Przemysław Witkowski: Seriale „dobrej hossy", czyli nasza nowa szlachta

[2016-08-17 08:37:30]

To opowieści o bezlitosnej akumulacji, kochającej się i kłócącej rodzinie, o fuzjach, wrogich przejęciach, spółkach „córkach", nowych rynkach i wrogo nastawionym państwie, czyli o wszystkim, co splata się w popularną biznesową autonarrację. O ile Dług Krzysztofa Krauzego był tragiczną stroną przecięcia się stref przedsiębiorczość-przestępczość, to wymienione seriale są jej wersją romantyczną. To doskonała symboliczna reprezentacja wyobrażeń o naszych drogich wzbogaconych, którzy wierzą, że kiedy wiatr dmie w żagle, to muszą zacisnąć zęby i przeć po trupach do przodu, korzystać z hossy, niezależnie od wszelkich przeciwności.
Osiągnąć dominację, sukces i bogactwo.

W pierwszym z seriali przyglądamy się przygodom legendarnego wikinga, Ragnara Lodbroka, który z farmera staje się kolejno lokalnym jarlem, wodzem wojennym, królem Danii, ojcem dynastii i bohaterem sag skandynawskich. Dzięki współpracy z genialnym rzemieślnikiem Flokim udoskonala wikińskie drakkary i wbrew woli swojego zwierzchnika najeżdża na Anglię. Sezon pierwszy to droga od farmera do jednego z wodzów wojennych, czyli z pokornego pracownika do samodzielnego przedsiębiorcy. Znajduje „nową technologię", działa na przekór „szefowi" i w końcu zakłada własną „firmę".„Zatrudnia" porwanego mnicha, żeby uczył go o „nowym rynku" i zdobywa przewagę wśród konkurencji. Zauważa go „szef szefów", król Danii – Horik, który dofinansowuje ragnarowy koncept i wchodzi z nim w spółkę, by razem wyprawić się na Albion. W drugim sezonie Lodbrok napotyka liczne kłopoty: część jego przedsięwzięć nie wypala, zniszczeniu ulega kolonia w Brytanii i oszukują go wspólnicy – jarl Borg zajmuje jego stolicę, Kattegat. Ragnar rozwodzi się też z pierwszą żoną, twardą wojowniczką Laghertą, i żeni z kolejną, pochodzącą już z arystokratycznej rodziny Aslaug. Jest to typowa droga przedsiębiorcy, którego życie rodzinne ściśle powiązane jest z „firmą" i które cierpi z powodu zaangażowania w „biznes". Jednak pierwsza małżonka, mimo podziału interesu, po okresie żałoby w dalszym ciągu współpracuje z Ragnarem w łupieskich wyprawach, więc nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Ostatecznie udaje mu się wyeliminować konkurencję, a nawet przejąć biznes „szefa". Następnie zostaje królem Danii, żeby w trzecim sezonie rozszerzyć jeszcze bardziej obszar działania, wybierając się z wyprawą łupieżczą na Paryż, a w czwartym znaleźć sobie egzotyczną kochankę i uzależnić się do narkotyków. Ogólnie Wilk z Wall Street w wersji wikińskiej.

