Przaśność, zmieszana w równych proporcjach z koturnowością i bolesną chęcią naśladowania Zachodu, konstytuowały estetykę tej epoki, będącą dziś koszmarnym snem dorobkiewicza. Dlaczego koszmarem? Ponieważ, kiedy młody burżua spojrzy wstecz, zobaczy domy-bazyliszki, komórki wielkie jak cegły i spocone wąsy w garniturach od Armaniego swoich bezpośrednich poprzedników. Dziś pachnący, ogolony, ćwiczący na siłowni i prenumerujący Logo japiszon nie chce pamiętać, że jego wcielenie sprzed dwudziestu lat przypominało bardziej moskiewskich Nowych Ruskich, niż brokerów z londyńskiego City. Ów okres Sturm und Drang kapitalizmu na piastowskich ziemiach zainstalował jednak w Polsce uznawany za naturalny, przeźroczysty i niepodważalny świat świętego prawa własności, elastyczności i niewidzialnej ręki rynku, a dokonał tego produkując dzieła, których nie powstydziłaby się literatura parenetyczna.
Ja osobiście szczególną miłością – miłością chorą, pokręconą i dziwną – darzę jedno dziecko tego okresu, którego estetyczny i etyczny kręgosłup do dziś powoduje u mnie spazmy i dreszcze. Nie dochowało się ono jakiejś masowej recepcji, nie ma praktycznie poza mną wiernych widzów, fanklubów w sieci czy innych form masowego kultu. A przecież w gronie największych dzieł propagandy stoi na równi z takimi tuzami jak Ewigte Jude, Sierżant York czy Bitwa Warszawska 1920. Zarówno obsada aktorska (Ferency, Wrocławski, Kraftówna, Bilewski, Pyrkosz, Wakulinski, Walczewski, Bończak, Zelnik i wielu innych), celebrycka (Foremniak, Mucha) jak i tematyka predestynują to dzieło do statusu wprost symbolicznego dla polskiej transformacji, gdzie osnowa kapitalistyczna zgrabnie splotła się zgrabnie z wątkiem katolickim.
Tym wspaniale strasznym, acz nieco zapomnianym produktem, jest serial dla dzieci i młodzieży z 1993 roku – Bank nie z tej ziemi. Opowiada on o perypetiach ducha kolejno – przedwojennego bankiera/bankruta/samobójcy – Henryka, który walczy o własne zbawienie, jakie zapewnić mu może tylko sukces rynkowy jego własnego banku. Na podstawie przygód bohaterów – z jednej strony dobrych duchów/aniołów i walczących z nimi o duszę bohatera diabłów – polska transformacja ustrojowa staje się światem, w którym sukces kapitalistyczny zrównany jest ze zbawieniem duszy, a bankructwo (czarny dzień licytacji) z potępieniem wiecznym.
W Banku nie z tej ziemi, katolicka hierarchia bytów, uznawanych przez wiernych za sacrum, powiązana została z nazewnictwem wprost pochodzącym z systemu kapitalistycznego – Bóg nazywany jest tu Szefem, św Piotr – Prezesem, a święci/Ojcowie Kościoła zaś występują pod nazwą Rada Nadzorcza. Założenie banku i jego sukces to sprawa zbawienia, rzecz wagi światowej, a inflacja to z kolei dzieło szatana. Prawo, jakim kierują się siły nieba, brzmi wprost jak prawo handlowe, co wskazywać może na boski komponent systemu kontroli i podtrzymania systemu kapitalistycznego. Już sama nazwa – Bank Wszelkiej Pomocy brzmi jak przydomek Matki Boskiej. Samobójstwo Henryka – grzech śmiertelny w religii katolickiej, może zostać tu odkupiony poprzez działalność bankową. Redystrybucja, to w dziele reżyserowanym przez Waldemara Dzikiego, niepohamowane miłosierdzie, które oznacza deprawację i wepchnięcie całego narodu w ręce Szatana. Tytuł odcinka trzeciego: Srebrniki czyli karta kredytowa – pozostawiam w tym kontekście bez komentarza, jako explicite oczywisty.
W Banku nie z tej ziemi demonizowanie poprzedniego systemu jest wyrażone wprost, gdyż główny przeciwnik bohaterów, diabeł Gert, jest martwym majorem Urzędu Bezpieczeństwa. Powstaje jednoznaczna analogia między Piekłem a poprzednim systemem społeczno-politycznym, którego ów diabeł jest symbolicznym przedstawicielem. Ciągła parodia języka i pojęć marksistowskich również ma na celu ośmieszenie partyjnego żargonu okresu PRL. Do tego, jak łatwo zauważyć, w komunizmie nie ma zbawienia, bo zbawienie bohatera zostaje tu utożsamione z sukcesem prywatnego banku – działalnością kapitalistyczną. Nawet Diabeł Joe, Amerykanin, mimo że ma cztery tysiące lat i na początku swojej kariery był faraonem, nie jest szefem zastępów piekielnych. Arcydiabłem jest najmłodszy stażem major Gert, gdyż, o ile rozumiem intencje autorów serialu, nie ma większej aberracji i zła niż ustrój komunistyczny. Zdaje się to potwierdzać fakt, że większość wyzwisk w serialu ma związek z poprzednim systemem – padają określenia takie jak – bolszewicka agentura, kryptokomuchy, bolszewicki pasek, sowiecki czerwony kablu, bolszewicki dekownik czy też ty czerwony insekcie – i to wszystko w serialu nominalnie dla dzieci.
