front Lewicy Polskiej.

1945 - Ukazał się pierwszy numer miesięcznika ideologiczno-teoretycznego "Przegląd Socjalistyczny".

1961 - Początek wojny między siłami rządowymi Wietnamu Płd. a Viet Congiem.

1998 - Utworzono Europejski Trybunał Praw Człowieka.

2006 - W Wiedniu założono Międzynarodową Konfederację Związków Zawodowych (ITUC).


?
Lewica.pl na Facebooku