Od pucybuta do milionera

W kolejnym Peaky Blinders, opartym na podobnym schemacie serialu, śledzimy losy Tommiego Shelby – gangstera, który po demobilizacji okopów Verdun i spod Sommy pnie się po szczeblach przestępczej kariery angielskiego półświatka. Rządzi on legendarnym rodzinnym gangiem Peaky Blinders, który zaczynając od wymuszania haraczy w pubach i sklepach w swojej dzielnicy Birmingham, dochodzi do pozycji ogólnoangielskiej przestępczej instytucji. Od reketu Shelby chce dojść do legalnego interesu i dołączyć do socjety. I znów możemy oglądać rozwój „biznesu" począwszy od drobnego podwykonawstwa, przez założenie niezależnej „firmy", wejście na nowy rynek, zniszczenie konkurencji aż po kolejny rozrost, tym razem już w samej stolicy. Przestępczością w Anglii rządzą oczywiście nieangielskie nacje – Włosi i Żydzi, ale nie obchodzi to travelerskiego gangstera. Pierwszych niszczy, z drugimi dogaduje się i staje dzięki nim znaczącą postacią półświatka, a jego rodzinny biznes zalicza ogromny wzrost, zarówno w dochodach, jak i w zakresie działania. I tak, jak w przypadku Wikingów, także wśród brytyjskich gangsterów, o sukcesie „firmy" decyduje indywidualny geniusz, coś w rodzaju historycznej emanacji Steve’a Jobsa czy Elona Muska – niezależny wizjoner, oryginalnie myślący, pracowity i odważny. Jedyna różnica polega na tym, że jako pracujący widnieje jedynie w rejestrach, które mieszczą wszystko, co państwo uznaje za nielegalne. Tommy twardo skupia się na budowaniu biznesu. Nie miesza się w politykę, starając się w dodatku wyciągnąć z niej swoją siostrę, zaangażowaną komunistkę Adę. Nie przeszkadza mu to jednak pogrywać ostro z policją i samym Winstonem Churchillem, próbując uzyskać jak największe korzyści dla „rodzinnej firmy" za zwrot przypadkowo skradzionego przez jego brata ładunku rządowych karabinów. Z IRA współdziała jedynie tyle, ile musi, żeby wyciągnąć dla siebie korzyści. Dba tylko o siebie samego i najbliższych. Ciotka, bracia, ich rodziny, żołnierze gangu – poza tym kręgiem nikt nie może liczyć na ulgowe traktowanie. Im bliżej zaś centrum grupy, połączonego więzami krwi, tym bardziej Tommy jest ofiarny i skłonny do poświęceń. Od lokalnego reketu do „grubej gangsterki" w stolicy – wszystko, co robi głowa rodu, jest przede wszystkim dla dobra familii i rodzinnej „firmy".

Wróg przedsiębiorczości

Trzeci serial, Narcos, pokazuje drogę do potęgi kolumbijskiego bossa narkotykowego, Pablo Escobara. Zaczyna on karierę jako zwykły uliczny złodziejaszek, żeby z czasem stać się jednym z najpotężniejszych ludzi na Ziemi i najbogatszym przestępcą w dziejach z majątkiem szacowanym na 30 mld dolarów. Ten syn farmera i nauczycielki jako nastolatek kradnie nagrobki, fałszuje losy na loterię, sprzedaje przemycane papierosy i ima się różnych, ulicznych, nielegalnych sposobów na akumulację, żeby ostatecznie wejść w ten najbardziej lukratywny – narkotyki. Z początku tylko je przemyca, z czasem zaczyna skupować surowiec od chłopów, budować w dżungli laboratoria, zatrudniać własnych chemików i tworzyć sieć dystrybucji na największym i najbogatszym rynku zbytu, w Stanach Zjednoczonych. Również w Narcos kluczowa jest postać genialnego, ale zarazem bezlitośnie dążącego do celu „przedsiębiorcy", który kreuje swój biznes zgodnie z mityczną zasadą „od pucybuta do milionera". Znów więc możemy obserwować, jak indywidualna inicjatywa, pomysł i twarde wykonawstwo przynoszą ostatecznie sławę i pieniądze. Jest miejsce na honor, jest miejsce na zemstę, jest miejsce na romans. Nie ma w końcu nic bardziej emocjonującego niż robienie pieniędzy. Nawet jeśli trzeba wyrzucić do kosza państwo. Powyższe produkcje pozwalają sądzić, że szczególnie wtedy.
Wymienione seriale przenika duch konserwatywno-liberalny. Można powiedzieć, że są one nawet libertariańskie, anarcho-kapitalistyczne, a państwo jest w nich tylko jedną ze struktur, w której działają „młode wilki", do tego niekonieczną. Bohaterowie sami są sobie sterem i okrętem. Nie oglądają się na innych, nie liczą na pomoc struktur władzy, omijają je lub wchodzą z nimi w ostrą konfrontację. Czasem sami je tworzą, budując własne hierarchie i sieci, zastępując zupełnie te, niby oczywiste, publiczne. Państwo jest tu tylko jedną z organizacji społecznych, często nawet nie najsilniejszą, której monopol na przemoc regularnie podważają bohaterowie. Hierarchie budują wokół siebie i swoich najbliższych, najczęściej rodziny i w, z ducha feudalny, sposób, tworzą kontrpaństwo.