Nie należy się więc dziwić, że przy takim nawale negatywnej waloryzacji, żeby nie powiedzieć antylewicowej nagonki, autodefiniowanie się jako socjalista, komunista itd. w Polsce po roku 1989, wiązało się z jeszcze większym negatywnym odium społecznym niż samookreślenie jako, na przykład, homoseksualista. Nie przypominam sobie w polskiej kulturze masowej geja o szatańskiej proweniencji, choć dopuszczam w tej materii moją niewiedzę i przyjmuję do wiadomości praktycznie nieograniczoną polską fantazję, więc może i zaszły takie przypadki.
O ile PRL to zdegenerowane, złe i bezbożne czasy, tak przedwojnie rysuje się w serialu rzekłbym rajsko. Wyraźna opozycja – przed wojną piękny bank, a za PRL – drukarnia, fabryka kart pocztowych, a na końcu komornik, pokazuje wyraźnie gdzie kończą bolszewicy i ich utopijne wizje. Degeneracja, bankructwo, licytacja – to zdaniem scenarzysty serialu koniec socjalistycznego projektu. Dwudziestolecie międzywojenne z kolei to radosna konsumpcja (Henryk) oraz honor, klasa i odwaga (rotmistrz Ksawery). Ostatecznie przecież przedwojenny oficer dołącza do anielskich zastępów, gdyż odmawia zdjęcia munduru i nie chce kryć się przed bolszewickim najeźdźcą.
Aktualna rzeczywistość społeczno-polityczna zdaje scenarzystom rysować w dużo bardziej optymistycznych barwach, gdyż celem działania niebiańskiego banku jest w serialu pomoc potrzebującym, nie zaś jakikolwiek zysk ekonomiczny. Owa anielska instytucja, pragnąca pomagać biednym, zagubionym w aktualnej rzeczywistości, staje się ucieleśnieniem tej mitycznej Ziemi Świętej do której stworzenia dążyli, walcząc z władzą PZPR, intelektualiści związani z Solidarnością; światem, gdzie aparat państwa nie krępuje inicjatywy, system zachęca do bogacenia się, ale zarazem pochyla się nad każdym pokrzywdzonym ze zrozumieniem i troską; światem z broszur Platformy Obywatelskiej.
Scenarzysta nie ma wątpliwości, skąd bierze się opór przeciwko liberalnym przekształceniom i brak zgody społecznej na ustrojową transformację. Spór o wizję państwa, naturalny przecież dla sceny politycznej, w wypadku sygnalizowania przez jakikolwiek podmiot chęci ingerowania w wolny rynek, staje się od razu szatańską anomalią. Wódka rozdawana przez diabły z dopłatą, nie dość, że powoduje inflację, nad która obradować musi Rada Nadzorcza, to jeszcze wywołuje wśród mieszkańców Warszawy lustracyjną gorączkę. Dialektyka godna wczesnej Gazety Wyborczej. Okazuje się więc, że podważanie grubej kreski, niezgoda na cięcia w wydatkach socjalnych i protesty to wynik pijaństwa, oszołomienia, czasowej utraty zmysłów, czytaj, jeszcze jeden kamyczek do ogródka oszołom polski. Żeby młody widz nie miał już jakichkolwiek wątpliwości, okazuje się, że partię antyreformatorską, na której zebranie trafia Ksawery, założyły i tworzą same diabły.
Wszystko dlatego, że na szczycie hierarchii wartości promowanych w Banku nie z tej ziemi znajduje się niepodważalne i święte prawo własności. Jest to sacrum o takiej mocy, że Zło w rzeczy samej konstytuuje się tutaj poprzez podważenie tej podstawowej zasady rzeczywistości. Diabłami nie są tu, moim zdaniem, zdecydowanie mocniejsi symbolicznie, Dżyngis Chan, Adolf Hitler czy Ted Bundy, ale gangsterzy, kasiarze i wielcy niszczyciele prywatnej własności środków produkcji – komuniści. Zarówno kasiarz Leon Kura, gangster Joe, jak i major Gert popełnili, zdaniem autorów serialu, przestępstwo największe, złamali prawo własności, zajmując należące do kogoś innego dobra, podważając naturalny porządek rzeczy, gdzie nierówności majątkowe są słuszne, a próba ich przekraczania to co najmniej bezsensowna walka z naturą.