Jak chce uważać korwinistyczna propaganda, podatki to „haracz", a państwo to „złodziej" i „opresja". Bohaterowie ww. produkcji wyciągają z tej opowieści praktyczne wnioski. Mieczem, rewolwerem i AK-47 biorą sprawy w swoje ręce. Akumulacja bez wiedzy, a często na przekór państwu, to esencja wszystkich tych produkcji. Kiedy nie udaje mu się legalnie zdobyć władzy, a polityczne elity postanawiają go zniszczyć, Escobar wprost wypowiada wojnę Kolumbii, atakując przedstawicieli jej rządu, od prostego stójkowego po kandydata na prezydenta. Porywa rodziny polityków, morduje sędziów i prokuratorów, jego ludzie zabijają ponad sześciuset policjantów. Nie wystarcza mu jednak, że jego organizacja przenika organy państwa. Mimo tego, że ma swoich ludzi w urzędach, sądach i komisariatach, w pewnym momencie próbuje, w nieco feudalnym duchu, zbudować swoje własne państwo w państwie.

Realizując swoje indywidualne cele, staje się ulubieńcem dzielnicy najbiedniejszych, barrio, i popkulturową ikoną, dla wszystkich tych, którzy w policji i państwie widzą zbrojne ramię kapitału, a nie wierzą w lewicową rewolucję. Przestępczy geniusz, charyzmatyczny gangster, mafioso – to paradoksalnie bardzo drobnomieszczański ideał. Petit bourgeois chce przecież wierzyć w liberalny mit, w swoją możność supremacji nad innymi, biedniejszymi. Chce wierzyć, że wystarczy, że wyzwoli swój potencjał ograniczany przez dowolny spisek, a będzie mógł zdobyć upragnioną władzę i takiż majątek. Klasa ta była i jest przecież bardzo podatna na nieracjonalne wizje tajnego lobby, Żydów, masonów, gejów, ubeków, którzy knując i trzymając wszystkie sznurki, sterują polityczno-społeczną rzeczywistością. Populistyczny, neoliberalny mit o biurokratycznym państwie, które swoimi żarłocznymi podatkami, rządzącą klasą próżniaczą i polityczną poprawnością krępuje światłe i przedsiębiorcze jednostki, jest tylko nową odsłoną tego sposobu myślenia. Ex definitione kapitalizm nie może być zły, bo prawo własności i wolny rynek są w myśleniu przedstawicieli drobnomieszczaństwa święte. Złe musi być więc państwo. A symboliczną reprezentacją drobnomieszczanina, dość gnostycką z natury, staje się przestępca. Jeśli bowiem u gnostyków świat jest zły, a tworzy go Bóg/Stwórca/Demiurg, to byt, który mu się sprzeciwia – Szatan – musi być tym dobrym. Skoro więc współcześnie to państwo nakłada na jednostki obowiązki, a zarazem te jednostki czują, że nie są w stanie zrealizować mieszczańskiego mitu o sukcesie, to nieco kampowych w formie, ale wiernych esencji, reprezentantów siebie szukać będą w wybitnych przestępcach. Lodbrok, Shelby i Escobar nie chcą już być jednymi z wielu, tak samo podległymi machinie państwowej kontroli. Chcą władzy, pieniędzy i szczęścia i nie wahają się przed niczym, żeby to osiągnąć. Chcą dołączyć do elity i stać się nową szlachtą. Wystarczy mieć za nic państwowy monopol przemocy i stanowienia prawa, żeby mieć to wszystko. Przedsiębiorczy, myślący poza schematami, bezlitośnie dążący do celu, twardy wizjoner – czy może być obraz bardziej parenetyczny dla naszego młodego „wilczka kapitalizmu", walczącego dzielnie, żeby wykroić dla siebie i najbliższych kawałek tortu z aktualnej hossy?

Schemat awansu „od pucybuta do milionera" jest wedle trzech nadmienionych seriali bardzo prosty: założenie biznesu, proste usługi lokalne, podwykonawstwo dla silniejszego partnera, przejęcie jego pozycji, rozwijanie sieci, wchodzenie w spółki, zdobywanie nowych rynków, zdominowanie partnerów, pozbycie się ich, dalsze rozwijanie sieci i rynków, legalne spółki „córki", oligopol lub monopol na rynku, legalizacja. Niezależnie od czasu akcji bohaterowie postępują bardzo podobnie. Okazuje się, że biznes rodzinny, gang i ród feudalny budowane są generalnie według tego samego planu. Nowa szlachta kształtuje się zgodnie ze wzorcem, jaki wyznaczyła ta dawna. Schemat organizacji przestępczej jest bliźniaczo podobny do tego, jaki konstruował w jego początkach feudalizm. Podobne są momenty kluczowe, charyzmatyczna reprezentacja i jedność organizacji z jej przywódcą. W ujęciu tych produkcji „firma" tożsama jest z jej twórcą, jest reprezentacją jego energii mana, świadczy o nim, jest gnostycką wersją kalwińskiej predestynacji. Mamy więc pełne połączenie feudalnej struktury i wzorów z kapitalistycznym środowiskiem działania.

Przestępczość to ucieleśnione marzenie o pozalegalnej przedsiębiorczości. To marzenie o akumulacji nieujarzmionej przez państwo. To sen o szybkim wzbogaceniu się w kapitalizmie. To realistyczna ziemia obiecana. To rzeczywistość, w której wiadomo, że aby dojść do pieniędzy, trzeba połamać kilka nosów, obciąć kilka głów, być cynicznym, sprawnym do bólu, nieliczącym się z nikim i niczym człowiekiem. Shelby, Escobar i Lodbrok to archetypiczni konserwatywni liberałowie, którzy by zapewnić byt swojej rodzinie są gotowi na wszystko. Czy nie tak chcieliby o sobie myśleć przedstawiciele polskiej klasy średniej?

Wielu ludzi do dziś szczyci się swoim szlacheckim pochodzeniem, jak gdyby powozy, zbroje i sztandary zakrywały im smutną prawdę o protoplastach tej klasy społecznej – drobnych reketierach z mieczem i morgensternem. Czym innym jest przecież feudalna struktura, jeśli nie reketem uświęconym „boskim" prawem? Czy monopol przemocy „ochroniarzy", zapisany od początku rozwoju tej struktury społecznej, nie przypomina wprost tego, który przyświeca początkującym gangsterom? Rolnicy uprawiają ziemię, sklepikarze handlują. Grożą im najazdy bandytów, więc jak świetnie widać to w Siedmiu samurajach Kurosawy, muszą nająć sobie własnych. To oni, pijak – Kikuchiyo, stary Kambei Shimada i ich niedoświadczeni, za młodzi (lub za starzy) towarzysze broni stają się ich „bandytami". Działało to podobnie w wielu miejscach. Z krwawego chaosu wędrówki ludów wyłaniała się stała struktura. Silniejsi, sprawniejsi i lepiej wyszkoleni stawali się rycerzami. Za swoją ochronę brali jednak opłatę, czy to w naturze, jako utrzymanie, czy później w pieniądzu. Budowali kolejne, pokaźniejsze i wygodniejsze siedziby, aby w końcu, rezydując w swoich pałacach i zamkach, zmuszać do pełnienia służby lokalną ludność. Cały zaś proceder oparty był o ochronę, jaką mieli świadczyć chłopom przed najazdami swoich odpowiedników z sąsiednich krain. Czy nie przypomina to wprost struktury przestępczej, tylko że tam nazywamy to wymuszaniem haraczy, reketem, tu rentą feudalną?