Żeby było jasne, że scenarzyści nie widzą rozwiązania komunistycznej aberracji w powrocie do przeszłości, dostaje się w Banku nie z tej ziemi również arystokracji, gdyż nie da się ukryć duch, jaki przenika ten serial, to duch sensu stricte burżuazyjny. Jedynym przedstawicielem szlachty w serialu jest pojawiający się w odcinku piątym (Diabelskie tango) major Gert, który udaje szarmanckiego filantropa, jakim zdaje się być z początku tajemniczy hrabia Czerniawski. Pieniądz, aby był środkiem nabywczym o naturze niebiańskiej, musi być zarobiony, a nie odziedziczony, dlatego koniec końców diabelska natura arystokraty zostaje obnażona, pozostawiając, w rzeczywistości serialu, jako jedyne prawomocne źródło zarobkowania działalność kapitalistyczną. Filantrop musi okazać się oszustem, bo jak powiada neoliberalny klasyk, nie ma przecież darmowych obiadków.
Także hazard to kolejna w produkcji odsłona grzechu marnotrawstwa i braku szacunku do własności. Hazardzista Józio może być jednak wyleczony ze swojego nałogu (zbawiony?) tylko dzięki kapitalizmowi i z przegranego stróża nocnego-nałogowca stać się maklerem, w którego zawodzie ryzykowanie pieniędzy ma przecież swoją uprawomocnioną pozycję. Tylko wolny rynek może umieścić Józia we właściwym miejscu, tak, aby jego choroba zamieniła się w ważną społecznie umiejętność, a grzech przeciwko własności zmienił się w cegiełkę, która dołożona zostanie do zdrowych kapitalistycznych fundamentów.
Para bezdomnych: Malboro (Bohusz Bilewski, były emigrant polityczny) i Borygo (Witold Pyrkosz, były więzień) pełnią w Banku nie z tej ziemi rolę chóru z tragedii greckiej. Gdyby ktoś jeszcze nie pojął, jaka jest myśl przewodnia produkcji, to z ich ust padają zdania, których wymowa jednoznacznie buduje wydźwięk zarówno prokapitalistyczny i proamerykański (nawet żule liczą pieniądze; u nas na bruklinie, spojrzysz na telefon, a numer sam się wykręca; jak wiesz zawsze byłem za kapitalizmem z ludzką twarzą, nawet w więzieniu siedziałem, żeby dożyć takiej chwili; warto było dożyć takiej chwili).
Tak jak Lenin głosił, że sprzątaczka może w państwie socjalistycznym być premierem, tak Dziki wskazuje, że nie ma problemu, aby bezrobotna włókniarka z Łodzi została w kapitalizmie prezeską warszawskiego banku. Co ja zrobię bez pieniędzy i mieszkania – pyta świeżo przybyła do stolicy bezrobotna – lecz zaraz oba brakujące dobra pojawiają się za sprawą dobrych duchów – aniołów biznesu, jak samo ciśnie się na usta. Prosto jest dostać teraz pracę (Ewa wchodzi do pierwszej instytucji z brzegu i od razu jest przyjęta do sprzątania), pieniądze leżą na ziemi, choć pochodzenie tych wielkich jest w rzeczy samej boskie. Kapitalizm jako taki okazuje się być tu systemem przyjaznym, dającym szansę pracowitym, uczciwym i oszczędnym. Kwintesencją społecznej wizji Dzikiego wydaje się zdanie wypowiedziane przez robotnicę Ewę do jej „opiekunów” z klasy średniej: ja tak naprawdę niewiele z tego rozumiem, ale wy wszyscy jesteście dla mnie przecież tacy dobrzy.
Na pierwszy rzut oka skrajnie wewnętrznie sprzeczna dychotomia: katolicka nauka społeczna – kapitalizm, w Banku nie z tej ziemi zostaje gładko przekroczona. Uzbrojony w wymiar transcendentalny kapitalizm uzyskuje dodatkowe oręże w walce zarówno o dyskursywną i realną, materialną dominację w polskiej rzeczywistości po roku 1989 i nie da się ukryć, robi z umysłów młodych widzów serialu kiełbasę. Nie ma więc większego znaczenia, jaką partię wybierzemy z prawicowego katalogu, skoro spokojnie mogą się one wymieniać Zytą Gilowską, jako ministrem finansów. System pozostaje bez zmian, nienaruszalny, naturalny, święty, a w tym serialu mamy boleśnie łopatologiczną tego egzemplifikację. Jak łatwo zauważyć, Waldemar Dziki ma nieco więcej na sumieniu, niż tylko wprowadzenie do polskiej popkultury Małgorzaty Foremniak.
Przemysław Witkowski
P.S. Chomikuj.pl, to tam odnaleźć można takie brylanty.
Tekst pochodzi z portalu http://www.ha.art.pl/