Gangsterzy i szlachcice

Los panującej rodziny mikroksięstwa Monako, Grimaldich, jest tu znamiennym przykładem na oczywiste podobieństwo tych dwóch środowisk, na ich tożsamościową jedność. Uciekinier z Genui, François Grimaldi, 8 stycznia 1297 r., nocą, przy porywistym wietrze, poprowadził grupę swoich wiernych ludzi aż pod mury monakijskiego zamku. W przebraniu mnicha franciszkańskiego zapukał do bramy, chcąc uzyskać gościnę. Gdy strażnicy wpuścili go do środka, wyciągnął miecz spod habitu i krzyknął na swych ukrytych ludzi, którzy wpadli na otwartą bramę. Pozabijali oni zaskoczonych obrońców oraz przejęli twierdzę, odbierając Monako panującej rodzinie genueńskiej. Tu znów można szybko sięgnąć do aktualnych serialowych hitów i postudiować Grę o tron, gdzie sprawnie i ze szczegółami przedstawiono ulubione rozrywki klas posiadających okresu feudalnego – morderstwa, także masowe, trucicielstwo, polowania, spiski, seks z członkami bliższej i dalszej rodziny, zawłaszczenia, rokosze, dręczenie służby i poddanych, alkoholizm i obżarstwo. Pierwsi feudałowie również z chęcią mordowali, kradli, krzywoprzysięgali i gwałcili. Zastanawia mnie, jak ktoś przy zdrowych zmysłach może dziś jeszcze, kiedy dokładnie znamy początki tej klasy społecznej, czuć dumę z przynależności do niej. Co jednak różni szlachtę od współczesnych przestępców? Niewiele, poza dobrą pamięcią potomnych i tym, że to oni pisali własne historie – a wiadomo, jak piszą je zwycięzcy. Bardzo zabawnie prezentuje się w tym gronie przykład Polski, którą założył wraz z drużyną władca imieniem Misiek (Mieszko, Miszka), co do dziś pozostało popularną ksywką wśród polskich przestępców. Także polskie rozbicie dzielnicowe mogłoby spokojnie rywalizować z dziejami Westeros z Gry o tron. Na specjalne uznanie zasługuje niewątpliwie Władysław Łokietek, który nie wiedzieć czemu nie doczekał się jeszcze swojej własnej telewizyjnej serii. Trzeci pod względem wieku syn księcia niewielkich Kujaw nie miał wielkich szans stać się pełnoprawnym monarchą. Był niewielkiego wzrostu (1,4 m), z pseudonimem, który dziś pewnie brzmiałaby po prostu „Mały". Ojciec obumarł mu, kiedy miał lat 7, matka wychowywała go samotnie, a skromne władztwo dzielił z braćmi. Ojczystą ziemią był mu Sieradz. Do korony, z racji starszeństwa i potęgi, wyprzedzali go praktycznie wszyscy inni przywódcy piastowskich „gangów". Tylko dzięki szczęśliwym zbiegom okoliczności udawało mu się krok po kroku wysuwać się z cienia. Henryka „Prawego" otruł medyk, Przemysła z Wielkopolski zabili Niemcy, Bolesław z Krakowa na swe nieszczęście ożenił się ze święta, która przysięgła zachować dziewictwo, przyrodniego brata Leszka, o ksywie „Czarny", pomogła otruć mu matka, Wacława „Czecha" młodo zabrała gruźlica, a jego syna zabił w karczmie najemnik. Cztery razy zdobywał tron senioralny i trzy razy musiał z Krakowa uciekać. Raz w przebraniu kobiety, dwa lata ukrywał się w jaskini, żenił się wielokrotnie i nie wahał się zatrudniać morderców ani stosować trucizny i zdrady wobec swoich sojuszników i wrogów. Obrzucano go klątwą, płacił haracz w Rzymie, mordował, kradł, kładł do grobu kolejne żony i z ostatniego z ostatnich Piastów stał się królem Polski. Czy jest lepszy role model dla marzycieli z klasy ludowej, którzy pragną przedzierzgnąć się w burżuazję?

Biznes, czyli wojna gangów

W ostatniej scenie Fight Clubu, głośnego filmu Davida Finchera, według powieści Chucka Palahniuka, widzimy, jak cierpiący na rozdwojenie jaźni główny bohater Jack, jednocześnie outsider i przywódca millenarystycznych anarchistów, ze swoją dziewczyną Marlą Singer, stoją w oknie jednego ze szklano-metalowych wieżowców. Trzymają się za ręce i patrzą na wybuchające po kolei bankowe biurowce. Przeprowadzona przez drugie „ja" Jacka – Tylera Durdena rewolucja się udała. Płoną właśnie bankowe rejestry, serwery firm pożyczkowych, dane giełdy. Świat zalicza właśnie dzień zero. Wszystko ma się jutro zacząć od początku bez obciążenia w postaci długów, lichwy i wyzysku. Podobnie kończy się V jak Vendetta braci Wachowskich. W totalitarnej Wielkiej Brytanii przyszłości, po upadku reżimu, budynek parlamentu zostaje zniszczony przez serię wybuchów, podczas gdy z ulicznych megafonów słychać finał uwertury 1812 Czajkowskiego. Na pobliskim dachu główni bohaterowie – dysydentka Evey i policjant Finch – wspólnie oglądają całe zajście, mając nadzieję na lepszą przyszłość. Czy aby na pewno jednak będzie ona lepsza? Co dzieje się w obu światach dzień później? Jak wygląda koniec podniosłej opowieści i rewolucji? Dzień po zdobyciu władzy wygląda trochę jak w wierszu Zbigniewa Herberta Tren Fortynbrasa: „(…) czeka na mnie projekt kanalizacji / i dekret w sprawie prostytutek i żebraków / muszę także obmyślić lepszy system więzień / gdyż jak zauważyłeś słusznie Dania jest więzieniem" – zdają się stwierdzać w drugim sezonie serialu Fargo bracia Joel i Ethan Coenowie.

W tej produkcji obserwujemy bardzo dokładnie moment przejścia. Już nie budowania rodzinnej potęgi, ale jej upadek, górną granicę wzrostu, przejęcie najbardziej wrogie z wrogich i przyszłość naszych przedsiębiorców, zobrazowaną najokrutniej. Jak zwykle w swoich produkcjach, także i w serialu Fargo, bracia Coen są niezwykle ironiczni. Co prawda tym razem sprawują nad nim tylko opiekę producencką, ale nad całością unosi się typowy dla nich tragikomiczny fatalizm. W ich dziełach możemy ze szczegółami obserwować zderzenie jednostkowych decyzji z procesami, które zdecydowanie przerastają skalą perspektywę bohaterów, a w których maluczcy nie mają szans. Ci wszyscy, który pozwolili sobie ekstatycznie marzyć, że są na tyle sprytni, że im się uda, że nie powinie im się noga, mylą się najbardziej i najprzykrzej. Spotyka ich sroga kara za to, że myśleli o sobie jak o nietzscheańskim nadczłowieku – elektryczne krzesło, maszyna do mielenia, strzał w czoło, w lesie, pod miastem... Jeden błąd w ocenie, jedna decyzja i nagle sytuacja staje się bez wyjścia. Jest to piekło ajentów Żabki, wystawione jednak nieco bardziej ekstatycznie, w pięknych dekoracjach prowincjonalnej Ameryki końcówki lat 70., zagrane po mistrzowsku.

W drugim sezonie serialu Coenów rodzinny biznes gangsterskiego rodu Gerhardów z niewielkiego Fargo w prowincjonalnej Północnej Dakocie napotka konkurencję ze strony przestępczego syndykatu z Kansas City i mimo buńczucznych zapowiedzi zostaje w 10 odcinków, co do członka, zmieciony z powierzchni ziemi. Fryzjerka Peggy marzy o lepszym życiu, rzeźnik Ed o własnym sklepie, Gerhartówna, że zostanie hipiską, a Gerhartowa, że będzie, jak było. Zawiodą się wszyscy. Spora część z nich skończy w plastikowym worku.

Na szczególną uwagę zasługuje dwóch bohaterów serialu. Indianin-sierota, przygarnięty przez Gerhardów, weteran z Wietnamu, wielokrotnie odznaczony, bezlitosny morderca – Hanzee Dent i sprawny gangster, posiadacz obfitych baków i afro, jedyny czarny w okolicy, twardo wspinający się po schodkach w mafijnej hierarchii – Mike Milligan. Dent zdaje się mieć zabijanie we krwi. Jest jak wierny Gerhardom pies, jak oswojone dzikie zwierzę. Działa błyskawicznie i instynktownie, jest najlepszym myśliwym i zarazem najlepszym zabójcą. Pogardzany, ledwie akceptowany, wykonuje rozkazy do końca. Mimo to Gerhardowie nie przestają go obrażać i traktować jak obcego i gorszego. Ostatecznie przejmuje inicjatywę i dokonuje na białych masakry. W ostatniej scenie sezonu wypowiada swoje motto: „Głowa w worku, zabijaj i giń – oto jest przesłanie". W eksplozji przemocy i afirmacji własnej siły, zgodnie z tym, co Frantz Fanon pisał w Wyklętym ludzie ziemi, odzyskuje swoją tożsamość, imię, i już jako Moses Tripoli, zaczyna rządzić światkiem przestępczym w Fargo. Podobieństwo jego nazwiska do Harveya Denta z Batmana, znanego lepiej jako Two Face (Dwie Twarze), zdaje się również nie być przypadkowe. W języku Siuksów Lakota, „hanzee", znaczy „cień".

Drugi z „niebiałych" bohaterów – Mike Milligan – to (do pewnego momentu) czarny król, Toussaint L’Ouverture, rozbuchany w swojej etniczności, podkreślonej jeszcze przez ubiory rodem z epoki disco i afro. Kiedy likwiduje ostatnich Gerhardów, mówi do siuksowej służącej: dość już tego sznycla i strudla, czas zacząć gotować po amerykańsku. Po raz pierwszy w serialu ktoś zwraca się do niej po imieniu – Wilma. Mike niszczy też herb Gerhardów, który jest kuriozalną wersją fantazji o prusko-nordycko-faszystowskiej dynastii, nie wiadomo, czy bardziej przez czarnego orła czy przez czcionkę – szwabachę. Do pewnego momentu Milligan jest zupełnie suwerenny. Jest monarchą w postaci czystej, szefem wszystkich szefów, idealnym przedsiębiorcą. Klasa średnia w końcu marzy o zastąpieniu arystokracji w jej roli posiadaczy i władców. Gdzie indziej jednak woli widzieć źródło swojej władzy. Nie w krwi przodków, tylko w sprycie i prawach natury.

Obaj „niebiali", Milligan i Dent, są w Fargo reprezentacją sił natury, zamknięci w swoich rasistowsko przypisanych rolach. Coenowie jednak bawią się tą konwencją, po wielokroć zawieszając nas w oczekiwaniu, na które nie znamy ostatecznej odpowiedzi: kto zginie? Strzeli czy nie strzeli? Kto wyjdzie zza rogu? – bez przerwy poszerzają granice konwencji. Obu „etnicznym" postaciom z jednej strony przypisują klasyczne role, typowe dla kina gatunku, a z drugiej szkicują zupełnie subwersywną wizję zemsty uciśnionych smagłych na ich białych panach. Jednak, jak się znów okazuje, to zwycięstwo ma też i drugą stronę. Owszem, mogą wygrać z białymi, ale tylko po to, żeby zająć ich miejsce i dalej brać udział w reprodukcji kapitału i trwaniu tej samej sieci, która ich niewoliła, tylko już bez posmaku rasizmu. Muszą kontynuować wyzysk, tak jak robią to elity w krajach postkolonialnych, choć już bez tak wyraźnego zaznaczania esencjonalistyczej odmienności opartej na kolorze skóry czy pochodzeniu etnicznym. Teraz zadziała zwykły kapitalistyczny klasizm. Będą trwać w sieci, która kreuje imperium, sieci, która jest tym imperium.

Akumulacja do utraty tchu

Tak w Fargo, jak i Wikingach, Peaky Blinders i Narcos, w jawny sposób pomieszane są porządki przestępczy, feudalny i biznesowy, podlane do tego, ironicznie podanym, szekspirowskim tragizmem. Mobsterom pomaga los, ludzka głupota i nieudolność stróżów prawa, ale który człowiek sukcesu może powiedzieć, że powyższe elementy nie miały wpływu na jego powodzenie? Ta moneta ma jednak zawsze dwie strony i jej obracanie to gra o sumie zerowej. Powodzenie jednych to klęska innych, a to, jak działamy, rozlewa się dużo dalej niż byśmy chcieli. Ostatecznie wygra zawsze machina społeczna, a jednostka zostanie w nią wessana i albo się dostosuje, albo szybko sczeźnie. Sukces jest tylko górką, na którą wspięcie się nie gwarantuje ani trochę pozostania na wierzchołku. Zaraz za rogiem czai się zawsze kryzys, który zmiecie śmiałków, pozwalając machinie dalej działać. Milligan, po likwidacji rodu Gerhardów, zamiast kokainy, futer, limuzyn i kurew otrzymuje pokoik rodem z korporacyjnych korytarzy, pudełko, boks, gdzie musi zmienić garnitur na bardziej stonowany, krawat z wzorzystego na ciemny i skrócić włosy, żeby nie wyglądały na hipisowskie afro. Od tego momentu nie ma już różnicy między przestępcami a ludźmi biznesu. Romantyczny rys początków, gdzie znajdzie się miejsce na chaotyczną przyjemność naddatku przemocy i rozkoszy, musi zniknąć na rzecz zorganizowanego porządku ustrukturalizowanej akumulacji. Teraz nadszedł czas podatków i zarządzania. Akumulacja się dokonała, pora na nowe plateau. Hossa jest w swoim najwyższym punkcie. Możemy zajrzeć na wyższy stopień niż rodzinna, oparta na więzach krwi i charyzmie firma. Tam właśnie znajduje się bezosobowy, samoreprodukowalny model, korporacja, która niszczy indywidualności na rzecz sprawności i efektywności akumulacji. W niej wojna gangów to tylko rozszerzanie działalności firmy, z wykresami na przezroczach, ekspertami w garniturach i biurami w szklano-metalowych wieżowcach.

Który korwinista nie marzy o świecie bez podatków, bez państwa kontrolującego jego poczynania, bez świadczeń? Czy nie jest w tej fantazji podobny do mafijnego szefa, od którego łaski jedynie zależy gest charytatywny? Zorganizowana przestępczość to przecież nie strzelaniny po motelach, tylko żmudna księgowość, nudna windykacja, napięcie i brak bezpieczeństwa. Działalność, na którą wszyscy dybią, czyhają, której wszyscy rzucają kłody pod nogi, którą chcą zawłaszczyć i zniszczyć. A najbardziej dybie państwo. Tak również lubią widzieć się polscy przedsiębiorcy. W swojej autonarracji cierpiący za rozwój i sukces, najbiedniejsi z biednych, wyzyskiwani, samotni. W rzeczywistości – główni beneficjenci hossy. Od czasów Wikingów dzielnie radzą sobie z przeciwnościami i stresem związanym z akumulacją, chowając uczucia do kieszeni, zapominając o empatii, prąc do celu po trupach, bez cienia litości.

Niezależnie bowiem od tego, czy wiemy, jaki los spotyka ostatecznie Escobara, zastrzelonego przez kolumbijską policję, czy Lodbroka, wrzuconego przez króla Northumbrii Aellę do dołu pełnego jadowitych węży, to daleko do tego momentu w serialowej rzeczywistości. Na razie tkwimy w wzniosłym wyobrażeniu hossy, podczas trwania której bohaterowie, mimo strat, ciągle prą do przodu. Jednak jest i druga strona tej monety. W hossie nieubłaganie tkwi groźba bessy – kryzysu, który zmiecie nawet najbardziej rozbuchany biznes. Jest jak cień, który rzuca cykliczność kapitalizmu na losy naszych bohaterów. Dziś widz chce śledzić z podnieceniem losy przestępczych geniuszy – odnoszą oni sukcesy, mają perypetie, rozpalają emocje. Nie powinien się jednak do nich za bardzo przyzwyczajać, ich przyszłość pokażą kolejne sezony. Już dziś można zobaczyć jej zapowiedź w drugiej odsłonie Fargo.

Przemysław Witkowski



Tekst pochodzi z miesięcznika "Le Monde diplomatique - edycja polska".

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
DEMONSTRACJA: ZATRZYMAĆ IZRAELSKĄ MACHINĘ ŚMIERCI
Warszawa, Plac Zamkowy
5 października (sobota), godz.13.00
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek

Więcej ogłoszeń...


1 listopada:

1928 - Początek XXI Kongresu PPS w Dąbrowie Górniczej i Sosnowcu; większość delegatów przeciwko współpracy z PPS dawną Frakcją Rewolucyjną i resztą lewego skrzydła obozu władzy.

1935 - W Jerozolimie urodził się Edward Said, amerykański krytyk i teoretyk literatury. Autor m.in. "Orientalizmu".

1942 - Powstał Patriotyczny Front Lewicy Polskiej.

1945 - Ukazał się pierwszy numer miesięcznika ideologiczno-teoretycznego "Przegląd Socjalistyczny".

1961 - Początek wojny między siłami rządowymi Wietnamu Płd. a Viet Congiem.

1998 - Utworzono Europejski Trybunał Praw Człowieka.

2006 - W Wiedniu założono Międzynarodową Konfederację Związków Zawodowych (ITUC).


?
Lewica.pl na Facebooku